Jak już zapewne wspominałam nie jestem największą fanką Małgorzaty Kożuchowskiej. Kojarzę ją z ról w nieśmiesznych “komediach” (możliwe, że grała i w śmiesznych, których nie widziałam), jako Hankę z “M jak Miłość” i z tego, że chociaż ma tylko jedno, małe dziecko, z lubością opowiada o trudach wychowania trójki nastoletnich chłopców.
No i z wielce “niefortunnej” wypowiedzi w ~”Słowie na Niedzielę” sprzed kilkunastu lat – ale już mniejsza o to.
Przedwczoraj padłam i nakryłam się nogami na widok fragmentu jej wypowiedzi.
Od kilku lat gra w serialu “Druga szansa”, w którym – jak deklaruje – pragnęli mówić o rzeczach “ważnych i aktualnych”, o przemocy, która “jest częścią naszego świata” i o której “trzeba mówić głośno” również w ich serialu.
“To były mocne sceny. Chcieliśmy opowiedzieć to tak, jak wygląda w rzeczywistości. Bez koloryzowania, ukrywania i przepuszczania przez filtr. To musiało być dosłowne i prawdziwe, tak jak w życiu.”
Małgorzata Kożuchowska; Interia.pl
Serialu, którego nie widziałam, więc nie mogę stwierdzić jak to wyszło. Może “przekonująco”. Może “dobrze”. Może – ale tego nie wiem.
Jeśli chodzi o pokazywanie gwałtu na ekranie, to nie mogłabym się bardziej nie zgodzić z panią Małgorzatą.
Gwałtów na małym i dużym ekranie jest aż za dużo – mniej lub bardziej brutalne, mniej lub bardziej dokładnie pokazane i kończące jako skrzętnie okrojone klipy władowane na youtube, gdzie degeneraci korzystają z tych materiałów jak z porno, karmią swoje chore mózgi, i – może nieco enigmatycznie – ale dyskutują o swoim fetyszu i o tym, jak by chętnie młodą Krystynę Jandę…
Wątpię by pani Małgorzata była tego świadoma – prawdopodobnie nie jest, albo jej to nie obchodzi. Chociaż powinno, bo jak twierdzi:
“Oczywiście, jeżeli nie zgadzam się z przesłaniem filmu, to nie wchodzę w taki projekt. Uważam, że jestem współodpowiedzialna za przekaz, który wysyła się widzom.”
Małgorzata Kożuchowska dla Gazety Krakowskiej
Po lekturze kilku wywiadów nie pozostaje mi nic jak tylko założyć, że pani Małgorzata jest generalnie mało świadoma czegokolwiek i ślepa jak większość ludzi… albo do gruntu podła i zła.
Lub/i jest beznadziejną aktorką – tu też wiele nie mogę powiedzieć.
“Rodzinka” działa na mnie tak odstręczająco, że nie jestem w stanie tego oglądać – acz opowieści o wychowywaniu trójki synów, których nie ma sugerują, że korzysta z metody Stanisławskiego… albo ma zapisane w kontrakcie, że powinna udawać, że jest swoją bohaterką w każdym wywiadzie na ten temat.
Albo nie rozumie na czym polega aktorstwo – a przynajmniej to wynika z jej wypowiedzi (i to ta milsza opcja).
Nie wiem, o jakiej klasie aktorstwa można mówić w momencie, kiedy aktor uważa za warte odnotowania to, że rola była dla niego trudna, bo nie identyfikuje się z postacią, którą gra. Zgaduję, że niewysokiej – co byłoby jakimś wytłumaczeniem.
Tzn. stwierdzenie, że jest osobą niezbyt rozgarniętą i w najlepszym wypadku przeciętną aktorką to komplement w porównaniu z tym, co ciśnie mi się na usta przy założeniu, że myśląca kobieta i przyzwoita aktorka może zupełnie niespontanicznie i nie-niefortunnie wysrać coś takiego:
“Po latach pracy mogę zaryzykować twierdzenie, że sama jestem silną kobietą, toteż sytuacja, w której gram postać dotkniętą bezwzględną agresją, bezradną i osaczoną, nie była dla mnie łatwa.”
Małgorzata Kożuchowska; Interia.pl
Co to ma być?
