Karmienie piersią w miejscach publicznych, czyli upadła madonna z wielkim cycem

5
(1)

Zupełnie zapomniałam o tym „obrazie”. W okresie największej fali entuzjazmu serialem “Allo, allo” miałam telewizor z dwoma kanałami (leciał na trzecim), a kiedy wreszcie miałam szansę zobaczyć, wszyscy już dawno przestali o tym rozmawiać.
Ale – mimo wszystko – byłam świadoma istnienia serialu, byłam w stanie mniej więcej wydedukować o co chodzi – czego nie mogę powiedzieć o terroryzującym społeczeństwo trendzie, jakim jest karmienie piersią w miejscach publicznych.

Nie wiem, czy to tak w ramach odwetu za gromy ciskane na kobiety, które okazały się “wyrodnymi matkami” i karmiły dzieci mlekiem modyfikowanym (z wyboru lub z braku innych opcji, bo musiały szybko wrócić do pracy), czy to zupełnie świeży pomysł, który zrodził się w główkach dzieci wyhodowanych w szklarniowych warunkach i opętanych myślami o gorszącym seksie, czającym się dosłownie WSZĘDZIE tam, gdzie człowiek wychowujący się między ludźmi nigdy by go nie dostrzegł.

Gdybym nie została o tym uświadomiona, w życiu bym na to nie wpadła.

Minęło już niemal (ponad?) dwa lata, a nadal nie mogę wyjść z podziwu i zdumienia, że ludzie są w stanie znaleźć sobie problem w tak absurdalnym miejscu.

Najpierw może garść oczywistości - najprościej, jak tylko można:

Dziecko jest małe. Potrzebuje jedzenia. Głodnieje znacznie częściej niż dorosły człowiek, odwadnia się znacznie szybciej – nie może czekać godzinami, bo zacznie tracić na wadze, a w konsekwencji przestanie się prawidłowo rozwijać (pomijając już tak oczywiste konsekwencje głodu jak płacz).

Dziecko karmione piersią nie tylko z tej piersi je i pije. Czasem nie jest głodne ani spragnione, ale chce poczuć bliskość matki i uspokoić się ssaniem.
Analogicznie dziecko karmione butelką czasem chce butelki i trzymania na rękach dla samej obecności butelki i bliskości człowieka, który je trzyma.

Dzieci mają różne charaktery – od początku. Noworodki też już mają własne preferencje i nie zachowują się ani nie reagują w ten sam sposób – pomijając już to, że multum innych czynników również wpływa na ich zachowanie.

Są dzieci, które żrą, śpią, nie miewają kolek ani problemów z zasypianiem. Są takie, którym wystarczy kilka godzin kontaktu i są takie, które muszą być przy kimś non stop, a bez tego są płaczliwe lub niespokojne.
Niemowlęta i dzieci dokładnie tak, jak ludzie na każdym etapie rozwoju są dość podatne na tresowanie, więc można je “nauczyć” pewnych zachowań, a czy były opłacalne okaże się dopiero po latach i prawdopodobnie nie zostanie połączone z metodami wychowawczymi uskutecznianymi na nim w pierwszych miesiącach i latach jego życia.

Niektóre zależności już stwierdzono – jak np. to, że powszechnie praktykowane oddzielenie noworodka od matki (lub ojca, opiekuna, kogokolwiek) w pierwszych dniach po narodzinach owocuje po latach większą nerwowością, podatnością na zaburzenia emocjonalne (nie jestem pewna, ale chyba wymieniano też zauważalnie wyższą skłonność do nałogów) u dzieci, które po dziewięciu miesiącach w brzuchu nagle zostały odseparowane od ludzi i wydawane wyłącznie na kilkunastominutowe karmienie.
Inne można zauważyć – jak np. to, że w kulturach w których niemowlę nigdy nie jest odkładane do łóżeczka/kojca, tylko noszone blisko ciała (niekoniecznie matki, czasem innego członka rodziny) praktycznie nie miewają kolek i nigdy nie ryczą godzinami – nie znaczy to, że każda kobieta, która nie lata z dzieciakiem u szyi 24/7 traumatyzuje go na całe życie, ale świadczy to o tym, że osoba opiekująca się dzieckiem jest w stanie instynktownie wyczuć, czego dziecko potrzebuje (i niekoniecznie chodzi o instynkt macierzyński, zwykłe poznanie + rozumowanie).

Pompki do odciągania pokarmu w 99% przypadków NIE DZIAŁAJĄ. Są męczące, frustrujące, pracochłonne, niewygodne i wykorzystywane głównie w historiach o na wpół mitycznych “kuzynkach”, które gładko i bez problemu odciągały pokarm na czas, kiedy zostawiały dziecko pod czyjąś opieką lub wręcz uznawały tę metodę za wygodniejszą od klasycznego karmienia piersią i leciały tak miesiącami.
Gdybym nie słyszała tego na własne uszy, założyłabym, że to marketing szeptany w wykonaniu producentów tych wspaniałych sprzętów. Słyszałam, więc nie pozostaje mi nic jak tylko uznać, że to gawędy, mity i perfidna zemsta za własne męki z tymi wynalazkami (“a niech inne też się pomęczą, a co!”).

