16. Jeśli nie broniłaś się dość mocno [KGNPWZNFW]

4
(1)

Zastanów się, dlaczego Twój partner Cię zgwałcił.

Może źle zrozumiał sytuację.
Mężczyznom zdarza się tu czy tam kogoś zgwałcić, chociaż nie mają cienia złych intencji.
Bądź asertywna i porozmawiaj o gwałcie ze swoim gwałcicielem.
Jeśli zrobił to z premedytacją, to na pewno Ci o tym powie!

Czy ja śnię?

Dziwne to związki, w których trzeba partnerowi mówić:

  • NIE CHCĘ
  • NIE! NIE CHCĘ
  • PRZESTAŃ, NIE CHCĘ
  • NIE ŻARTUJĘ!

żeby zrozumiał, że druga strona nie ma ochoty na seks.
Bo przecież można odebrać brak setnego “NIE!” jako entuzjastyczną aprobatę.

W artykule był opis tego, jak ofiara się czuła, co się mniej więcej działo. A jednak częściej niż rzadziej to nie ona budzi empatię, tylko on.
On miał prawo olać, nie zrozumieć, brutalnie kontynuować, ona miała obowiązek być bardziej perswazyjną.

Skoro “nie wie”, to się nie zgadza, ale i nie protestuje.

Ale jak protestuje, to wie, że nie chce.
On ją olewa… i może liczyć na pełne zrozumienie u wielu kobiet, wychodzących z założenia, że w związku trzeba się wyraźnie sprzeciwiać, żeby Misiaczek zauważył.
Czyli Misiaczek już w założeniu, już na wstępie ma gdzieś czy jej będzie dobrze, czy jej jest dobrze: jemu ma być. Ewentualnie, w drodze wyjątku, jeśli kobieta naprawdę mocno się szarpie i wydziera, to można jej od święta odpuścić.

Nie można wymyślać czegoś takiego mając poczucie, że normalnym stanem rzeczy jest obopólnie chciany i obopólnie satysfakcjonujący seks, bo to się po prostu nie klei.
W najbardziej optymistycznym scenariuszu mamy kobietę spełniającą małżeński obowiązek i pławiącą się w luksusie okazjonalnej możliwości odmowy użyczenia własnego ciała do cudzych aktywności seksualnych – jeśli będzie dość stanowcza.

Przy takich fundamentach to, co zasługiwałoby na miano przykładu gwałtu w związku celowałoby zapewne w najwyższy wymiar kary za napaść, pobicie i trwały uszczerbek na zdrowiu.

A ja nie jestem ciekawa, zupełnie mnie to nie obchodzi.

Miliony osób “bawią się” w BDSM nie zastanawiając się nad tym, co kto przez to rozumie.

Jeśli protesty są elementem sesji, to po jej zakończeniu żadna ze stron nie czuje się skrzywdzona.
I nie trzeba żadnych dodatkowych szczegółów – obiektywnie, to odpowiedzialność leży po stronie dominującej, która nie mając pewności, co czuje odurzony lub nieprzytomny partner nie powinna zabierać się do rzeczy.

To niegdyś niszowe a obecnie, od paru lat do porzygu mainstreamowe bdsmy to w większości przypadków po prostu przemoc.
Nie ma powodu by zakładać, że samo rzucenie hasła “bdsm” w opisie sytuacji oznaczało, że mamy do czynienia z odpowiedzialnym partnerem. W artykule nie ma o tym mowy.
Nie ma powodu zakładać, że kluczowe elementy klasy “nie zwracaj uwagi na moje protesty, chyba że powiem Amenhotep IV” został pominięty, i że w związku z tym doszło do okrutnego wypaczenia odbioru sytuacji, krzywdzącego dla strony dominującej.
Obiektywnie to tak, by wyglądało, że absolutnie nic złego nie zrobił?

Tam nie było mowy o żadnej sesji bdsm!
Jest o tym, że coś tam robili i była aktywna, po czym nieoczekiwanie dla niej przywiązał ją do łóżka (link: pierwszy akapit pod rysunkiem) na co ona zareagowała protestem, a on penetracją, bo wiedział lepiej.

I to jest niejasna sytuacja! Trudna do oceny i interpretacji.

Ufała mu. Nie było mowy o wiązaniu. Związał ją. Zaprotestowała. Olał to.

“potem, kiedy cię przywiązał do łóżka i chciał w ciebie wejść, uznałaś nagle, że jednak nie masz ochoty na zabawę w bdsm”

To jest wszystko, co autorka napisała o bdsm. Reszta to WIZJE.

A to już zakrawa o korzystanie z każdej sposobności do pochwalenia się swoimi niezwykłymi wyczynami w alkowie.

Wiązanie to niekoniecznie dwudziestominutowy proces godny przyznania sprawności żeglarza za niezwykle efektowne węzły.

Można to zrobić z zaskoczenia i w parę sekund. Powiedzmy, że nie wiemy ile trwało w opisywanej sytuacji i bierzemy pod uwagę, że przez 20 minut leżała i dumała w czasie kiedy on uprawiał sztukę makramy…

To nadal jest notoryczne odruchowe zakładanie, że to nasza domniemana ofiara coś ściemnia, że może w opisie brakuje czegoś co usprawiedliwiałoby sprawcę, że czymś tam zawiniła, czegoś nie dopilnowała, że być może mamy do czynienia z nieporozumieniem.

Owszem, szok usprawiedliwia brak reakcji na olanie sprzeciwu, wulgarną odzywkę i penetrację.

Jego zachowanie również można by usprawiedliwić szokiem – gdyby nie miał powodów sądzić, że jakakolwiek kobieta mogłaby nie chcieć być wiązana, bo nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkał i ani mu do głowy nie przyszło, że kobieta w ogóle może nie chcieć.
To wtedy tak, mógłby być w szoku. Zapewne nie byłoby problemów z udowodnieniem, że całe życie spędził pod kamieniem.