Co ma wspólnego informacja o tym, że uważa się za “silną kobietę” i że rola była dla niej trudna?
Jak już wspomniałam na facebooku – to nie żadna głupota, palnięta w ferworze długiego wywiadu. Nie jakaś mądrość sklecona na kolanie. Nie wyjęte z kontekstu zdanie. Nie bełkot spod znaku “myśli nieuczesane“.
Zagrała już te sceny. Mówiła z perspektywy czasu – myślała o tym, zdecydowała się na to czując, że jest – jak sama stwierdziła (w wywiadzie dotyczącym TYCH SAMYCH SCEN) “odpowiedzialna za przekaz”.
To świadczy o tym, że to nie tylko ona widzi to w ten sposób, ale i scenarzysta, reżyser, inni aktorzy… wszyscy, którzy byli na planie i pracowali nad tą sceną, wszyscy, którzy pracowali nad tym wątkiem nie mieli żadnych uwag wobec takiego postrzegania ofiar.
Jako słabe. Słabe. SŁABE.
“Słabej” kobiecie byłoby łatwiej zagrać postać dotkniętą bezwzględną agresją, bezradną i osaczoną?
Byłoby jej łatwiej to przeżyć?
Nie dość, że chętnie dzieli ludzi na “słabych” i “silnych”, to jeszcze sugeruje, że ci pierwsi lepiej znoszą przemoc.
“Temat nie jest mi obojętny, wprost przeciwnie, jest dramatyczny. Chcieliśmy przedstawić te sceny jak najbardziej naturalistycznie i wstrząsająco, ponieważ tak wygląda rzeczywistość, przynajmniej tak ją sobie wyobrażamy (…). Czy raczej wiemy, że to tak wygląda, z relacji kobiet, które to przeżyły. Niczego nie tuszowaliśmy i nie owijaliśmy w bawełnę. To były jedne z najbardziej wstrząsających, dramatycznych scen, które musiałam zagrać. Jestem raczej silną osobą i bycie ofiarą nie jest ani trochę w moich genach, a tu musiałam się poddać, pogodzić się z tym, że ktoś mnie kołem łamie i to było dla mnie trudne psychicznie”
Małgorzata Kożuchowska; RMF.FM
Naturalistyczne przedstawianie gwałtu to rape porn, nie aktywizm społeczny.
A na wypadek, gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości względem stanowiska aktorki po poprzednim cytacie tu dobitniej wyjaśnia co miała na myśli – otóż uroiło jej się we łbie, że bycie ofiarą można mieć w genach.
“(Kobiety) są często zastraszone, szantażowane i obwiniają siebie albo uważają, że jeśli o tym opowiedzą, to stracą pracę, zostaną wyśmiane. Milczą, bo myślą, że tak będzie lepiej, bezpieczniej, choć żyją w traumie. – zaznacza Kożuchowska. Dodaje, że na planie była orędowniczką drastyczności scen. – Musimy tak o tym opowiadać – przekonuje.“
Małgorzata Kożuchowska; Kobieta.wp.pl
A więc jednak komuś na planie nie uśmiechał się podkręcany dramatyzm i musiała do tego przekonywać…
I nie – nie “musimy” opowiadać o gwałtach w drastyczny sposób.
A zwłaszcza nie “musimy” tego robić w telenowelach, których misyjność zaczyna się i kończy na przekonywaniu widzów, że wszyscy non stop się zdradzają, ćpają i wygrywają na loterii, a młodzież jest tak zdemoralizowana jak fantazje starych pryków, którzy nie zorientowali się jeszcze, że ocena “mierna” wyszła z użycia osiemnaście lat temu.
“Miałam poczucie misji, bo poruszamy problem, który dotyczy wielu kobiet (…) Wydarzenia, które stały się ich udziałem, są dla nich często traumą na całe życie. Dla nich i ich rodzin. Dlatego cieszę się, że mogłam zabrać głos w ważnej sprawie. Jeżeli uda nam się pomóc nawet dwóm czy trzem osobom, to warto było zrobić te odcinki.
