To brzmi niemal zabawnie, jakbym zdecydowała się na użycie przesady, żeby coś uwypuklić – ale tu nie ma żadnego przerysowania. Dokładnie tak jest.
Tak, tak tak – niby “wszyscy” wiemy, że molestowanie jest ZŁE i nie należy tego robić. To wiedza tak “oczywista”, że zupełnie pomijana w codziennie przekazywanych mądrościach.
Dlaczego dyskusje o molestowaniu są zbędne?
Przecież wszyscy wszystko wiedzą. Nie trzeba im mówić!
Kiedy w upalny dzień zasuwam w swetrze i długiej spódnicy zawsze znajdzie się ktoś, kto poinformuje mnie, że jest upał, i że jakbym zdjęła sweter to nie byłoby mi tak gorąco. Czasem, choć raczej rzadko są to popisowe złośliwości lub próba wymuszenia na mnie zdjęcia swetra, bo jednemu durniowi z drugim jest “gorąco” od patrzenia na niego. Częściej to takie pozbawione kontekstu ględzenie dla samego ględzenia, którego nawet autor nie potrafi uzasadnić – ot, mam usta, mogę mówić, więc powiem coś zupełnie oczywistego i nic nie wnoszącego “bo mogę” (nawet tam gdzieś w podtekście jest próba wymuszenia dostosowania się do jakiejś “normy”, ale mniejsza o to).
Każdy, kto choć raz w życiu się pośliznął, przewrócił, wyrżnął małym palcem o próg, albo walnął łokciem w klamkę usłyszał bezcenne “trzeba było bardziej uważać” lub “patrz gdzie leziesz“.
Statystycznie każdy wie, że jak jest zima, to na drogach jest ślisko. Nie mówię o sytuacji, kiedy ktoś spędził cały dzień w domu, kiedy tymczasem na zewnątrz była kilkugodzinna odwilż, po której chwycił mróz i chodniki zamieniły się w lodowiska.
Załóżmy, że jest zima, jest śnieg, jest lód, jest zimno, jest ślisko i wszyscy o tym wiedzą – i tak na 100% w każdej pięcioosobowej grupie znajdzie się minimum jedna, która postanowi kogoś ostrzec, że JEST ŚLISKO, albo poinformować, że JEST ZIMNO, w związku z czym dobrze byłoby założyć kurtkę.
Czasem to gadanie jest irytujące, czasem puszcza się je mimo uszu i nawet nie zwraca na nie uwagi.
Czy fakt, że świeci słońce i jest gorąco lub informacja o tym, że jest zima i jest zima, w związku z czym jest zimno/ślisko jest informacją mniej oczywistą niż to, że molestowanie jest złe?
Ano nie – nie jest.
Mimo to zupełnie normalną sytuacją wydaje się, że kiedy człowiek wychodzi na zewnątrz, to ojciec/matka/dziadek/babcia/partner/partnerka mówią mu, że jest zimno, więc powinien się ubrać lub że jest wyjątkowo upalnie i lepiej byłoby, gdyby założył kapelusz/czapkę z daszkiem, osłaniającym twarz, albo okulary przeciwsłoneczne.
No co? Troszczą się o dziecko, które w ferworze myśli na inny temat mogłoby o tym zapomnieć. Dbają o partnera!
Jednocześnie śmiechu wartą, karykaturalną, anegdotyczną i zupełnie absurdalną jest sytuacja w której człowiek wychodzi z domu i słyszy od babci/dziadka/partnera/partnerki/ojca/matki, żeby nie zapomniał, że nie wolno nikogo molestować, obmacywać ani gwałcić. Och! Przecież wszyscy wiedzą, że NIE WOLNO i że to złe – cóż za kretyn marnowałby czas na mielenie ozorem o takich oczywistościach…
Nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie. O tym nie mówmy!
Informujmy się wzajemnie o pogodzie!
To jest ta codzienna dawka nowych informacji, bez których życie naszych bliskich zmieniłoby się w kompletną ruinę.
Nie, żebym nie czuła absurdu – czuję, czuję. To powinno być oczywiste, powszechnie wiadome, zrozumiałe i tak dalej.
W pewnym sensie jest.
Ludzie nie są aż takimi kretynami – wiedzą, że molestowanie jest złe i nie należy tego robić. Mniej więcej od drugiego roku życia wiedzą też, że kiedy deszcz pada, to jest mokro i jak się wyjdzie na zewnątrz bez parasola, to się zmoknie.
A jednak dysonans istnieje.
Wyrasta na gruncie tabu, związanego z seksualnością człowieka.
Tabu, które nadal istnieje, ma się dobrze i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się czego obawiać. Zrobiło to samo, co szczury na wyspie poatomowej – zaadaptowało się do nowych warunków.
