Kobieta, której mąż miewa kochanki jak nie zasługuje na bycie narratorką własnej historii. Podobnie jak inni bohaterowie lifestylowych artykułów na onecie zostaje wystawiona na publiczny osąd – ale wcześniej jej opowieść jest filtrowana wedle uznania “autorki”, która tym razem nie dodała zupełnie nic od siebie.
Tym razem z oryginalną treścią można się zapoznać tutaj -> Mój mąż miewa kochanki, mnie to jest na rękę.
Zmęczyła mnie ta niedorzecznie głęboka analiza “wywiadu” sprzed dwóch tygodni (Facet w otwartym związku chce czegoś więcej), ale zrobię to jeszcze raz, bo znalazłam szajs symetryczny: tym razem o zdradzanej kobiecie.
Lektura kilku kolejnych artykułów tej samej autorki sprawiła, że szlag mnie jasny trafił.
To jest jakiś tort z gówna polukrowany stereotypem, żeby lepiej śmierdział
Dlaczego tort?
Bo temat teoretycznie jest świetny: chętna na podzielenie się swoją historią kobieta w wieloletnim związku, akceptuje fakt, że mąż ma kochanki.
Kontrowersyjne, interesujące, chwytliwe, ale i życiowe – czegóż chcieć więcej? Wystarczyłoby tego nie spieprzyć…
Czemu z gówna?
Bo autorka jednak to pieprzy: notorycznie ma lekceważący stosunek do swoich rozmówców/bohaterów.
To, czy ci konkretni ludzie są wymyśleni, czy realni nie ma najmniejszego znaczenia. Literatura jest pełna powieści i utworów, które nie są oparte na faktach – ani to powód, ani uzasadnienie, żeby traktować bohaterów lekceważąco.
Tymczasem tu notorycznie w momentach niezwykle ważnych dla “Grażyny” autorka odbiera jej głos i przełącza się na własne narracje i podsumowania. Nie byłoby w tym zupełnie nic złego, gdyby to był felieton lub esej (w których to autor-narrator faktycznie jest podmiotem i to o jego rozważania/wnioski/przemyślenia chodzi), którego lwią część stanowiłby zapis przemyśleń samej autorki.
Dokładny opis okoliczności w jakich doszło do wywiadu + coś od siebie + wywiad + przemyślenia.
Ale to nie jest esej, rozprawka ani felieton, tylko jakieś dziwactwo stylizowane na wywiad – a takie podejście w wywiadzie to niewybaczalne. Autorka nie korzysta z klasycznego wzoru “pytanie – odpowiedź”, nie daje czytelnikom nawet bladego pojęcia JAK brzmiały zadane bohaterce pytania – i czy w ogóle jakieś padły (czy to przypadkiem nie jest przerobiony i solidnie edytowany list lub komentarz). Za to sobie przyznaje pełne prawo do prezentacji WIĘKSZOŚCI tekstu przez pryzmat własnej narracji i prywatnych podsumowań.
No a lukrowany stereotypem, żeby lepiej śmierdział…
… bo z doskonałej okazji do upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu – czyli napisania chwytliwego artykułu na kontrowersyjny temat, nabijający kliknięcia ORAZ przybliżenia czytelnikom sytuacji autorki w sposób, który dałby szansę na zrozumienie jej stanowiska) – robi się szajs w imię szajsu*.
*- Może nie ma w tym żadnej winy pani Magdaleny, może dokładnie tego życzy sobie onet… czy za więcej nie płacą, czy wymagać nie umieją – pojęcia nie mam. Ale mnie to wygląda, jakby ta kobieta się specjalnie starała, żeby tekst był znacznie gorszy niż mógłby być, gdyby włożyła w niego mniej wysiłku, więc trzymam się brutalnych podsumowań.
No ale do rzeczy: mąż miewa kochanki – a tymczasem “Grażyna”…
Najwyraźniej powiedzenie, że “każdy ma inne potrzeby” ma dla “Grażyny” (lub dla Magdaleny) sens dopóty, dopóki chodzi wyłącznie o potrzeby seksualne.
