Nie ma się co oszukiwać: facet w otwartym związku nie może być tym, który chce czegoś więcej. Mężczyźnie to nie przystoi, nie wypada.
A dlaczego? Bo tak to już jest: alienowanie ludzi i utwierdzanie ich w przekonaniu, że problemy, z którymi się zmagają są w negatywnym sensie “wyjątkowe” (czyt. nienormalne) jest łatwiejsze niż uświadamianie, że sedno tych zmartwień jest zwykle uniwersalne.
Warto nadmienić, że to drugie też nie jest skomplikowane, acz zdecydowanie mniej opłacalne z punktu widzenia całego lifestylowego biznesu.
Ale o co chodzi?
W telegraficznym skrócie: Przeczytałam artykuł, który bardzo mi się nie spodobał. Nie pierwszy taki, raczej setny. Tym razem kropla przelała czarę i niniejszym wtrącam swoje trzy grosze.
Z tego co widzę w wyszukiwarce tekst z uwagi na swoją wymuszoną kontrowersyjność wywołał pewne poruszenie na forach – nic ciekawego tam nie znalazłam: standardowe i przewidywalne obelgi pod adresem bohatera artykułu, całkowicie zgodne z narracją, narzuconą przez autorkę (jeszcze do tego wrócę).
Facet w otwartym związku chce czegoś więcej
Pokuszę się o dość szczegółową analizę, w związku z czym mój post będzie obfitował w screeny, żeby było jasne do czego się aktualnie odnoszę, ale żeby lepiej zrozumieć o co mi chodzi warto najpierw przeczytać artykuł w oryginale:
Tutaj link do tekstu:
https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/moja-partnerka-miewa-kochankow-godze-sie-na-taki-uklad/445tw6l,30bc1058
Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta: facet w otwartym związku użala się nad sobą i postępującą degrengoladą moralną współczesnego Świata
Skarży się, że nie odpowiada mu życie w wolnym związku, na który sam się pisał.
Narzeka, że rozstanie nie wchodzi w rachubę, bo nie ma mieszkania i nie jest w stanie się sam utrzymać.
Wypytuje partnerkę o szczegóły jej pożycia z innymi, podnieca go to, ale chciałby, żeby przestała, bo boi się, że z czasem go rzuci.
Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pacjent szuka źródła problemu globalnie.
Z pozoru nie jest to rzecz, której warto byłoby poświęcać większą uwagę, ale… no właśnie: “ale”. Ten tekst jest po prostu koszmarny.
Jest źle napisany. Co to w ogóle jest: wywiad? felieton? kartka z pamiętnika?
Nic się nie klei, kompozycja jest idiotyczna, a “Marek”, który powinien być głównym bohaterem artykułu został zepchnięty na dalszy plan jakby to perspektywa autorki była najistotniejsza. Takie rzeczy to sobie można w artykule pod tytułem “Facet w otwartym związku napisał do mnie wiadomość, zadałam mu kilka pytań“, gdzie stawia się sprawę jasno: podmiotem jest autor tekstu, nie bohater.
“Moja partnerka ma kochanków. Godzę się na taki układ” obiecuje reportaż, a co najmniej wywiad, wgląd w perspektywę bohatera tekstu, nie w podsumowania autorki, która nie dodaje od siebie NIC poza manipulacją i jeszcze wciska na siłę link do innego materiału w portalu, żeby SEO było zadowolone.
Przyglądając się nieco dokładniej można zauważyć prawdopodobne źródła problemów “Marka”
Pozwolę sobie na skomentowanie wszystkich strzępków jego lub być-może-jego perspektywy: po kolei.
“Bo z żoną się nie dogadywał“
Tu ewidentnie widać, że “Marek” – czy to w oryginalnym liście, czy później, przy okazji udzielania odpowiedzi na pytania powiedział na swój temat znacznie więcej.
W tych kilkunastu zdaniach, które wyglądają na cytaty z jego wypowiedzi nie ma nic o tym, że nie dogadywał się z byłą żoną. To aż boli, bo po lekturze całości widać, że problemy z komunikacją w związku ma nadal. Czy to było dla autorki dość, by samowolnie założyć, że to było przyczyną rozpadu małżeństwa? Czy sam “Marek” był tak enigmatyczny? A może powiedział coś więcej – coś, co potencjalnie pomogłoby zrozumieć jego obecną sytuację – ale autorka uznała to za nieistotne?