Ja też miewam trudne chwile w życiu. Bywam zmęczona, wykończona, ale to są tylko momenty (…) Kiedy coś się dzieje, otrząsam się i idę dalej. Cieszę się, że mam tę umiejętność. Dla mnie niezrozumiałe jest to, że Monika po gwałcie nie potrafiła poprosić o pomoc partnera, tylko poszła do przyjaciółki. Nie rozumiem tego. Kiedy ja mam problem, pierwszą osobą, którą proszę o wsparcie, jest mój mąż.”Małgorzata Kożuchowska dla kultura.onet.pl
Jeśli uda się “pomóc” nawet dwóm czy trzem osobom to warto było? A co jeśli na każde dwie czy trzy udało się przy okazji zaszkodzić stu czy dwustu? Nadal na propsie?
Poczucie misji każe jej porównywać “traumy na całe życie” ze swoimi “trudnymi chwilami w życiu” (jedno i drugie to JEJ słowa) i w atmosferze nieśmiertelnego “Można? Można! Ja mogę ;-)“przyznaje, że… NIE ROZUMIE SWOJEJ BOHATERKI.
Więc… po co całe te wszystkie bzdury, skoro aktorka NIE ROZUMIE SWOJEJ BOHATERKI?!
Scenarzysta nie wyjaśnił jej tego dość sugestywnie? Reżyser jej nie przekonał? Nie przyznała się? Pytała i próbowała zrozumieć, ale ją olali?
W tym momencie wszelkie pitolenie o misji, przesłaniu i przekazach nie mają najmniejszego znaczenia. Jaka misja? Jakie przesłania? Jakie przekazy?
AKTORKA NIE ROZUMIE swojej bohaterki, a jednak pcha się lub zostaje wepchana w rolę aktywistki społecznej, która mówi o problemie, którego NIE ROZUMIE – a to znaczy, że żadne wzniosłe cele temu nie przyświecały.
Po pierwsze dlatego, że bohaterka padła ofiarą gwałtu drugi raz w odstępie trzech (?) bodajże lat – pierwszy był w drugim sezonie.
Po drugie i najważniejsze: dlatego, że AKTORKA NIE ROZUMIE postępowania swojej bohaterki – co świadczy o tym, że nie było pracy nad postacią, nie było rozmów o fabule, o przeżyciach bohaterki, nie było analiz i najprawdopodobniej nie było też “opowieści kobiet”. Albo były, ale jej uwagi i wątpliwości nie zostały wzięte pod uwagę – a raczej ciężko robić dobre filmy, seriale czy cokolwiek w momencie, kiedy aktorzy nie rozumieją, co kieruje ich bohaterami (więc jednak nie Stanisławski?… szkoda).
Gdyby to wszystko miało miejsce, to aktorka by zrozumiała i nie miała wątpliwości, albo fabuła zostałaby zmieniona i bohaterka udałaby się po wsparcie do partnera.
Jaki związek z czymkolwiek ma jej prywatne życie? Po co o tym mówi w tym momencie?
Jest kopią swojej bohaterki? – nie jest, skoro nie rozumie jej postępowania.
Jej mąż był pierwowzorem partnera jej bohaterki? – to byłoby bardzo dziwne posunięcie ze strony scenarzystów… zresztą nawet GDYBY BYŁ, to związek klona męża pani Małgorzaty Kożuchowskiej z bohaterką serialu, której zachowania pani Małgorzata nie rozumie nie miałby wiele wspólnego z tym, jak wygląda ich realny związek.
Więc CO TO MA DO RZECZY do jasnej Anielki?! Co to ma być?
Dopadł ją syndrom Misiaka* czy ki czort?
*Syndrom Misiaka – niemożliwa do pohamowania żądza poinformowania Świata i ludzi o tym, jak szczęśliwy, udany i satysfakcjonujący związek się tworzy; atakująca za każdym razem, kiedy tylko jest mowa o czyimś nieszczęściu; przeważnie ściśle związana ze skłonnością do wyskakiwania z opowieściami na temat udanego pożycia jak Filip z konopii, w momentach, które bywają mocno nietaktowne; świadcząca o tym, że cierpiąca na (ten syndrom) osoba wręcz tapla się w spełnieniu.
To jest tak niesmaczne, wstrętne i ograniczone, że ciężko się do tego odnieść bez przekleństw.
