Gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce to może… – tylko że mi się nie chce. Zerknąwszy na maila ujrzałam coś, co niegdyś zapewne zdołałoby wzbudzić moje zainteresowanie. Ileż to ubawu mnie ominęło dzięki temu, że przez tych parę lat psa z kulawą nogą nie zainteresowała współpraca ze mną.
Niewykluczone, że sekretem sukcesu było – przez pewien czas trzymające się dość twardo – nie zamieszczanie żadnych informacji kontaktowych w widocznym i łatwo dostępnym miejscu.
Ale do rzeczy – 6 września o 12:34 otrzymałam następującego maila:
W tytule kusząco brzmiąca “współpraca”.
W pierwszej linijce zapewnienie o chęci nawiązania współpracy.
W drugiej oferta wynagrodzenia (w tajemniczej kwocie i formie – czy płacą w jakiejś walucie, czy w muszelkach i kamyczkach pozostaje ich słodką tajemnicą).
W trzeciej pozwolenie na wyjście z propozycją ceny.
Dalej dwie możliwości.
W pierwszej bloger publikuje… – a może nie?
Cóż to może znaczyć, że artykuł_zostanie_opublikowany_na_stronie?
Przez kogo? Logika nakazywałaby podejrzewać, że jak to zwyczajowo bywa: przez autora lub autorkę.
No, w każdym razie: albo walą co im się żywnie podoba, usrane linkami artykuły “dopasowane do strony internetowej” (acz podobno można odmówić), albo walą obsceniczne teksty reklamowe “w formie artykułu” – płacą mniej, ale za to nie można im odmówić (czyli przypuszczalnie może to być: bierzesz jak leci albo spadówa, zapomnij o kamyczkach).
Urzekła mnie niezwykle ta bezosobowa forma. Na początku byli “Państwo” i “Państwa strona internetowa” – potem już bez certolenia, jakby właściciela szlag trafił. Hasła zbierają czy ki czort?
W momencie, kiedy to przysłali, na blogu nie pojawiło się nic od dwóch tygodni, a i wcześniej nie było szału. Zapewne nie zdążyłabym zarobić na kamyczek przed końcem hostingu nieszczęsna i musieliby dla mnie ziarnko piasku rozkroić.
Aby nawiązać współpracę należy odpowiedzieć na wiadomość. Tylko, że wcale nie.
Mimo gorących zapewnień, że tak mnie pragną i wynagradzać będą, przesłanie odpowiedzi gwarantuje jedynie luksus dołączenia do ich bazy danych – jeśli komuś przypasi, to będzie propozycja. A jeśli nikt się nie skusi, zostanie ciepła myśl o tym, że chociaż do tej bazy danych dopisali.
Dalej nie certolą się już zupełnie.
Najpierw grzecznie przypominają, że dotychczasowe treści na stronie były pisane w sposób nieprofesjonalny, a potem obrażają inteligencję przypominając, że za ściemnianie czytelnikom płacą więcej niż za oczywistą reklamę.
Włos mi się na… jeży na samą myśl o tym, że byłam o włos od wywalenia tego cuda, bo ton to ma nieziemski.
Zwyczajowo to nawet jak się kto odzywa tylko po to, żeby zwyzywać, to jakoś tak mimo wszystko kulturalniej wypada – są w tym jakieś emocje, nierzadko szczere, czasem nawet życzenia się trafią. A to? Łojeju.
Równo tydzień później dotarła kolejna wiadomość z pytaniem, czy Państwo otrzymali poprzednią.
Zmieniłam zdanie. Tym razem styl bardzo mi się spodobał.
Zapewniwszy, że nadal są bardzo zainteresowani współpracą, która przyniesie uczciwe wynagrodzenie od nich.
Ależ kusi. Ileż może wynosić wynagrodzenie za zrobienie niczego?
Oni dostarczają materiały, niesprecyzowany byt je publikuje, za nieprzychylnie przez nich postrzegany kaprys pisania peanów na cześć (no nie wiem czego, zważywszy na najpopularniejsze wpisy na blogu waham się zgadując – domy publiczne, zabawki erotyczne czy środki owadobójcze – wspomnianym wcześniej idealnym dopasowaniem do moich treści byłaby chyba trutka na mole z wizerunkiem półnagiej kobiety na opakowaniu) płacą mniej… więc nawet ciekawiej i jakże filozoficznie:
Jaka cena to “uczciwa cena” za zrobienie niczego, jeśli za zrobienie czegoś płacą mniej?
Ile uczciwie płaci się za kłamstwo, którego należy dotrzymać “dożywotnio”, skoro za opublikowanie cudzego tekstu reklamowego płacą mniej, za ogarnięcie ściemy na zadany temat jeszcze mniej, a za napisanie tekstu reklamowego to już tak zupełnie malutko?
I jak to tam wygląda z karami umownymi?
