Najczęściej czeszę palcami. Potem używam grzebienia z rzadkimi zębami, potem Tangle Teezer Oryginal(którą kocham, ale zupełnie nie nadaje się do rozczesywania) lub Tangle Teezer Thick & Curly i szczotki z dzika.
Po tym wszystkim mam idealnie rozczesane i nieposzarpane włosy.
Które mogę szybko zapleść w warkocz – bo jeśli tego nie zrobię, to się splączą na amen po dwóch godzinach, ale dzięki fanatycznej pielęgnacji udało mi się dociągnąć do trzech.
Cóż…
Drewniany grzebień z neem
Pierwszy okazał się kompletnym niewypałem: zbyt gęsty, zbyt kanciaste zęby, nie było mowy o rozczesaniu – mogłam je sobie najwyżej powyrywać od końcówek aż po nasadę.
Inna sprawa, że od początku chciałam kupić ten z rzadkimi zębami – niestety o tym, że ich zapas akurat się skończył w sklepie internetowym, w którym zamawiałam dowiedziałam się dopiero po zapłaceniu. Nie chciało mi się szukać innego sklepu, który miałby wszystko to, co akurat kupowałam, więc wzięłam gęsty grzebień – a rozsądniej byłoby wyrzucić te pieniądze do kosza: zgodnie z przewidywaniami zupełnie się dla mnie nie nadawał.
Kiedy w końcu zdobyłam ten, który chciałam, moja miłość rozkwitła.
Jest idealny do rozczesania wstępnego.
Obiecywanego “ładnego zapachu” nie czuję, “wygładzenia i nabłyszczenia” również. Podobno drewno zostało nasączone olejkami, dzięki którym moje włosy łohooho…
Ale jakim cudem jak zamarynowanie w olejku dziesięć lat temu miałoby pomóc moim włosom teraz? Przecież przechowywane w nieodpowiednich warunkach olejki bardzo szybko tracą jakiekolwiek właściwości.
“Przechowywanie” olejku w/na grzebieniu nie jest odpowiednią metodą przechowywania, więc nawet gdyby tam coś było, to i tak nie ma prawa działać.
Jak na mój gust, to wygładzenie może być zasługą kształtu i gładkości ząbków a użycie innego rodzaju drewna zmienia ciężar… raczej nic poza tym.
Jestem z niego zadowolona, ale byłabym bardziej, gdyby nie częstowano mnie przy okazji obowiązkową ściemą.
[Inna recenzja: Alina Rose]
Tangle Teezer Salon Elite Orange Mango / Tangle Teezer Thick & Curly
Późno dowiedziałam się o jej istnieniu i długo wahałam się nad zakupem.
Jak tylko zaczęłam jej używać, nie mogłam sobie wybaczyć, że nie dane mi było bliższe zapoznanie się z nią lata temu. Ale straciłam też resztki zaufania do blogerek włosowych…
? nie nadaje się do rozczesywania wstępnego moich włosów,
? cudownie czesze już porozplątywane wcześniej i lekko rozczesane grubozębnym grzebieniem włosy,
? trochę wygładza (w moim przypadku na tyle, że po niej mogę się już spokojnie oddawać rozkoszom w towarzystwie dzika),
? jak trafi na konkretny kołtun, to go rozczesze, ale przy okazji zniszczy i pourywa sporo włosów (dlatego muszę wcześniej przeczesać włosy wcześniej grzebieniem i porozplątywać ręcznie to, co się splątało),
? moja pomarańczowo-żółta farbuje na żółto szczoteczki, którymi nią myję przy każdym szorowaniu,
? nie jest bardzo niewygodna, ale nie leży mi “idealnie” w dłoni,
? jest idealna do rozczesywania pod prysznicem (nawet bez wstępnego, ale wtedy muszę to robić bardzo powoli i delikatnie).
Dwa miesiące temu kupiłam sobie drugą – bordową Tangle Teezer Thick & Curly – niewielka różnica.
Czesze się nią minimalnie łatwiej, ale na pewno nie jest warta kupowania jako dodatek czy alternatywa. Chciałam ją mieć ze względu na wcześniejsze dobre doświadczenia z Oryginal, ale…
Nie jestem do końca przekonana tak do super entuzjastycznych jak i skrajnie sceptycznych opinii.
Z czytania recenzji przed zakupem zapamiętałam dwie rzeczy:
? czesać powoli i koniecznie delikatnie rozplątać końcówki nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów;
? dbać, żeby nigdy nie leżała ząbkami do dołu, bo kiedy się powyginają to nie będzie się już nadawała do użytku.