Kobiety mają traumy na całe życie bo brak im umiejętności otrząśnięcia się po trudnych chwilach? Nie tak wspierającego męża? …?!
“Kocopoły” są chyba jednak bardzo adekwatnym określeniem.
Był już victim blaming w kilku smakach – czas doprawić to odrobiną starego, dobrego seksizmu:
“Chciałabym jasno powiedzieć, że to też nie jest tak, że dzielimy teraz świat, bo też uważam, że w tym tkwi jakieś niebezpieczeństwo czy niesprawiedliwość, że nie dzielimy świata na świat męski i zły, przemocowy, a świat kobiecy na wrażliwy i zawsze piękny. Kobiety są wobec siebie bardziej okrutne, niż mężczyźni i bywają bezwzględne, bezinteresownie złośliwe.”
Małgorzata Kożuchowska; Super Express
Do “pomocy” ofiarom gwałtów garnie się kobieta, która utożsamia przemoc seksualną z płcią – do tego stopnia, że czuje jakąś “niesprawiedliwość”, ale nie na tyle by odkryć Amerykę stwierdzeniem, że za przemocą seksualną nie stoją mężczyźni tylko ludzie – obu płci, równie chętnie gwałcący, molestujący, okrutni, bezwzględni i złośliwi.
Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby osoby, które nie mają do powiedzenia nic poza bzdurami, utrwalającymi szkodliwe stereotypy NIE MIELI ODWAGI mówienia o tym wprost, wspak ani na ukos.
Zdaniem pani Małgorzaty Kożuchowskiej TRUDNO jest JEDNOZNACZNIE OCENIAĆ GWAŁTY.
“Wiadomo, że najlepiej, gdyby takich afer nie było, gdyby takie zjawiska nie istniały, ale istnieją i co możemy na to poradzić? Możemy o tym mówić, możemy się w ten sposób bronić, bo myślę, że to taka odwaga mówienia wprost o tym. Często te sytuacje są jednak bardzo złożone i każdy przypadek, to jest inna historia, inne motywy i trudno też jest to jednoznacznie to wszystko oceniać, o czym też mówią osoby, które były ofiarami czy potencjalnymi ofiarami takich poczynań.”
Małgorzata Kożuchowska; Super Express
TRUDNO JEJ JEST JE JEDNOZNACZNIE OCENIAĆ, bo historie są złożone, a GWAŁTY MAJĄ RÓŻNE MOTYWY.
Jezus Maria…
Przed czym “możemy się bronić” mówiąc wprost o tym, że każdy przypadek to złożona historia i inne motywy? Przed byciem “słabą” kobietą z “genetycznymi predyspozycjami” do bycia ofiarą?
Przed myśleniem? Człowieczeństwem? Przed tym, że te zgwałcone szmaty się kiedykolwiek podniosą? Bo dzięki takiemu pierdoleniu będzie im ciężej.
Albo i gorzej – będą budować swoją iluzję “siły” gnębieniem tych, których uznają za słabych i genetycznie predestynowanych do bycia ofiarami – to już mamy, to już działa, i do tego nie trzeba gadania. Taką “siłą” bezdusznych idiotów cała kultura gwałtu stoi, od zarania dziejów.
A że ofiarom i potencjalnym ofiarom “takich poczynań” (to ta “odwaga mówienia wprost”?! – nazywanie gwałtów i molestowania “takimi poczynaniami”?!), wyrosłych w kulturze gwałtu i pouczanych z pozycji “siły” trudno jednoznacznie ocenić, czy przypadkiem nie sprowokowały swoich nieszczęsnych gwałcicieli, prowokując ich do grzechu, czy nie nosiły się zbyt lubieżnie i nie zachowywały zbyt nonszalancko – to to samo. Kultura gwałtu. To tak działa.
Jak się będzie tłuc bachora kijem dzień w dzień przez całe dzieciństwo, to są duże szanse na to, że dorośnie i uzna, że wyszło mu na dobre, bo często zasługiwał na kija – ciekawe, czy dla pani Małgorzaty zdanie człowieka w takim stanie było podstawą do stwierdzenia, że trudno jednoznacznie ocenić codzienne pobicia małego dziecka.
Mam nadzieję, że nie – ale patrząc po wypowiedziach i logice, ku jakiej się skłania nie można tego wykluczyć.