Kilkadziesiąt lat temu nie rozmawiano o wielu rzeczach związanych z seksem, bo nikt nie miał nic sensownego do powiedzenia na ten temat “nie wypadało” mówić o pewnych sprawach. W rezultacie ludzie zostawali sami ze swoimi problemami.
Potem zaczęto rozmawiać, szło ku zmianie na lepsze… i w ostatnim momencie zmieniło kierunek o 90 stopni – przechodząc płynnie w “otwarte” i powszechne opowieści o niezwykle bujnym życiu seksualnym, z którym większość ludzi nie ma nic wspólnego.
Nie wiem, czy jest lepiej – podobno tak – ale w latach ’50 i ’60 nie było mnie na świecie, więc nie mam porównania. Ludzie nadal zostają sami ze swoimi problemami, po prostu są nieco inne.
Jest użyźniane wszechobecnym c’est la vie.
Chodzi o “filozofię”, której głównym założeniem jest ~ “deszcz będzie padał a molestujący będą molestować, możemy się tylko bronić parasolem”.
Jest w tym kilka ziarenek prawdy, więc niewprawnym słuchaczom łatwo przeoczyć fakt, że to wierutna bzdura.
Może i te słowa miałyby sens i nie miały tak niedorzecznego, krzywdzącego wymiaru… gdyby padały wyłącznie z ust fanatycznych survivalistów, przygotowujących się na różne warianty apokalipsy i podchodzących w ten sam sposób do wszystkiego i wszystkich. Ale nie padają. Ich autorami są płaszczący dupę przed kompem frajerzy, którzy lubią oglądać śmierć na youtube dla rozrywki i stawiać się za wzór cnót w co drugim zdaniu.
No i podlewane pośrednio wynikającym z niego przerzucaniem winy na ofiarę, sprowadzającym się do stwierdzenia, że sama powinna o siebie zadbać i nie czekać, aż ktoś to zrobi za nią.
Nie kojarzę żadnej ofiary, która zachowywałaby się w ten sposób i zajmowała takie stanowisko.
Jest całkiem słuszne i uzasadnione – zważywszy na to, że większość z nas CHCE żyć w bezpiecznym świecie, a dążenie do tego wymaga założenia, że każda krzywda jest problemem całej społeczności, nie tylko osoby, która jej doznaje – ale poprzeczka jest ustawiona znacznie niżej; na wymagającym zerowego wysiłku stwierdzeniu, że krzywda się dokonała, a ofiara nie jest jej winna.
Niewiele, a jednak ZBYT WIELE, dla sporej części społeczeństwa to o wiele za dużo.
Są skłonni, są zdolni wygłaszać długie przemówienia, będące kompilacją bzdurnych i świńskich porad na to, jak uniknąć czegoś, co już się wydarzyło i – jeśli mamy do czynienia z wytrawnym mówcą – kilka zdań w obronie idei wyrządzania krzywd i popełniania przestępstw.
Przyglądałam się temu ostatnio i ze zdumieniem zauważyłam, że to nawet nie jest obrona i usprawiedliwianie sprawcy – ludzie idą nie o krok, a o dziesięć kroków dalej.
Każdy przykładowy Ziutek-gwałciciel jest tylko pretekstem do tyrady obronnej – ale oni nawet nie próbują bronić Ziutka.
Sprawca – bez względu na to, jak ohydnego i przerażającego czynu by się nie dopuścił – zasługuje na prawo do obrony.
Może się okazać, że nie ma ku niej najmniejszych podstaw, ale to nie powód, by jej nie wygłaszać – to powód, by ją uznać za niesłuszną, absurdalną i szkodliwą.
ALE
To nie jest “aaa może Ziutek nie wiedział, że jak kobieta krzyczy NIE, to nie chce – tyle teraz tego gadania o bedeesemach i innych dziwactwach, może uznał, że ona się tak droczy” czy “aaa, biedny Ziutek, trudne dzieciństwo miał, żona od niego odeszła to i zgłupiał chłop z tego smutku“.
Owszem, to się pojawia – ale tylko jako (mało istotny) wstęp. W dalszej części pojawia się obrona IDEI GWAŁTU i prawa do gwałcenia, molestowania, wykorzystywania, krzywdzenia i tak dalej.
To jest “aaa, baby to same nie wiedzą czego chcą“ lub “to normalne, że czasem chłop nie wytrzyma i przyciśnie“.
Ofiara tego konkretnego przestępstwa, które staje się pretekstem do “dyskusji” staje się zupełnie nieistotna. Ba! Sprawca staje się nieistotny.
Ten konkretny akt przemocy staje się nieistotny.
