Najlepiej byłoby, gdybym napisała to za jakiś czas, kiedy uda mi się wszystko ogarnąć, ale jestem całkiem pewna, że wtedy nie będę pamiętać, co doprowadzało mnie do szaleństwa.
Przede wszystkim najlepiej jest NIE PRZENOSIĆ bloga na własny hosting i nie podpinać go do nowej domeny.
W ciągu pierwszych dni, tygodni i miesięcy i tak nikt nie rzuci się jak szalony na nowo powstałego bloga, bo nie dowie się o jego istnieniu.
Zresztą nawet jeśli się dowie, to nie spędzi na nim wiele czasu z tego oczywistego względu, że młody blog jest ubogi w treści i nie ma się czym zachwycić (inna sprawa, że przeważnie i później nie ma się czym zachwycić – ale to już leży w gestii Autora i nie ma nic wspólnego z kwestiami technicznymi).
Najlepiej zacząć pisać na własnym hostingu.
Gdybym wiedziała ile męki i frustracji czeka mnie przy tym przenoszeniu, zaczęłabym od pisania notek w wordzie.
Zupełnie serio. Bez ŻADNEGO bloga. Nigdzie.
W wordzie sprawdzając, czy mam dość uporu i pomysłów na zabieranie się za kolejne wpisy i realizowanie wybranych tematów.
Ma to ten spory minus, że prawdopodobnie każdy (włącznie ze mną) chce mieć wszystko od razu:
? świadomość, jak to wszystko będzie wyglądać po opublikowaniu;
? wiedzę, że to działa jak należy;
? pewność, że faktycznie chce pisać tego bloga zanim wyda ciężkie pieniądze (bardzo ciężkie pieniądze zważywszy na to, że taka “nowa” strona ma kilka wjusów dziennie – a i to nabite przez autora, sprawdzającego CO ZNOWU NIE DZIAŁA na tej przeklętej stronie);
? czytelników, komentujących, fanów, zaproszenie na fashion weeka, hektolitry szamponu do przetestowania i darmowe zapiekanki od wielbicieli, pracujących w budach z fast-foodami na każdym dworcu.
Pojadłabym zapiekanek, ale brutalna rzeczywistość mówi, że tego nie dostaniesz.
Po prostu nie.
Ani Ty, ani ja, ani jakiś ziomas, który założy sobie bloga jutro a za rok będzie na nim łoił tysiące dolarów miesięcznie.
Więc to żadna strata.
Jeśli Twoje skąpstwo sięga zenitu, to znajdź sponsora (chcę założyć blogaa… kupisz mii?) albo zbieraj moniaki po zakupach.
Moje treści zaczęły wyglądać w miarę przyzwoicie po dwóch miesiącach (nie mówię, że super na tle innych – akceptowalnie dla mnie samej) – najlepiej bym zrobiła, jakbym przez dwa miesiące pisała w Wordzie, zbierała moniaki, kupiła, ustawiła wszystko i zaczęła publikować dopiero PO DWÓCH MIESIĄCACH.
Zresztą odkładanie tego wydatku “na później” i tak się zemści – tak jak wordpress.com zemścił się na mnie, oczekując haraczu w wysokości TRZYDZIESTU DOLARÓW za możliwość ustawienia przekierowania – bez którego wszyscy obserwatorzy, wszystkie linki na zewnętrznych stronach i pozycje w wyszukiwarce odeszły w nicość.
Najlepiej byłoby już na wstępie zdecydować, czy marne warunki oferowane przez którąś z platform blogowych są wystarczające, czy dopuszcza się myśl, że może kiedyś, ewentualnie miło byłoby mieć większą kontrolę i wpływ na to, jak blog wygląda i działa – jeśli to drugie, to lepiej uciułać i kupić hosting.
To, co stworzyłam wcześniej i tak było koszmarne – choćby z racji popełniania tak banalnych błędów jak:
? brak wyjustowania tekstu;
? brak umiarkowania w stosowaniu nagłówków;
? histeryczna nadprodukcja tagów, które nie były mi do niczego potrzebne;
? nie zachowywanie konsystentnej długości postów (od początku pisałam długie, super długie i histerycznie długie – aż tu nagle ryps, trzy posty po 300 słów – jak w nie kliknęłam, to sama zaczęłam się zastanawiać, czemu nie wczytało reszty a co dopiero ewentualny czytelnik);
? poza tym pisałam marnie i trzymałam się tematu jeszcze mniej niż teraz.
