Dokładnie to samo, co w przypadku omawiania kwestii możliwości orgazmu i “przyjemności” przez gwałconą kobietę.
Dokładnie to samo, co w przypadku omawiania kwestii nieograniczonych możliwości obrony i ekspresji sprzeciwu w kontekście każdej ofiary zgwałcenia.
Płeć nie ma większego znaczenia.
Stwierdzenie, że “gwałt jest be i koniec” nie czyni nikogo dobrym człowiekiem. To poziom zero.
Zastanawianie się nad tym, czym jest gwałt i co czyni go złym… to nie XXI wiek przed naszą erą, człowiek o choć minimalnie rozwiniętej emocjonalności nie potrzebuje takich dywagacji, a ten, kto jest jej pozbawiony potraktuje to raczej jako rozrywkę – co było ewidentnie widoczne w tej dyskusji.
Ten “jego” od punktu widzenia pozbył się kłopotu z rzekomą nieumiejętnością dostrzeżenia problemu w zgwałceniu, skoro tylko na moment oderwał się od swojej fantazji (w której “gwałcąca go” kobieta dbała o jego komfort, przyjemność, preferencje i nie chciała mu zrobić absolutnie żadnej krzywdy poza doprowadzeniem go do orgazmu).
I tak oto obrzydliwy obnażył się jako uprzednio bezmyślny. I ani w ułamku nie tak interesujący jak te śmierdzące dumania powyżej.
Kwantyfikacja uczuć, emocji, bólu i traumy prędzej niż później potknie się o własne nogi. Lepiej strzelić jej w łeb przy pierwszym podrygu, żeby się nie męczyła.
Zakładamy zdaje się, że wewnętrzny sprzeciw zwiększa się wprost proporcjonalnie do skali zagrożenia, z jakim styka się ofiara gwałtu.
Czyli:
Zmuszana do seksu przez partnera zwykle nie musi się bać niczego poza paroma siniakami, ew. jakimiś rankami na penetrowanej pochwie, nie łaknącej stosunku, w związku z czym jej “wewnętrzny sprzeciw” jest słabszy od tego, który czuje ofiara gwałtu napadnięta gdzieś w plenerze i zaciągnięta w krzaki, gdzie ma powody obawiać się nie tylko tego, co ta pierwsza, ale też okaleczenia, tortur, porwania, zabicia.
Zgodnie z zasadą, że człowiek najchętniej w ogóle nie byłby krzywdzony, ale jeśli już, to wolałby być skrzywdzony mniej niż bardziej.
I że istnieje uniwersalna, adekwatna dla wszystkich skala krzywd.
Czyli np. że nie ma opcji by wirtuoz skrzypiec, po 30 latach wielogodzinnych, codziennych ćwiczeń gry na skrzypcach, którą kocha nad wszystko po stracie wskazującego i środkowego palca cierpiał bardziej niż po stracie nogi – bo generalnie noga jest dla człowieka bardziej istotna i przydatna niż palce.
Że człowiek, któremu ukradniemy komputer, będzie czuł mniejszy żal niż jak mu ukradniemy komputer, kino domowe, lodówkę, lokówkę i odkurzacz parowy – bo ta druga opcja to większa strata i nie warto brać pod uwagę, że np. miał na tym komputerze rzeczy, które były dla niego tak ważne, że dołożyłby do tego kina domowego, lodówki, lokówki i odkurzacza jeszcze samochód i solenną obietnicę, że słowa na policji nie piśnie, byleby chociaż dysk tego komputera zachować.
Że uderzenie w policzek będzie błahostką w porównaniu z wybitym zębem i podbitym okiem – nawet, jeśli uderzy nas w policzek ktoś, komu bezgranicznie ufaliśmy, a podbite oko i wybity ząb będą efektem tego, że ktoś energicznie wyrżnie łokciem w powietrze, nie mając pojęcia, że kilkanaście centymetrów dalej jest nasza twarz.
Czyli bzdura nad bzdury. W ogóle niby słuszna, bo generalnie… – ale w szczególe, w kontekście jednostek, dla których liczą się ich własne uczucia i emocje: po prostu bzdura.
Powyższa manipulacyjka to klasyczne:
“No helou, jak się tak zapędzicie wariatki z nazywaniem każdego niedobrowolnego stosunku gwałtem, to nikt nie będzie traktował poważnie ani was ani gwałtów.”
No bo jak panna zgwałcona przez partnera stwierdzi:
że nie ma z tym problemu,
albo że to było przykre, acz do przełknięcia,
albo trudne, acz do zniesienia,
albo traumatyczne, ale jest w stanie sobie wyobrazić gorsze rzeczy
to gadanie o jej traumie i robienie wielkiego problemu z tego, co ją spotkało odbierze tę moc oddziaływania na masy, porywania ich wrażliwych serc, dusz i sumień nad dramatem panny, zgwałconej przez nieznanego napastnika w krzakach.
Nie wiem, czy akurat ta osoba do tego zmierza – wiem, że ta narracja do tego zmierza.
To zwykle jakieś pokrętne negocjacje prowadzone w imieniu socjopatów Świata tego i mające doprowadzić słuchacza do uświadomienia sobie, że nie może mieć wszystkiego (czyli braku akceptacji dla wszelkich form przemocy seksualnej i niemarginalizowania cierpienia ofiar, które w czyjejś arbitralnej ocenie nacierpiały się mniej niż inne) i musi trochę zejść z ceny (np. do poziomu ogólnej aprobaty dla ubolewania nad losem tych zamordowanych i najmocniej przy okazji zgwałcenia pobitych), pod groźbą zerwania negocjacji (czyli żadnej szmacie się nie będzie współczuć, same sobie winne, skoro nad byle pierdołą lamentowały).
Psychiatria się, o ile dobrze pamiętam, nie zajmuje zewnętrznie motywowaną kwantyfikacją traum, to znachorstwo bardzo niskich lotów.
Zakładając na moment, że nie mamy do czynienia z manipulatorem – tu nie ma problemu z definicją gwałtu, nie ma też mowy o tym, co czyni gwałt złym. Jest niezrozumienie traumy.
Czym jest trauma?
Ludzie wbrew pozorom rozumieją ją całkiem dobrze – tylko wielu nie zdaje sobie z tego sprawy.
Ujmując to najprościej: trauma to po prostu uraz.
Z psychicznymi i emocjonalnymi urazami mamy nieporównywalnie mniejsze doświadczenie niż z fizycznymi, bo ludzkość względnie niedawno zaczęła się interesować wpływem urazów psychicznych na człowieka.
Dość często doznajemy jakichś urazów fizycznych. Zwykle są to drobiazgi – jakieś skaleczenie przy krojeniu chleba, otarcie od nowych butów, zadrapanie, stłuczenie.