Negatywne opinie na temat tej szczotki zaczęły się pojawiać… w rok-dwa po największym szale na ich zakup.
Co znaczy niechybnie, że okres jej żywotności jest krótszy i powyginane ząbki zaczęły rwać i szarpać dziewczynom włosy. Drogi interes.
Blogerki zapewniały, że używały jej bardzo delikatnie i wina na pewno leży po stronie szczotki.
Ciężko mi cokolwiek stwierdzić, bo one wszystkie mają włosy w typie, któremu niespecjalnie zaszkodziłaby cotygodniowa płukanka w 5% roztworze WD40 – może nie mają szansy tego poczuć ani usłyszeć. Ja na moim sianie niemal słyszę jak skrzypią i się rwą przy próbie rozczesania końcówek na sucho – i to nawet pojedynczych, cienkich kosmyków.
Przypuszczam, że z większością włosów będzie się dziać to samo, tylko bardziej subtelnie/wolniej niż z moimi i stąd możliwość przeoczenia faktycznych konsekwencji użytkowania tego cuda.
Rozczesuje dość ładnie – ale z konsekwencjami. Nie wiem, czy wynikają z tego, że w ostatecznym rozrachunku TT nie jest aż tak dobrą szczotką, czy z tego, że jak by nie kombinować, tak cudów nie ma.
Uwielbiam ją, bo świetnie masuje mi skórę głowy (w tym powyginane ząbki chyba nie przeszkadzają), ładnie rozprowadza olej na mokrych włosach (osobną kwestią jest to, czy do tego naprawdę potrzeba szczotki za trzy czy cztery dychy) i rozczesuje pod prysznicem.
Nie jest to jakimś szczególnie wybitnym osiągnięciem. Gdybym nie miała za sobą bolesnych przeżyć z metalowymi i drewnianymi szczotkami z kulkami, to nawet bym tego nie odnotowała – niestety mam. Okazjonalnie używane zwykłe grzebienie też były koszmarem, którego TT mi nie zafundowały, więc…
[Recenzje Anwen]
Szczotka z dzika
Żal mi tego dzika, bo pewnie został zamordowany tylko po to, żeby dało się ją zrobić i dziwnie mi ze świadomością, że ktoś sobie chodził, rył w ziemi, kwiczał, miał jakieś marzenia, plany, aspiracje, ale nieoczekiwanie oberwał… pewnie czymś bolesnym i powodującym powolną agonię, a potem pozbawili go części ciała potrzebnej do stworzenia produktu, zmieszali to z sierścią tysiąca innych, a zwłoki gdzieś wyrzucili… aż w końcu ja dostałam swoją szczotkę.
Niektóre źródła podają, że dziki są strzyżone i pozostawiane przy życiu… ale to pewnie eufemizm dla jakiejś makabry w stylu: żywcem obdarty ze skóry dzik zostaje zostawiony sam sobie, póki nie skona…
… ale ostatecznie i tak ją kupiłam. Trudno. Nie jestem dobrym człowiekiem.
Do tej szczotki też mam mnóstwo “ale”.
Wygładza idealnie, cudnie rozprowadza sebum/oleje/cokolwiek, ale jej czyszczenie z drobinek kurzu to mordęga.
Brudzi się bardzo szybko. Jest nic nie warta jako rozczesywacz – poszarpie i zmasakruje włosy, dowiąże wszystkie supełki i może nawet wyrwie co nieco.
Po rozczesaniu drewnianym grzebieniem i TT jest super. Mogłabym się nią czesać w nieskończoność, ale nie mam przekonania, by to było warte zachodu i śmierci dzika.
Czy daje coś na dłuższą metę – nie mam pojęcia.
Mam ją od ponad pół roku i włosy w tym czasie bardzo mi się poprawiły, ale nie wiem czy szczotka miała w tym jakikolwiek udział.
Jedyną przerwę w stosowaniu “wszystkiego” zrobiłam, sprawdzając działanie Ultraplexu od Joanny – potem dość szybko wróciłam do masek, odżywek, alg i olejów.
Kupowanie profesjonalnego czyścika jak na mój gust mija się z celem. Spodziewałam się nie wiadomo czego (że użyję a on mi tę szczotkę ot tak po prostu wyczyści – szalona), a on “tylko” wyczesuje ze szczotki co większe paproszki i zgubione włosy. Podobnie niespektakularny efekt osiągam po czesaniu plastikowym grzebykiem.
Po czesaniu SZCZOTKI plastikowym grzebykiem.
