Suto okraszone internetowymi inspiracjami rozważania nad tym, czym jest PRAWDZIWA pasja… doprowadziły mnie donikąd.
Nie mam “pasji” i mieć nie chcę. Wzdrygam się na sam dźwięk tego słowa. Jest jednym z omenów, zwiastujących nadejście apokalipsy pozytywnie zakręconego.
Mam wrażenie, że ~normalny człowiek ma coś, co lubi robić; ~lekko szurnięci mają hobby (i często wplatają w różnych zaskakujących miejscach informacje o tym, że “ich hobby jest…”); natomiast ~totalne oszołomy – w pełni negatywnego wydźwięku tego słowa – mają PASJE.
Różne te pasje, różniste, najróżniejsze i liczne – acz trudno nie nabawić się podejrzeń, że mocne miejsce w czołówce ma wyliczanie innym ich braku.
Ze względu na to, że większość tego wpisu powstała na fali konsumpcji obłędu, jaki rozegrał się przed monitorami ludzi, śledzących akcję ratunkową na Nanga Parbat odnoszę się głównie do wspinaczki i wędrówek górskich… chociaż na dobrą sprawę to żadna różnica, CO.
Nie jestem jakąś szczególną entuzjastką górskich wędrówek. Lubię chodzenie w okolicy gór i chodzenie po górach, ale zasuwanie do celu i z powrotem tylko po to, żeby przez chwilę przystanąć na najwyższym punkcie w okolicy zupełnie mnie nie porywa – w związku z czym robię to raczej sporadycznie (tj. max kilka razy w roku i nigdy nic wyższego niż ~2000 m. n.p.m.).
Trudno to nazwać sporym doświadczeniem. Jeszcze parę miesięcy temu powiedziałabym, że jest żadne – nie licząc kilku spacerów na pagórek o wysokości ~150 m. n.p.miejsca-z-którego-startowałam nigdzie w tym czasie nie byłam.
Teraz jestem gotowa uznać się za doświadczonego górołaza.
Czemu? Bo przeczytałam w internecie…
Śledziłam relację z organizowania i przebiegu akcji ratunkowej na Nanga Parbat praktycznie non stop, przez 48 godzin odświeżając twittera.
Nad ranem zaczął się konkurs na to, kto ma najsilniejszą pasję i najmocniej gardzi januszami i frajerami, którzy nie są w stanie wyjść nawet na 2000 m. n.p.m.
Nie wiedząc absolutnie NIC o tych ludziach (no bo skąd, nie licząc paru gnidowatych dziennikarzy, podpisujących się własnymi nazwiskami, których i tak nikt nie zna i nie pamięta prawie wszystkie te cuda leciały z anonima, kont założonych specjalnie na tę okazję, ew. takich, używanych już od jakiegoś czasu właśnie w tym celu – żadnych nazwisk, profili, linków do blogów, instagramów, niczego) rzucili się do atakowania:
? Katolików – bo to NA PEWNO katolicy i hipokryci, do kościoła chodzą, a potem zasiadają do komputerów, wyzywają i życzą komuś jak najgorzej.
Pewnie niejeden tak się zachowuje, ale bawić się w zgadywanie wyznań i nienawiść religijną? Między dziesiątkami wpisów ludzi, deklarujących, że chcą pomóc/pomogli jak mogli i modlą się, żeby udało się tych ludzi uratować? Zero zgrzytów?
? Miłośników spędzania wolnego czasu na kanapie przed telewizorem/monitorem – bo NA PEWNO to oni prawdziwej pasji nie rozumieją, nigdy nie byli w dramatycznej sytuacji, nie mieli problemów i psioczą na każdego, kto robi w życiu to, na co ma ochotę, bo sami zostali siłą przykuci do kanap… i na pewno, nie robią z życiem właśnie tego, co chcą. I zazdroszczą.
Niektórzy pewnie tak. Ale jak by na to nie patrzeć w tej panicznej zbiórce środków wzięli udział głównie ludzie, którzy akurat smażyli tyłek przed ekranem i szybko dowiedzieli się, że jest potrzeba. Zero zgrzytów?
? Fanów disco polo – bo tak, totalnie, upodobania muzyczne świadczą o człowieku. Rapy ostatnio modne jako ambitne, prymitywy słuchają disco, nie mają serc i pokrzepiają się świadomością, że ktoś, tam gdzieś umiera, a oni mogą spokojnie pląsać w rytmie jej-oczu-czarnych-czy-tam-zielonych. I ani wykonawcy, ani entuzjaści tych rytmów nigdy nie wzięli udziału w koncertach charytatywnych czy WOŚP-ie. I nie przekazują nikomu 1% podatku. A jak zobaczą kogoś mdlejącego na ulicy to rozejrzą się, cicho podejdą i kopną zanim pójdą dalej.
? Ludzi, którzy korzystali z pomocy ratowników/GOPR-u – tego już nie rozwinę, bo nie udało mi się stwierdzić, dlaczego zwłaszcza ludzie, którzy wzywali pomocy i ją dostali mieliby być przeciwni ratowaniu kogoś innego.
? Elektorat PiS-u.
? Jarosława Kaczyńskiego.
Przy dwóch ostatnich brak mi koncepcji na hipotezy… obsesja? mania prześladowcza? Jak im kubek z jogurtem wyrżnie o podłogę w kuchni to też zwalają na Jarosława?
Wszystko to w ferworze dyskusji o WSPINACZKACH WYSOKOGÓRSKICH!
Nawet, gdyby wiedzieli, że wszyscy życzliwi SĄ wierzącymi, praktykującymi katolikami, słuchającymi disco polo przed telewizorem, to nadal – brak podstaw by sądzić, że wszyscy przedstawiciele tej grupy są życzliwymi.