Dla którejś z nich małżeństwo nie opiera się “głównie na seksie”, choć w przedstawionej sytuacji już nic nie opiera się na seksie, bo para już go ze sobą nie uprawia.
A co z innymi potrzebami innych kobiet?
Na przykład potrzebą wierności czy potrzebą poczucia bezpieczeństwa wynikającą z faktu, że im małżonek nie ściemnia w żywe oczy i nie zdradza?
W dalszej części tekstu “Grażyna” wspomina o koleżankach, które podobnie jak ona nie mają już ochoty na seks, ale robią mężom awantury, kiedy dowiadują się o zdradach, fundują im ciche dni – nazywa ich postawę chorą.
Niestety nie wyjaśnia konkretnie jak daleko sięgają podobieństwa, które udało jej się zauważyć.
Czy to koleżanki od serca, o których wie na tyle dużo, by mieć poczucie, że ich sytuacje rzeczywiście są bardzo podobne? A może to luźne znajomości, jakieś tam “koleżanki”, o których wie ze słyszenia, że robią mężom awantury o zdrady choć same nie mają żadnej ochoty na seks z nimi?
Nie mówi wiele o ich motywacjach i odczuciach.
Czyli: albo je bagatelizuje, albo – co bardziej prawdopodobne – zwyczajnie ich nie zna. A skoro nie zna, to nie rozumie. Jak można coś rozumieć, skoro nie wiadomo o co chodzi?
Jej mąż miewa kochanki – jej to odpowiada. Mężowie koleżanek miewają kochanki – i zdecydowanie im to nie odpowiada.
Jeśli ona tego nie rozumie, a z całego jej dumania na temat wynika, że postępowanie koleżanek nie ma sensu, to najpewniej nawet nie było okazji, by dowiedzieć się czegoś konkretnego na temat ich motywacji.
Nieznajomość kontekstu jest o wiele bardziej prawdopodobną przyczyną tego, że reakcje “Grażyny” są tak odmienne. O wiele bardziej niż to, że koleżanki rzucają się jak głupie, a ona jedna rozsądnie sobie to wszystko obmyśliła.
Głośny śmiech w kontekście zdrad męża sugeruje raczej nerwowość, nie akceptację
Chociaż… może to po prostu reakcja na durne pytanie.
Ślubujący wierność mąż, który w pewnym momencie rozpoczyna pozamałżeńskie kontakty seksualne, ale nie informuje o tym żony, nie rozmawia na ten temat i spodziewa się jej akceptacji dla tego stanu rzeczy – nawet jeśli ona ostatecznie akceptuje taki stan, to nadal nie ma nic wspólnego z otwartym związkiem.
Pytanie jest okrutne i chamskie.
Alternatywne “Czy kiedykolwiek o tym rozmawialiście – zgodziłaś się na taki układ, czy musiałaś się sama domyślić jak jest?” byłoby bardziej taktowne.
Nawiasem mówiąc aż mi się nogi ugięły na myśl o tym, jak wygląda taka grupowa orgia.
Niewinny mój umysł zakładał zawsze, że orgia polega na tym, że się pewna liczba par (co najmniej dwie) lub par i singli (co najmniej 2+1+1) spotyka celem odbycia stosunków i czynności seksualnych w swoim towarzystwie, ze sobą, czy jak im tam pasuje.
“Grupowa orgia” sugeruje, że na tę imprezę to się chodzi całą grupą i na miejscu spotyka z innymi grupami… oj, przynajmniej dla mnie jest to lekko przytłaczające.
Na żółto zaznaczam te wszystkie dziwne wtręty, w których autorka zdecydowała się odebrać głos “Grażynie” i uznała, że jej podsumowania będą dla czytelnika wartościowsze i bardziej interesujące.
A nie są cholera jasna. Oczywiście, że nie są.
Może i przeciętnie zaangażowanemu czytelnikowi wszystko jedno, bo nawet nie zauważa, że żółte kwestie nie są słowami “Grażyny”, ale ja po stokroć wolałabym widzieć tam jej słowa niż idiotyczne podsumowania Magdaleny (autorki tekstu).