Jeśli np. przystąpię ochoczo do bazy danych, chętni ujrzą mojego blogaska i jękną w ekstazie “o tak! to tam chcę się reklamować!”, a ja zaakceptuję ich marketing szeptany i popchnę go jako własną twórczość, w której czystym przypadkiem będę zbierać subskrypcje do zewnętrznego… czegoś, deklarując, że póki tylko strona ma w sieci wisieć będzie, to gówno będzie tam razem z nią – zgarnę tę mamonę z wynagrodzenia i sru, zaraz wszystko pokasuję.
Co wtedy? Koniec współpracy czy jakieś rendez-vous w bardziej bdsmowych klimatach?
Bo zasadniczo to takie ekstremalne formy marketingu szeptanego to tak do końca legalne nie są.
Aż mnie zaintrygowało, czy można się w sądzie targać o niedotrzymanie warunków umowy zakładającej nieuczciwe praktyki, łamiące prawa konsumenta?
No i w trzeci poniedziałek z rzędu, 20 września 9:35 negocjacje zostały zakończone.
Logika nadal trzyma się mocno, bo domniemany nadmiar zajęć odbiorcy robi za uzasadnienie wysłania kolejnej wiadomości i potencjalnego zmarnowania jeszcze odrobiny jego czasu.
W poprzedniej wynagrodzenie było “uczciwe”, teraz stało się “atrakcyjne”. Aż tak śmieszne?
To by poniekąd wyjaśniało, czemu niektóre blogi z czasem zaczynają wyglądać zupełnie dziwacznie.
Naprawdę nie dałoby się takich rzeczy pisać wprost?
Czy właśnie o to chodzi, żeby nie napisać niczego wprost i tak się bujać w nieskończoność z dogadywaniem szczegółów, z których nie wyniknie nic poza tym, że ichnia baza danych się powiększy?
Witam serdecznie,
Znaleźliśmy Państwa stronę w internecie i widzimy możliwość współpracy.
Jeśli są Państwo zainteresowani prosimy o odpowiedź i podanie danych kontaktowych (preferowany adres e-mail).
Posiadamy bazę stron internetowych, z których nasi klienci wybierają te, które najbardziej odpowiadają profilowi ich działalności – jeśli zgodzą się Państwo na dodanie do niej Państwa strony i spodoba się ona naszym klientom, odezwiemy się z konkretną propozycją.
Aby nie marnować Państwa czasu przedstawię pokrótce warunki:
-
- każdorazowo przysługuje Państwu możliwość odmowy publikacji danego materiału,
- z uwagi na to, że dysponujemy zespołem, który zajmuje się tworzeniem treści reklamowych chętnie dostarczamy gotowe materiały, dostosowane do charakteru Państwa strony,
- za publikację materiałów przygotowanych przez nas płacimy więcej niż za artykuł, który (po dostarczeniu tematu) przygotowaliby Państwo osobiście (tu wymagana akceptacja z naszej strony),
- jesteśmy zainteresowani współpracą w zakresie tekstów reklamowych (tj. oznaczonych jasno jako reklama), ale najbardziej interesuje nas marketing szeptany (tzn. publikują Państwo wpis, który w oczach użytkownika ma uchodzić za “naturalny”, stworzony przez Państwa i nie będący reklamą),
- jeśli mają Państwo konkretne wymagania cenowe, proszę poinformować nas o swoich oczekiwaniach w wiadomości zwrotnej,
- bardzo ważna jest też informacja o tym, jak długo dane materiały będą widoczne na Państwa stronie – tu, ze względu na preferencje naszych klientów największym zainteresowaniem cieszą się tzw. terminy dożywotnie (tzn. materiały są widoczne na stronie póki istnieje ona w sieci), ale akceptujemy również publikacje z ograniczonym terminem ważności.
Pozdrawiam serdecznie i liczę na kontakt,
xyz.
Na tym zakończę, bo chęci pisania tutaj jak nie było tak nie ma, ale ten pierwszy mail… ach. Niby wiem, że zapewne rąbnięty od niechcenia gdzieś na kolanie, ale robi wrażenie tak czy siak.
PS. Jakby ktoś się zastanawiał, czy warto dołączyć, to NIE – nie warto. Jeśli propozycja współpracy istotnie jest uczciwa i atrakcyjna, to opiera się na konkretach i nie zachęca do szemranych, nieeleganckich i półlegalnych aktywności. Śmieć to jest i zmienianie swojej strony w śmietnik.
Osoba zainteresowana zarabianiem na blogasku i żywo w to zaangażowana powinna mieć na względzie to, że za jakiś czas może zyskać mnóstwo nowych użytkowników a takie dożywotnie szajsy walą po wiarygodności i po późniejszych cenach a materiały przygotowywane przez zewnętrznych dostawców treści bronią się tylko na stronach, gdzie nie widać kuśwa różnicy bo całość jest tworzona bezosobowo.