Wykorzystywanie seksualne Karoliny Kózki

5
(2)

Nieoczekiwany to temat i nie sądziłam, że będę mieć w nim coś do powiedzenia, bo mimo mojego dość intensywnego zainteresowania religią to nie do końca mój klimat – jednak Ona w pewnym sensie jest moim klimatem.

Dziwnie to brzmi nawet dla mnie samej, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że jej historia odegrała pewną rolę w kształtowaniu mojej – za przeproszeniem – osobowości. I chyba nie uświadomiłabym sobie tego, gdybym w ostatnich dniach nie trafiła na całkiem sporo wypowiedzi, które wycierają sobie gęby Jej życiem i śmiercią.

Znałam tę historię dość dokładnie, ale tylko do momentu w którym brała w niej udział. Dopiero teraz poczułam niesmak w związku z tym, że bezpośrednio po znalezieniu jej ciała zabrano się za komisyjne sprawdzanie dziewictwa. To koszmarne – i sprawiło, że zwątpiłam w to, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam to, co ksiądz mi wykładał.
Tzn. na tym etapie jestem prawie pewna, że wszystko źle zrozumiałam.

Nie miałam pojęcia, że zrobiono z niej chorągiewkę do machania cnotą ważniejszą od życia. Niestety nie wiem, w jakim tonie przedstawiano mi jej historię, kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy. Zresztą… chyba w ogóle cały koncept katolicyzmu i religii jako takiej źle zrozumiałam.
Połowa mojej rodziny bardzo dbała o mój rozwój religijny, druga połowa średnio – uznałam więc religię za dobrowolny koncept towarzyski umożliwiający wspólne śpiewy i czytanie mrocznych historii, opcjonalnie służący do ułatwienia lub ujednolicenia kontaktów z Bogiem. Mogłoby być ciekawie, gdybym dzieliła się tymi rewelacjami na bieżąco, ale nie zrobiłam tego, bo wydawało mi się tak oczywiste, że zupełnie niewarte wypowiadania.

Na obsesję dziewictwa albo się nie załapałam, albo ją przeoczyłam, bo czystość nigdy nie kojarzyła mi się z zawartością gaci; raczej z sercem i duchem.

Albo może trafili mi się jacyś dziwni księża, którzy nie byli opętani seksem.
Nie wiem. Zupełnie nie kojarzę żadnych tekstów o tym, że seks jest zły, że przedmałżeński seks jest zły – tylko, że brak szacunku do siebie robi przykrość Bogu, bo właściwym jest miłowanie siebie i bliźnich. Musiałam być naprawdę strasznie zajęta myśleniem o jakichś niesamowicie ważnych sprawach, bo o tym, że dla większości uprawianie seksu = brak szacunku do siebie dowiedziałam się dopiero mając naście lat, późne naście.
I długo nie dowierzałam, właściwie do tej pory nie wierzę.
To jest tak niedorzecznie sprzeczne ze wszystkim, co – jak twierdzą natchnieni – mówił Dżizas, że nie widzę w tym najmniejszego sensu do tej pory.

Z tematów seksualnych kojarzę tylko to, że tylko jeden ksiądz pokusił się o wytłumaczenie nam na czym polega cykl menstruacyjny kobiety.

Że jest coś takiego jak dni płodne, że śluz, że temperatura; że pod wpływem stresu, choroby lub zaburzeń hormonalnych cykl może się zmieniać i nie iść tym stałym rytmem z tabelki.
I nie – nie, że tylko jeden ksiądz z bodajże ośmiu, którzy nauczali mnie religii od zerówki po maturę (+ dwie katechetki) poruszył ten temat. Tylko ON JEDEN ze wszystkich w ogóle. Na biologii uczyliśmy się rysowania jajników i że komórka jajowa jest taaaaka mała, ale taaaaka duża w porównaniu z plemnikiem. A jakieś wychowanie do życia w rodzinie – nawet nie jestem pewna, czy tak to się nazywało i czy było “oficjalną” lekcją. To była kompletna kpina.

Mam wrażenie, że to było coś w rodzaju kółka po lekcjach – pamiętam, że dwójka rodziców nie zgodziła się na takie bezeceństwa, a jeden chłopak stwierdził, że nie ma czasu i chyba nie miał większych problemów z nie chodzeniem na te zajęcia (tzn. zapewne nie chciał się przyznać, że rodzice mu nie pozwolili).
Siedzieliśmy w kółku i słuchaliśmy jakiegoś bełkotu o dojrzałej miłości, która polega na tym, że mamy ochotę trzymać kogoś za rękę i spacerować. I rysowaliśmy ludzi, trzymających się za rękę. I że jak ktoś zapytał, co to jest seks, czy jak się uprawia seks, to pani (od biologii!) spłonęła purpurowym rumieńcem i powiedziała, że w taki sposób nie będzie z nami rozmawiać – po czym pobiegła na skargę do pani dyrektor. I że była afera o to, że się skandalicznie zachowaliśmy i za karę będziemy mieć dodatkową technikę z panem X, bo pani więcej o życiu w rodzinie nam opowiadać nie będzie.