Żadna wielka krzywda nam się w związku z tym nie dzieje… bo od najmłodszych lat uczymy się, że skaleczenie trzeba przemyć, zdezynfekować i opatrzyć, uważać na tą rankę póki się nie zabliźni, nie pakować krwawiącego palca w błoto, kurz, rdzę, brud, gówno i tak dalej. Gdybyśmy tej świadomości nie mieli, to od drobnej ranki wielu przechodziłoby prostą drogą do zakażenia, gangreny i śmierci.
Nie mamy podobnej świadomości odnośnie naszego zdrowia psychicznego. Mało tego, że często nie wiemy jak opatrzyć taką małą rankę, żeby nie zaczęła się paprać – zwykle nie wiemy nawet, co dokładnie jest tym ostrzem noża, który nas rani.
To dość problematyczne.
Czy coś nam się stanie, jeśli lekko uderzymy się łyżeczką w nadgarstek? Zupełnie nic.
A jak będziemy rytmicznie uderzać tą łyżeczką w kości nadgarstka – lekko – przez kilka godzin? Ręka spuchnie jak balon, będzie boleć jak jasna cholera, na nadgarstku zrobi się wielki fioletowy siniak i niewykluczone, że pełnej sprawności w tej ręce już nie odzyskamy. A przecież jeden raz, dwa, a nawet sto razy nie zrobiłoby nam żadnej krzywdy.
Do pewnego momentu sensownym wydaje się podział urazów (traum) na mniejsze i większe.
Zmiażdżona noga, nadająca się tylko do amputacji to poważniejszy uraz niż nadepnięcie na gwóźdź.
W warunkach ambulatoryjnych jak najbardziej: osoba ze zmiażdżoną nogą wymaga natychmiastowej operacji, podania krwi, długotrwałego leczenia, rehabilitacji, protezowania… by ostatecznie powrócić do względnej normalności. No a osoba z przebitą stopą będzie wymagała wyjęcia gwoździa, oczyszczenia rany, zastrzyku przeciwtężcowego… no i może paru dni chodzenia o kulach.
Nie ma warunków ambulatoryjnych dla urazów psychicznych.
W ewidentnych przypadkach tzw. wysokiego ryzyka – typu nieuleczalna choroba, tragiczna śmierć bliskich, porwanie, brutalna napaść – istnieje spora szansa na to, że ta osoba dostanie namiary, albo i osobiście odwiedzi je psycholog, psychiatra, ewentualnie jakiś przygotowany do rozmów z osobami w takiej sytuacji i pałętający się w okolicy ksiądz – w związku z czym będzie spora szansa na to, że ten psychiczny ekwiwalent zmiażdżonej nogi będzie metaforycznie operowany, leczony, rehabilitowany, ogromnie zwiększając szanse tej osoby na powrót do normalności.
W innych przypadkach – jeśli np. będzie to ten psychiczny ekwiwalent nadepnięcia na gwóźdź, które bez odpowiedniego potraktowania może człowieka doprowadzić do powolnej i bolesnej śmierci – szanse na pomoc są znacznie mniejsze.
Ludzie, którzy są w stanie pomóc nie błąkają się bez celu w poszukiwaniu potencjalnego klienta, potrzebującego wsparcia. Na dodatek nie każdy ma świadomość jak poważny jest jego uraz… zresztą dostęp do specjalistów od leczenia ciała jest znacznie łatwiejszy niż do tych, od psychiki.
W kontekście urazów psychicznych nawet to drobne skaleczenie, które – odpowiednio potraktowane – kompletnie wyleciałoby człowiekowi z głowy już w tydzień po może mieć tragiczne skutki.
Bo świadomość właściwego postępowania w takiej sytuacji jest żadna. Ludzie mogą ten mentalnie skaleczony palec “leczyć” smarowaniem rany gównem.
Czyli np.:
Dziewczyna słyszy że jest chuda jak szkapa (skaleczenie), słyszą to jeszcze dwie osoby (rana krwawi), jedna mówi recenzentowi, żeby się gonił, druga że to jakieś kompletne bzdury (oczyszczenie), dziewczyna słyszy, że jest ładna (plaster), nikt nie serwuje jej żadnych docinków przez miesiąc (zagojone).
Ale może to wyglądać zupełnie inaczej.
Czyli np.:
Dziewczyna słyszy, że jest chuda jak szkapa (skaleczenie), słyszą to jeszcze dwie osoby (rana krwawi), jedna rechocze ze śmiechu (brudem po ranie), druga dodaje, że faktycznie, i do tego jest paskudna (i jeszcze gównem), dziewczyna płacze i żali się mamie (nadal próbuje opatrzyć ranę), mama stwierdza, że powiedzieli prawdę (rozerwanie rany), przez miesiąc słyszy docinki na ten temat (zakażenie).
Jeśli zrównam wszystkie pobicia ze sobą – nazywając je pobiciami – to oczywistym będzie, że wszyscy pobici doznali identycznych urazów?
Jeśli zrównam ze sobą wszystkie kradzieże – nazywając je kradzieżami – to oczywistym będzie, że wszyscy okradzeni stracili tyle samo?
Na tym mają polegać te dyskusje, którym warto sprzyjać?
Jeśli zrównam ze sobą wszystkie zgony – nazywając je śmiercią – to oczywistym będzie, że wszystkie podmioty nie żyją, ale to akurat nie jest analogiczne.
Jeśli powiem, że nie można – w oparciu o okoliczności w jakich doszło do pobicia – każdorazowo trafnie ocenić, kto dozna poważniejszych urazów fizycznych to nie będę w błędzie.
A o to tam chodziło: że nie można sobie ustalać, że zmuszona do seksu przez partnera kobieta cierpi nieporównywalnie mniej niż napadnięta przez nieznajomego i wciągnięta w krzaki.
I że w tym kontekście nie ma znaczenia, ile zmuszonych do seksu przez partnera uzna, że zgwałcenie w krzakach to rzecz znacznie gorsza niż to, co je spotkało – bo one nie wiedzą, co przeżyły inne, jak to przeżyły i jaki był kontekst.
& NIE bo dopuszczanie takiej możliwości byłoby… obraźliwe wobec tych, które cierpiały bardzo w koszmarnych okolicznościach?
Czy to ze względu na utrudnienia z “pokrzepianiem” metodą “nie maż się, inni mają gorzej“?
Każde molestowanie jest złe, nie ma lepszych i gorszych, z zasady mniej lub bardziej krzywdzących.
Opinię to sobie każdy może sobie mieć na dowolny temat, jaką mu się żywnie podoba.
Dziwnym trafem jedną z popularniejszych opinii jest: JA mam prawo mówić co mi się żywnie podoba na dowolny temat, ale cudze krytyczne wypowiedzi, odnoszące się do tego co powiedziałem to ewidentne przegięcie pały i próba odebrania mi prawa głosu!
Czyli jakiś kompleksik omnipotencji się tam zakrada.
Cykliczne gwałty analne nie są molestowaniem. Nie mieszczą się w definicji pojęcia.