To co ją spotkało mieści się w ramach definicji – silnej reakcji psychicznej, wywołana, gwałtownym, zwykle negatywnym zdarzeniem, zjawiskiem lub przeżyciem.
Nagle była związana, kiedy zaczynali nie spodziewała się, że może olać jej protest, odburknie, wsadzi palce w pochwę i będzie kontynuował. Szok jest prawdopodobny.
Szok w reakcji na sprzeciw związanej kobiety, z którą planowało się aktywności seksualne jest nierealny.
Chyba że faktycznie: inkub, 300 lat pod kamieniem, wylazł i taki dramat go spotkał nieoczekiwanie.

Nie, kobieta nie może uderzać i robić wszystkiego, co tylko jej przyjdzie do głowy, gdy nie chce uprawiać seksu.

Chłopina przyjdzie, zagai i od razu w mordę dostanie z liścia a potem jeszcze kopa w jaja?
To nie jest zdrowa strategia.

I nie wiem, czy można mówić o nieokaleczonej kobiecej seksualności, jeśli jest oswojona z myślą, że nikomu nie może ufać bo w zasadzie każdy może w pewnym momencie uznać, że ma ochotę ją przerżnąć, bez względu na to, co ona o tym sądzi – i zrobi to, jeśli nie będzie walczyła jak o życie, zdeterminowana by zrobić wszystko, co w jej mocy byle spróbować się obronić.
A trzeba być oswojoną z taką myślą, żeby błyskawicznie zareagować w ten sposób na takie zachowanie ze strony chłopaka, kochanka czy – jak tam było – kolegi.

Chodzi o to, że może to zrobić w momencie, kiedy jest do niego zmuszana, a czyimś zdaniem teoretycznie miała taką możliwość?
To też nie jest zdrowa strategia.
Tę, która tam tak podobno leży i uznaje leżenie za najlepsze wyjście obezwładnia brak wiary we własną percepcję i strach przed recenzentami. Bo sprawca jest kimś znajomym, bo czuje – całkowicie uzasadniony lęk przed tym, że jej protest, że narobienie rabanu to z niej zrobią wariatkę, która podpuściła dobrego chłopca swoim lubieżnym zachowaniem (które można swobodnie tworzyć i ubarwiać post factum) i to ona spotka się z ostracyzmem, nie on.

Gdyby zdała sobie sprawę z tego, że może być na przegranej pozycji bez względu na to, co zrobi i jak zareaguje na to napastnik, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto jej serdecznie i szczerze powie, że sama się o to prosiła i jest winna czegoś tam – nawet, jeśli będzie się bronić na wszelkie dostępne sobie sposoby i w bonusie do gwałtu zostanie jeszcze pobita… to sprawa byłaby jasna:
Nie masz prawa mnie dotykać gnoju, nie chcę tego, więc się odwal, a wszyscy którzy staną po twojej stronie są degeneratami, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego, bo gotowi zaaprobować moją krzywdę“.

Ale takiej narracji nie ma. Obowiązująca narracja to:

Gdybyś zrobiła X” – przy czym X jest zmienną, ZAWSZE odmienną od rzeczywistości – “to do niczego by nie doszło, a przynajmniej miałabyś pełne prawo do poczucia krzywdy, jak np. w przykładowej sytuacji Y” – przy czym Y jest zmienną, ZAWSZE odmienną od rzeczywistości.

Obawiam się, że tekścik o pani, która – mając w głowie wszystkie te bzdury, którymi kobieta jest raczona już od urodzenia – pozostaje bierna, sceptyczna wobec własnej percepcji i zastraszona bardziej przez potwora, istniejącego dzięki wierze w jego istnienie niż przez napastnika jest w stanie przekazać morał o bezsensie takiego stanu rzeczy.
Morał bardziej użyteczny niż “Gdyby pani zrobiła X to do niczego by nie doszło, a nawet gdyby to przynajmniej miałaby prawo do poczucia krzywdy, jak np. w przykładowej sytuacji Y“.

No nie, nie była w szoku już na wstępie, sprytnie przewidziawszy, że na późniejszym etapie on oleje jej sprzeciw.
Nie gra umiejętność poprawnego umiejscowienia w czasie zdarzeń, które zostały chronologicznie opisane w podanym tekście.
I nie jest to kwestia niedopatrzenia, przeoczenia czy pomyłki u jednej osoby.
Wygląda raczej na to, że samo wspomnienie o przemocy seksualnej wpędza ludzi w stan zbiorowych halucynacji, nawet przed monitorem.

A może jej się to podobało? Na pewno jej się to podobało. Skoro nie pogoniła go skutecznie ZANIM zaczął przekraczać jej granice, to zapewne dlatego, że chciała, by to zrobił.
Trochę z nim potańczyła, był nachalny, przestała. Jakiś czas później przylepił się do niej jak glonojad i liże.
Była na tyle pijana, że nie wie, czy tylko jej się wydaje, że zaraz uciekła, czy była na tyle nieprzytomna, że chwilę to trwało zanim zrozumiała, co się dzieje.

Niektórzy nie wyobrażają sobie pójścia na imprezę bez partnera, tańczenia z kimś innym w momencie kiedy ma się partnera, bycia odprowadzaną przez kolegę bo-ktoś-może-sobie-coś-pomyśleć.
To, że ktoś nie widzi nic złego w samej obecności na imprezie nie znaczy, że będzie się czuł komfortowo z tym, że ktoś go porwie do tańca.
A to, że ktoś aprobuje taniec nie znaczy, że aprobuje też glonojada w ustach, bo to klasyczna figura taneczna jednak nie jest.