Nie wiem, nie dowiem się – a szkoda. Nic nie wskazuje na to, by z obecną partnerką dobrze się dogadywał. Ale dlaczego: obawia/ł się poważnych rozmów czy ona ich unikała? Zbywała go, utrudniała, on ją zbywał i unikał?
No detale, ale oboje: i “Marek” i autorka tekstu porywają się na jakieś globalne analizy, a konkretną sytuację (która potencjalnie mogłaby być punktem wyjścia do takich rozważań) traktują po łebkach – nie sposób stwierdzić, czy jedno ma jakikolwiek związek z drugim.
“Co wynika z artykułu…”
Szkoda, że “Marek” nie ma świadomości w dwóch bardzo istotnych dla niego kwestiach.
- Częstotliwość artykułów na dany temat ma się nijak do częstotliwości występowania opisywanego w nich zjawiska, za to jest bezpośrednim wynikiem ilości kliknięć jakie generują dla portalu.
- Zamiast skupić się na tym, co jest istotne dla niego, zaprząta sobie łeb dumaniem o ludzkości, która jego, jako jednostkę ma głęboko w dupie.
W dalszej części wywiadu sam mówi, że woli jak partnerka podejmuje decyzje. A jednak priorytetem jest dla niego zadręczanie się wydumanymi problemami społecznymi, których – nawet czysto hipotetyczne – wyeliminowanie ani nie rozwiązałoby jego problemów, ani nie stworzyłoby realiów, w których czułby się dobrze.
“Marek” wszedł w otwarty związek na luźnych zasadach i zastanawia się, czy inni mężczyźni są odpowiedzialni za to, jak wygląda jego życie.
Bo owi “inni mężczyźni” pozwalają kobietom na przejmowanie inicjatywy w związkach i wdawanie się w romanse, których one potem – o zgrozo! – nawet nie żałują.
Załóżmy, że mężczyźni by na to nie pozwalali. Żaden nie zdecydowałby się na romans z niezamężną lub zamężną (acz nie z nim) kobietą w związku z czym heteroseksualne kobiety nie miałyby romansów, nie zdradzały i nie miały czego żałować.
W jaki sposób poprawiłoby to jego sytuację? W takich warunkach nigdy by swojej obecnej partnerki nie poznał.
“Nie angażujemy się za bardzo”
Trochę inaczej: nieważne na co się umawiamy, ona na pewno skrycie marzy o monogamii i małżeństwie – nie muszę nic mówić, sama poprosi, a ja się wtedy zgodzę i będzie wszystko fajnie?
Facet w otwartym związku wyobrażał go sobie inaczej niż… że to może być dokładnie to, na co się umówił?
“Bo oprócz tego, że mu zależy…”
“Marek” ma co najmniej kilka powodów, dla których nie chce niesatysfakcjonującego go związku kończyć.
1. Zależy mu.
2. Ma lepszy standard życia z nią niż miałby bez niej.
Koniec.
Mówi o kilku, podaje dwa. Gdzie pozostałe?
No chyba, że “kilka” to: drogi wynajem mieszkań we Wrocławiu, brak szans na kredyt, konieczność wprowadzenia się z powrotem do rodziców, związane z tym upokorzenie.
Jeśli tak, to taka mnogość argumentów w punkcie drugim połączona z enigmatycznym “zależy mi na niej” prowokuje we mnie podejrzenie, że punkt pierwszy jest mniej istotny, ale forma tego artykułu sprawia, że większe zaufanie mam do intencji “Marka” niż do tego, że jego stanowisko zostało w nim rzetelnie przedstawione.
“Ona go ZDRADZA!”
Szefowa portalu, redaktor naczelna i wydawca jakiegoś obsranego reklamami portaliku na którym można zrobić sobie test psychologiczny i odkryć swe głęboko skrywane tęsknoty wybierając zdjęcie jednego z ośmiu rumaków.
Serio.
Nie wiem, czy to się kwalifikuje jako brak profesjonalizmu, ale nieeleganckie jest na pewno. Czemu zamiast neutralnego “Jak się z tym czujesz?” pojawia się z góry narzucona konieczność tłumaczenia czy nie jest mu głupio?
I skąd pomysł, że partnerka opowiada mu o randkach? Wcześniej nic o tym nie było, forma pytania wskazuje, że na tym etapie dla autorki jest to już oczywiste – że i owszem, opowiada… ale bohater artykułu wyjaśnia szczegóły dopiero w odpowiedzi. Co za gówniana edycja tekstu.
