Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate

4
(8)

Chyba nigdy wcześniej nie miałam tak długiej przerwy w pisaniu tekstów na bloga. Ostatni post wrzuciłam… 17 kwietnia: cztery miesiące temu. I co prawda od tamtej pory pojawiło się kilka kolejnych, ale żaden nie był nowy; dokończyłam dwa, które mi ciążyły, dodałam parę losowo wybranych, odgrzewanych kotletów… i to by było na tyle.

Chcieć chciałam. Przynajmniej po części chciałam.

Nadal odczuwam dyskomfort na myśl o tym, ile czasu zajęło mi rozgrzebywanie, edytowanie, poprawianie, kończenie tych wszystkich szkiców. Powstawały przecież po to, bym w pewnym momencie mogła je opublikować. Niektórych myśli nie dokończyłam, w innych się zaplątałam, kolejne przegrały w starciu z tematami na których w danym momencie bardziej mi zależało…
Może już tam zostaną?
Ostatecznie uświadomienie sobie, że nie każdy szkic musi być dokończony i nie każdy pomysł zrealizowany nieco zmieniło moje nastawienie. Długo, za długo miałam wrażenie, że to oznaka nieudolności, zupełnie nienaturalny stan, problem wymagający rozwiązania.

Coś się we mnie zmieniło jakiś czas temu. Był moment, w którym sądziłam, że może to nieoczekiwanie zwycięskie starcie z KGNPWZNFW poprzestawiało mi klepki… ale nie. Dowlekłam to do końca BO się zmieniło, nie odwrotnie.

Ten blog powstał z dwóch powodów: pierwszym było powyższe, a drugim utrzymanie moich pożal się boszsz zdolności literackich w stanie niezardzewiałym.

Potem doszło do tego jeszcze mierzenie się z formułowaniem umiarkowanie spójnych wypowiedzi na tematy, których poruszanie nie przychodziło mi łatwo.
Nic z tego nie zostało. Nie mam już poczucia, że istnieją tematy, które mnie przerastają. Wszystkie które tu były i latami wierciły mi dziury w brzuchu padły. Dokończyłam je. Nie brakło mi słów ani siły. Ochoty i poczucia, że niszowe upublicznienie tychże jest mi do czegokolwiek potrzebne – w większości przypadków – a jakże. Nawet jeśli nikt czytając je nie wpadłby na to, że mogłyby być dla kogoś szczególnie intymne, to przez czas jaki z nimi spędziłam się takie stały.
Jaki jest sens w wzbogacaniu w intymność miejsca, które już tak bardzo mnie do siebie nie ciągnie? Co innego, gdybym nadal tu była, regularnie otwierała ten edytor, nadal pisała…

Nie mogę powiedzieć, żebym tak całkowicie nie miała na to ochoty.

Niby mam – bo ostatecznie przecież fajnie było tak sobie pisać i uprawiać jazdę dowolną z tematami.
Czasu mi na to brakuje? Tym bardziej nie. Tak jakby ktokolwiek “miał czas” na klepanie bzdur w przestrzeń przez kilka godzin dziennie… Zależało mi na tym, było mi to potrzebne, czułam się lepiej robiąc to niż nie robiąc, to i czas się znajdował.

Nic szczególnego mnie od tego nie oderwało… chociaż może?
Pisanie “KGNPWZNFW” było przestawieniem się w zupełnie inny tryb. Zamiast “och, a o tym, siamtym i sramtym sobie dziś myślałam a z X rozmawiałam o Y więc sobie zapiszę co tam jeszcze… albo nie, jednak o czymś innym chcę” było “siadasz i brniesz, ani kur… nie marz o pójściu wcześniej spać“.
No i nie poszłam. Przez cały obłąkany kwartał nie poszłam spać przed czwartą nad ranem, a teraz nawet nie wiem, czy coś we mnie od tego nieodwracalnie popękało, czy ostatecznie się zrosło.

Ochotę mam – czasami. Ale już nie dość silną, by awansowała do rangi potrzeby do zaspokojenia.

Może to przejściowe? Skąd mam wiedzieć, skoro nigdy się tak jeszcze nie czułam?

Żal mi, ale w tym momencie nie ma w tym chyba nic poza sentymentem i szczyptą dyskomfortu w związku z tym, że to wszystko tak tu sobie wisi, niczym zobowiązanie, że prędzej czy później nastąpi jednak jakiś dalszy ciąg… którego może nie być.

O przepraszam! 17 lipca coś jednak napisałam:

To zupełnie niezaskakująco porzucone ambitne postanowienie, by chociaż raz w tygodniu… wybrać cokolwiek… (z rzeczy, które wymagają dopisania paru zdań, zrobienia akapitów a w niektórych przypadkach samego tylko przejechania scrollem i wciśnięcia “Opublikuj”) padło, bo przy scrollowaniu zaczęłam się wzdrygać – a tego to bym tak nie napisała… a to bym ujęła inaczej… a o tym to bym nawet nie wspominała, ale dodała…
Czas na publikowanie starych postów minął, ewentualnie nadal_nie_nadszedł, bo skoro przez miesiąc nie zapragnęłam wyłuskać na to nawet pięciu minut, to pozwalam sobie uznać to za sygnał, że chyba jednak jakoś specjalnie mi na tym nie zależy.