Za to twierdzenie że dziecko może szybko zapomnieć o tym, że zostało pomacane przez nauczyciela (“może” – czyli MOŻE też o tym nie zapomnieć nigdy), a o conocnych gwałtach analnych może nie zapomnieć nigdy (“może” – czyli MOŻE też o tym zapomnieć) jak najbardziej pasuje do tezy którą miało obalać: czyli że nie można ocenić skali traumy w oparciu o wiedzę na temat doznanego urazu, bo MOŻE być inaczej niż nam się wydaje i w czyimś przypadku MOŻE być inaczej niż wskazywałyby na to doświadczenia x innych osób.
To jest stan faktyczny – a nie, że jedno można uznać za mniej krzywdzące a inne za bardziej i mieć rację za każdym razem.
Racji za każdym razem nie będzie.
Dumne dzierżenie “racji” w części czy nawet większości przypadków – bez wyraźnego zaznaczenia, że chodzi nam o “część” lub “większość”, za to z silną sugestią, że taka właśnie jest reguła to po prostu przejaw ignorancji.
Ponadto w tym kontekście dość istotna jest intencja.
A intencją Dawkinsa była wyłącznie prowokacja i poklask u wielbicieli kontrowersyjnych twierdzeń. Nic więcej.
Pogadał, pogadał, pogadał, a ostatecznie wytłumaczył, że chodziło mu o to, że sam się nie nacierpiał w związku z tym, że został obmacany przez nauczyciela i nic nie wie o tym, by jego obmacywani koledzy jakoś szczególnie cierpieli, i jeśli się myli w tej lub jakiekolwiek innej kwestii to przeprasza, ale jeśli ma rację to nie.
To jest troll w czystej formie, egotyczny ignorant i manipulant do tego.
Rzuca kontrowersyjnym, niezwykle oburzającym tekstem, brandzluje się do “przesadnej reakcji”, którą tym wywołuje, po czym wyjaśnia, że tak naprawdę to on miał na myśli dokładnie to samo, acz odbiorcy powinni z jego wypowiedzi zapamiętać, że jeśli się nie myli to ma rację, a jeśli nie ma racji to mu przykro i w ogóle został źle zrozumiany już za pierwszym razem.
Nie chciałabym zabrzmieć zbyt ofensywnie, ale chyba znalazłam boga debili – choć oczywiście nie mam tego na myśli, nie było moim celem określenie tych kretynów w żaden obraźliwy sposób. No i jest mi bardzo przykro, jeśli w ten sposób obraziłam jakiegoś idiotę.
Tak to się robi?
No to się wydawało. Czas najwyższy skorygować niegdysiejszą ignorancję.
Związek niekoniecznie wiąże się z cielesnością i seksem. Nie każdy związek jest erotyczny i nie dla wszystkich to stanowi problem.
Z przyjaciółmi też można się dotykać: przytulać, całować w policzek i co tam kto preferuje.
Anegdota ma się absolutnie nijak do sytuacji opisanej w wątku.
A usilne “namawianie”, które przekracza granice namawianego, który ewidentnie nie zmienia zdania by entuzjastycznie podjąć czynności seksualne, tylko się gryzie, płacze, tłumaczy że nie może tego znieść i wciąż naiwnie wierzy, że któraś obietnica zostanie dotrzymana a nie przekuta w “a w sumie to Twoja wina” – ma całe mnóstwo cech przemocy, jak przystało na przemoc.
I byłoby nią, bez względu na inne przeżycia.
Co koleżanka ma do rzeczy? Zakładamy, że może to znajoma tego chłopaka i skonsternowany nieszczęśnik uznaje to za normę?
Niebiosa muszą mu sprzyjać selektywną amnezją.
Żeby mu “dała” raz, potem popłakała, nie wyjaśniła tego w żaden sposób a i jeszcze zapewniła, że wszystko jest w porządku to zasadnym byłoby wskazywanie na źródło problemu, leżące w niedostatecznie dobrej komunikacji. Ale jw. – nie tak wyglądała opisana sytuacja, w przeciwieństwie WIZJI, bez których nie dałoby się pod to “podpiąć” tych bredni.
Ciekawym to by było, gdyby te same osoby hierarchizowały przemoc fizyczną, stwierdzając co na pewno jest gorsze od czego, a konkretną formę przemocy: seksualną ujednolicały pod kątem skali destrukcji.
Zupełnie nieintrygującym jest wspominanie o jakiejś abstrakcyjnej większości, której ze świecą szukać, bo gdzie ofiara – czy to napaści fizycznej, czy oszustwa, czy wyzwisk, mobbingu, kradzieży, zdrady – tam tłumek życzliwych, uświadamiających mu jej niepodważalną winę.
Nie ma deficytu ludzi, pokrzepiających się wizjami cudzego nieszczęścia – czy mają jakieś własne, czy nie – ale oni jakoś szczególnie wrażliwi na gwałty nie są.
Fajna to była dyskusja.
Kilka osób upierało się, że można z góry określić rozmiary czyjejś traumy.
Kilka osób upierało się, że absolutnie nie.
Ostatecznie moderatorka uparła się, że ci pierwsi w ogóle tak nie twierdzili i zamknęła wątek.
Jest Dawkins, jest trolling.
Owszem, Dawkins powiedział, że chętnie broniłby gościa, który go molestował, bo ON z tego powodu nie cierpiał i ci koledzy o których wiedział też nie – choć dopuszczał opcję, że nie wie, co gość zrobił innym i jak to przeżyli. Ale broniłby go, bo były inne czasy i obmacywanie uczniów było podówczas spox.
Jego prawo tak uważać, ale Misiu nie skończył na tym.
Powiedział też (m.in. bo z wielką lubością eksplorował ten motyw), że “A (macanie dziecka) jest złe, a B (zgwałcenie dziecka) jest gorsze“.
Podzielił też gwałty na randce i zgwałcenia w wyniku napaści na złe i gorsze, a uważającym inaczej zalecił, aby zaczęli myśleć.
Twierdzi też, i wyrażał się przy tym niezwykle barwnie: że zmacanie przez księdza jest znacznie gorsze od zmacania przez nauczyciela.
A jak w ramach reakcji zebrał za dużo niepochlebnych opinii, to zaczął piszczeć, że go dyskryminują ze względu na płeć, wiek i kolor skóry.
Acz analogia – o dziwo – niezwykle trafna.
Dawkins wydaje się przepadać za wykręcaniem kotów ogonem do tego stopnia, że już im je dawno z dup powyrywał.
Tu to samo.
Z jednej strony chłopiec pitoli coś o tym, że nie miałby nic przeciwko “gwałtowi”, polegającemu na zaspokojeniu jego pragnień erotycznych.
Z drugiej niezaklinanie rzeczywistości i określanie rozmiaru traumy, którą można elegancko stopniować, gdyż jest wprost proporcjonalna do wartości wewnętrznego sprzeciwu wobec zgwałcenia.