Przez moment mi się to spodobało, że właśnie NIE, NIE jest mu głupio, nawet go to kręci, tylko się boi, że ją straci, bo to mogłoby być wstępem do wywiadu, w którym to “Marek” byłby narratorem własnej historii.
Ale nie. Pewnie, że nie. Bo to ona (autorka tekstu) pisze i to ona ma więcej do powiedzenia na temat tego związku niż on.
Zdrada. Zdrady. Zdradza. Niewierność. “Ta kobieta”.
Ewidentnie mam tej partnerki nie znosić a facetem pogardzać, ewentualnie się nad nim litować.
“Marek” ma swoje różne przemyślenia…
“Różne przemyślenia” mają gościa chyba dodatkowo ośmieszyć.
Nie zauważyłam tego, czytając ten artykuł po raz pierwszy ani nawet piąty. Zauważyłam teraz.
On do tego nie wraca, on się dalej nie żali. Wygląda jakby napisał o tym tylko w liście, który (w całości?) zacytowała na wstępie.
16 zdań później, z czego zaledwie 10 to odpowiedzi “Marka” poczuła potrzebę przypomnienia czytelnikom co tam było, ale już swoimi słowami – a zaraz potem wstawia jakieś dyrdymały o amerykańskich naukowcach i kobiecej niewierności.
“Nic nie mogę na to poradzić”
Czy zainicjowanie rozmowy byłoby równoznaczne z “podjęciem drastycznej decyzji”? – być może.
Jeśli partnerka nie wie, że on chciałby czegoś więcej (lub tylko się domyśla, ale w związku z tym, że nie podjął tematu uznaje to za niezbyt palący problem), to po wyłożeniu kawy na ławę ona może nie chcieć takiego układu.
“Marek” został przez autorkę tekstu potraktowany i przedstawiony dość lekceważąco, więc to nie delikatność powstrzymała ją przed uwzględnieniem takich pytań jak np.
“Czy to, że brak zaangażowania i otwarty związek jest dla partnerki tylko etapem w życiu to coś o czym zdarza lub zdarzało jej się wspominać wcześniej – mówiąc np. że na razie lub póki co woli by wyglądało to w ten sposób – czy to tylko cicha nadzieja z Twojej strony, że wyszaleje się i zapragnie stabilizacji?”
Szkoda, bo to mógłby być naprawdę dobry wywiad, dobry artykuł.
A jest szajs i klasyczne: kobieta w otwartym związku ZŁA I NIEWIERNA, facet w otwartym związku ŻAŁOSNY I ŚMIESZNY.
Nie rozumiem po jaką cholerę “Marka” tak alienować i nie tylko jego, ale i czytelników utwierdzać w przekonaniu, że babom się we łbach poprzewracało, a to z nim jest coś nie tak, on czegoś nie umie, on powinien się czuć głupio.
A gówno. Problem stary jak Świat: jedno się zaangażowało i chciałoby być razem na poważnie, a drugie niekoniecznie – może nie bierze takiej opcji pod uwagę bo nie wie, że to pierwsze zmieniło podejście (mniej prawdopodobne), może nie chce tego z nim, a może nie chce i nie zechce tego z nikim. Miliony ludzi było w takiej sytuacji.
Może nie umieją się dogadać. A może jedno nie umie rozmawiać. Albo drugie nie chce słuchać.
Niewykluczone, że jedno jest dupkiem, może drugie, może oboje, a może żadne. Czort wie i tylko czort będzie wiedział, bo takie poruszanie kontrowersyjnych tematów tylko dla samego ruchania nie niesie ze sobą nic dobrego.
Pani autorka dała sobie prawo do swobodnego operowania pojęciem zdrady.
“Zdrada” nie jest homonimem – to nie “zamek”, który może być królewski, w drzwiach albo w spodniach.
Nie jest też słowem, które na przestrzeni wieków czy dekad ewoluowało tak intensywnie, że jego podstawowe znaczenie; sposób w jaki większość ludzi odruchowo je rozumie dziś jest inny niż powiedzmy 100 lat temu. Jak “kochanek” – od “kochać“, niegdyś synonim “ukochanego“, “oblubieńca“, dziś przede wszystkim “ten trzeci“, “osoba, z którą zdradza się partnera lub męża” lub “mężczyzna z którym dana osoba uprawiała seks“.
Zdrada ma jasną i konkretną definicję.