Może i glonojad by jej przypasował, jakby nie była w związku, ale skoro twierdzi, że była półprzytomna i ma dziury w pamięci, to to jest właśnie ten moment, w którym można wziąć pod uwagę, że równie ubzdryngolony glonojad nie wiedział, że jego zachowanie jest niepożądane. Po co tworzyć scenariusz w którym wszystko to przewidziała i świadomie się do tego przyczyniała, pijąc jeszcze trochę w trakcie?

Jakie znaki ochoty można dawać sterczącemu pod latarnią kolesiowi, idąc?

Załóżmy że idę sobie wieczorem ulicą, stoi koleś, patrzę na niego z 15 metrów i myślę “o, bzyknęłabym”.
Jak dać mu znak, że mam ochotę na seks, nie podchodząc do niego i nie używając żadnych słów?
Wydawało mi się, że jestem całkiem niezła w kalamburach, ale to wyzwanie mnie przerasta.

O co chodzi z tym żalem po stosunkach? Czemu to tak popularna i samonarzucająca się koncepcja?

Jak laska zajdzie gościa na ulicy, zlegnie i rozłoży nogi to gość na 59% ucieknie, na 40% zadzwoni po karetkę.

Opis: on nie chce, protestuje, źle się czuje, ma doła, ona to wszystko olewa, robi mu laskę i przystępuje do czynności seksualnej.

Czego tu brakuje do “typowego” gwałtu?
Tak, facet który nie chce, nie ma ochoty i nie podnieca się sytuacją może mieć erekcję i zostać wykorzystany seksualnie.
Może też chcieć, mieć ochotę, być podniecony i nie mieć erekcji.
Jedno i drugie nie jest regułą, nawet w indywidualnych przypadkach.
Czyli: czasem chciałby i nie może, zwykle jak chciałby to może. Zmuszany też czasem może mieć erekcję, czasem nie i nie będzie to świadczyło o tym, że jak miał to chciał, a jak nie miał to, o, wtedy naprawdę nie chciał.

No nie wie.
Po prostu nie wie.
Nie ona jedna nie wie.
Nie każdy przyznaje, że nie wie, widzi w tym problem i uważa to za rzecz wartą odnotowania.

Recenzja zachowania ofiary oczywiście jest.

Można by założyć, że to forma ułożenia sobie wydarzeń w głowie i zestawienia ich ze swoimi wyobrażeniami na temat – powiedzmy “przetrawienia” informacji.
Ale już na tak krótkim dystansie pojawiają się “drobne” przekłamania. Z opowieści wynika, że protestował i wyrażał niechęć wielokrotnie, a w retrospekcji zostaje to zredukowane do pojedynczego “nie”.
Owo pojedyncze “nie” nie zostaje uznane za wystarczające.
Zaraz potem kolejna myśl – że może mógł, przy użyciu siły jakoś się jej pozbyć.

Nie wiemy czy mógł. Przeciętny facet jest silniejszy od przeciętnej kobiety, ale to nie jest regułą.
Może zupełnie nie był w stanie się jej fizycznie przeciwstawić?
Może mógł, ale nie chciał?
Może mógł, chciał, ale bał się, że przez tą reakcję sam zacznie robić za agresora?
A może mógł, chciał i się nie bał, ale do końca nie dowierzał, że ona naprawdę olewa jego protesty i nie jest zainteresowana tym, że on tego nie chce?

Jakie to ma znaczenie?

Zupełnie serio: jakie?
Jeśli obstawiamy, że źródłem problemu w wielu takich zdarzeniach jest niedostatecznie wzmocniona perswazja, będąca wyrazem stosownie zmotywowanej niechęci, to czemu tak chętnie sugerowanym rozwiązaniem jest aktywniejsza obrona, bardziej spektakularny sprzeciw?

Przecież ewidentnie źródłem tych rzekomych nieporozumień jest to, że sprawca nie rozumie komunikatu; nie bierze pod uwagę, że to już naprawdę ten moment, w którym powinien przestać; nie uznaje prostych sprzeciwów za istotne.
Czego sprawca może nie rozumieć w protestach?
Wydają mu się czymś normalnym, niegodnym uwagi?
Z zasady, czy tylko w momencie, kiedy jego osobisty partner lub partnerka protestuje?
Dotyczy to tylko seksu, czy innych sfer życia również?
Traktuje w ten sposób wszystkich, niezależnie od kontekstu, czy podchodzi do tego bardziej selektywnie?

A przecież w żadnym z przedstawionych tu przypadków nie mamy do czynienia z sytuacją klasy: o, tak, wiem, znam sprawę, znam sprawcę na tyle dobrze, że mogę sobie szybko odpowiedzieć na te wszystkie pytania i ruszyć dalej z refleksjami.
W wielu z nich nie mamy nawet relacji ofiary, tylko artykuł, jakiś ogólny temat, jakieś pytanie, historię z życia “koleżanki”, a i tak pojawia się mnóstwo rad (o różnym natężeniu agresji) sugerujących rozwiązywanie problemu bardziej wyrazistym i dobitniejszym sprzeciwem.

No z kimś trzeba taką sytuację kojarzyć i jakieś założenia czynić, skoro jednocześnie: problem leży w tym, że sprawca nie rozumie, a rozwiązanie gdzieś w okolicach głośniejszego, stanowczego “NIE!”, połączonego z siarczystym uderzeniem w policzek.

Problem klasy w oczyszczalni ścieków pękła rura i teraz woda w całym mieście nie nadaje się do picia najefektywniej rozwiązuje się informując ludzi, że na razie nie mogą jej pić i naprawą rury.
Nie oczekiwaniem, że ci, którzy się rozchorują sami wpadną na to, że nie powinni nią poić dzieci, bo co mniejsze mogą tego nie przeżyć. Nie wyjaśnianiem, co się stało, tylko tym, którzy trafiają do szpitala i na cmentarz.