Z trzeciej modka, twierdząca, że chłopiec ma prawo myśleć co chce, i że sama się z koncepcją określaniem rozmiaru traum nie zgadza – choć jej zdaniem nikt (włącznie z Dawkinsem) takiej tezy forsować nie próbował.
Tłumaczenie jest idiotyczne, nie inżynierskie.
Nie ma takiego ogólnie obowiązującego standardu, że w związku klepanie partnera po tyłku jest na tak. W gestii klepanego leży stwierdzenie kiedy i czy w ogóle będzie na “tak” z klepaniem.
To, że związek zwyczajowo wiąże się z dążeniem do bliskości fizycznej i uprawiania pewnych czynności seksualnych nie znaczy, że partner lub partnerka musi zaprotestować, by móc oczekiwać, że ta druga strona uzna, że to jeszcze nie moment na dymanie – bo jak nie zaprotestuje to sru, bzyknięte.
Klepnięcie w tyłek dziewczyny, którą to zachowanie wybija ze strefy komfortu nie jest odbierane jako “raczej normalne”.
Raczej normalne to jest klepnięcie na które dziewczyna reaguje aprobatą, rozbawieniem, żartobliwym zniecierpliwieniem “oooj Józuś, ta dałbyś spokój, Ty zboczuchu, Ty“.
A nie, że ona sztywnieje i nie wie, jak ma się zachować, oczy w słup albo spuszcza wzrok i próbuje się trzymać jak najdalej, nie jak najbliżej niego a wszyscy świadkowie widząc to myślą sobie: są razem, więc ewidentnie sytuacja totalnie spoko.
Prywatne preferencje – “dla mnie jednak…” – to prywatne preferencje, ale motywowanie ich ściemą sprawia, że jednak nie są warte szacunku.
Oczywiście to wykrzyczane capsem TAK, które dziewczyna mu rzekomo “mówi” to WIZJA. Nie było o tym mowy.
“Ona sama napisała, że czasem jej to faktycznie sprawia przyjemność” – brzmi, jakby sprawiało jej przyjemność zmuszanie, molestowanie i dalszy ciąg tychże praktyk. Oczywiście nie. Napisała, że niewymuszony seks sprawia jej przyjemność.
Nie napisała, że udaje, że chce.
Nie napisała, że mówi TAK.
Nie tylko nie napisała, że trzyma swoją niechęć w tajemnicy przed chłopakiem, ale i w kilku postach żaliła się na to, że rozmowy, próby powstrzymania go nic nie dają.
Więc co ma piernik do wiatraka? A gówno.
Dziewczyna informuje faceta, że nie chce, że sobie nie życzy -> on nie słucha -> ona cierpi -> ona szuka porady… i słyszy, że facet ma prawo jej pożądać i się do niej dobierać, normalna sprawa: masa ludzi tak robi, i zadowoleni.
Ktoś zwraca uwagę na to, że facet wie, bo tekst źródłowy przytacza nawet jego reakcje… i dalej nic, dalej w tę samą bańkę: na pewno mu nie daje dość jasno do zrozumienia, na pewno się zgadza, nie protestuje i…
Rozmowy z takim gościem muszą wyglądać bardzo podobnie.
Naprawdę można, z czystym sercem, widząc takie numery odwalane obcym ludziom, zupełnie bezinteresownie, nadal twierdzić, że to osoby w przemocowych związkach mają coś nie tak pod czerepem i same są sobie winne?
Nawet na forum, gdzie wypowiada się po dziesięć, piętnaście czy nawet kilkadziesiąt osób – nie było ani jednego wątku, w którym Misiak zostałby jednogłośnie zjechany…
W każdym znajdowała się spora grupa gotowa naginać informacje, którymi dysponuje, żeby usprawiedliwić działania Misiaka…
Wniektórych wypowiadają się wyłącznie żarliwe obrończynie Misiaków…
Ale te durne baby od przemocowych związków, same się proszą o krzywdę, przecież same powinny dobrze wiedzieć, gdzie jest granica i że Misiaczek jest Misiaczkiem, a nie osobą, z którą warto byłoby spędzać choć część życia?
Bo poza tym jednym forum to się ludzie zachowują, reagują i myślą zupełnie inaczej? Nie jest tak. To bardzo reprezentatywna próbka.
A szkoły to przepraszam bardzo zostały o tym poinformowane?*
Bo za moich czasów, które nastąpiły grubo po 1993 perswazyjne inspirowanie ciężarnych nastolatek do wylotu, tzn. zmiany szkoły na odpowiedniejszą było na porządku prenatalnym. “Lepsze” licea ciężarnych nie tolerowały, bo to by niezwykle obniżyło ich prestiż jakby się tam jakieś młodociane dupodajki kształciły. Choć fakt, z tego co wiem, nie było tekstów o wydaleniu ze szkoły, tylko troskliwe rady pełne życzliwości – o przeniesieniu się do innej, mniej wymagającej i nie kłuciu w oczy rosnącym brzuchem, bo inni uczniowie gotowi się zdemoralizować myślą, że mogła przed tym wszystkim uprawiać seks.
*- nie jest to oczywiście pytanie do autorki posta.
Nie, to że ktoś się nie zgadza na “badanie” przy użyciu wykrywacza kłamstw nie jest podejrzane.
Nie ma żadnych jaskrawych statystyk, które świadczyłyby o tym, że winni chętniej go unikają, a niewinni nie, bo nie mają nic do ukrycia.
Nieudokumentowana sesyjka na poligrafie to najgorszy możliwy pomysł, czy kto niewinny, czy winny.
Jak ktoś jest o coś niesłusznie podejrzewany, to jest w sporym stresie… a silny stres może zmienić wykrywacz kłamstw w ruletkę.
Pozytywne przejście tegoż nie jest dowodem niewinności, a fałszywe stwierdzenie nieszczerości połączone z trafieniem na policjantów, którzy wierzą w gusła może człowiekowi bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Wątek traktował raczej o podmiocie lirycznym niż o młodocianej ciężarnej, ale niezgłaszanie gwałtu w obliczu ciąży którą chce się donosić może być niestety całkiem racjonalną decyzją.
W przypadku bardzo młodych kobiet ciąże zwykle są zagrożone, silny stres szkodzi dziecku… taka pozorna ignorancja może być formą samoobrony i próby przetrwania.
Nie każdemu wizja rodzicielstwa w młodym wieku spierdala całe późniejsze życie bardziej, niż wizja utraty tej ciąży, albo schorowany, nierozwinięty w pełni, przedwcześnie urodzony dzieciak.
Ludzie nie mają jednorodnych priorytetów.
To, czyje jest dziecko można stwierdzić w dowolnym momencie już po narodzinach.
Zgwałcenie też – bywa, że można udowodnić i na długo po zdarzeniu.
Poronionej ciąży nie da się naprawić ani donosić po załatwieniu formalności.