W dupie mam stanowisko Magdaleny. Póki nie zmieni formy artykułów na pół-felietony pt. “rozmawiałam z x” – i nie poświęci kilku akapitów na swoje emocje, przemyślenia i wnioski – żółte fragmenty będą nie na miejscu.
Chciałabym mieć okazję zrozumienia “Grażyny” a nie tylko dowiedzenia się, że gdzieś tam jest jakaś babka, której mąż miewa kochanki, i która uznaje awantury w tej sprawie za “szukanie sobie problemów na siłę”.
Jestem całkiem pewna, że moje fantazje i domysły snute w oparciu o takie okruszki nie dadzą mi takiej szansy.
Zgadywać to ja sobie mogę, co to jest: zielone, siedzi w trawie i nie kumka? – nie co czuje “Grażyna”.
A ona tam jest i to gotowa na opowiedzenie czegoś więcej o sobie i swojej sytuacji. Żółty szajs i nie zadanie kilku istotnych pytań mi te szanse zmniejsza.
Co sobie ludzie myślą o takiej “Grażynie”, albo co ona myśli na temat postępowania osób, których nie rozumie jest funta kłaków nie warte.
“Ona za seksem nie przepadała nigdy”
Żółte tak bardzo mnie razi…
Porusza kwestie tak intymne, tak osobiste, że nawet gdyby (w co nie wierzę, ale NAWET GDYBY) do tego wywiadu rzeczywiście doszło, a rzeczona “Grażyna” powiedziała:
“Ja nigdy nie przepadałam za seksem. W młodości lubiłam od czasu do czasu pójść z mężem do łóżka. Po urodzeniu dzieci ochota zmalała. Skończyła się kompletnie, kiedy dopadła mnie menopauza.”
To i tak zmiana powyższego w żółte jest tak nieelegancka i lekceważąca, że aż się krzywię.
Tak się nie robi!
Przecież to kluczowy element; główna motywacja stojąca za obecnym podejściem “Grażyny”. I coś takiego podsuwa się głosem irytującego narratora, a nie głównej bohaterki?
NIC ta narracja nie wnosi. NIC. A odbiera sporo.
Spadek ochoty na seks po urodzeniu dzieci wynikał z tego, że byłaś zbyt zmęczona, wyczerpana opieką nad nimi i brakiem wsparcia męża, czy może miałaś jego wsparcie, zrozumienie i pomoc, a libido i tak spadało?
Aż się prosi.
Sądząc po tym, że “Grażyna” później wspomina, że małżonek raczej za dziećmi nie przepada coś może być na rzeczy. Nie przepada za dziećmi, ale ich jej narobił? Ona ich chciała, świadoma, że jego zaangażowanie w opiekę nad nimi i wsparcie będzie śladowe?
Nawiasem mówiąc przy tak intensywnie przechodzonej menopauzie przydałoby się jakieś wsparcie farmakologiczne.
Tzn. może i nie – jeśli za jedyne istotne kryterium życiowe uznamy gotowość do seksu z mężem, a jedynym dobrym usprawiedliwieniem dla jego braku ekstremalne wyczerpanie organizmu i psychiki.
W każdym innym wypadku – to cierpienie jest niekonieczne. Ba, nawet niewskazane, bo w ogólnym zamieszaniu można przegapić jakiegoś pączkującego raka czy inne choróbsko. Nawet jeśli całkowita eliminacja przykrych objawów miałaby się okazać niemożliwa, to na pewno część z tego dzięki lekom czy nawet hormonom dałoby się uspokoić do stopnia znośnego.
A seksu można nie uprawiać z braku ochoty – tyle wystarczy. Przynajmniej powinno.
Chociaż jak libido spada wraz z zaangażowaniem partnera w związek, to enigmatyczność tego stanowiska też nie jest dobra.
“Zostaje jakieś bezsensowne poczucie obowiązku”
No a po cholerę tak się męczyć z menopauzą? – można by dopytać.
Nie w tej formie oczywiście – tylko czy te wszystkie wycieńczające objawy doskwierały jej pomimo stałej opieki ginekologicznej i endokrynologicznej?