Jak stanowcze, głośne, perswazyjne i przekonujące by nie było to pojedyncze “NIE” w wykonaniu konkretnej jednostki, tak nie rokuje to rozwiązaniem problemu.
Czyli już za każdym razem będąc w związku będzie musiała wyrażać tak intensywny sprzeciw, by został uznany, za warty uwagi? Co to za związek w którym trzeba się wydzierać, żeby partner łaskawie załapał, że jak teraz wsadzi, to zgwałci?

Nie chcę wiedzieć, o co chodzi.

Wina jest obopólna, bo skoro obie strony zgodziły się na robienie jednej rzeczy, to jedna z nich ponosi też winę za to, że druga wymusiła jeszcze coś innego.
Piękno prostoty.

A więc w potocznym rozumieniu wyróżnia się:

zgwałcenie polegające na wymuszonym stosunku seksualnym, w którym ofiara podjęła próbę zmuszenia sprawcy do zaprzestania, uderzyła go, została pobita lub/i zastraszona

oraz

wykorzystanie seksualne polegające na wymuszonym stosunku seksualnym, w którym ofiara mogła podjąć werbalną próbę skłonienia sprawcy do zaprzestania, ale została zignorowana, a można domniemywać, że miała w arsenale jeszcze jakieś dodatkowe formy sprzeciwu, z których nie skorzystała.

Czyli… w potocznym rozumieniu rolę definiującą zgwałcenie pełni… narracja oprawcy?
Bo jakieś tam potencjalnie dostępne i niewykorzystane formy sprzeciwu zawsze się znajdą, jak by nie kombinować.

Co za lepka wizja. Niczego w niej nie trzeba podciągać pod gwałt.

Nie wiem co znaczy “naciąganie na seks” po odczuciu fizycznego pragnienia seksu i czemu jest porównywalne z godzeniem się na seks z poczucia obowiązku i bez ochoty. Skoro nie ma mowy o sytuacjach, w których początkowo nieobecna ochota na seks pojawia się później…

Facet, który fizycznie i emocjonalnie nie ma ochoty na seks i protestuje, ale w dalszej kolejności odczuwa fizyczne pożądanie i godzi się na seks, którego emocjonalnie nadal nie chce… vs. kobieta, która ani emocjonalnie ani fizycznie w żadnym momencie nie chce, ale nie protestuje, bo czuje, że jej powinnością jest się na ten seks zgodzić.
Oboje mają partnerów, których nie obchodzi to, jak się z tym czują i wychodzą z założenia, że mogą co im się żywnie, albo że gdyby on lub ona “naprawdę” nie chcieli to, przecież mogliby skorzystać z całej feerii możliwości wyrażenia tego, a nie chcą nie-naprawdę, bo taka ich powinność, żeby się bzykać, jak partner chce?

To nie niesmak, to gwałt.
Może i w wielu przypadkach niekaralny – ale nie dlatego, że nie jest gwałtem, tylko dlatego, że wina sprawców rozkłada się między jednostki, które dopuszczają się tych czynów a społeczeństwo, które schizofrenicznie narzuca im i sobie standardy sprzeczne z instynktem, który mówi im co dobre, a co złe, skupiając się na tym, co krótkofalowo, w szerszym ujęciu wydaje się korzystniejsze do tolerowania. Ostatecznie nikt na tym nie korzysta, może poza osobami, których nie interesuje, co czują inni i jakie szkody mogą im wyrządzać.

Gdyby nie to podkreślenie już na samym wstępie, że domniemana zdolność do siłowego powstrzymania gwałtu eliminuje możliwość zgwałcenia, to uznałabym, że coś tu idzie w dobrym kierunku… ale to, w połączeniu z nihilistycznym stwierdzeniem, że ofierze nie pozostaje nic jak tylko powtarzanie sobie, że został zgwałcony psychicznie – to nadal nie jest dobry kierunek.

W samym karaniu zgwałceń nie chodzi o to, by wyłuskać grupkę najbardziej wiarygodnych ofiar, ustalić grupkę najbrutalniejszych sprawców, wsadzić ich do więzienia na parę lat i fajrant, reszta niech sobie hasa wolno i wyjaśnia pozostałym, że powinni być ostrożniejsi i dostosowywać się do bandytów.

Nie walimy sprawcom kuli w łeb, nie eliminujemy ich trwale ze społeczeństwa, czyli generalnie dążymy do tego, by eliminować skłonność, zdolność i chęć popełniania przestępstw seksualnych.
Tacy wszyscy wyrywni do pouczania ofiar względem tego, co mogły lepiej zrobić, jak inaczej się zachować, by uniknąć krzywdy – a czasem to “okienko” działania to ledwo parę minut albo i mniej na reakcję.
Tymczasem zanim gwałciciel zgwałci, mijają lata, dekady, tysiące rzeczy ludzie wokół niego mają szansę w tym czasie zrobić lepiej i inaczej, potencjalnie doprowadzając do tego, że on (albo i ona) ostatecznie zejdzie z tego kursu.

Co ofiara zrobiła, by sprawca był pewny, że nie chce seksu…

Gdyby podstawową funkcją kobiety było zaspokajanie każdego gościa, któremu akurat się zachce – oczywiste jak dwa plus dwa – i gdyby to bzykanie przychodziło im tak naturalnie, że ewenementem byłyby sytuacje, w której jakaś akurat w tym momencie nie ma na to ochoty to przynajmniej formalnie poprawnym byłoby zastanawianie się, cóż ta zgwałcona kobieta zrobiła: czy dołożyła wszelkich starań, by facet w tak nieoczekiwanej, abstrakcyjnej, wręcz niezrozumiałej dla niego sytuacji – wszak przyzwyczajony do tego, że w zasadzie każda kobieta jest do jego dyspozycji na jedno skinienie i nic tylko marzy o zaszczycie możliwości zaspokojenia go – był pewny, że ona tego seksu faktycznie nie chce.

Gdyby tak właśnie było, to jak najbardziej. Jednak rzeczywistość jest od tego na tyle daleka, że wypadałoby nie robić sobie jaj z cudzego nieszczęścia.