Za to przypomniałam sobie, że zależy mi na paru innych rzeczach.

Mogłabym o nich napisać. Perspektywa to perwersyjnie ekscytująca, bo w razie gdyby nic z tego nie wyszło miałabym się czym podręczyć, można by też zrobić jakieś upokarzające zestawienie “przed” i “po”, ale niezmiennie ląduje to tak nisko na liście priorytetów czy nawet rzeczy_wartych_wzięcia_pod_uwagę, że… cóż, jak do tej pory nie napisałam ani słowa.

Innych tematów od groma – ach, tyle się dzieje… tyle że jakoś jedyną, zupełnie jedyną rzeczą jaką kilkukrotnie rozważałam w kontekście pisania tutaj była ehm… sytuacja polityczna w Afganistanie.
No, mogłabym. No, chciałabym. No, prawdopodobnie mam dostęp do źródeł i relacji, po które nikt inny nie sięgnie. Ale jakiż to mogłoby mieć cel? Nawet, gdybym po wszystkim stwierdziła, że okej, to dokładnie to, czego chciałam, to właśnie chciałam powiedzieć… gdzieś mi się zgubiło przeświadczenie, że mogłabym się po tym poczuć choć odrobinę lepiej.
Inaczej? Może “inaczej” byłoby bardziej adekwatne. “Lepiej” to absurd. Wiem, że czułabym się sto razy gorzej, bo co innego słuchać i czytać, a co innego przetrawić to całkowicie, nie uciekać, nie pozwalać myślom na rozłażenie się na wszystkie strony, żeby sklecić jedno zdanie za drugim. Nie czuję się na siłach. Złudzenia, że mogłoby to mieć jakiekolwiek znaczenie też mi brak, bo przecież parę postów wstecz pisałam o swojej cipie i lakierach hybrydowych.

A więc to mieli na myśli ci wszyscy doradzający trzymanie się konkretnej tematyki celem niezrażania i podtrzymania zainteresowania czytelnika…

Szkoda że nie wspomnieli, że z autorem może być ten sam problem – może wtedy wzięłabym to pod uwagę.
Chociaż… nie, nie sądzę. Konkretna tematyka zraziłaby mnie do siebie dawno temu. Pociągnęłam prawie pięć lat chyba dzięki konsekwentnemu brakowi konsystencji.

Ostatni post na facebooku:

To nie jest post zamykający tę ekscentryczną działalność. 
Raczej liścik przypięty na drzwiach kibla, z informacją, że wyskoczyłam na moment do sklepu, ale możliwe, że już nie wrócę, bo niewykluczone, że przez okno*.

*- metafora to jest.

Jeśli żądza blogowania powróci, to powróci. Jeśli nie, to cóż… póki blog istnieje, co jakiś czas sprawdzam, czy przypadkiem nie reklamuję komentarzami jakichś szemranych portali erotycznych, powiększaczy penisa i salonów piercingu, o których nigdy nie słyszałam – a które nie wątpię, są znakomite, skoro zachwalają się w tak dziki sposób.

PS.
Przepraszam za wszystkie te razy, kiedy wiadomości do mnie nie doczekały się odpowiedzi. Niewykluczone, że coś tam przeoczyłam całkowicie, ale zwykle siedziałam nad tym, zastanawiając się co odpisać, a potem albo to sobie w ostatniej chwili przed wysłaniem spektakularnie skasowałam, albo przerwałam bo-coś-tam i przez to lub inne coś-tam udało mi się o nich zapomnieć na kolejne pół roku, po których już nie miałam przekonania do sensu… i tak mi wyszło.
Adeedra (a przynajmniej moja wizja wymowy tego słowa…) wydaje mi się, że oznaczała “chciwość”, “Ardeeda(a przynajmniej moja wizja wymowy) w tłumaczeniu nie tyle luźnym, co dowolnym z arabskiego “Nibylandia”.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 4 / 5. Wyniki: 8

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

2 thoughts on “Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate

  1. Przeczytałem tylko początek, super, lubię to czytać, ale muszę, przepraszam chce kończyć i napisać Ci to:
    Puść to, nie przejmuj się tym. Stworzyłaś piękne tekst, pomogły Ci. Pomogły innym, jeszcze innym dały jakaś radość. Ich rola się spełniła, a może nie? Może być tak, że ich prawdziwa rola dopiero nadchodzi. Tak czy siak, jakie ma to znaczenie? Czujesz się lepiej, uwolniłas się od czegoś? To dobrze i to się liczy, a reszte puść. Nie przejmuj się po co, komu, na co, co dalej. Przecież to nie ma znaczenia, a nawet jeśli ma to go teraz nie wymyślisz, on się ujawni.
    Dzięki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.