Fajnie byłoby o tym wspomnieć w artykule, który z założenia ma być poczytny, bo a nuż trafią się jakieś czytelniczki, które postanowią sprawdzić, czy im ulży jak do tego lekarza jednak pójdą zamiast traktować menopauzę jak kolejną karę.
Jakbym się miała bzykać z kolesiem, który ma mnie w dupie i nie kręci, to też bym to traktowała jak karę boską – bo jak niby inaczej można by to traktować? (po wykluczeniu różnic semantycznych wynikających z innych niż domyślne przekonań religijnych)
Tu też bym się bardzo chętnie dowiedziała, co kobietami (i mężczyznami) motywuje. Stereotypowe “poczucie obowiązku” sama mogę sobie tam wstawić, ale nie sądzę, żeby to zawsze było tak nieskomplikowane.
Jak przyjemność, fantazja i radość z seksu z partnerem była, i to nie chwilowo, a przez lata, a potem wszystko przepadło, to przypuszczam, że zamieszanie w głowie może znacznie wykraczać poza tragiczne acz klasyczne “jesteśmy razem, więc musimy uprawiać seks“.
“Ona z mężem jest szczera” a on z nią nie
No cudowny mąż po prostu. “Nawet jej nie namawiał” na seks, na który NIGDY nie miała wielkiej ochoty – tzn. od momentu, kiedy menopauza zaczęła jej uniemożliwiać normalne funkcjonowanie to się taki wyrozumiały zrobił?
Jeśli niczego nie inicjował, bo widział, że żona cierpi to bardzo chwalebnie, ale jeśli akurat tak mu wyszło, bo i tak miał ją gdzieś… mniej chwalebne.
Złapałam się na pułapkę tej “szczerości” z mężem.
Złapałam i pognałam… po murawie, przez bieżnię, na trybuny i dalej, na miasto, dopiero gdzieś pod Skierniewicami mnie tknęło, że warto by to przeczytać raz jeszcze.
No i pewnie. Nie dość, że cholerstwo żółte to jeszcze nic nie wskazuje na to, by ta szczerość skrywała jakiekolwiek rozmowy na temat chociażby jej rozbicia psychicznego.
“Grażyna” była z mężem szczera na tyle, że nie ukrywała objawów menopauzy. Tyle. Nic więcej. Na “nic” jej nie namawiał znaczy też pewnie tyle, że na seks jej nie namawiał, ale i prób ulżenia jej w cierpieniu też nie podejmował.
NIE, menopauza nie jest takim samym okresem w życiu kobiety jak każdy inny.
Jakby się czyjekolwiek życie składało z okresów, które niespecjalnie się od siebie różnią, to nie byłoby nawet potrzeby tworzenia takiego podziału. To, że okresów jest parę i przez niektóre da się jakoś przebrnąć nie znaczy, że nie ma innej opcji jak tylko brnąć, bez nadziei na wsparcie.
Małżeństwa się raczej rzadko opierają na samym łóżku, ale podobne preferencje polityczne, kinowe, literackie, kulinarne i turystyczne to można mieć z milionami ludzi. Gdyby to były podstawy do budowania czegokolwiek, wystarczyłoby ustalić kilka punktów wspólnych i zasuwać z budowaniem związku z dowolną osobą z takiej grupy. Użytkownicy portali randkowych zaświadczą, że to nie działa.
Nie podoba mi się ten “wspólny, całkiem spory, majątek” – nie dość, że o jeden przecinek za daleko, to jeszcze ekskluzywnie. Już czuję, jak mnie ten, całkiem spory, wspólny, majątek dystansuje od “Grażyny”.
Wolałabym zadłużoną chwilówkami Grażynę, zdradzaną przez gołodupca, który na ryby chodzi pieszo – i to bez wędki, bo go na nią nie stać, choć i tak mu niepotrzebna bo wszystko wytruli. Ale cóż…
“Rozumiemy się bez słów” a może po prostu nie rozmawiają, więc nie mają okazji do negatywnej weryfikacji tego zrozumienia?
Skąd się to wszystko wzięło, bo chyba się zgubiłam… “Grażyna” sama z siebie zaczęła wyjaśniać, że nie czuła się zagrożona w związku? Po czym, mimo że nie padło żadne pytanie kierunkowe, kontynuuje wyjaśniając, że nie boi się porzucenia?