Zgwałcona kobieta może mieć “szybko” ochotę na seks. Większość nie chce, mniejszość chce np. możliwie jak najszybciej zamazać tamten obraz “normalnym” seksem.
To nie jest podstawa do insynuowania kłamstwa. “Ja to bym na jej miejscu…” tym bardziej.
Jedno i drugie funkcjonuje.
Godny ziomek wspaniałych znajomych.
Patologia trzyma się mocno i nie rozumie problemu w gwałceniu nieprzytomnych partnerek.
I gawędzi o tym z kolegami.
Ale jak panie wyszły na ring, to zrobił się przy nich malutki.
Po takiej porcji recenzji odechciewa mi się żyć. Nie w kontekście barwnej metafory.
Wiedziałam, że takich trudnych momentów mam w tych screenach sporo, ale ten już kilkakrotnie mnie znokautował.
Trafiałam na to i już nie mogłam.
Tym razem zaczęłam już mieć nadzieję, że gdzieś mi się zgubił i nie będę musiała więcej przez to przechodzić.
Nie umiem przez to przejść. Minęła godzina i wciąż gapię się w tą samą linijkę, uciekając wzrokiem od tego, co ponad.
Minęła druga. Nie jestem w stanie napisać nic więcej ani zebrać myśli na żaden temat.
Przeraża mnie to, bardziej niż cokolwiek.
Krzywda + zarzucenie kłamstwa + grupowe drwiny.
Każdy zasrany gwałciciel ma minimum tuzin płaczek, lamentujących nad jego zmarnowanym przez potencjalnie fałszywe oskarżenia życiu, a na domniemane ofiary rzuca się oskarżenia zupełnie na luzie. Wręcz w figlarnej rzekłabym atmosferze.
Bo kobiety mają w zwyczaju kłamać, a gwałciciele nie.
Żadna nie popiera, żadna nie usprawiedliwia… chociaż ogromna większość usprawiedliwiała.
Parę ostentacyjnie aprobowało takie zachowanie twierdząc, że to zupełnie normalna rzecz, bo zgoda czy prośba o nasmarowanie olejkiem jest ewidentnym sygnałem, że ktoś ma ochotę na amory + sporo uwag w stylu sama się o to prosiłaś & mogłaś się tego spodziewać ALE TO GO NIE USPRAWIEDLIWIA.
To obnaża trzy problemy.
Pierwszy – semantyczny.
Może wynikać z trudności w dostrzeżeniu różnicy między dokonanym “usprawiedliwić” a niedokonanym “usprawiedliwiać“?
Bo ciężko usprawiedliwić (dokonany) takie działania, jak rzucenie się z aktywnościami seksualnymi na osobę, która sobie tego nie życzy.
Ale usprawiedliwiać (niedokonany; in progress) można i takie rzeczy.
Czym jest usprawiedliwienie jeśli nie próbą wyjaśnienia krok po kroku, dlaczego zachowanie się w dany sposób było całkiem zasadne?
Czym jest usprawiedliwianie – jeśli nie wyjaśnieniem, dlaczego zachowanie się w dany sposób było zasadne?
Próba wyjaśnienia, dlaczego zachowanie się w dany sposób mogło się komuś wydać całkiem zasadne może występować w roli przemyślenia, teorii czy hipotezy… przynajmniej dopóty, dopóki w grę nie wchodzą wszystkie te piękne ozdobniki typu ofiara/poszkodowany “mógł się tego spodziewać“, “sam się prosił“, “nie dopełnił swoich obowiązków prewencyjnych“.
Drugi – logiczny.
Jeśli jakieś tam zachowanie X to ewidentny sygnał, a reagujący nań miał wszelkie powody sądzić, że jego aktywności seksualne są w takiej sytuacji pożądane to jego poczynania są usprawiedliwione.
A jeśli to NIE jest ewidentny sygnał i NIE miał powodu by tak sądzić, to jego działania usprawiedliwione nie są.
Tymczasem nagminnie wygląda to tak:
“Zachowanie X to ewidentny sygnał, a reagujący nań miał wszelkie powody sądzić, że jego aktywności seksualne są w takiej sytuacji pożądane… ale jednocześnie NIC GO NIE USPRAWIEDLIWIA.”
Przy czym zachowanie X wcale nie jest “ewidentnym sygnałem”, w związku z czym reagujący nań mógł mieć jedynie “jakieś tam” powody by tak sądzić – o ile to faktycznie
Trzeci – etyczny.
Po co w ogóle szukać jakichś okoliczności łagodzących czy wyjaśniających czyjeś zachowanie, skoro rzekomo wychodzi się z założenia, że NIC danego czynu nie usprawiedliwia?
Po co je wypowiadać, skoro już piętrzą się w głowie, skoro i tak zmierza się do konkluzji, w której one nie mają znaczenia?
I czy naprawdę o to chodzi o cokolwiek poza trzymaniem kilku srok za ogon?
Czy w ogóle można zupełnie serio twierdzić, że – chociaż ma się przed oczami możliwy scenariusz, w którym czyjeś poczynania wynikają z autentycznego niezrozumienia sytuacji, pomyłki, niefortunnego splotu zdarzeń – stwierdzać, że wina i tak jest równorzędna z pełną premedytacją?
Przecież to tak jakby twierdzić, że Ziutek, który przetrzepał w szatni kurtki kolegów z pracy i jednemu z nich zasunął z portfela stówę jest równie bezwzględnym złodziejem co Zenek – który, poinstruowany wcześniej przez Zbyszka, żeby sobie poszedł do szatni i wziął z jego kurtki stówę – ale przez przypadek dobrał się do niewłaściwej kurtki.
Czy owo zaklinanie się, że wcale się czegoś nie usprawiedliwia – choć się ewidentnie właśnie to usprawiedliwiało – niesie za sobą cokolwiek poza ślepym pragnieniem uniknięcia konfliktu?
Bo skoro to teoretyzowanie o hipotetycznych okolicznościach łagodzących nie jest owocem chwilowej refleksji:
“a więc tak to wyglądało… -> czyli najpewniej po prostu zaatakował, dupek -> ale może pomyślał sobie, że X i nie sądził, że atakuje?”
refleksji, która logicznie owocowałaby wnioskiem, że owa zmienna X, gdyby była faktem, byłaby jednocześnie usprawiedliwieniem jego działań…
To jak na mój gust jest po prostu nawykiem. Przyzwyczajeniem. Nabytym odruchem.
Słyszę, że kobieta została ofiarą napaści seksualnej -> najpewniej zmyśla, przesadza, albo źle zrozumiała sytuację -> dopasowuję domniemane motywy napastnika do tej konkluzji, zgadując, że to zyska aprobatę innych recenzentów…
Nie zdobywa, więc dochodzi do próby wyłuskania kulawego kompromisu między wyuczoną reakcją, a aktualnie tolerowaną recenzją.