Dlatego sugerowałabym:
1. Zacząć pisać i zbierać moniaki.
2. Pisać, zbierać moniaki.
3. Pisać, przeliczyć, zbierać.
4. Postarać się pisać lepiej.
5. Kupić domenę i hosting.
6. Ściągnąć i skonfigurować wtyczkę robiącą backupy.
7. Wybrać szablon i rozpocząć nierówną walkę z próbami ustawienia go tak, jak się chce.
8. Po ustawieniu zacząć mordować wtyczki. NIE DOTYKAĆ JETPACKA, JETPACK TO ZŁO!
Pamiętając, żeby:
? NIE INSTALOWAĆ JETPACKA!
(rozwali całą stronę, WSZYSTKO, wchodzi w konflikty ze wszystkimi możliwymi wtyczkami, robi pobojowisko z zainstalowanych plików wordpressa – zdaje egzamin na wordpress.com, przy korzystaniu z .org zmienia się w zło wcielone);
? zawsze sprawdzić opinie na temat wtyczki przed zainstalowaniem (nie ma znaczenia ile osób polecało ją dwa lata wcześniej – teraz może być do niczego);
? nie dać się skusić na wtyczki nie aktualizowane od ponad miesiąca a już na pewno nie te, leżące odłogiem od ponad dwóch – one dogorywają i będą szkodzić,
? na bieżąco wyłączać i usuwać nieużywane/niedziałające wtyczki;
? sprawdzać, czy wszystkie te super bajery nie są przypadkiem dostępne dopiero po uiszczeniu opłaty w wysokości “zaledwie” 50$;
? wywalać wszystkie te, które nie są użyteczne ani potrzebne.
9. Założyć fanpejdża.
10. Założyć pińcet kont we wszystkich możliwych serwisach:
facebook, g+, disqus, wordpress (com i org), twitter, tumblr, instagram – czytelników nikomu od tego nie przybędzie, ale za to jaki komfort potem, jak przyjdzie ochota gdzieś coś u kogoś skomentować i DA SIĘ to zrobić…
11. Oswoić się z panelem – poklikać wszystko po kolei i sprawdzić, czy aby na pewno jest dobrze ustawione.
12. Dodać przygotowane wcześniej wpisy.
13. Po skorzystaniu z reszty złotych porad przejść do ataku np. w ten sposób.
14. Voila!
Żaden to przepis na sukces – zaledwie metoda na NIE DOPROWADZENIE się do obłędu i uniknięcie zbędnej części frustracji związanej z blogowaniem (spokojnie, nic straconego – pojawią się inne, to jak studnia bez dna).
Reszta złotych porad:
Hosting – (Dżizys, jakie to drogie!)
I nie dość, że drogie to jeszcze dość często nie działa.
No – może nie przesadzając.
Mój razem z domeną kosztował 65zł – 20GB a transfer (podobn0) bez limitu.
Na razie nie miałam z nim żadnych problemów, ale okazji żeby je mieć też nie było, więc póki co mogę powiedzieć, że jeden czytelnik nie przeciąża serwera. Bardzo sprawnie odpowiadali na moje idiotyczne pytania nawet w dni ustawowo wolne od pracy – ale jak na mój gust to jeszcze za mało, żeby ich polecać.
Polecam sprawdzanie możliwie świeżych (bo to, że 2,3 czy 5 lat temu gdzieś były bezawaryjne serwery nie znaczy jeszcze, że są takie nadal) i wiarygodnych (dobrze jest nie zapominać, że głodny student za 50zł napisze sto pozytywnych opinii o czymkolwiek) – ale to jak ze wszystkim: zbytni entuzjazm jest podejrzany, a jak coś budzi gdzieś wyłącznie entuzjazm, to trzeba wzmóc czujność dziesięciokrotnie.
+ Nie wiem, czy firmy nadal to praktykują, ale parę lat temu jedna z większych bardzo dbała o większych klientów (pakiety od 200zł w górę) – oni mieli dane na nowych serwerach i obsługę klienta na wysokim poziomie, a mniejsi na starych, bardzo awaryjnych i praktycznie uniemożliwiających korzystanie z nich.