Czyli… mimo że na wstępie autorka pokusiła się o barwne “Grażyna śmieje się głośno”, implikujące co najmniej rozmowę głosową (nie tekstową), może video, może nawet spotkanie twarzą w twarz – to potem nie pojawia się już nic, co byłoby choćby namiastką wywiadu. Żadnych pytań od niej, żadnych odpowiedzi, “Grażyna” wciąż opowiada.
Czyżby to był zarżnięty idiotyczną edycją list do redakcji, do którego autorka artykułu dodała ten idiotyczny śmiech a odebrała okazję do zapoznania się ze słowami “Grażyny” w oryginalnej formie?
W “rozumieniu się bez słów” nie ma nic wyjątkowego ani niezwykłego. Jak się z kimś żyje w tej samej przestrzeni przez dłuższy okres to można niewerbalnie komunikować masę rzeczy. Można sobie tak z partnerem, współlokatorem, psem, chomikiem… Porozumiewanie się bez słów nie implikuje wyjątkowej ani głębokiej więzi; zwykle wystarczy lenistwo i trochę obserwacji.
Nie ma powodu, by redukować komunikację w związku do braku słów i ważnych rozmów… no chyba że ludzie są do nich niezdolni, niechętni i tylko przysporzyliby sobie tym problemów.
Czy to jest jakiś dowcip z cyklu “ilu (…) potrzeba do wkręcenia żarówki”?
Ilu facetów potrzeba do zorganizowania – nie zrobienia a “zorganizowania”, czyli jak mniemam sprowadzenia ekipy czy jakichś tam, indywidualnych fachowców – do remontu i przeprowadzki?
Toć cała organizacja przeprowadzki to: zdobyć kartony, ustalić termin, wezwać firmę przeprowadzkową i… parę godzin później jest już po robocie. Z remontami można mieć więcej problemów, no ale jak się wszystkie chłopy z dobrze działającej firmy rzucają na pomoc, to w tydzień max powinno być i mieszkanie znalezione, i wyremontowane i dobytek przewieziony i rozpakowane nawet.
No dobra, czepiam się.
Przestanę, ale może tylko jeszcze jedno: skoro “Grażyna” z mężem o kochankach nie rozmawia, a na szalone weekendy wyjeżdżają wyłącznie mężczyźni z jakiegoś kółka na teoretyczne ryby, to skąd “Grażyna” wie, że zawsze tam z nimi są jakieś chętne kobiety?
OCH! Jest. JEST WRESZCIE! Na parę zdań przed końcem “Grażyna” wspomina, że zadano jej jakieś pytania
Robi się ciekawie.
Bo z rzeczy oczywistych nasuwałoby się pytanie, czy “Grażyna” jest zazdrosna o męża, który się z tymi młodymi kobietami bawi.
Tymczasem wygląda na to, że autorka zapytała “Grażynę”, czy nie jest zazdrosna, że te kobiety mają szansę na zabawy z jej mężem i innymi podstarzałymi panami.
Ostro. Ale czemu miałaby być o to zazdrosna, skoro wcześniej wspomniała, że spędzają razem wakacje w górach i jeżdżą na jakieś citybreaki? Z tego by wynikało, że na brak wspólnie spędzanego czasu aż tak nie narzeka.
Ale skąd się wzięła awersja do mężczyzn? Efekt uboczny menopauzy? O to nie zapytać, a stracone szanse na zabawy z kolegami męża tak?!
Poza tym…
Młode kobiety, chętne do “zabawy” z jakąś grupką panów 50+?
Nawet nie, że jakaś stylistyka randki czy seksualnej eskapady z dojrzałym panem, tylko kobiety (cała grupka tych kobiet) zabawiająca się z podstarzałymi panami (i również grupką tych panów)?
Czy ona serio mówi o grupowych orgiach?
Toż to ma taki sakramencki potencjał, że laczki by pospadały czytelnikom przy lekturze jakby się pani autorka mniej krygowała ze wstawianiem rzeczy od siebie.