Może za dużo kombinuję… ale skoro coś, co mogłoby usprawiedliwiać czyn “absolutnie go nie usprawiedliwia” – i nie jest to owoc incydentalnych niepowodzeń w wyrażaniu myśli, a zauważalna tendencja u wielu osób, to coś tam chyba jest na rzeczy.
Umiłowanie victim blamingu jako uniwersalny motyw mnie nie przekonuje.
Nie wszyscy myślą o kobietach.
Zastanawiające to jest dlaczego tak wiele osób na myśl o męskich ofiarach gwałtu ma na myśli zrujnowane życia nieszczęśników, oskarżanych przez kłamliwe zdziry, nie zgwałconych mężczyzn.
Około 90% ofiar gwałtów to kobiety.
Ale że wszystkie znane fale gwałtów wojennych dotyczyły kobiet to nieprawda.
Mężczyźni gwałceni przez mężczyzn celem okaleczenia i upokorzenia przegranego to całkiem częsty motyw w historii, nadal praktykowany.
Nie sądzę, by się zgwałceni mężczyźni zgadzali z fantazjami kolegi. To, że o tym nie mówią – w sensie, że nikt nie chce ich słuchać, mniej więcej jak kobiet ze 20-30 lat temu nie znaczy, że lepiej/gorzej to znoszą.
Ofiary gwałtów wojennych z ’39-’45 też nie mówiły o tym, jak to zniosły, bo nikt nie chciał ich słuchać, tylko życzliwie założono, że dały radę.
O proszę – nawet recenzje zbierają identyczne jak kobiety. Jednemu jedynemu ofiarowi idealnemu odebrano godność i męskość, reszta łże albo mogła się lepiej bronić, proste.
To nie są jednostkowe przypadki. To, że jest ich od sześciu do dziesięciu razy mniej nie znaczy, że to jednostkowe przypadki.
Gdyby 10% zgwałceń faktycznie było “jednostkowymi przypadkami”, to 100% zamykałoby się w kilkudziesięciu przypadkach.
Nie zamyka się w kilkudziesięciu przypadkach, idzie w grube tysiące w skali samej tylko Polski. Więc te 10% to setki, po ograniczeniu do obecnych “na myśli” zgwałceń, dokonanych przez kobiety, bez penetracji wewnątrz ciała to wciąż kilkudziesięciu mężczyzn rocznie… setki w skali dekady i tysiące żyjących, którzy x lat temu tego doświadczyli.
Zbyt dużo by odsuwać na bok całą grupę tylko dlatego, że nie pasują do profilu statystycznej ofiary, przecież to ta sama zbrodnia.
Wyobrażanie sobie takich rzeczy jest niesmaczne.
Może faktycznie w 2013 roku jeszcze nie było żadnych sensownych źródeł czy artykułów, ale to i tak niesmaczne.
Choć mogę to jeszcze podkręcić.
Patrząc od strony czysto technicznej – czy człowiek siadający gołą dupą na twarzy osoby, która sobie tego nie życzy nie dokonuje inwazji prywatności, potencjalnie zostawiającej takie piętno jak penetracja?
To z tym upokorzeniem, wykorzystaniem słabości, miażdżącym triumfem i pokazaniem pogardy…
Co to ma być? Laurka dla sprawców? W hołdzie gwałcicielom?
Nie ma najmniejszego znaczenia, że “niechcący”. Zwłaszcza, że to wcale nie jest niechcący.
Osoba, która coś takiego mówi czy pisze zapewne nie ma złych intencji – ale cóż za światopogląd wchłonęła?
Gwałciciel gwałcąc pokazuje, że mamusia go nie szanowała a tatuś nie kochał (lub odwrotnie), i że jest sfrustrowaną, żałosną fają, która musi sobie udowadniać swoją wątpliwą siłę, a pokazuje tylko, że jest gównem.
Miażdżący triumf? Serio? Triumf?
Napadnięcie na kogoś, kto się nie spodziewa ataku?
Kto nie atakuje?
Nie stanowi zagrożenia?
Zmanipulowanie, wymęczenie, naćpanie, spicie, pobicie?
Zrobienie wszystkiego, co tylko możliwe, by “przeciwnik” nie miał najmniejszych szans w walce to ma być triumf?
Wygrana w dorocznym, jednookrążeniowym, indywidualnym biegu na orientację dookoła własnej chałupy to tysiąckroć większy triumf niż to.
Licytacja na największe wyczyny życiowe: jeden tam powiedzmy schudł 80 kilo, drugi zdobył złoty medal na mistrzostwach Świata, trzeci przeszedł pieszo dookoła Polski, czwarty został general menadżerem czegoś-tam i kupił sobie wymarzoną chatę, piąty napisał książkę, szósty zaprojektował super ergonomicznego mopa parowego, siódmy wygrał milion w “Milionerach” a ósmy śledził 50-kilogramową 40-latkę wracającą z pracy, i po tym jak uciekł jej ostatni autobus napadł na nią z kijem, pobił i zgwałcił. RUFKM?!
Wykorzystanie słabości jest ekscytujące tylko w momencie, kiedy przeciwnik jest wielokrotnie silniejszy. Już przy wyrównanych szansach to takie tam… niby fajne, ale szału nie ma.
Upokorzenie to już czysto społeczny koncept. Na ile ofiara czuje się upokorzona krzywdą, której doznała, a na ile czuje upokorzenie, bo ma wbite w głowę, że krzywda jej zadana upokarza JĄ, nie sprawcę, nie tych którzy jej nie ochronili lub nie pomogli (jeśli tacy byli); nie tych, którzy ją potem gnoją, tylko JĄ?
Pogarda? “Wyrządzam Ci krzywdę, bo Tobą gardzę“? To już jest tak ewidentnie żałosne, że aż żal to ciągnąć.
Naprawdę: żal to ciągnąć. Czy to już nie jest najwyższy czas, żeby zacząć gardzić sprawcami? Bez tych laurek?
Wiem, że to próba uszanowania odczuć ofiar, które często właśnie tak to opisują… ale opisują i odczuwają tak w dużej mierze dlatego, że nasłuchały się takiej narracji.
Kwestionowaną.
Gwałciciel jednej płci ma znacznie więcej wspólnego z gwałcicielem drugiej płci niż z nieprzemocowymi przedstawicielami własnej.
Równie dobrze można by powiedzieć, że gwałt jest domeną brunetów – bo większość ludzi (i mężczyzn) na Ziemi to bruneci.
Owszem, patriarchalne wzorce stawiają męskich sprawców na uprzywilejowanej pozycji, ale ten sam patriarchat poniekąd definiuje zachowania gwałcących kobiet. Ponadto ogromna większość gwałtów na osobach tej samej płci jest dokonywana przez osoby heteroseksualne, motywowane nienawiścią, nie żądzą.