Ech… kiedyś człowiek miał aspiracje, marzenia, ambicję dokonania czegoś wielkiego…
Lata minęły i na co mi przyszło? Czeszę szczotkę po czesaniu…
I myję mydło – póki co wodą, ale może za parę lat sfiksuję do reszty i kupię specjalne mydło do mycia mydła…
Żyję sobie złudzeniem, że szczotka Mason Pearson byłaby idealna… i będę sobie tak żyć dalej, bo nie ma mowy, żebym wydała cztery stówy na kolejne dziadostwo, które też będzie wymagało półgodzinnego przygotowania przed użytkiem.
Czasem sobie o niej fantazjuję – mimo, że jednorazowa próba szczotki z dzika z kolcami, która miała rozczesywać od razu była mało owocna i raczej frustrująca… – ale to na pewno dlatego, że kosztowała zaledwie 60zł, ta droga na pewno byłaby…
… w dłuższym rozrachunku równie marna.
[Czesanie szczotką z dzika: Laura Fry]
Reasumując:
Niby jestem zadowolona ze wszystkiego. Głównie dlatego, że to co miałam wcześniej było jeszcze gorsze.
Te są w porządku.
Drewniany grzebień
W grzebieniu jest stosunkowo niewiele do spieprzenia (chociaż niektórym producentom i tak się udaje wypuścić nieidealnie oszlifowane ząbki – narzędzia tortur dla włosów), więc jestem z nich najbardziej zadowolona.
Niestety piszę tę recenzję od dwóch miesięcy, czekając na moment, kiedy będę mieć to wszystko pod ręką – jak mam, to nie ma dobrego światła, jak jest światło, to nie ma szczotki/TT/grzebieni albo aparatu. Dziś się poddałam uznawszy, że to się chyba nigdy nie zsynchronizuje, więc moje są tylko zdjęcia szczotek. Grzebienie może dodam innym razem.
Nie mam wrażenia, by jakoś szczególnie się od siebie różniły. Mam trzy z neem, jeden z bambusa i jeden z bliżej niesprecyzowanego drewna.
Najbardziej lubię te z dużymi zębami – bez niespodzianek one są najlepiej dostosowane do moich włosów – ale pozostałe też są ok (tzn. tak w ogóle, dla moich włosów nie są – ale jakbym zapragnęła się tymi gęstymi zaczesać po dziku, to na pewno poszłoby gładko).
Przez parę minut miałam w rękach grzebień z drzewa sandałowego – z ciekawości. Poczesałam, wydaje się w porządku, ale chyba nie ma jakiejś wielkiej przewagi nad neem.
Może kiedyś kupię, jak jakiś oczaruje mnie swoją urodą. Dla walorów czesaniowych raczej nie.
Tangle Teezer Thick & Curly & Salon Elite Orange Mango
Jestem głównie zadowolona, chociaż kupowanie Thick & Curly zdecydowanie mogłam sobie darować.
No ale… byłam ciekawa – trudno.
Tangle Teezer Thick & Curly trochę wygodniejsza w użytkowaniu, za to upierdliwa w czyszczeniu. Nie tak jak dzik, ale ma dłuższe kolce, więc trudniej się dostać do – za przeproszeniem – przestrzeni międzyzębowej. Ma miększe kolce niż Salon Elite – na razie nic się nie odkształciło, ale mam ją zaledwie od dwóch miesięcy i używam bardzo delikatnie.
Salon Elite używałam i używam bardzo intensywnie – bardziej na głowie niż na włosach, więc pewnie w tym tkwi przyczyna aż tak mocno powyginanych ząbków.
Kolorystycznie są koszmarnie brzydkie – cała seria, jedna i druga (Tangle Teezer Thick & Curly jest tylko w wersji bordowej), ale to nie ma wyglądać, tylko czesać.
Nie zaszkodziłoby im, jakby były ładniejsze, chociaż ten oczojebny pomarańcz jest bardzo praktyczny – ZAWSZE jest w zasięgu wzroku.
Dzik bardzo w porządku, ale to nic niezbędnego.
Prawdopodobnie nie ma nic, co lepiej i szybciej rozprowadziłoby olej na włosach – to wielka zaleta.
Ale z drugiej strony nie miałam w rękach chyba nic, co szybciej by się brudziło. Trzeba ją myć, trzeba ją kąpać, czesać, wydłubywać uparte paprochy igłą i wyskubywać pęsetką.
Nie jestem entuzjastką septycznej czystości – że tak enigmatycznie to ujmę – ale używanie jej przez tydzień bez mycia, szorowania i skubania jest niemożliwe. Chyba mniej brudu naniosłabym sobie na głowę czochrając nią o ziemię.