Twierdzę, że to był gwałt / dopuszczam możliwość, że to był gwałt i recenzuję zachowanie ofiary – zaznaczając jednocześnie, że nie mam poczucia, by sprawa w jakikolwiek sposób mnie dotyczyła.

Jakie to ma znaczenie, ile jest takich dziewczyn?

Takich, które tańczą nago, ocierając się o faceta, którym w ogóle nie są zainteresowane i absolutnie nie chcą, by je dotykał – te, co to NAWET one mają prawo do powiedzenia “nie”, i których jak podejrzewam jest mniej niż wampirów na Suwalszczyźnie, a wprowadza się je do wypowiedzi nader często, jakby były adekwatnym punktem odniesienia.

One właśnie, choć nie istnieją, robią za główne bohaterki historii, z których morał płynie taki, że są oczywistymi ofiarami, od których odbiorczynie komunikatu powinny się w naturalny sposób zechcieć jak najmocniej odciąć.

Nie, z tym rozumowaniem nie jest wszystko w porządku.

Wiąże się z dość silnym założeniem możliwości odcięcia się od arbitralnie ustalonych przypadków “ekstremalnych” i wiarą w to, że siła rażenia takiej krzywdy będzie zbyt mała, by uderzyć w “normę”.
W praktyce zawsze znajduje się ktoś, kto w danym przypadku widzi warte odcięcia się od niego ekstremum i na dobrą sprawę oberwać może każdy, bo nie zawsze jest się w skądinąd luksusowej, dominującej pozycji definiującego pojęcie.

I te “fosiaste”, których jest dużo i które lubią się droczyć i bajerować facetów są przez nich gwałcone, żeby nie wyszli na głupków?

To jest hipotetyczny sposób myślenia faceta, który po odmowie seksu, przeprosinach za wcześniejsze zachowanie i prośbę o wyjście z mieszkania reaguje gwałceniem w sposób, który zada jej możliwie jak najwięcej bólu?
Z obawy przed wyjściem na głupka, który myślał, że będzie seks wziął i ją zgwałcił?
Bardziej się bał wyjścia na głupka, który szanuje cudzą odmowę niż stania się gwałcicielem?

Nie twierdzę, że ta hipotetyczna interpretacja procesów myślowych, jakie się tam odbywały jest błędna.
Nie mam bladego pojęcia – ale to zupełnie obłąkana wizja i jeśli prawdziwa, to powinna zostać jak najszybciej zniszczona, nie życzliwie rozpowszechniania.

Odstraszyć to można takim gadaniem – potencjalne ofiary od zgłaszania przestępstw – jeśli nie spełniwszy tych wyśrubowanych standardów definiujących porządną kobietę uznają, że pozwoliły się zgwałcić, bo nie broniły się dość mocno i nie mają najmniejszych szans na udowodnienie, że zostały skrzywdzone, bo takie jak one po prostu można tak traktować.

To po raz kolejny nie jest sytuacja o której mowa. Nie jest też analogiczna ani nawet podobna.

Facet w erotycznym szale – cokolwiek to jest – który “nie łapie” sprzeciwu zachowa się dokładnie tak samo, jak dowolna osoba w czasie wykonywania dowolnej czynności, która nie dosłyszała, nie przyjęła, nie zrozumiała komunikatu o tym, że powinna przestać.

Wyobraźmy sobie:

Facet siedzi w czyimś sadzie, zrywa śliwki i żre.
Właściciel sadu krzyczy do niego z daleka “ej, panie, co pan żresz? nie żryj pan, toć to moje śliwki!“.
Nie usłyszy, nie zrozumie, nie przestanie, ale i nie zmieni swojego zachowania – wszak zgodnie z jego wiedzą i świadomością nie było żadnego bodźca, który mógłby wpłynąć na jego działania. Przecież tego nie usłyszał, nie zrozumiał.

Istnieje możliwość, że facet usłyszał krzyk właściciela sadu, ale go olał i dalej sobie je.
Ale bliskie zeru jest prawdopodobieństwo sytuacji w której facet NIE usłyszał tego krzyku, NIE zorientował się w sytuacji na tyle, by wiedzieć, że nie powinien dalej (albo i w ogóle) żreć tych śliwek – a mimo to, przypadkiem, zaraz po krzyku zaczął szybciutko zrywać jak najwięcej owoców, z liśćmi i całymi gałązkami, by napakować nimi kieszenie.

Robisz coś, nie wiesz, że nie możesz, że ktoś kto może mieć coś przeciwko Twojej działalności się temu sprzeciwia – pojawia się sprzeciw, jesteś tą czynnością tak zaaferowany/a, że tego nie słyszysz… Co zmieniasz w swoim zachowaniu? Nic. Robisz to dalej, jakby nigdy nic – bo zgodnie z Twoją wiedzą nic się nie stało, cieszysz się, że Ci to nadal na sucho uchodzi.
W tym momencie wyrażający sprzeciw może nie wiedzieć: czy nie został usłyszany, czy jego protest olano.
Nie wie – więc zupełnie logicznie – najprawdopodobniej sięgnie po inne metody: głośniej krzyknie, klaśnie w dłonie, powtórzy jeszcze raz, klepnie w ramię…

Gość z artykułu nie leci dalej, jakby nigdy nic. On eskaluje.
Raz, że sprzeciw pojawił się w momencie wiązania, które nie było dla nich oczywistością.
Dwa, że wulgarnie i agresywnie zareagował na sprzeciw – co też, sądząc po reszcie tekstu nie było dla nich niczym normalnym (odnoszenie się do niej w ten sposób).
Trzy, że ładowanie się na sucho w odbyt spiętej i nieprzygotowanej partnerki nie jest rzeczą, która może się komukolwiek zdarzyć przypadkiem.

Erotyczne szały takiej klasy to się leczy farmakologicznie.