Jedno i drugie czyni wrzucanie oprawców do jednego wora bardziej zasadnym niż zaglądanie im pod ogon czy postrzeganie przez pryzmat tego, kogo najczęściej gwałcą.
Śmiem wątpić, że widmo kastracji działałoby odstraszająco na gwałcicieli.
Chyba wręcz zachęcająco – by ofiary nie puścić wolno po zgwałceniu, szantażować ją i zastraszać na wszelkie możliwe sposoby.
Kobiety teraz się boją, w 2013 roku bały się bardziej – nie wiem, na ile kolejnych ataków ze strony sprawcy, a na ile dostania się w łapy bandy życzliwych, zatrwożonych wizją skrzywdzenia dobrego chłopca i zrujnowania mu życia.
I wszystkie te jazdy w momencie, kiedy stawką jest kara w wysokości dwóch lat odsiadki, pół roku z zawiaskami, samych zawiasków…
Co by się działo gdyby w grę wchodziło trwałe okaleczenie? Pozbawienie nawet opcji masturbacji?
Wiem: wiem, że to są takie nieprzemyślane koncepcje rzucane na wiatr pod wpływem chwili – ale to są złe koncepcje.
Przestępca seksualny, który rokuje nawróceniem nie powinien być kastrowany, bo po tym już rokować na pewno nie będzie.
A przestępca seksualny, który nie rokuje nie powinien móc swobodnie hasać. W pełni ukształtowany degenerat, nawet wykastrowany, pozbawiony testosteronu i karmiony soją dopóty, dopóki nie wyrosną mu cycki nadal będzie niebezpieczny. Strata z przeproszeniem, libido nie jest jednoznaczna ze stratą ciągoty do krzywdzenia.
Na pustej ulicy zagrożenie gwałtem jest żadne.
W naprawdę zatłoczonym centrum i gąszczu ludzkim nawet monitoring często nie pomaga. Jest gwar, jest hałas, każdy gdzieś idzie, każdy coś robi, mówi, słucha… ludzie znikają bez śladu i na odludnych zadupiach i w zatłoczonych centrach. A w parku, gdzie jest mnóstwo spacerowiczów i rowerzystów też zawsze są miejsca bardziej i mniej uczęszczane – z czego niekoniecznie zdają sobie sprawę spacerowicze i rowerzyści, a szukający optymalnych warunków i wypatrujący ofiary bandyta raczej tak.
Do większości zgwałceń ulicznych dochodzi w nocy, ale to nie jest sto razy większe ryzyko, że do zgwałcenia dojdzie, statystyki sugerują raczej coś między 2 a 4.
To sporo, ale to dzienne poczucie bezpieczeństwa wynika bardziej z tego, że więcej ludzi na ulicach zmniejsza prawdopodobieństwo bycia wybranym na ofiarę, nie z tego, że poziom bezpieczeństwa tak drastycznie wzrasta. Statystyka nie jest zainteresowana jednostką.
Nie mam zaufania do takiego wchodzenia w w umysł i przeżycia gwałciciela z pewnością, że myśli sobie akurat tak, a nie inaczej.
A cóż poza wychowaniem mogłoby odgrywać jakąkolwiek rolę?
No chyba, że przez “wychowanie” będziemy rozumieć wyłącznie poczynania rodziców i prezentowane przez nich wzorce – to jak najbardziej, nie w każdym przypadku okaże się to kluczową kwestią – ale człowieka wychowuje nie tylko rodzina, jest jeszcze otoczenie, media, popkultura…
Mam mieszane uczucia względem pornografii.
Z jednej strony normalizuje przemoc wobec kobiet, prezentuje koszmarne wzorce, raczy wielominutowymi ujęciami na męską dupę, w wielu przypadkach nie tylko “daje” gotowy scenariusz na zrujnowanie kobiecie psychiki i życia, ale wręcz jest dokumentacją tego aktu…
Wiele, bardzo wiele problemów przemysł pornograficzny tworzy a sama pornografia inspiruje.
Ale z drugiej strony pornografia normalizuje też najróżniejsze dziwactwa, kinki i preferencje. Jeden zboczek z drugim już nie siedzą przekonani, że tylko oni jedni jedyni mają tak nierówno pod kopułą, widzą, że są inni podobni im, że ten ich kink jest akceptowalny i rzadziej dryfują w kierunku obsesji, frustracji i złości na Świat. Drugi z trzecim zamiast męczyć kobiety siedzą sobie i trzepią zadowoleni – często do w pełni konsensualnego porno.
Ciężko mi zgadywać, czy wzmocniło przemoc seksualną, czy osłabiło, czy paradoksalnie nie było istotnym czynnikiem, wpływającym na skalę tego zjawiska.
Na pewno wygenerowało nowe formy przemocy seksualnej, tu i ówdzie zmieniło jej charakter – ale czy wzmocniło i zaczęło rozbudzać nowe pokłady agresji w ludziach, czy stłumiło pewne bodźce, podsuwając inne, będąc czynnikiem uniwersalnie destrukcyjnym, czyniąc ludzi bardziej skłonnymi do przemocy seksualnej niż byliby, bez porno?
Od kilku osób w stosownym wieku usłyszałam, że ludzie się bardzo uspokoili w momencie, kiedy pornografia zaczęła być powszechnie dostępna. Jedna wręcz w formie, że teraz to się ciągle słyszy o jakichś zboczeńcach, a kiedyś to było tego tyle, że się już słuchać nie chciało.
Głupiałam trochę przy pierwszym i drugim, bo przyzwyczaiłam się do narracji, w której pornografia jest zła i do degeneratów, których bawi to, że gapią się na czyjąś krzywdę.
Przy trzecim zaczęłam podejrzewać, że coś może być na rzeczy, bo z tymi “ogólnie przyjętymi” narracjami, ilekroć zaczynałam drążyć, okazywało się, że jest całkiem sporo “nie tak”. Zwłaszcza, że pornografii coraz więcej, a przemoc seksualna, jakkolwiek wciąż monstrualna, obecna i przerażająco tolerowalna, tak systematycznie i powoli słabnie.
Ale czy to pomimo pornografii, “dzięki” niej, czy niezależnie od niej – nie mam pojęcia.
Ktokolwiek nie uważa, że z hasła “bądź ostrożna” NIE PŁYNIE przekaz “jak nie będziesz, to można Cię zgwałcić i to będzie Twoja wina” ewidentnie nie zapoznał się z tym, co tam jeszcze ci wszyscy orędownicy ostrożności mają do powiedzenia.
Bo mają do powiedzenia dokładnie to.
Owszem, czasem się zdarza, że ktoś ma na myśli tylko to “bądź ostrożna”, gdyż w ogóle nad tym nie rozmyśla i wali odruchowo, ale ktokolwiek zabiera się za rozwinięcie tematu… o klękajcie narody.
Jeśli facet uważa, że seks był “za zgodą a przynajmniej bez sprzeciwu” to nie mamy do czynienia z jakąś szczególnie skomplikowaną sytuacją.
