Piercing sutków po 10 latach: wrażenia i refleksje

4.6
(233)

Nie nosiłam ich przez cały czas, ale na tyle często, że przekłucia nigdy się nie zasklepiły (czego zresztą nie chciałam); właściwie to mam je znacznie dłużej niż 10 lat, ale to już nie tak ładna, okrągła liczba, więc załóżmy, że mój piercing sutków ma ~10 lat.

Nie kojarzę, żeby to było jakieś długo wyczekiwane marzenie. Raczej spontaniczna decyzja, okupiona kilkutygodniowym zbieraniem się na odwagę.

Kwestie techniczne:

Jako że wizja oddawania się w czyjeś ręce wydawała mi się zbyt przerażająca, a miałam już na koncie dziesiątki przekłuć metodą prób i błędów (początkowo bolesnych, z czasem coraz mniej problemowych), zdecydowałam się zrobić to sama.
Bolało jak cholera, choć w moim osobistym odczuciu znacznie mniej niż septum, które kłułam sekundę, a wyłam z wrażenia przez pięć minut. Wrażenia miałam raczej okropne: igła przechodząca przez jedno z najwrażliwszych miejsc na ciele – brrr, ale to tylko kilka sekund (x2) i chodzi przecież o efekt, nie o wywijanie sobie masochistycznych numerów.

Piercing sutków – proces gojenia:

Gojenie było bezproblemowe, choć wszelkie zabiegi, umożliwiające owo bezproblemowe gojenie wspominam jako kulminację upierdliwości, której nie doświadczyłam w żadnym innym miejscu: twarz, uszy czy nawet pępek to trochę inna bajka: przez pierwszych parę dni uważasz, żeby broń borze o nic nie zahaczyć, nie walnąć się w kolczyk ani nie macać go niemytymi rękami, żeby nie nanieść bakterii i fajrant – po paru dniach można trochę obniżyć czujność, bo mimo że to wciąż świeża ranka, to bez opuchlizny jest znacznie łatwiej.

Sutek jest nieco bardziej problematyczny: stanik uciska na kolczyk, nawet sportowe i bawełniane go uciskają. Z tego co pamiętam, nawet luźny podkoszulek mnie drażnił, bo materiał opierał się na sutkach i kolczykach – lekko bo lekko, ale dość mocno by dało się wyczuć pewien dyskomfort.

Niestety nie pamiętam, ile to trwało.

Kolczyki:

Stalowe/tytanowe doprowadzały mnie do szału. Okręcały się ciągle. CIĄGLE. Przeszłam do sklepu i z powrotem nie wywijając cycem na lewo i prawo, po czym wracałam do domu i szukałam kulki w biustonoszu, bo gnojek się odkręcił. Różnych próbowałam, odkręcały się wszystkie. Ostatecznie wpadłam na genialny pomysł, żeby może nakręcać na metalową sztangę akrylowe kulki co powstrzyma lub chociaż nieco spowolni to cholerne odkręcanie.
Za przeproszeniem gówno to dało. Kiedy odkręciła się i akrylowa wkurzyłam się do tego stopnia, że odkręciłam wszystkie i przykleiłam je na super glue. Paradoksalnie (albo i nie) problemów z odkręcaniem tego było znacznie mniej niż z ciągłym nakręcaniem.

Z nakrętkami w innych miejscach nie miałam AŻ TAKICH problemów, tylko w sutkach jakiś szał.

Kółka zapinane kulką okazały się koszmarem – jakoś w tamtym okresie (niedługo po przekłuciu sutków) zobaczyłam dziewczynę z dużym kółkiem w pępku. Zakochałam się w tej koncepcji, ale nosić się tego nie dało. Wiecznie o coś zahaczałam – ambitnie próbowałam się do niego przyzwyczaić i uważać, ale moje zaangażowanie nie przyniosło owoców. Później przez parę dni próbowałam je nosić w sutkach, ale że moje są najwyraźniej jakichś monstrualnych rozmiarów, to nie byłam w stanie ich nosić, bo zaczynały mi rozszarpywać krawędzie – tu konsekwencja mogłaby zostać nagrodzona jakimiś konkretnymi deformacjami, ale skapitulowałam zbyt szybko.

Wróciłam do sztang i pogrążyłam się w nieutulonym bólu, że większość biżuterii z tzw. tarczami, zawieszkami i ozdobnikami została stworzona z myślą o sutkach z o milimetr lub dwa mniejszą średnicą, więc o noszeniu większości z nich mogłam sobie tylko pomarzyć.
Co prawda w końcu zdobyłam jedną czy dwie pary, które miały adekwatny rozmiar… ale wtedy mój żal tylko się pogłębił, bo uświadomiłam sobie, że są zbyt ciężkie by nosić je non stop (przynajmniej w moim przypadku) i że to atrakcja na max kilka godzin, a zasypianie w nich nie wchodzi w rachubę.