Jeśli nie ma absolutnie żadnych przesłanek pozwalających na wysnucie przypuszczenia, że Ziutek jest niewinny, niepoczytalny, że padł ofiarą ogólnoświatowego spisku, że to w ogóle nie on był, że go kosmici napromieniowali, to do “dyskusji” wprowadza się anegdotyczne, hipotetyczne lub na wpół legendarne i całkowicie niemożliwe do zweryfikowania, nie trzymające się kupy historie, w których ofiara okazuje się manipulującym geniuszem zbrodni.
Albo okazuje się, że mieli do czynienia z tragicznym nieporozumieniem.
Albo mała dziwka sama się o to prosiła – wiadomo, klasyk.
A to już jest obrona gwałtu. Idei gwałtu. “Prawa” do gwałtu, usprawiedliwiania go w najbardziej nawet niedorzeczny sposób i kontynuowania tej “działalności” ze społecznym błogosławieństwem.
To nie jest próba przekonania ludzi, że nie tyle każdy oskarżony powinien mieć prawo do domniemania niewinności (które przecież MA!).
To próba przekonania ludzi, że każda ofiara zasługuje na DOMNIEMANIE WINY.
A to już jest kompletna korozja mózgu.
I to nie z gatunku głupoty, do której każdy ma prawo, bo oni nie “dyskutują” o własnych życiach i własnych sprawach – oni chcą wpływać i wpływają na CUDZE życia. Destrukcyjnie.
W momencie, kiedy to nie jest jasno zdefiniowana i zamknięta w niewielkim gronie osób świadomych, z czym mają do czynienia dyskusja akademicka – a nigdy nią nie jest, bo bazą tych rozważań ZAWSZE jest konkretna osoba, która doznała konkretnej krzywdy – to jest zwykły bandytyzm i zachęcanie do popełniania takich przestępstw.
Co najmniej pośrednio, czasem nawet bezpośrednio.
Ba! Nie raz, nie dwa i już nie trzy jeden z drugim erudyta zapędził się w tych rozważaniach tak dalece, że na poparcie swoich śmierdzących przemyśleń przytoczył… własną historię, w której to on był sprawcą, ale ostatecznie “uznał, że to nic takiego”! A potem uznał, że te jego wnioski są podstawą do stwierdzenia z całą pewnością, że nic złego się nie stało – nie tylko wtedy, kiedy sam się tego dopuścił, ale i w każdym innym, choć nieco zbliżonym przypadku.
A pojeba poznać po jednym: człowiek, który się “niefortunnie wyraził” po zwróceniu uwagi jest w stanie bez większego problemu wyjaśnić, o co mu tak naprawdę chodziło i z czego wynikło nieporozumienie.
Człowiek, który powiedział dokładnie to, co myśli i właśnie zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo zaserwuje dokładnie to samo ohydztwo w dziesięciu różnych smakach, a na deser nazwie Cię debilem i wyśmieje w żałosnej – acz przeważnie skutecznej – próbie pokazania wszystkim innym, że słowa osoby, która się z nim nie zgadza lub krytykuje są ha ha ha taaakie śmieszne!
W związku z powyższym nie czuję, by COKOLWIEK związanego z tematem przestępstw seksualnych było oczywiste i tylko osoba ślepa lub niespełna rozumu może twierdzić inaczej.
Czy dyskusje o molestowaniu są zbędne?
Chyba tylko naiwny optymizm pozwoliłby na wiarę, że zmienią coś na lepsze, ale mogą powstrzymać zmianę na znacznie gorsze.
Rzygać mi się chce na widok tego po tysiąckroć powtarzanego syfu, który zagnieżdża się ludziom w głowach i zaczyna sprawiać wrażenie zupełnie normalnej sprawy.
Ale skoro o pogodzie można mówić milion razy, to może brak akceptacji dla molestowania trzeba powtórzyć milion jeden raz. Może wtedy dotrze.
Milczenie i zdawanie się na nadzieję, że “przecież wszyscy to wiedzą” ewidentnie nie działa.
Czy to powstrzyma sprawców?
Prawdopodobnie nie, ale nie sami sprawcy odpowiadają za to, jak dobrze miewa się przemoc seksualna – nie tylko ci, którzy robią to osobiście; nie tylko ci, którzy szukają usprawiedliwień. Wszyscy.
Pośrednio, bo pośrednio, ale społeczeństwo wychowuje kolejnych sprawców. Wbija im do głowy pewne rzeczy, a pewnych nie – więc ich nie znają, albo przyjmują z wyuczonym rozbawieniem. Wiele można zmienić.
A ciągłe powtarzanie – nawet jeśli z pozoru bezsensowne…
Pomyśl o jakiejś piosence, której szczerze nie znosisz, ale którą jak na złość ciągle gdzieś słyszałeś. Kojarzysz ze dwa wersy refrenu, prawda?