Tu już nie o gwałcie (a przynajmniej mam taką nadzieję), a o molestowaniu:
“Ja osobiście nie znalazłam się nigdy w tak jednoznacznej sytuacji. Aczkolwiek słyszałam o tym, w jakich sytuacjach znajdowały się moje koleżanki. Musiałabym dużo o tym opowiadać. Myślę jednak, że dużo tu zależy od kobiet. Nie wszystkie bowiem historie są sobie równe. Różne mogą być powody i w różny sposób kobiety się bronią lub nie bronią. Czasami kobiety uważają, że wręcz powinny się poddać, bo jeśli się nie poddadzą, to być może coś stracą. Kobiety między sobą o tym nie mówią i w związku z tym jest jakieś ciche przyzwolenie do takich działań”
Małgorzata Kożuchowska; Pomponik.pl
Też ciekawie, bo w obrębie kilku zdań twierdzi, że kobiety nie mówią o tym między sobą i że… mogłaby długo opowiadać o tym, w jakich sytuacjach znajdowały się jej koleżanki. Skąd o tym wie, skoro – jak sama twierdzi – “kobiety między sobą o tym nie mówią”? Skąd wie, co o tym myślą skoro – jak sama twierdzi – “kobiety między sobą o tym nie mówią”?
Kłamie? Wie co się działo od mężczyzn będących sprawcami molestowania – jest też świadoma emocji, targających kobietami, bo smykałkę do psychoanalizy mają gnoje?
Innych opcji nie ma – albo bezczelnie kłamie, albo sadzi takie duby smalone, bo kompletnie nie panuje nad tym, co wychodzi z jej ust.
Co to ma być? Próbowała dostosować opowiadaną historii do konkluzji, którymi chciała się podzielić i przedobrzyła? TAK BARDZO chciała pokazać, że molestowanie jest niejednoznaczne, że posunęła się do ubarwiania rzeczywistości? Czy ma problemy z wyciąganiem najprostszych wniosków?
Bo to rażąco sprzeczne informacje – z jednej strony SŁYSZAŁA o sytuacjach w jakich znajdowały się jej koleżanki i musiałaby DŁUGO o tym opowiadać żeby pokazać, że te historie “nie są sobie równe”; z drugiej stwierdza, że ciche przyzwolenie na molestowanie wynika z tego, że kobiety o tym ze sobą nie rozmawiają.
Dalej kontynuuje o tym “cichym przyzwoleniu” obnażając, że najwyraźniej nie zadała sobie trudu poszperania w googlach przez piętnaście minut i zauważenia z jakimi reakcjami spotykały się kobiety (i nie tylko kobiety) opowiadające o molestowaniu póki nie ustawiły się w grupach liczących dziesiątki tysięcy pokrzywdzonych.
“Ta afera trwała latami. Mnóstwo osób o tym wiedziało, a nic nie robiło. Panowało więc ciche przyzwolenie. Taki jest ten show-biznes. Jeśli wchodzisz w to, musisz się z tym liczyć i jakoś ustawić. To są bardzo trudne i złożone sytuacje”
Małgorzata Kożuchowska; Pomponik.pl
Tak wygląda wypowiedź osoby, biorącej udział w jakiejś samozwańczej akcji uświadamiającej i chcącej walczyć z przemocą seksualną.
Walić coś takiego w ferworze wywodu o przemocy seksualnej, w przerwach chwalenia się tym, jak niesamowicie pomogła kobietom kręcąc swoje soft celebrity rape porn? W którym bardziej zależało jej na brutalności scen (cel został osiągnięty i jest z tego dumna) niż na zrozumieniu swojej bohaterki (cel nieosiągnięty, możliwe że nigdy nawet nie wyznaczony)?
Po pierwsze – to nieprawda, że “mnóstwo osób nic nie robiło”.
Mnóstwo osób o tym wiedziało i angażowało wszelkie niezbędne siły i środki, by ofiary uciszyć, zastraszyć, ośmieszyć, zdyskredytować – przekonać każdego, kto mógłby zechcieć ich wysłuchać i oburzyć się tym, co je spotkało, że chodzi im o sławę, rozgłos i inne korzyści – tak, jakby ktokolwiek faktycznie dochrapał się jakiegokolwiek sukcesu na oskarżeniach.