Piercing sutków vs. Misiaki:

Wybawiłam się za wszystkie czasy i stosunkowo niewielkim kosztem (bolało jak jasna cholera) liznęłam pierwszej porcji co istotniejszych prawd życiowych.

Kiedy mój piercing sutków nie był w pełni wygojony, spotykałam się jeszcze z misią, która nie wpadła na żaden dziwny pomysł. Późniejszy misio zadał parę pytań technicznych kiedy ujrzał je po raz pierwszy i też nigdy nie dał czadu na tym froncie.
Za to kolejny Jedyny i Niepowtarzalny Miś Właściwy szarpał, szczypał, naciągał i wykręcał aż czerń przed oczami zmieniała mi się w nieskończoną białość. W bezdedniu (nie ma takiego słowa? szkoda, powinno być, właśnie go potrzebuję) swej tępej naiwności uznawałam, że on może nie wie jak bardzo mnie to boli i że nie dość jasno komunikuję, że jak nagle wrzeszczę to nie dlatego, że zbliżam się do dziesiątego orgazmu, tylko mnie to boli. Cuda wymyślałam, rozbijając oczywistość na atomy i wymyślając, że może jednak nie wie, nie czuje jak mocno to robi albo nie umie inaczej… – najprostsze rozwiązanie kręciło mi się gdzieś po głowie, ale z uporem maniaka odsuwałam je od siebie jako niedorzeczne tak długo, jak tylko mogłam – tzn. do pewnego wieczoru, kiedy to był w na tyle szampańskim nastroju, że z uśmiechem oznajmił, żebym przestała jęczeć, bo dobrze wie co zrobił.

Przy tym wszystkim był oczywiście wielkim entuzjastą piercingu. Och, uwielbiał i lubił wtrącić, że fajnie byłoby gdybym zrobiła sobie jeszcze jakiś bardziej intymny – przymierzałam się do tego zanim go poznałam, ale po przejściach z sutkami miałam nie dającą się odsunąć wizję, że jakbym się jednak na to zdobyła, to – za przeproszeniem – powiesiłby mnie za cipę u sufitu, żeby sprawdzić, czy się zorientuję, że to nie tak przypadkiem mu wyszło.

Przeglądając internety trafiłam na przerażająco sporo wypowiedzi, utrzymanych w tonie silnie wskazującym na to, że przestrzegające pozostałe internautki przed niefrasobliwym zdecydowaniem się na taką biżuterię zaznały rozkoszy pełnego spektrum kontaktów z równie zacnym i subtelnym kawalerem.
Otóż ich zdaniem lepiej nie szaleć z takimi głupotami, bo aż strach pomyśleć, co się stanie jak zdenerwują misiaczka, który karnie szarpnie je za taki piercing. Bo jak taki romantyk zasunie baterią w skarpecie, a człowiek będzie czujny i zawsze gotowy na atak, jak kickboxer w klatce, to szkody będą znacznie mniejsze.

Jak już to raczej argument przemawiający za tym, żeby trzasnąć sobie taką biżuterię. Ból bólem, a kilka szwów to mała cena w porównaniu z możliwością wtopienia się w wieloletni związek z socjopatą.

Swojego oczywiście nie rzuciłam, ale to był taki gourmet, że nikt by tego szczęścia z rąk nie wypuścił. A przejechałam się i tak – hodując po cichu perwersyjną fantazję o tym, że jak kiedyś puszczę parę z gęby o tym, jak fajnie nam się żyje, to wszystkim dookoła majty spadną z wrażenia. Rozmyło się jak sen jaki złoty, kiedy fasady innych super udanych związków runęły w cholerę i… no może nie pokrzepiłam się świadomością, że inni_mieli_gorzej, ale odetchnęłam z ulgą, że nie mieli lepiej.

Co ma do tego piercing sutków?

Albo raczej: co to ma do piercingu sutków?

Najwyraźniej sporo, skoro większość dyskusji wiruje nie wokół kwestii technicznych (jak np. pielęgnacja), a tego co boziu-boziu ludzie pomyślą i że jakiś potencjalny misiaczek może być z tytułu ich obecności nie kontent – a może nawet gotów zacząć podejrzewać, że ma do czynienia z jakąś rozwiązłą zdzirą, która ku uciesze innego się tak podziurawiła; a skoro była gotowa na tak monstrualne poświęcenia, to i pewnie miał większego penisa – no i nieszczęście gotowe: można niechcący odstraszyć psychofaga.