I to by było na tyle. Wyedukowaliśmy się za wszystkie czasy, starczyło nam aż do drugiej klasy liceum, kiedy wkroczył ksiądz i zaczął nam rysować tabelki.
Tzn. “nam” – mnie, bo nikogo z mojej podstawówki tam nie było.

W klasie było nas ponad 30 osób, prawie każdy był z innej szkoły, ale albo nie mieli wcześniej zupełnie nic na ten temat, albo jakieś pitolenie ciężko-stwierdzić-o-czym z taką rumieniącą się panią, zgorszoną słowem “seks”.
Właściwie to te tabelki były całkiem ciekawe, wreszcie dowiedzieliśmy się CZEGOŚ – nie żebyśmy w ogóle nie wiedzieli nic, ale to tyle co z dowcipów, od starszego rodzeństwa czy z książek, w których to był tylko element fabuły. Byliśmy oględnie mówiąc dość sceptycznie nastawieni do idei kalendarzyka, pośmialiśmy się na wstępie, ale potem wysłuchaliśmy co miał do powiedzenia.

Pamiętam, że byliśmy strasznie podekscytowani filmem “Niemy krzyk”. Ja nie chciałam oglądać, bo mniej więcej wiedziałam o czym jest, ale generalnie wszyscy byli ciekawi, bo całe miasto w wieku okołoszkolnym – chyba wszyscy, przynajmniej w kilkunastu najbliższych szkołach średnich i zawodowych w których mieliśmy jakichś znajomych widziała ten film, bo szkoły organizowały seanse. A u nas nie. Drugi ksiądz, z którym nie mieliśmy lekcji próbował, ale ten nasz zrobił aferę, że nie można takich brutalnych filmów dzieciom puszczać i że obejrzymy sobie, jak będziemy mieć 18 lat. Dziewczyny strasznie prosiły, a on twierdził, że ten film ma, więc ostatecznie obiecał nam go puścić na jednej z ostatnich religii tuż przed maturą, jak już wszyscy będziemy pełnoletni.
Dotrzymał słowa – pod koniec kwietnia podreptaliśmy z nim na plebanię, wpakowaliśmy się do jego mikroskopijnego pokoiku w trzydzieści osób, obsiedliśmy pomieszczenie na całej powierzchni, w ścisku i zobaczyliśmy o co to wielkie halo. Tzn. przynajmniej część z nas – ta, która siedziała lub stała w takim miejscu, z którego widać było niewielki telewizor. Potem opowiedział o masowym mordowaniu dziewczęcych płodów w Chinach i Indiach, i że tam kroją dzieci, które mogłyby przeżyć poza brzuchem.
Słabo mi było na myśl o tym, chociaż już wiedziałam z innych źródeł.

Nie wiem… może ja to wszystko przespałam, albo faktycznie byłam zbyt zajęta własnymi myślami, żeby zauważyć, ale te wszystkie kosmiczne sytuacje z lekcji religii, którymi ludzie się czasem dzielą są dla mnie… – no właśnie, kosmiczne. Moje religie były w porządku. Jedne z nielicznych zajęć na których ktoś faktycznie o czymś z nami rozmawiał i coś z tego wynikało.

Jeśli zaś chodzi o Karolinę Kózkę…

Ona mi się chyba zlała z Anusią z “Bożej Podszewki” i z historiami kobiet, które zostały zgwałcone, zamordowane lub zgwałcone i zamordowane w czasie wojny i nie wojny.
Teksty o jej moralnym zwycięstwie nad oprawcą jak najbardziej mi się kleiły – bo z historii o rosyjskich żołnierzach kojarzyłam tylko tyle, że jak zabili zanim zaczęli gwałcić, to – w porównaniu z tym, co robili zanim zabili – można było mówić niemal o łucie szczęścia.

Naczytałam się różnych obleśnych komentarzy o “lasce, która wolała umrzeć niż stracić cnotę”.
Jakby co najmniej miała jakiś wybór. Jaki to nieszczęsne, przerażone dziecko mogło mieć “wybór”?!

Miała szesnaście lat, była zainteresowana modlitwą i chodzeniem do kościoła. Podobno wychowała się w bardzo religijnej rodzinie. Niewykluczone, a nawet całkiem prawdopodobne, że nie wiedziała, czego ten żołnierz od niej chce i o co w ogóle chodzi. Chwilę wcześniej bała się, że zabije ją i jej ojca, potem, że zabije ją a wcześniej chce jej COŚ zrobić.