Po drugie – pani Małgorzata Kożuchowska wydaje się wyznawać filozofię pt. “Jak wychodzisz na ring to licz się z tym, że dostaniesz w ryj” – co samo w sobie mogłoby być… niechwalebne, ale akceptowalne w kategoriach światopoglądowych.
Gdyby dotyczyło wszystkiego i wszystkich (oczywiście nie dotyczy i na pierwszej linii frontu zawsze stawia się poszkodowanych, którzy “mogli zrobić więcej”)…
“Wiadomo, że im kto większe ma wpływy i możliwości, tym większa pokusa popadnięcia w pychę i korzystania z władzy w niski sposób.”
Małgorzata Kożuchowska; Plejada.pl
NIE DOTYCZY wszystkiego i wszystkich, bo kiedy mówi o sprawcach (molestowania), nie pierniczy w tym samym stylu: nie mówi, że ona np. skłonności do “korzystania z władzy w niski sposób” nigdy nie poczuła, albo że jako silna kobieta starała się czy zdołała ją powściągnąć.
Biedni, biedni sprawcy ulegają “pokusom”.
POKUSOM zgwałcenia kogoś, POKUSOM osaczania, POKUSOM macania kogoś wbrew jego woli…
To są “pokusy”?! Jak bardzo zdegenerowany łeb trzeba mieć, żeby rozpatrywać coś takiego w kategoriach POKUSY?
“Zdegenerowany łeb” niekoniecznie należy do pani Małgorzaty – jest alternatywa, w której po prostu jest świadoma, że do władzy rwą się wyłącznie największe moralne śmieci, dla których gwałcenie kogoś faktycznie jest “pokusą”…
Ale w takim wypadku przejmowanie ich narracji i umniejszanie ich wykolejenia poprzez określanie ich bandyckich skłonności tym samym słowem, którym przeciętny człowiek nazywa ochotę na zeżarcie ciastka, które planował zostawić bratu… to zwykłe umniejszanie winy sprawców i krzywdy ofiar.
Bo oczywiście – bo jakżeby inaczej – zasada z ringiem i ryjem dotyczy tylko molestowanych, zastraszanych, obmacywanych i gwałconych. Nieszczęsnym sprawcom trudno nie ulec pokusie, zwłaszcza jeśli mają znacznie wyższą pozycję niż ofiary.
Nie ona jedna tak plecie, choć sprawia wrażenie jednej z bardziej zawziętych we wciskaniu wszystkim dookoła tych kitów.
Te wynurzenia nie są postrzegane jako skandaliczne tylko dlatego, że standardy mamy tysiąc metrów pod poziomem morza i taka perfidna podłość jest postrzegana jako przejaw dobrej woli.
W odróżnieniu od… niczego. Niczego gorszego już nie ma, są sami życzliwi i troskliwi, gotowi traktować dorosłe kobiety jak dwulatki, a ich oprawców jako “ulegających pokusom”, które trudno powściągnąć.
Natomiast jeśli chodzi o wszystkie te niesamowite, pozytywne konsekwencje uraczenia telewidzów stosownymi dla dzieci i młodzieży scenami gwałtu…
Pani Małgorzata chętnie podkreślała, że dzięki wyjątkowemu wkładowi w sztukę filmową “rozdzwoniły się telefony” na niebieskiej linii…
Może rozdzwoniły się nie dlatego, że widok gwałtu tak ujął wszystkich za serce – może dlatego, że przy tej okazji ludzie dowiedzieli się, że ta instytucja nadal działa. Bo wielu nie wiedziało – media rozpisywały się nad widmem jej zamknięcia i nad tym, że została zamknięta, ale niewiele nad tym, że jednak udało się przywrócić ją do istnienia.
Ja np. nie wiedziałam.