Zdrada to świadome złamanie danego słowa, przysięgi, obietnicy.
Postępowanie niezgodne z normami i wartościami, które się wcześniej słowem i czynem przedstawiało jako własne osobom bliskim lub swojej społeczności.
Działanie na niekorzyść osób lub grup – wbrew wcześniejszym zobowiązaniom, ustaleniom i deklaracjom.
Postępowanie kobiety opisanej w tekście nie jest zdradą.
I żadną miarą nie da się tego naciągnąć tak, żeby na zdradę wyglądało. Tymczasem autorka pozwala sobie na:
Jednocześnie nie zadaje tak oczywistych, interesujących i bądź co bądź dość chyba jednak cholera istotnych w tej historii pytań.
Marku, uprawiałeś seks z innymi kobietami po wejściu w układ z obecną partnerką, czy przestałeś to robić w momencie, kiedy zaczęło Ci bardziej zależeć na partnerce?
I bez względu na wszystko:
Małżeństwo Ci się rozpadło, bo nie dogadywałeś się z żoną. Teraz jesteś z kobietą, z którą umówiłeś się na otwarty związek. Wypytujesz ją o szczegóły współżycia z innymi i chyba nie ukrywasz, że Cię to jara. Zależy Ci na niej i chciałbyś monogamii, rozmyślasz o tym co się dzieje z facetami…
Do jasnej cholery, chłopie, a nie przyszło Ci do głowy, że mógłbyś ją ZAPYTAĆ, CZEGO ONA CHCE I POWIEDZIEĆ, ŻE CHCIAŁBYŚ ZMIANY CHARAKTERU ZWIĄZKU?
Nic nie wskazuje na to, że partnerka wie cokolwiek o rozterkach “Marka”. Umówili się na otwarty związek i niespecjalne zaangażowanie, pozwoliła mu się wprowadzić, zapewnia mu życie na wyższym poziomie niż to, co mógłby mieć bez niej. On najwidoczniej nawet nie próbował wybadać (nie wspominając o otwartej rozmowie), czy chciałaby zmiany charakteru ich układu.
Niezrażona tym autorka tekstu ładuje w tekst chaotyczne dyrdymały o NIEWIERNOŚCI i ZDRADZIE
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że niby wszystko w porządku. Bo zdanie “Marek ma wrażenie, że coraz więcej kobiet zdradza” mogłoby od biedy poprzedzać dyrdymały o “badaczach”. Przynajmniej tę pierwszą część wspominającą o analizach dr Martin.
“Marek” jest przecież jedną z osób, które przyczyn swoich osobistych problemów wypatrują globalnie, kontestuje postawę wszystkich mężczyzn, którzy pozwalają na to, że partnerka “Marka” uprawia seks z wieloma mężczyznami i zarabia więcej niż on.
On, który chciał otwartego związku i który lubi czuć, że jest od nich “lepszy” – bo jego utrzymuje, a innych nie. On, który chciałby monogamii, bo obawia się, że jak go rzuci, to będzie się musiał wprowadzić do rodziców.
Nijak się te wtręty o kobiecym libido mają do tekstu, nijak do problemu “Marka”. No ale skoro on ma “różne przemyślenia” to może i różne przemyślenia jakichś przypadkowych osób na przypadkowe tematy wypada wtrącić. Jacyś tam badacze rozważają coś tam…
Ale w podsumowaniu pani Magdalena stawia sprawę jasno. To nie są przypadkowe przemyślenia.
Powołała się na dr Martin i jej książkę o niewierności bo taką narrację narzuca: że partnerka “Marka” jest niewierna.
Dodaje coś o dr Meana i rozbuchanym libido tylko po to, żeby uzasadnić podlinkowanie innego artykułu na onecie.
Podsumowując pisze, że “Marek” toleruje zdrady.
Czyli czytelnik ma widzieć w partnerce “Marka” czarny charakter; osobę postępującą nieuczciwie, niemoralnie i niewłaściwie.
A z jakiegoż to powodu – poza osobistymi preferencjami pani Magdaleny, która wydaje się wychodzić z założenia, że kobieta powinna zrezygnować z seksu i spotkań z innymi partnerami, skoro ma w domu faceta, który nie chce skończyć mieszkając u rodziców?