To nie jest figlarne przekomarzanie się z poczciwym Zdziśkiem o dobrym serduszku i małym rozumku, któremu czasem trzeba dwa razy powtórzyć, zwłaszcza jak się czasem zdarzy jęknąć “och nie Zdzisiu, przestań, za dobrze mi z Tobą” i Zdzisiek jest skonsternowany sytuacją, bo nie wie czy ma smyrać dalej, czy przestać, czy co robić, niebożę.

Owszem, w normalnej, zdrowej relacji nigdy do czegoś takiego nie dojdzie. Bo ani facet się tak nie zachowa, ani kobieta tak nie zareaguje – bo nie będzie miała na co.

Ludzie mają okazję ze sobą rozmawiać, szansę żeby się poznać – na etapie, kiedy można już mówić o związku co nieco o sobie wiedzą (albo znacznie więcej). Do pewnego stopnia są w stanie się wyczuć, a każde z nich ma jeszcze instynkt, który jak może podpowiada im, czy coś jest dobrze, źle, świetnie, gorzej, lepiej i tak dalej.
W stupor można popaść, jak się człowiekowi wydawało, że jest zupełnie inaczej: że się rozumieją, czują, szanują, dogadują, kochają, dbają o siebie, a tu partner nagle “chcesz, wiem że chcesz“, chociaż się protestuje.
Jak człowiek czuje, że to nic takiego i poczciwy Zdzisiek szarżuje i w szale nie czai bazy, to sytuacja rozwiąże się w parę minut i żadnej tragedii dla nikogo z tego nie będzie.

Nie ma powodu by zakładać, że poszkodowana strona jest niespełna rozumu i wszystko źle zrozumiała, a po drugiej stronie był Zdzisiu, pełen najlepszych intencji. Najprawdopodobniej zrozumiała bardzo dobrze.
I tym lepiej dla niej, im więcej będzie mieć wiary we własną percepcję, bo ludzi w przemocowe związki to nie ich wewnętrzne przekonanie, że tak źle jak jest to jest super prowadzi, tylko nadzieja, że będzie lepiej; poczucie, że to oni nie umieją się skomunikować z partnerem; strach przed tym, że robią z igły widły.
No i recenzje od proszonych o radę, udzielający jej w bardziej w oparciu o własne domysły niż podsunięte pod nos informacje.

Bo kobiety zwykły krzyczeć z rozkoszy pod wpływem pierwszej palcówki z nowym partnerem…
W tak brawurowe scenariusze to chyba nawet porno nie leci. Jęki rozkoszy na widok penisa, kobieta dochodząca do orgazmu po dwuminutowym obciąganiu, ekstatyczna reakcja na przyłączającego się do stosunku kolegę – okej, ale krzyki w ekstazie już na samym wstępie palcówki to już jednak lekka przesada. Gdzie niby ten poczciwy chłopiec mógłby się nabawić takiego mylnego przekonania, że taka reakcja to wyraz entuzjazmu?

Pytanie o gumkę nie jest przyzwoleniem. W żadnym znanym sensie, przynajmniej w tej części Wszechświata.

To, że ktoś się w momencie nadchodzącej nieuchronnie penetracji bardziej martwi nie zgwałceniem, a wizją złapania HIV, żółtaczki, kiły albo ciąży nie znaczy, że w jakimś sensie pozwala.
Jakby się kasjerka w banku na widok przystawionej do szyby lufy pistoletu zapytała, czy napastnik ma torbę na pieniądze, to nie byłoby to w jakimś sensie przyzwoleniem na to, że obrabują bank, ani podstawą do oskarżenia jej o współudział, ani do stwierdzenia, że gdyby nie ona, to do napadu w ogóle by nie doszło.

Można by poszaleć z twierdzeniem, że pytanie o gumkę nie było sprzeciwem. Bo i nie było.

Ale kontekst sytuacji, w której gość zabiera się za aktywności seksualne z ciałem nieprzytomnej dziewczyny, która położyła się spać i tylko w paru momentach była zdolna do nawiązania jakiegokolwiek kontaktu – a żaden z tych momentów nie był zapraszaniem go do w/w łóżka i podjęcia z nią aktywności seksualnych pozbawia ją jakichkolwiek niejednoznaczności.

Dla niejednoznaczności nie ma najmniejszego znaczenia, co wywołało jej stan.
Czy pracowała do upadłego, czy się upiła, czy dostała udaru, czy ją naćpał – wpakował się do łóżka nieprzytomnej dziewczynie.
Wszystko świadczy na jego niekorzyść, niektóre ewentualności jeszcze bardziej niż inne, ale ŻADNA nie sprowadza takiej sytuacji do poziomu “raczej wskazane byłoby się wstrzymać“.

I tu i zawsze wskazane byłoby: NIE GWAŁĆ!

WIZJA – stworzona i przytoczona tylko po to, by ośmieszyć i pognębić ofiarę.

Ew. to 34895034789537583563548 przypadek drobnego, przypadkowego przekłamania, maleńkiej edycji w chronologii zdarzeń, dzięki której z nawet najbardziej bulwersujących sytuacji da się wycisnąć coś dwuznacznego.

Osoba, która opowiadała tę historię wspomniała, że w czasie kilkumiesięcznej znajomości internetowej, poprzedzającej spotkanie zdarzyło im się rozmawiać o możliwych scenariuszach ich pierwszego razu – bo ona nie miała jeszcze za sobą żadnego seksu.
Nie było mowy o tym, by była mowa o seksie tamtego wieczora, ani nawet by rozmawiali o tym w kontekście tamtego spotkania.