Jeśli o to chodzi, to z tego miejsca pragnę serdecznie uspokoić i gorąco zapewnić, że nic podobnego – psychofagi mają takie duperele głęboko w nosie: zapytani o opinię powiedzą to, co ich zdaniem miałoby najlepsze notowania u kolegów (jeśli ich mają), u dziewoi (jeśli podejrzewają, że pytanie jest podchwytliwe i dziewoja zmierza do konkretnej konkluzji) lub będą pleść co im ślina na język przyniesie a da największe szanse na wyzłośliwienie się komuś po drodze (czyli klasycznie).

Fizycznie je uwielbiam.

Póki ich nie miałam, jakiekolwiek dotykanie piersi było mi obojętne. Odkąd je mam ( o ile akurat nikt nie próbuje mi wyrwać cycków z korzeniami) czuję wszystko.
Jako że jestem drętwą kłodą nie mogę się pokusić o stwierdzenie, że interakcje między sutkami a partnerem prowadzą mnie do obezwładniających orgazmów w pozagenitalnych strefach erogennych – aż tak to nie, ale blisko, cholera.
Nie mogę z czystym sercem przypisać wszelkich zasług kolczykom – minęło sporo czasu, jestem starsza, a w okresie kiedy ich nie miałam moje życie seksualne było kompulsywnym, posttraumatycznym bełtem, na wspomnienie którego mam ochotę popaść w stany depresyjne. Niewiele w tym było przyjemności w ogóle, więc nie bardzo mam z czym porównywać – mogę co najwyżej z momentami, kiedy ich nie noszę teraz: z nimi jest znacznie fajniej.

I spodobało mi się moje ciało bardziej po tym jak je zrobiłam – choć na dobrą sprawę niewiele się w nim zmieniło.

Jedyne co mnie wkurza to ciągła niemożność znalezienia czegoś nowego, co naprawdę by mi się podobało. Bo a to kolor nie ten, a to rozmiaru brak, a to wiszące na nim stworzonko wygląda na ofiarę choroby popromiennej, albo wszystko ładnie, ale końcówki są z – kuśwa – mosiądzu.
Mam se czepki na cycki uszyć , żeby móc się normalnie myć w nadziei, że nieco opóźnię korozję?! Nie mogę przeboleć, że ktoś wpadł na coś tak durnego.

Wizualnie ani mnie ziębią ani grzeją. U innych są mi obojętne – no chyba, że akurat ktoś ma ładniejsze, ale to wiadomo. Na szczęście zwykle tego nie widać.

PS. Informacje o tym, że już w średniowieczu, Izabela Bawarska miała przekłute sutki to ściema.
Nie ma na to żadnych dowodów ani świadków – za to jest wiele poszlak wskazujących na to, że autorem tej historii był de Sade, który żyjąc cztery wieki później trwał w zgorszeniu, że się tępe babsko do polityki pchało zamiast prowadzić przypisany jej naturalnie żywot dziury i zachwyconego swym losem inkubatora dla chorego psychicznie niemoty, że postanowił puścić plotę o tym, że się puszczała zdzira jedna. Z każdym! I to na imprezach w toaletach*!
I to wszystko bezczelnie, bo podobno była brzydka.
A i przytyło się krowie po dwunastu ciążach.

*- serio z tymi kiblami. Jeszcze ich dobrze nie wynaleźli, a ta wywłoka już się w nich puszczała! Eksplorował ten motyw do tego stopnia, że zaryzykowałabym stwierdzenie, że współcześni fantaści mogliby się od niego uczyć, gdyby nie to, że właśnie to robią. Stare, ale jare.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4.6 / 5. Wyniki: 233

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

8 thoughts on “Piercing sutków po 10 latach: wrażenia i refleksje

  1. Boże święty, nie róbcie sobie sami kolczyków, szczególnie w takim wrażliwym miejscu jak sutki. Da się to zepsuć pod tak wieloma względami że szok, lepiej iść do dobrego piercera i mieć to porządnie zrobione i sterylnie. A co do postu to serio się nie da tego czytać.

  2. Czytałam ten tekst, kiedy pierwszy raz mi się zamarzyły kolczyki w sutach, czyli jakoś z dwa lata temu.
    Wróciłam do niego dziś, już z własnymi. Jaram się niesamowicie i czekam, aż się zagoją.

  3. Czyta się to niesamowicie przyjemnie i ciekawie. Brakowało mi właśnie takiej opinii i znalazłam! Za trzy dni przekłuwam, ekscytacja rośnie!

  4. uwielbiam piercing :) sama do tej pory zrobiłam sobie septum, mam też kolczyk w języku ( o sutkach też myślę ;p )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.