Czy cały problem w tym, że to facet w otwartym związku chce czegoś więcej – bo gdyby kobieta tego chciała, to mogłaby się gonić (nie na to się przecież umawiali), no ale skoro to ON chce, to jak ona śmie nie dostosowywać się do jego oczekiwań? I nieistotne, że być może nawet o nich nie wie.
A tak nawiasem mówiąc – tak wracając do tego, o czym wspomniałam na wstępie…
Nie umiem stwierdzić, cóż to za forma literacka.
Czytelnik (rzekomo) napisał do redakcji. Ale w jakiej sprawie? Do kogo właściwie?
Ot, takie luźne przemyślenia ogólno-osobiste pyknął, żeby mogli sobie z tego artykuł wysmarować?
Coś takiego wisi pod tekstem:
Po najechaniu na żółty prostokąt widać dodatkowo:
Za moich czasów “listy do redakcji” polegały na tym, że stażysta na okresie próbnym czytelnik siadał, pisał i prosił o radę od konkretnej osoby nie zawsze realnej, a jeśli historię uznano za dość interesującą lub istotną, publikowano potem list wraz z odpowiedzią.
Tu był jeszcze taki luksus, że czytelnik był gotowy do udzielenia wywiadu w swojej sprawie. I gówno z tego. Ostateczna forma tekstu to:
SZOKUJĄCY NAGŁÓWEK
DRAMATYCZNY CYTAT Z WYWIADU
Narracja: 4 zdania rysu sytuacyjnego
List do redakcji: 8 zdań od czytelnika
Narracja: zapowiedź wywiadu z czytelnikiem.
Wywiad: w dziwnej formie, bo zamiast klasycznej formy “pytanie – odpowiedź” jest: “wypowiedź czytelnika / podsumowanie tego, co rzekomo powiedział / wypowiedź czytelnika / niby pytanie, ale zapisane bardziej w formie pamiętnika niż wywiadu / odpowiedź / narracja autorki wywiadu / więcej narracji od autorki / kompletne olanie czytelnika i jakaś sieczka z najnowszych odkryć “Amerykańskich naukowców”. / podsumowanie / wypowiedź czytelnika.
Sądząc po zdjęciach z google pani autorka tekstu młodsza ode mnie nie jest, więc i za jej czasów było sporo okazji, żeby zerknąć jak przyzwoity artykuł wyglądać powinien.
Już bez jaj, że jakieś pierdu pierdu o najnowszych odkryciach amerykańskiej antropolog jest dla czytelnika onetu bardziej interesujące niż facet w otwartym związku, jego perspektywa, surowy zapis rozmowy z czytelnikiem, który chciałby czegoś więcej.
Tylko 1/3 tekstu to jego słowa, a porady żadnej nie dostał, więc uzasadnienia to nie ma.
Chociaż… a no tak. My bad – przeoczyłam. Listy do redakcji są dla nich INSPIRACJĄ i piszą liczne teksty “na ich podstawie”.
Ale po co? Czemu tak?
Przecież wywiady z dziwakami ciekawymi ludźmi i “listy do redakcji” z odpowiedziami eksperta są ciekawsze niż inspiracje na podstawie “Marka”.
Najgorsze, że to działa. Tyle wystarczy, takie jest dość dobre: prowokuje dyskusje.
Wynurzenia te są w najwyższym stopniu rakotwórcze, ale mimo wszystko cieszę się, że tam zajrzałam.
Chamy zwróciły uwagę na coś, czego nie miałabym szansy zauważyć. A mianowicie: ten tekst został polubiony przez co najmniej dwóch dziennikarzy/publicystów o znanych nazwiskach i wieloletnim doświadczeniu medialnym. Chamom wydało się to skandaliczne ze względu na to, że “facet w otwartym związku!”, “FRAJER CHCE CZEGOŚ WIĘCEJ!” & “to NIE JEST prawdziwy mężczyzna” a oni to lajkują/linkują?!
Ja wiem, że jestem ostatnią osobą, która miałaby moralne prawo czepiać się braku przejrzystości w cudzych tekstach, ale bądźmy poważni.
Ja tu stukam na kolanie, prawie nikt tego nie czyta, nikt mi za to nie płaci (ja do tego dopłacam).
Tamto gówno nie dość, że jest do cna szkodliwe, to jeszcze zawiera błędy ortograficzne (a generuje setki tysięcy kliknięć i zdecydowanie na siebie zarabia). Jest niepoprawnie zredagowane a ląduje na stronie głównej portalu a wydawałoby się poważni dziennikarze to rozpowszechniają.