Czyszczenie jej trwa jakieś dwadzieścia minut – to bardzo długo, więc wady chyba przeważają nad zaletami, ale i tak ją lubię i wciąż, z uporem maniaka używam.
Tangle Teezer Thick & Curly raczej nie polecam, Oryginal można kupić chociaż peany ku jej czci są mocno trochę przesadzone, drewniane grzebienie jak najbardziej, ale tylko po sprawdzeniu, czy każdy ząbek jest idealnie oszlifowany (większość z tego, co o nich piszą to bujda, ale i tak lepsze to niż plastik).
Ciekawy artykuł. Warto spróbować.
To wszystko to przeżytek. Tylko Tangle Teezer Ultimate <3 Bardziej przełomowa niż Tangle Teezer Original i Compact. Kiedy po pierwszym użyciu chciałam za następnym razem wrócić do TT Original… Co to za badziew? Jak ja tego używałam? To ledwo czesze!
Cokolwiek o niej nie napiszę, wyjdzie jak w reklamie, bo nie ma nic neutralnego. Tańczy, śpiewa, podpowiada szóstkę w totka, podnosi IQ o 10punktów… Prawie.
Zacznijmy od tego, że nigdy nie widziałam ładniejszej. Ona nawet nie jest tak brzydka, że aż ładna, jak wszystkie TT bez rączek. Ona jest Angeliną Jolie wśród akcesoriów urodowych (nie rozumiem, dlaczego nie ma takiego słowa i nie przekonuje mnie tłumaczenie ani alternatywa http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/urodowy;14873.html) – jak ci się nie podoba, to kuamiesz, po prostu cię nie stać. Albo boisz się, że ktoś cię z nią zobaczy, a twoja twarz stanie się w kontraście z nią tak brz… zwyczajna, że już nigdy nie będzie cię widział tak samo. Design, kolorystyka – czy można połączyć róż bardziej pomysłowo i genialnie, niż z różem?
Po pierwsze (drugie, ale najważniejsze): MASA. Dlaczego trudno powtórzyć efekt prosto od fryzjera w domu? Bo fryzjerzy zazwyczaj mają ogromną szczotkę i/lub ogromną suszarkę z potężną mocą. Co to ma do rozczesywania włosów? To, co zawsze – że duże = lepsze. Tak jak musiałam zaczynać od grzebienia z szeroko rozstawionymi ząbkami, potem od końców i dopiero od nasady… Tak tutaj mogę udawać, że największym problemem moich włosów są ześlizgujące się gumki i to, że zbędny mi jest gadżet w postaci lusterka, bo mogę się przejrzeć w kosmyku. Łapię za Ultimate i mogę skoczyć bez obaw na bungee… Lub przeczesać włosy od razu od nasady. Dwoma-trzema ruchami czesze cały łeb. O wiele dłuższymi niż w pozostałych TT ząbkami, dużą powierzchnią oraz masywną rączką tak rozkłada siłę, że nie potrzebuje wyrywać wielu (no, aż taka rajska nie jest, żeby nie wyrywała wcale) włosów przy rozczesywaniu.
O wiele lepiej też masuje głowę, przede wszystkim do niej dociera dzięki dłuższym ząbkom.
Co tam jeszcze… Jest różowa. Albo cała czarna. Naprawdę można chcieć więcej?
Drewnianą też mam, z Ali, podobno z bambusa i też jest bardzo dobra.
Z drewnianymi grzebieniami jest przerąbane, jeśli mają szczeliny między ząbkami albo właśnie choćby najmniejsze zadziory, a większość ma. Chyba najlepiej używać plastikowych, których jedyną realną (bo jeszcze wiadomo, ekologia, natura lepsza itd.) wadą ma być elektryzowanie włosów, a skoro u mnie jest na odwrót i elektryzują mi drewniane, a każdy na pewno ma tak jak ja, to po co utrudniać sobie życie? Ewentualnie można kupić sobie plastikowy zwany rogowym za $5, łudzić się, że a nuż prawdziwy i nie dość, że spać spokojnie, to jeszcze z uczciwym sumieniem zachwalać naturalne sposoby na podtrzymywanie urody (w końcu botox jest z kiełbasy, a kwas hialuronowy znajduje się w skórze).
Nie stać mnie na nią, teraz czaję się na wet brush.
W brak wyrywania nie wierzę. To stado nauczułam się w końcu obsługiwać tak, żeby nie wyrywało mi ani jednego włosa – chociaż jakby mi się zamarzyło wziąć zamaszysty ruch od nasady po same końce, to zostałaby mi tam cała kępa włosów na czesadle.