Wydawało mi się, że to coś w kimacie “zróbmy z niej świętą, bo przeżyła to, co setki innych – a ta jedna na ołtarze, bo się dużo modliła wcześniej, to nam bardziej do PR-u pasuje“.

Ale to, co zobaczyłam… nie umiem nazwać tego inaczej, niż wykorzystywaniem seksualnym Karoliny Kózki.

Po jednej stronie kompletne ignorowanie jej jako człowieka, sprowadzanie jej tylko do poziomu tej zachowanej cnoty i gra na emocjach, manipulowanie empatią dla jej cierpienia, żeby zagonić ludzkie myśli na odpowiednie tory – dość brzydkie, ale ani w ułamku nie tak syfiaste, jak niechęć do tych, którzy wycierają nią sobie gębę, jakaś niby-niezgoda na idee, które próbują przeforsować owocująca… drwinami pod jej adresem, obrażaniem zamordowanego dziecka.

Jakimż to pozbawionym uczuć bezmózgiem trzeba być, żeby drwić z niej.
Przecież ona nic nie zrobiła, niczego nikomu nie próbowała narzucać, zachwalać, tłumaczyć, potępiać… Przeżyła kilkanaście lat w środowisku i czasach, w jakich przyszło jej się urodzić i zginęła tragicznie. Wiek temu. W którym miejscu pojawia się cokolwiek, co uzasadniałoby, nawet w bardzo pokrętny sposób przypisywanie jej jakichkolwiek intencji w stosunku do ludzi, którzy żyją teraz?

Zresztą nawet gdyby – czysto hipotetycznie – MIAŁA wybór, była świadoma i mając wybór uznała, że woli zginąć niż zostać zgwałcona i zamordowana lub “tylko” zgwałcona…

Cóż to za poroniony pomysł, by zakładać, że gdyby “dokonała” jakiegoś wyboru we własnym kontekście to jednocześnie narzuciłaby innym to samo?
Godny umysłu, który nie dopuszcza żadnej innej opcji, bo żyje w przekonaniu, że ma monopol na “rację” i próbuje wojować z kościołem, któremu zarzuca własne przywary, mimo że w jego własnym “światopoglądzie” brak spójności na poziomie elementarnym.

To nie jest normalne, żeby dorosły człowiek żyjący w XXI wieku, w wolnym kraju, z ciepełka własnego fotela przed laptopem pluł na zamordowane sto lat wcześniej dziecko i wyzywał je od idiotek, które same wybrały sobie swój los, próbował to podpinać pod feminizm i jeszcze zyskiwał aplauz.
Oczywiście, że można jeszcze gorzej! Można zrobić to samo po zwróceniu uwagi na to, że wyżej wspomniane dziecko nie miało i mieć nie mogło żadnego wpływu na to, jak będzie postrzegane i przedstawiane sto lat po swojej śmierci; podkreślić swoją niechęć do tych, którzy się do tego posuwają… a następnie podsumować je w wulgarny, obraźliwy i krzywdzący sposób.

Przecież to dosłownie brak skali na której można by zaznaczyć, jak bardzo to ohydne.

Dochodzisz do wniosku, że ktoś przedstawia seksualność w niewłaściwy sposób i próbuje narzucać wizję fizycznej cnoty jako wartości nadrzędnej… uznajesz to za krzywdzące wobec osób, które postrzegają ją inaczej… buntujesz się przeciwko postrzeganiu (kobiety) przez pryzmat jej dziewictwa… i wyrażasz to postrzegając Karolinę wyłącznie przez pryzmat jej dziewictwa, rościsz sobie prawo do insynuowania co czuła i czego chciała, przypisujesz jej hipotetyczne intencje, oceniasz jej wybory, wydumawszy sobie że jakiekolwiek miała, ale jakimś dziwnym trafem to, co robisz jest słuszne i “inne” od tego, co krytykujesz?
Jakim cudem?

Czytając takie rzeczy zastanawiam się, czy ci demoniczni księża naprawdę istnieją tak licznie i prześladują tych nieszczęśników próbami narzucania im jedynie słusznego stylu życia, czy to jak z tym “wszechobecnym” bzykaniem po kiblach; półnagimi nastolatkami, paradującymi po ulicach z wyeksponowanymi waginami i darmowymi samochodami, rozdawanymi niegdyś na Placu Czerwonym w Moskwie (tzn., że nie w Moskwie a w Leningradzie, nie na Placu Czerwonym tylko na Placu Rewolucji, nie samochody a rowery i nie rozdawali tylko kradli).

Wymiana jednego syfu na drugi, identyczny lub jeszcze gorszy, ale podpięty pod inną chorągiewkę nie jest zmianą na lepsze.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 2

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.