“Ona będzie miała traumę” – a dlaczego ona?
Mężczyzna jest biologicznie niezdolny i kulturowo niezobowiązany do odczuwania jakichkolwiek negatywnych emocji w związku z wpakowaniem się z penisem w kobietę, która nie chciała seksu?
Cóż to za w najwyższym stopniu intrygujące założenia leżą u podstaw tej filozofii?
Skoro mężczyzna uważa, że mieli zwyczajny seks… że seks był za jej zgodą… że nie protestowała (a zatem najprawdopodobniej i nie sprawiała wrażenia, jakby protesty chodziły jej po głowie)… to jedyną opcją jest, że został perfidnie wrobiony przez tę wywłokę?
Warta wzięcia pod uwagę jest chyba również tak często przytaczana w WIZJACH możliwość, że facet ją źle zrozumiał: bzykał, święcie przekonany, że wszystko jest w porządku, ona zadowolona i chętna… a potem dowiedział/zorientował się, że jednak nie?
TO z jakichś powodów NIE JEST okazja do szoku, przerażenia i traumy?
Niby dlaczego?
Mężczyźni z zasady nie miewają takich emocji i problemów z gwałceniem?
Czy scenariusz, w którym on się faktycznie mógł nie zorientować, że kobieta jest niechętna, półprzytomna, zbyt pijana jest zbyt mało prawdopodobny, by REALNIE brać go pod uwagę?
Czyli… jakie właściwie mamy opcje?
Tak to wygląda?
Nie ma medycznej możliwości wykluczenia lub potwierdzenia gwałtu w oparciu o obrażenia lub ich brak.
Pochwy nie są wyposażone w naturalny system antywłamaniowy, reagujący jednoznacznie na zgwałcenie. Ponadto same pochwy, penisy i praktyki seksualne wyglądają różnie.
Można mieć otarcia i ranki po konsensualnym stosunku, można nie mieć po gwałcie.
Lekarz może zebrać próbki biologiczne.
Stwierdzić, czy w ostatnim czasie doszło do stosunku.
Stwierdzić i opisać obrażenia.
Ocenić, czy stwierdzone obrażenia są charakterystyczne dla zgwałcenia – ale to, że są “charakterystyczne” nie znaczy, że każda zgwałcona będzie je mieć. Nie ma i nie może być mowy o żadnym potwierdzaniu czy wykluczaniu gwałtu.
Można z pewnym/wysokim prawdopodobieństwem stwierdzić, że… – nic więcej.
W przypadku zgwałcenia kogokolwiek “procedury” są takie same.
Ofiara jest dowolnej płci a zwiększające szanse na zyskanie dowodów postępowanie wygląda identycznie.
Najszybciej jak to tylko możliwe do szpitala na obdukcję, bez mycia, bez przebierania, dopiero potem na policję jeśli jest podejrzenie podania jakichś substancji, albo szansa na ślady biologiczne od nieznanego sprawcy lub sprawczyni.
Nie “z dużą pewnością” a “z wysokim prawdopodobieństwem“.
Parę takich drobnych różnic semantycznych i już ktoś lata tłumacząc, że zgwałcenie można medycznie potwierdzić lub wykluczyć, bo rany i otarcia po “zwykłym” seksie są w innym miejscu pochwy.
Bzdura. Gwałty zawsze były postrzegane jako zło.
Podobnie jak teraz pewne osobniki i pewne grupy osób czuły się dostatecznie uprzywilejowane by gwałcić – częściowo słusznie (bo nijaka kara im za to nie groziła), częściowo nie.
Podobnie jak teraz ludzie mieli tendencję do podziału zgwałceń i ofiar na istotne i warte uwagi lub nie.
Podobnie jak teraz – łatwiej było zaszczuć ofiarę niż ukarać sprawcę.
Bywało, że gwałcone były traktowane jak śmieci – podobnie jak teraz.
Poza tym ludzie mieli znacznie mniejsze pole do działania w kwestii udowadniania przestępstw i znacznie większe problemy klasy głód, choroby, susza, mróz, brak opieki medycznej, regularne najazdy wrogich armii i ogólne warunki niesprzyjające utrzymywaniu się przy życiu.
Niczym specjalnym się nie różnili od nas – a że w większości byli ostro rypnięci na czerep i lubili sobie zrobić imprezę przy paleniu kota żywcem czy rozdzieraniu ludzi na kawałki… na tyle byli szlachetni, na ile im okoliczności pozwalały. Całe pokolenia cierpiały na niedobór witamin i mikroelementów, który im zaburzał rozwój fizyczny i intelektualny (abstrahując od braku edukacji w ogóle); dzieci ciągle bite, gnane do roboty, pojone alkoholem i naćpywane od wczesnego dzieciństwa, żeby nie darły mordy…
Nie lubię takiego podsumowywania ludzi, którzy nie mieli wielkich szans na to, by być lepsi. Zwłaszcza w zestawieniu z współczesnością. Rewolucja przemysłowa sprawiła, że w ciągu zaledwie wieku prawie wszyscy żyjemy w lepszych warunkach niż króle parę wieków wstecz, a standardy moralne nadal większość chciałaby utrzymywać na poziomie grupowego srania do wiadra w kącie izby.
Wypowiedź dotyczyła pokazywania twarzy i ujawniania danych gwałcicieli.
Dlaczego to miałoby być niewykonalne od strony praktycznej?
Smutny wniosek niby taki, że pokazywanie twarzy podejrzanego gwałciciela nie pomogło w ustaleniu jego tożsamości – a niezupełnie tak było.
Do zdarzenia doszło 9 stycznia. Artykuł jest z 12 kwietnia – nie wiem, czy pierwszy w sprawie, ale podlinkowane filmiki opublikowano na youtube 10 i 11 kwietnia. Trzy miesiące później!
Twarz podejrzanego jest słabo widoczna.
Dostatecznie widoczna, by trochę poprawić obraz i posadzić przed nim dobrego rysownika, specjalizującego się w portretach pamięciowych – niczego takiego niestety nie zrobiono.
Gdyby to się pojawiło w mediach w ciągu trzech DNI od zdarzenia, ludzie którzy byli w danych lokalizacjach jeszcze by co nieco mogli pamiętać. Znajomi podobnie wyglądającego gościa pamiętaliby jeszcze, czy byli z nim/wiedzą gdzie był w tamtych godzinach.
Po trzech miesiącach nie ma na to szans. Po trzech miesiącach, z tak rozmytych nagrań rozpoznać gościa mogłaby już tylko naprawdę bliska osoba.
To nie dowód na nieskuteczność pokazywania “twarzy” celem ustalenia tożsamości sprawcy, tylko na to, że trzymiesięczna zwłoka w zwróceniu się do ludzi z prośbą o informacje szkodzi śledztwu.
Kolejna część:
tego nie da sie czytac :///