Chora sytuacja rodzi się w głowie recenzenta i to do niej odnosi swoje komentarze.
Albo paraliż zdolności korzystania z przyswojonych informacji, albo perfidia.
To się nawet na brak umiejętności czytania ze zrozumieniem nie kwalifikuje, tekst został zrozumiany.
Kolejność zdarzeń zamieniono po co?
Nie pierwszy raz, nie dziesiąty i nie setny.
Jakaś taktyka, rodem z przesłuchań na odwróconym stołku?
Żeby sprawdzić, czy zatrzymany zdecyduje się na sprostowania, czy po kolejnym ciosie jarzeniówą po oczach zgłupieje?

Dziewczyna nic nie pamięta. Zapytany o sytuację sprawca PAMIĘTA, że protestowała i ciągle powtarzała, że ma ją zostawić.

Ale czy takie drobiazgi mogłyby bezsprzecznie zbijać z tropu? Skądże.

Skąd w ludziach ta pewność, co by było gdyby?

A to “na pewno” do niczego by nie doszło, gdyby nie piła, a to “na pewno” byłoby jeszcze gorzej, a to założenie, że zupełnie możliwym jest unikanie “takich” sytuacji, jakby przemoc seksualna była tak banalnie łatwa do przewidzenia.

Nie umiem stwierdzić, czemu w obliczu tak niezwykłego bogactwa wyboru, akurat ta wypowiedź uderzyła we mnie jako szczególnie obrzydliwa.
Czy to przez obecność tego orzeczenia w sprawie – że mu na to “pozwoliła”, czy przez pozornie współczujący ton, za którym czeka to, co zawsze? – nie wiem.

Sam fakt, że kobieta – lub osoba – się “nie broni” nie jest społecznie akceptowalną formą przyzwolenia na stosunek.

A podjudzanie do zaaranżowania napaści (serio) to kolejny smakołyk.

Raz, że bejsbolem znacznie łatwiej człowieka zabić niż nożem.
Dwa – jaki łysy z bejsbolem?
Znajomy, który teoretycznie może dostać dożywocie za rąbnięcie w łeb jakiegoś śmiecia?
Nieznajomy, który podejmie taką fuszkę z czystej życzliwości lub za flaszkę? – bo to już, w przeciwieństwie do picia na imprezie czy wracania do domu bez taksówki zdecydowanie jest zachowaniem ryzykownym i niebezpiecznym: bujanie się z gościem, który ot tak jest gotowy zaryzykować zafundowanie komuś niepełnosprawności albo i zejścia?

Trzy – czyż to nie interesujące, że rozwiązania tego typu wychodzą zwykle od osób, prezentujących skrajnie bandyckie podejście przede wszystkim w stosunku do ofiary?
Żadne tam “wyczerpaliśmy wszystkie możliwości ujęcia i ukarania sprawcy zgodnie z prawem“, w związku z czym wchodzimy na drogę bezkompromisowego zwalczania nieprawości jak Batman (albo inny bohater filmu sensacyjnego, którego akurat mamy na myśli).

Albo victim blaming albo próby zainspirowania ofiary do wysoce prawdopodobnego wpakowania się w jeszcze gorszą sytuację niż ta, w której się teraz znajduje*?

*- jak ktoś i tak ma ciągoty wobec alternatywnych metod wymierzania sprawiedliwości – jego sprawa (przynajmniej póki nie zabiera się za realizację tychże).
Ale jak ktoś nie ma ciągot, ma poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, a na domiar złego jest jeszcze wpędzany w poczucie winy w związku z tym, że  nie ma bandyckich ciągot  i za nimi nie podąża, to właściwie nie ma opcji, by wyszło z tego cokolwiek dobrego dla kogokolwiek (no, może poza uciechą dla podjudzacza).

No oczywiście.
Płacząca po całkowicie biernym stosunku kobieta to niejasny sygnał.
Sytuacja w najwyższym stopniu zagadkowa i niezrozumiała.

Pies, kot, kanarek z mózgiem wielkości fistaszka zorientowałby się, że z płaczącym człowiekiem jest coś nie tak. A facet może nie wiedzieć.
Toż nawet pająki nie są aż tak oporne na bodźce jak się jakąś bliższą relację nawiąże.
Toż to jest lvl szarańcza, mucha, jakiś robal w rzodkiewce a nie człowiek.

Na tym etapie autorka wątku napisała już, że jest przez chłopaka obmacywana mimo protestów i raczona wyjaśnieniami klasy “jesteś tak piękna” że nie może się powstrzymać.
Że mają za sobą wiele rozmów na ten temat, i niedotrzymanych obietnic poprawy z jego strony.
Że Misiaczek jest świadomy, że jako nastolatka padła ofiarą gwałtu.
Że godzi się na seks, żeby uwolnić się od jego natarczywości, bo jeśli/dopóki się nie zgodzi, chłopak nie daje jej spokoju.
Że umie odczuwać przyjemność z seksu i czasem jej się to zdarza, ale przez jego zachowanie przeważnie nie umie.

To wszystko jest kompletnie ignorowane na rzecz własnych wizji.

Podsumowane tekstem o leżeniu jak kłoda, braku zaangażowania w komunikację i nie dość wyraźnych protestach.
Większość wypowiadających się widzi winę w niej i jej niedostatecznie perswazyjnych sprzeciwach.

Bzdura. Zdrowy człowiek nie krzyczy, nie protestuje ani nie “wychodzi” jak mu seks nie sprawia frajdy.
To już są skrajne reakcje, zupełnie nieadekwatne do zachowań innego zdrowego człowieka, który na brak cudzej frajdy reaguje niekontynuowaniem i niepodejmowaniem żadnych czynności seksualnych póki nie dostanie sygnału, że jest szansa na frajdę.
Żaden “protest” nie musi się pojawiać, w zupełności wystarcza ton oznajmiający.

Nie krzyczy się – ani “na” ani “do” partnera, który po prostu nie wie, czy ochota na seks jest, czy jej nie ma.
To nieadekwatna, niestosowna i zbędna reakcja w kontaktach z osobą czułą, troskliwą, kochającą i żywo zainteresowaną dobrym samopoczuciem partnera.
Podobnie wychodzenie z pomieszczenia.
“Nie pozwalanie”? Czy można “nie pozwolić” komuś iść z nami do kina, po tym jak zapyta, czy mamy ochotę? 