Póki ani jedna kobieta, której opinii ufam nie wyraziła się o tych cudach pozytywnie nie wierzę. To zawsze jest jakaś “kuzynka”, której nikt na oczy nie widział, a która w najlepszym wypadku skitrała mleko modyfikowane gdzieś w kuchni i udawała, że odciąga własny pokarm, żeby nie było, że karmi sztucznym.

Padły oczywiście barwne opisy terroryzujących otoczenie matek, wywijających cycem na mieście w ramach spektaklu z sobą w roli głównej.

Bardzo chciałam zobaczyć to gorszące karmienie piersią w miejscach publicznych.

Przez ostatnie trzy lata specjalnie starałam się zwracać uwagę na tabuny matek karmiących, ostentacyjnie wywijających nagim cycem w miejscach publicznych i bezwstydnie karmiących te przeklęte bachory… i nie zauważyłam żadnej. Ani jednej. W żadnej galerii handlowej, na żadnej ulicy, w żadnej kawiarni, sklepie, autobusie, samolocie nie dostrzegłam wirujących cyców karmiących, tego przyczynku zgorszenia.
Fakt, że mogłam przegapić. Ani cudza ani własna nagość niespecjalnie mnie elektryzuje.
Koleżanki przy mnie karmiły, nie kryły się po kiblach i nie wychodziły do drugiego pokoju – to bym zauważyła (i postukała się w czoło bezpośrednio po tym).

Nie umiem stworzyć portretu pamięciowego piersi żadnej z nich, za to opisy nabrzmiałych sutków i przebijających przez bladą skórę żył nie utraciły nic ze swojej jaskrawości i sugestywności.
Ba! Nie licząc piersi, z którymi miałam kontakt w kontekście seksualnym nie jestem w stanie odmalować realistycznego wizerunku żadnych poza ewentualnie własnymi. Nikt z ankietowanych przeze mnie w tej sprawie znajomych i nieznajomych (a dość długo byłam zgorszona tym zgorszeniem, więc dość często wracałam do tematu w rozmowach) również nie pochwalił się taką umiejętnością.

Na tej podstawie wnioskuję i zakładam, że osoby którym taki widok utkwił w pamięci na długie miesiące (lata?) nie mają neutralnego podejścia do ludzkiego ciała i musiały się ostentacyjnie, po chamsku wgapiać w tę odsłoniętą na moment pierś i z premedytacją zapamiętywać każdy szczegół tego obmierzłego widoku.

To jest chyba ten sam podgatunek człowieka, który nigdy przenigdy nie przestanie się śmiać i kpić z tego, że ktoś sobie rozdarł spódnicę i zaświecił kawałkiem gołego tyłka tam, gdzie nie życzył sobie świecić gołym tyłkiem i które najchętniej latałyby między ludźmi z linijką i sprawdzały, czy spodenki nie za krótkie a dekolt nie za duży.

Bo POCZUCIE ESTETYKI innych ludzi powinno być priorytetem!

Zawsze się zastanawiam, co to POCZUCIE ESTETYKI ambitnych reformatorów robi na widok zakrwawionego człowieka, który potrzebuje pomocy tu, teraz, natychmiast?
Albo wymiotuje i się dusi? Albo się osrał i posikał po potrąceniu przez samochód i nie dość, że krwawi i wygląda nieładnie to jeszcze śmierdzi?Spieprzają gdzie pieprz rośnie, bo POCZUCIE ESTETYKI nie pozwala im zostać i choć spróbować pomóc? I ich POCZUCIE ESTETYKI nie ma z tym najmniejszych problemów?
Może magicznie się wyłącza w sytuacjach, które arbitralnie uznają za możliwe do zaakceptowania wyjątki?
Żyją sobie w przekonaniu, że tylko oni są tak wyjątkowi i wrażliwi, a cała reszta świata nie ma najmniejszych problemów z ekstremalnymi sytuacjami?

Nie wiem – chciałabym wiedzieć, bo naprawdę jestem ciekawa.
Intryguje mnie stanowisko tych, którzy tak chętnie sięgają po argument “wyższego dobra” ogółu, którym rzekomo jest owo dbanie o nie naruszanie niczyjego poczucia estetyki – podczas gdy jedyną faktyczną szkodą dla ogółu (przy założeniu, że ten “ogół”pochyla się nad lękami jednostek – czego oczywiście nie robi) jest pozwalanie na to, by te jednostki próbowały reformować ogół tak, by móc pielęgnować swoje obsesje.

Nie chodzi mi o to, co mają do powiedzenia ludzie, którzy panicznie boją się np. widoku krwi i mdleją na jej widok, albo uciekają w podskokach na widok blondynów, niskich albo osób z łupieżem, które uważają za obrzydliwe – póki nie atakują i nie próbują podporządkowywać otoczenia swoim lękom “preferencjom”, to jest zupełnie inna kwestia.