Dzwoniłam pod koniec zeszłego roku i był tam tylko głuchy sygnał – nie próbowałam więcej, bo przy różnych okazjach pisałam i dzwoniłam do dziesiątek reklamujących się po internetach i plakatach “fundacji” i organizacji pomocowych: jakieś 90% z nich serwuje dane kontaktowe widmo. Nikt nie odbiera telefonów w żadnym momencie, niedostępni abonenci, głuche sygnały, pomyłki (sic!) a na maile i wiadomości praktycznie nikt nie odpisuje. Dostałam jakiekolwiek odpowiedzi rzadziej niż w jednym przypadku na dziesięć – a i to wliczając automatyczne odpowiedzi, odsyłające do… telefonów, których nikt nie odbierał.
Czy cały ten ambaras komuś “pomógł”?
Możliwe – nie wykluczam. Telenowele czy seriale nie pozostają bez wpływu na widzów, dlatego firmy tak zawzięcie walczą ze sobą o lokowanie produktów – jedni angażują się w oglądanie bardziej, inni mniej, ale każdemu coś tam w głowie zostaje. Dramaty ulubionych bohaterów nie są obojętne dla widzów, a zaangażowanie w fabułę często nie kończy się wraz z napisami – człowiek sobie o tym pomyśli raz czy drugi, może podzieli się z kimś wrażeniami, albo przedyskutuje jakieś hipotezy.
To dotyczy wszystkich seriali, więc tego również. Z pewnością na fanach serialu zrobiło wrażenie to, że bohaterka padła ofiarą gwałtu. Po raz drugi. W odstępie trzech sezonów (zwaliło mnie z nóg, jak doczytałam, że sprawcą pierwszego gwałtu był jej ówczesny partner – co sprawia, że wstawki o cudownej relacji z wspierającym mężem w wykonaniu pani Małgorzaty, która “nie rozumie” postępowania swojej bohaterki mimo, że “spędziła z nią” pięć lat są jeszcze bardziej niesmaczne – serio?! to takie trudne zrozumieć, że ktoś może się bać nawet, jeśli “nie ma czego”? że może podejmować “nieracjonalne” decyzje? nie mogę tego przełknąć….)
Podobno ukazano procedury i jakieś prywatne śledztwo, które miało pomóc ustalić sprawcę.
To więcej niż dość, żeby przywołać czyjeś bolesne wspomnienia. Milionowa widownia to dość by trafić na setki osób, które swój dramat mają na świeżo – podsunięcie im numeru telefonu pod który mogą zadzwonić i znaleźć pomoc nie jest w tym kontekście niczym niezwykłym.
Z jakiegoś powodu, kiedy bohaterka padła ofiarą przemocy – ze strony bliskiej osoby – szumu ani boomu nie było. Szukałam wywiadów, artykułów, CZEGOKOLWIEK w podobnym tonie z 2016 roku – nie znalazłam nic poza opisami fabuły, nie różniącymi się od opisów odcinków innych seriali, więc wygląda na to, że nie było próby wykorzystania tamtej okazji do zrobienia wplecenia w serial i jego promocję pouczających porad życiowych.
Nie świadczyłoby to o niczym niezwykłym ani o złych intencjach (czysto teoretycznie i w oderwaniu od wypowiedzi pani Małgorzaty: zrobić coś raz, wpaść na pomysł, że można by zrobić to lepiej i może przy okazji komuś pomóc – normalna sprawa, ALE to zdecydowanie nie jest ten przypadek) gdyby nie to, że pani Małgorzata wyraża się bardzo jasno:
“Chcieliśmy przedstawić te sceny jak najbardziej naturalistycznie i wstrząsająco, ponieważ tak wygląda rzeczywistość, przynajmniej tak ją sobie wyobrażamy”
Małgorzata Kożuchowska;Małgorzata Kożuchowska; RMF.FM
“To były mocne sceny. Chcieliśmy opowiedzieć to tak, jak wygląda w rzeczywistości. Bez koloryzowania, ukrywania i przepuszczania przez filtr. To musiało być dosłowne i prawdziwe, tak jak w życiu.”
Małgorzata Kożuchowska; Interia.pl
Chcieli wstrząsnąć.
A gwałt musiał być dosłowny. “Tak, jak w życiu.”
Tyle tylko, że w tym samym życiu te nie dość jaskrawe sytuacje są “trudne i złożone“, “nierówne sobie“, “niejednoznaczne” i skutkiem tego, że osoby nie_tak_silne_jak_pani_Małgorzata_Kożuchowska mają zapisane w genach bycie ofiarą.