Jeśli firma nie traktuje poważnie nawet najmniejszego bloga czy stronki informacyjnej Ziutka, wulkanizatora, to nie zasługuje na to, by zaufać jej z czymś większym. Tym bardziej, że to nie jest kwestia ceny, tylko warunków i podejścia do klienta jakie oferuje dana (lub nie) dana firma.
Wtyczki – te, które w bólach okazały się być tymi faktycznie potrzebnymi (mnie) – przynajmniej na tym etapie. Blog o innym charakterze będzie potrzebował też innych wtyczek.
Przede wszystkim nie dotykaj Jetpacka! – chyba, że nie planujesz dodawać już nic poza Akismetem.
? Akismet – antyspam: duży, dość efektywny, potrzebny.
Póki byłam na wordpress.com co jakiś czas spam mailowi zdarzało się prześlizgiwać przez filtry, tutaj i po aktualizacji póki co nie napadł mnie żaden bot, reklamujący ciężko-powiedzieć-co (chociaż nie wiem na ile to zasługa Akismeta, mój hosting ma wbudowaną dłuuuugą listę blokowanych botów za co jestem niewymownie wdzięczna).
? WpDiscuz – najbardziej uniwersalny, darmowy system komentarzy, umożliwiający logowanie się kontem wordpress, Google+, Discuz oraz komentowanie anonimowe.
Nic mnie tak nie wkurzało na cudzych blogach jak brak możliwości komentowania – nieważne, czy faktycznie chciałam coś napisać, czy nie, chciałam MÓC napisać, gdyby mnie naszła ochota. A blogi mi na to: NIE.
? Disqus – WpDiscuz to tylko mechanizm nadrzędny – żeby czytelnicy mieli możliwość komentowania z konta Disqus, trzeba do skonfigurować, ściągnąć wtyczkę i aktywować.
? Wtyczka umożliwiająca komentowanie kontem FB – odpowiada też za obecność ciągu tych okrągłych, różowych symboli społecznościówek pod wpisem. Nikt z nich nie skorzysta, ale ładnie wyglądają – i jakby zechciał to zrobić, to może!
Dokładnie to samo tyczy się alternatywnych opcji logowania do komentarzy – jak do tej pory nikt z niej nie skorzystał. Ale mógł! (nie licząc tych licznych momentów, kiedy mi to wszystko nie działało…).
? Facebook Likebox – umożliwia wstawienie widgetu fanpejdża strony na fb.
? Analytics lub inne narzędzie umożliwiające mniej lub bardziej dokładną obserwację statystyk. Z działających alternatyw aktualnie mamy WP Statistics – inne działają. Czasem. Podobno – różnie im to wychodzi, przeważnie marnie.
? Yoast albo inna wtyczka tworząca sitemapę strony, pomagająca w indeksowaniu przez wyszukiwarki.
? Zaawansowany edytor TinyMCE – cudo za którym niesamowicie tęskniłam, mając do dyspozycji ograniczony panel wordpress.com.
Fakt, że takie bajery jak możliwość zrobienia górnego albo dolnego przypisu przydaje się rzadko, ale za to jak już jest potrzebna, to frustracja sięga zenitu.
? Wtyczka robiąca backupy – konfigurowanie jej to droga przez mękę.
Właściwie to droga przez mękę prowadząca donikąd. Albo do drogich, BARDZO DROGICH płatnych opcji, których i tak nie udało mi się skonfigurować. Teoretycznie podłączenie jej do Google Drive powinno być darmowe, ale i tu – tuzin prób, zero sukcesów. Nie udało mi się podłączyć.
Nie udało – więc musiałam się pogodzić z najgorszym: poszłam czytać. O wtyczkach. Robiących backupy. WordPressa. Bo nie mam nic lepszego, co mogłabym zrobić ze swoim życiem.
Ale opłaciło się: dowiedziałam się, że są dwa rodzaje – takie robiące pełne backupy i natychmiastowo zapychające całą przestrzeń dyskową i takie, robiące jeden pełny backup i nadpisujące późniejsze zmiany. Wyruszyłam na poszukiwanie tego drugiego i znalazłam WP Time Capsule – którą udało mi się podłączyć w dwie minuty.