Thick & Curly czesałby znacznie lepiej gdyby był co najmniej tak ciężki jak Salon Elite. Jeśli pozostałe Oryginal też są takie lekkie, to mają też delikatniejsze ząbki, a to przemawia na ich niekorzyść – chociaż długość zębów na plus.
Problem z tym, że TT nie dociera do skóry głowy jest jeszcze lepszy niż zsuwające się gumki.
Bambus jest na tyle tani, że nie opłaca się go podrabiać, stosunkowo łatwo złapać taki kawałek, który po obróbce nie będzie miał mikropęknięć i zadziorów.
Plastikowe grzebienie też bardzo często mają takie drobne sterczące coś na spawach, tylko trudniej wyczuć przy czesaniu, że coś jest nie tak, a uszkadzają łuski.
Włosy stosunkowo mało się elektryzują od drewnianego grzebienia tylko jeśli to drewno jest regularnie olejowane, a i to nie tak, że wcale. To chyba bzdura powtarzana po źle zrozumianym “drewno nie przewodzi prądu” z fizyki w podstawówce. Plastik elektryzuje bardziej spektakularnie, przy drewnie chyba nic nie strzela/pika, ale włosy się puszą.
Te drewniane grzebienie z zadziorami do niczego się nie nadają, to jakieś odrzuty, którymi nikt nie powinien się czesać – tyle tylko, że w stacjonarnych sklepach drewnianych grzebieni do pomacania i dokładnego obejrzenia praktycznie nie widuję a w internecie to loteria.
Toć piszę, że cudów nie ma, coś tam zawsze wyrwie. Mniej niż pozostałe.
Mnie też z inną szczotką.
Żeby ani jednego to mi się nie zdarzyło nawet po prostowaniu keratynowym. 1-2,3 zawsze.
Sama się dziwię. Mogłoby to być to, że dziadostwo z Chin jednak działa i coś mi nowego wyrosło, ale nieee, myślę że to po prostu różnica w odczuciach, bo wcześniej przecież czułam, że dociera. Po prostu Ultimate dociera bardziej.
Tak też myślałam, ale że Chińczyki nawet samych siebie podrabiają, to kto ich tam wie…
Możliwe, że stąd. Mnie się właśnie po drewnie dopiero przypomina, co to znaczy elektryzujące się włosy.
Wyrwany w sensie au-wyrwany razem z cebulką, urwany w połowie, czy że sam sobie wypadł i się wyczesał?
Mam niestety wrażenie, że to pierwsze. A to ostatnie to po keratynie.
Nie mam TT, ale coś mi podpowiada, że ona tez nie zmieni moich włosów w lśniącą tafle..
Dzik puszy mi włosy, dawałam tej szczotce kolejne szanse, ale rezultaty mnie nie porwały, a czyszczenie mnie przerasta.
Gdziebień z neem <3. Absolutnie ukochane czesadło, nie puszy, stosowane delikatnie nie wyrywa. Myślałam, żeby iść tym tropem i kupić sobie szczotkę drewnianą, ale po porażce z dzikiem jestem sceptycznie nastawiona do idei szczotkowania dla szczotkowania, a kołtuny sobie tym grzebieniem spokojnie rozczesze. Może zainwestuje w kolejne grzebienie drewniane. Jedyna wada tego z neem wydaje sie być nie najwyższa trwałość, mam go od około roku i zauważyłam małe pęknięcie.
TT na pewno nie zmieni.
W drewnianych szczotkach włosy obowiązkowo oplątywały mi się wokół zębów.
Drewniane grzebienie mają wysoką trwałość… o ile zrobiono je z dobrego kawałka drewna. Są względnie tanie, więc nie podejrzewam ich o jakoś szczególnie wyśrubowane normy produkcyjne. W co którejś opinii pojawia się historia o szybko pękającym grzebieniu. Pewnie przez brak selekcji robią z zakupu loterię.
“W drewnianych szczotkach włosy obowiązkowo oplątywały mi się wokół zębów.”
Mi też, ale ostatnią drewnianą szczotkę miałam chyba w podstawówce. Czytałam, że to wina szczotki i zapocowania igieł w poduszce i że sa lepsze (gorgol ma zdaje sie dobre opinie, drewniane grzebienie zresztą też produkuje).
Chodzi za mna jeszcze Ewa Schmitt Detangling Ultra-Lite, głównie ze względu na wygląd, oraz Michel Mercier z drewniana rączką (sądząc po zdjęciach, to coś podobnego do TT chyba).