 – Pójdziemy do kina?
 – Nie chcę, zabraniam, nie pozwalam Ci zabierać mnie do kina! – brzmi oględnie mówiąc nieco nieadekwatnie do sytuacji.
Żeby było adekwatnym, ów ktoś musiałby podejmować namolne próby zawleczenia nas do tego kina przemocą.

Więc… cóż. Osoba komentująca sytuacje deklaruje, że rzekomo nie wyobraża sobie takiej postawy i to w niej wypatruje źródła problemu.

Postawy, którą odbiera jako nieprawdopodobną wręcz bierność.
A już na starcie przymyka oko na pewne elementy historii, które niebezpiecznie nadwyrężałyby wiarygodność tego scenariusza.
Potem brnie dalej, proponując rozwiązania, które wydają jej się oczywiste… ale jednocześnie nie są to rozwiązania adekwatne do sytuacji, w której wszystkie te elementy faktycznie umknęły uwadze: brzmią jakby jednak nic jej nie umknęło.

Jeśli umknęły, jeśli nie zauważyła, nie uznała za niepokojące… to po co “stanowcze nie”, które po paru zdaniach zmienia się krzyk?
Po co zabranianie?
Po co wychodzenie z pokoju?
Skoro cały problem w tym, że nieszczęsna chłopina nie ma bladego pojęcia, kiedy dziewczyna ma ochotę na seks, a kiedy nie, bo nic tylko leży jak kłoda i marudzi po fakcie, choć żadna krzywda jej się nie dzieje, to czyż “nie mam ochoty kochanie” nie wystarczyłoby w zupełności?
Przecież te podsuwane rozwiązania, w normalnej, zdrowej sytuacji byłyby w najlepszym razie bierną agresją, w bardziej realistycznej wersji bardzo niepokojącą reakcją: partner proponuje seks, a reakcją jest krzyk, ucieczka i wyraźne protesty – WTF?!

Bardziej prawdopodobne jest, że zauważyła to wszystko, ale po prostu nie umie tego zinterpretować jako problem leżący po stronie faceta, bo jest przyzwyczajona do traktowania takich zachowań jako elementu środowiska.

Czy ich osobiście doświadczyła czy nie – mogła, ale nie musiała.
Wystarczy, że odbierała sygnały z otoczenia, uczyła się interpretacji takich zdarzeń z zasłyszanych tu i ówdzie anegdot… i oto jest: wychowana by przetrwać w środowisku, w którym takie rzeczy są normą.
Zwłaszcza, jeśli to ktoś inny cierpi.

Trudno to nazwać zgodą, skoro rozpaczliwie szuka nowych, niewypróbowanych jeszcze metod wyrażenia sprzeciwu, który zostanie usłyszany.

Może nie w 2015 i raczej nie z ust księży, ale tak z 10-15 lat wcześniej jak najbardziej można było się spotkać z użyciem słowa “zgrzeszyć” w ramach eufemistycznego określenia bycia ofiarą zgwałcenia.

Nie szarżowałabym z tezą, że żaden ksiądz tak tego nie ujął… ale ci, którzy to robili byli bardziej bucami niż księżmi.

O ile pamiętam jedyny ksiądz którego wypowiedź miałam okazję usłyszeć zdecydowanie odcinał od takiej logiki i podkreślał, że absolutnie bycie ofiarą gwałtu nie pozbawia czystości w oczach Boga – ale pojęcia nie chcę mieć, co na ten temat mogli wymyśleć filozofowie klasy bredni o dziecku, prowokującego pedofila i wiodącemu się na zatracenie, i jeszcze ciągnącego ku temu drugiego człowieka: pewnie całe mnóstwo syfu.

Rozumowanie tępego kmiota jest proste:
Skoro zgwałcona kobieta jest zbrukana, oddająca się uciechom cielesnym kobieta jest brudna.
A skoro każda kobieta ponosi winę za to, że wszystkie nieszczęsne chłopy Świata tego zostały pozbawione raju, to zgwałcona jest najbrudniejsza z brudnych.

Podsumowywanie w ten sposób przerażonej, kilkunastoletniej, zamordowanej dziewczynki budzi we mnie wstręt.
Nie większy i nie mniejszy niż podobnej klasy teksty serwowane zgwałconym nastolatkom sto lat później.
Bo przecież jest traktowana w ten sam sposób.
Nie chciała zgrzeszyć” – tak jakby jakakolwiek kobieta mogła mieć ochotę grzeszyć z uzbrojonym bandytą, który ją porwał, a który, sądząc po doświadczeniach innych kobiet:

albo ją zgwałci, okaleczy i puści wolno, ale wcześniej zarazi syfilisem w efekcie czego umrze;
albo ją zgwałci, okaleczy i zamorduje;
albo ją zgwałci i zamorduje;
albo ją zamorduje.

Mniej więcej takie opcje mogła mieć w głowie – jeśli w ogóle cokolwiek w tamtym momencie miała w głowie.
Została zamordowana, ale nie została przed tym zgwałcona, więc można domniemywać, że wykorzystała pełen arsenał możliwości obrony – może nawet podobnych do tych, które serwuje się wszystkim tym, które nie broniły się dość mocno.
Świętą została i co?
I nic: ona też zbiera recenzje, w których robi za idiotkę, która z całą pewnością miała wybór i wolała zginąć niż zostać zgwałcona.

Bo nie chodzi o to, co ofiara mogła i nie mogła zrobić – chodzi o to, co jeszcze da się wymyślić, żeby ją ośmieszyć, pognębić, zrecenzować i orzec, że postąpiła niewłaściwie.

 

 

Kolejna część:

Alkohol

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.