? Wtyczka obsługująca shortcody
Dzięki której
Powyższe wydają mi się niezbędnym minimum.
Po zainstalowaniu, aktywowaniu i zsynchronizowaniu wtyczek dobrze jest sprawdzić, czy wszystko działa – następnie importować wpisy lub zacząć dodawać te, wcześniej przygotowane.
Możliwie szybko wykonując pierwszy backup. Bez myślenia “a to jeszcze zrobię, tamto sprawdzę” – NIE. Jeśli to już jest ten moment, w którym utrata dotychczasowych ustawień zaowocowałaby wybuchem frustracji, to znaczy, że backup powinien już być.
Po ustawieniu podstaw i zrobieniu backupu można się zająć poszukiwaniem ciekawszych bajerów i bezpiecznymi eksperymentami z kodem.
Wyłączenie i usunięcie nieużywanej – a zwłaszcza koszmarnie złej – wtyczki w panelu nie wystarczy, najlepiej przejść się jeszcze do katalogu z plikami i usunąć folder z tym świństwem na amen (upewniwszy się wcześniej z 10 razy, że na pewno usuwamy to, co trzeba), bo nawet stamtąd może coś psuć.
Nie wspominając już o tym, że zupełnie bez sensu zajmuje miejsce (którego potem, po wypróbowaniu stu różnych wtyczek i pięćdziesięciu szablonów może nawet zacząć brakować.
Powstanie tych wszystkich mądrości poprzedziła moja własna frustracja, ale w ostatecznym rozrachunku jestem (już) zadowolona i pełna nadziei, że to już kres moich technicznych frustracji (dobre sobie, przeklęty JETPACK w ostatnim podrygu zaatakował mnie jeszcze “zza grobu”, jak po wywaleniu go zewsząd okazało się, że popsuł mi niektóre ustawienia).
Cokolwiek zepsuje się teraz, zepsuje się z mojej winy – i ta świadomość jest dla mnie o wiele bardziej komfortowa niż to, że ktoś zepsułby mi to za mnie.
Nieocenioną pomocą w odkrywaniu, co jest mi potrzebne, a co doprowadza do szału były dziesiątki blogów posiadających lub pozbawionych pewnych opcji. Frustracje z tym związane wylałam m.in. tutaj, ale pewnie będzie ich więcej.
Ostatnie dni nauczyły mnie nowych rzeczy. Zasada nr 367: zastanów się dziesięć razy, nim zaktualizujesz szablon do nowej wersji. Zasada nr 368: czytaj dokładnie instrukcję aktualizacji PRZED jej wykonaniem. Oszczędzi to kilkunastu lat, które trzeba później poświęcić na naprawianie tego, co popsułaś.
Nie jestem tego pewna w 100% bo czytałam tak-ło, bo interesowała mnie edycja – ale jeśli coś zmieniasz w szablonie, to tylko po utworzeniu childify (próba gmerania żywcem w poprzednim zakończyła się masakrą, z huemanem mam dziecko i przetrwałam aktualizację bez szkód. Bez jakichś większych edycji chyba też lepiej mieć pod ręką kopię (nie żebym wiedziała, co z tym diabelstwem robić).
369. Jak gmerasz w nie-wiadomo-czym to sobie notuj, bo potem, jak się wreszcie uda wstawić guziczki fejsowe tam gdzie chcesz, to zauważysz, że są też w 10 innych miejscach – i trudno wyśledzić, które co jest gdzie, żeby powyłączać.
Ja właśnie jestem w trakcie przenoszenia z bloggera na wordpress i pewnie zajmie mi to jeszcze jakiś rok, bo nic nie ogarniam ;)
Tym Jetpackiem mnie zaskoczyłaś :( I teraz nie wiem czy usuwać mojego (i wszystko co z nim związane) czy zostawić już tak jak jest :)
Jeśli nie masz żadnych bardziej skomplikowanych wtyczek, to nie powinno być problemów. Sam w sobie jest w porządku.
Ma opcje, których inne darmowe wtyczki nie oferują, ale towarzystwa nie znosi, z mnóstwem wtyczek wchodzi w konflikt i wtedy zaczyna się szał (albo się nie zaczyna, ale psuje ustawienia i błędy wyjdą później).