Nawet GDYBY to było takie proste… wciąż byłoby bez sensu.
W najlepszym razie byłoby “do przełknięcia” jako cynizm i drwina, po którą sięga się z braku jakichkolwiek innych możliwości dania upustu smutku, żalu, rozczarowania, frustracji, czy co tam ci ludzie czuli, kiedy się za to zabierali.
Ale takie walenie na oślep, gdziekolwiek, byle solidnie?
Bo być może ktoś należący do tej samej grupy, co oni – “przypadkiem” akurat takiej, o której mam jak najgorsze zdanie (chociaż jej nie znam i nie rozumiem) i którą pogardzam – powiedział coś, od czego robi mi się niedobrze?
Zresztą…
Kto nie rozumie czym jest pasja? Ktoś? Ktokolwiek?
O czym tu mówić?
KAŻDY chce coś osiągnąć i KAŻDY rozumie, jak to jest chcieć – każdy, nie ma człowieka, który nie wiedziałby, o co chodzi.
Zgrywanie durnia i opowieści o tym, że no taak, też mam swoje ambicje, ale na ośmiotysięcznik to bym nie lazł (“wcale nie dlatego, że mnie na to nie stać w każdym możliwym sensie i WCALE nie dlatego, że bym się zesrał w czasie przygotowań kondycyjnych, po prostu nie mam na to ochoty!”) są dobre w zerówce.
Dorosły człowiek, który oczekuje, że będzie się go poważnie traktować powinien umieć korzystać z nieco bardziej zaawansowanej retoryki.
Nie każdy wie, jak to jest osiągnąć sukces – nie jakieś tam “skóra, fura i komóra“, wyłaniająca się z tęsknot chłopaków na dzielni, tylko jak to jest zrealizować swoje własne, trudne i wydające się niemal nieosiągalnym marzenie.
Dla niektórych będzie to “skóra, fura i komóra“, a dojście do stanu posiadania tychże będzie się wiązało z wysiłkiem, pracą i będzie spełnieniem niegdyś nieosiągalnych marzeń – ale wtedy to nie będzie “jakaś tam skóra”, “jakaś tam fura” i “jakaś tam komóra”, tylko te konkretne, wytęsknione, te “MOJE”, te “łał”.
Bez względu na to, CO to będzie, na pewno znajdzie się ktoś, dla kogo to osiągnięcie nie będzie znaczyło absolutnie nic.
Bo-on-chce-czegoś-innego, bo-on-miał-to-już-wcześniej, bo-dla-niego-to-żaden-problem. Bla, bla, bla – niemiłe uczucie, nieznaczące, ale będące caaałym światem dla osób zewnątrzsterownych.
Takich, co to wolą nie myśleć o tym, czego naprawdę chcą, sami dla siebie i boją się po to sięgać, bo sukces zostanie “zepsuty” przez otoczenie, a porażka będzie podwójna (“zawiodą” siebie i rozśmieszą otoczenie, skoro tylko obnażą się przed nim samym faktem podjęcia próby).
Każdy wie, jak to jest osiągnąć porażkę. Każdy jej doświadcza. Często. Mniejsze lub większe.
“Własne” – kiedy nie udaje się zrealizować własnych planów, i “cudze” – czasem wmawiane przez otoczenie (typu – no, tam… praca, praca… ale rodziny nie udało ci się założyć… i nie ważne, że wcale tego nie chciałeś, nie próbowałeś i nie odczuwasz “braku”, który tak usilnie ci się wmawia… aż w końcu zaczynasz, bo wydaje ci się, że z twoimi marzeniami było “coś nie w porządku”).
Po drugiej stronie szybko stają, równie moralnie zaburzeni głosiciele prawdy pt. “o wy gnoje leniwe, nie rozumiecie PRAWDZIWEJ pasji, bo jakbyście rozumieli, to byście podziwiali“.
Tym z kolei nie mieści im się w głowie, że można MIEĆ pasję, kochać ją, ale nie być skłonnym do ryzykowania zdrowia i życia w imię osiągania jakiegoś celu (zwłaszcza, jeśli ich pasja nie sięga takiego ekstremum) – ale umieć akceptować cudze wybory i szanować człowieka, przejąć się jego losem i życzyć mu jak najlepiej, a jednocześnie nie rozumieć i nie podziwiać (ale mieć to minimum przyzwoitości, które podpowiada, by w pewnych okolicznościach o pewnych rzeczach nie wspominać)?
A może się jednak mieści? Może mają tę świadomość, a naskakują tylko po to, żeby się zrelaksować? Nobilitować? Pokrzepić? Móc pomyśleć “a ja to łohohoho“?
Podziw jest opcjonalny.
Istnieje cała gama emocji – silniejszych i słabszych od podziwu, ale wciąż nie uzasadniający wrzucania odczuwającej je osoby do jednego wora z wrogością i pogardą.
Zrobiłam na szybko okolicznościową listę, umieszczając tolerancję na krawędzi – nadal nie uważam jej za nic dobrego, bo ludzie którzy nią machają przeważnie już od progu żądają uznania i wdzięczności (jakby było za co), ale mimo wszystko pozostają poza granicami wrogości i potępienia.
Zresztą co to za pomysł, żeby żądać podziwu dla pasji i uważać czyjeś zaangażowanie w to, bez czego nie wyobraża sobie życia za coś godnego uznania?
Przypuszczam, że każdemu posiadaczowi pasji to wsio ryba, więc komu to potrzebne? Okolicznościowym onanistom? Pozytywnie zakręconym, którym bardziej zależy na zebraniu dodatkowych punktów do zajebistości, bo sama “pasja” to dla nich za mało i potrzebują jeszcze liczonego w podziwie zrozumienia?