Drugą i bardziej wytęsknioną przeze mnie opcją byłoby zachowanie formy wywiadu, poświęcenie “Grażynie” maksimum uwagi przy minimalnej ingerencji w edycję jej wypowiedzi i zadawanie sensownych pytań zamiast tych idiotycznych, niewyżytych wtrętów o orgiach ciągle.
Jej mąż miewa kochanki i jej to pasuje – jej prawo. Ale to, że koleżanki nie są z tym pogodzone i urządzają awantury, a “Grażyna” widzi w tym tylko szukanie problemów na siłę jest całkiem interesujące.
“Jak facet ma odejść to i tak odejdzie”
Jeśli za jedyne istotne kryterium uznamy to, że mąż będzie uparcie trwał w małżeństwie to może i racja, że jakiekolwiek emocjonalne reakcje są nie na miejscu.
Ale oderwania od rzeczywistości temu odmówić nie można. Bo skąd pomysł, że dla tych zbytnio – zdaniem “Grażyny” dramatyzujących kobiet liczy się tylko to, żeby chłopu zapewniać wygodne życie u swojego boku bez względu na to, co ten dziad wyprawia?
A co jeśli nie są tak dobrze zabezpieczone finansowo jak ona i nie odpowiada im wizja niepewnej przyszłości, w której mąż miewa kochanki i nie wiadomo, czy zechce do którejś odejść czy nie?
A jeśli nadal kochają, pożądają, sypiają z nimi, rozmawiają, są systematycznie okłamywane i zbytnio dramatyzują, bo dowiadują się po raz kolejny, że ściemy Misiaczka były gówno warte?
Czy byłaby równie wyluzowana i zadowolona z tego, że mąż miewa kochanki, gdyby notorycznie namawiał ją do seksu na który nie ma ochoty?
Wciąż go pożądała, może nawet miała szalejące libido i czekała na niego w łóżku w czasie gdy on zdradza i kłamie?
Zapewniała mu wygodne życie u swego boku i fundowała jego prezenty dla innych kobiet, gdyby cały majątek należał do niej?
Nie wiem i nie dowiem się, a szkoda.
“Grażynie” brak empatii, ale bazując na tym artykuliku i ona jej nie wzbudzi
Artykuł jest zbyt krótki i ubogi w jej perspektywę by po stronie Grażyny stanął ktokolwiek poza wygodnickimi, zdradzającymi mężami i kobietami, które zobaczą w niej siebie
Wywiady i reportaże powinny dawać możliwość poznania sytuacji i zrozumienia motywów działania osób z którymi teoretycznie NIE MA się wiele wspólnego.
Punkt wyjścia: Czytelnik dowiaduje się, że mąż miewa kochanki, a “Grażynie” to odpowiada
Reakcja: Niesłychane! Czego to ludzie nie…
Punkt przejścia: Czytelnik poznaje historię i perspektywę “Grażyny”; zamiast odruchowej próby stawiania się w jej sytuacji zyskuje opcję wyboru spojrzenia na sytuację jej oczami
Reakcja: Aha, no tak. Właściwie to rozumiem, dlaczego…
Meta: Czytelnik ma poszerzone horyzonty i większą świadomość ludzi
A to może się okazać bardzo użyteczne.
Zamożna “Grażyna”, wycierająca się po luksusowych SPA w weekendy, akceptująca pozamałżeńskie swawole małżonka; żyjąca w pozbawionym miłości i pożądania wieloletnim związku z wygody; borykająca się z wieloletnimi, utrudniającymi normalne funkcjonowanie dolegliwościami, związanymi z menopauzą – raczej nie jest osobą, z którą, z marszu, identyfikowałoby się specjalnie wielu czytelników.
Ale życie w związku, który niepostrzeżenie ewoluował w milczącą symbiozę, poczucie wyalienowania i niezrozumienia przez otoczenie, które nie wie, o co chodzi…
“Grażyna” się na to nie skarży, ale skoro ona nie rozumie koleżanek, to najpewniej i one nie rozumieją jej; z małżonkiem na poważne tematy nie rozmawia… – to już chyba bliżej domu.
Czekam na nowe treści. Lubię czytać twoją twórczość.