Sztandarowym argumentami są oczywiście “ja to bym…” i “przecież mogłaby…”

Głównie z myślą o tym wstawiłam garść informacji na wstępie (do rozwinięcia w akordeoniku), bo mam wrażenie, że mniej więcej połowa wyrażających opinię w tym jakże kontrowersyjnym temacie jakim jest karmienie piersią w miejscach publicznych czerpie wiedzę o dzieciach i opiece nad nimi z oglądanego jednym okiem “M jak Miłość”.

Teraz, powtarzane dziesiątki razy przez ludzi, którym wydaje się to dobrym żartem karmienie piersią wydaje się hiperbolą – a wcale nią nie jest! To realna porada dla kobiety, która karmi piersią i – szalona! – szwenda się z dzieckiem w miejscach publicznych, bo a to do sklepów się takiej zachce wyjść, a to do urzędu, na pocztę, do biblioteki, baru, na spacer, do znajomych, ciotki, fryzjerki czy pani sprzedającej mało używane body.
Bo przecież nie musi karmić tam, gdzie jej wygodnie. Może przecież wejść do wysmarowanego gównem kibla, śmierdzącego sikami i acetonem i tam nakarmić zasrańca. Najlepiej siedząc na publicznej muszli klozetowej i łapiąc pięć nowych, nieznanych nauce gatunków grzybów i gronkowca.

Ale to nie problem, bo tym osobom karmienie piersią kojarzy się ze sraniem.

Każde inne jedzenie nieuchronnie prowadzi do srania, ale w przeciwieństwie do mleka z piersi nie kojarzy im się z gównem, więc można je spożywać publicznie i z tym nie mają najmniejszego problemu.

Nie mam pojęcia jak z tym dyskutować.
Najchętniej wcale, bo zajęcie takiego stanowiska dobitnie świadczy o tym, że mamy do czynienia z chorym człowiekiem, który cierpi na własną wizję świata i żaden argument nie popierający jego wizji do niego nie dotrze. Z drugiej strony nie odnoszenie się do tych (nie wiem, jak to nazwać – postulatów?) bredni utwierdzi jego i jemu podobnych w przekonaniu, że wszyscy myślą dokładnie tak samo.

“Ja to bym…” pewnie wymachiwała cycem wszędzie, gdzie by się tylko dało.

Przez 90% czasu mając w dupie UCZUCIA ESTETYCZNE ludzi z pierdolcem, przez 10% dla świadomości, że właśnie budzę zgorszenie u jakichś pajaców, którzy mają za dużo wolnego czasu.

Kobiece piersi służą do karmienia potomstwa. To ich biologiczne przeznaczenie.
Nie służą i nigdy nikomu nie służyły do wypróżnień.
Kobiety nie karmią swoich dzieci fekaliami, tylko mlekiem. Które nie jest obrzydliwe – nie bardziej niż jakiekolwiek jedzenie w ogóle.
Bywają istotnym punktem innych czynności seksualnych – podobnie jak dłonie, usta, stopy, łydki, łokcie, kolana, pośladki, brzuchy, włosy.
Karmienie piersią nie jest czynnością seksualną – nawet, jeśli opętane seksem umysły widzą je w taki sposób.

Korzystanie z logiki, opierającej się na skojarzeniu piersi -> ooo -> SEKS! byłoby konsystentne tylko przy analogicznym oburzeniu obscenicznym odsłanianiem twarzy, która też bywa istotnym punktem innych czynności seksualnych.

Żądanie brania pod uwagę własnych UCZUĆ ESTETYCZNYCH połączone z kompletnym brakiem wyrozumiałości dla kobiet, dla których karmienie piersią w miejscach publicznych jest raczej efektem braku jakichkolwiek innych opcji niż preferowanym wyborem jest naprawdę niesamowite.

Nie wiem, czy to ma związek z pedofobią (ha! mówiłam – nawet słownik nie zna tego pojęcia; podkreślił mi)  o której pisałam w poprzednim poście o ludziach, którzy “nie lubią” dzieci czy to po prostu kolejny przejaw niezdrowego podejścia do cielesności.
Pewnie to hybryda obu tych cudów, suto okraszonych prostactwem.

[Minęło sporo czasu odkąd pomyślałam o podjęciu tego tematu – chyba mimo wszystko kiedyś miałam więcej cierpliwości do takiego bełkotu. Teraz przypominam sobie porównywanie karmienia niemowlęcia piersią we własnym domu, w obecności innych ludzi do wyposażenia gościa w łyżeczkę i zaproszenia go do częstowania się zawartością nieopróżnionej toalety i jedynym rozwiązaniem problemu wydaje mi się zrealizowanie tych ich fekalnych fantazji i zapytanie, czy istotnie nadal nie widzą różnicy, czy...]

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.