7. Nie wiem, ale powiem, nie boję się konsekwencji [KGNPWZNFW]

0
(0)

… zwłaszcza tych, które nie ja będę ponosiła (a przynajmniej nie od razu, nie bezpośrednio i nie w sposób, który pozwoliłby mi na dostrzeżenie jakiejkolwiek zależności między czyimś bólem a moimi radosnymi poczynaniami).

Niewiedza to stan niezwykle odległy od niewiedzy połączonej z uporczywym trwaniem w niej, obojętnością na bodźce i reagowaniem na krytykę kolejną porcją swojej ignorancji, wzbogaconej pretensją o podłość traktowania z wyższością osoby, która “po prostu nie wie”.
Z niewiedzy można wyjść bardzo szybko, to drugie… często z człowieka wychodzi.

Czym jest “typowy gwałt”?

Czy to “scenariusz” i okoliczności w których do zgwałcenia dochodzi najczęściej?
Czy to scenariusz stereo-typowy, czyli napaść w ciemnej uliczce?

W skali Świata najczęstszymi okolicznościami zgwałceń będą te małżeńskie, bo nie mają prawa nie być. Wszak w wielu krajach wciąż funkcjonują małżeństwa aranżowane i choć nie wszystkie są złe i przemocowe, to i tak “małżeństwa”, w których każdy stosunek jest gwałtem i brutalną napaścią idą w miliony.
Potem pewnie będą gwałty na ofiarach handlu ludźmi, zmuszanymi do prostytucji… gwałty wojenne o których rzadko się wspomina… te “typowe” napaści, dokonywane przez nieznajomych, tak jaskrawe w masowej świadomości są najrzadsze.

Lęk, czy w ogóle uda się to wszystko przeżyć będzie i przy tych “typowych” napaściach, i przy gwałtach wojennych, i u ofiar handlu ludźmi, i u kobiet, które mają świadomość, że nikt ich nie obroni jeśli małżonek będzie miał kaprys je zabić… i u zawleczonych gdzieś na imprezach… i u zaatakowanych przez wujaszka/sąsiada/kolegę/kogokolwiek…
Powymieniałabym tak jeszcze trochę w nadziei, że wpadnę na to, czym mógłby być ten “nietypowy” gwałt. Bez bólu, lęku i przemocy… zgwałcenie nieprzytomnej osoby? Jednego z tych facetów, którym wizja gwałtu na nich zlewa się z “nieoczekiwanym seksem, pozbawionym konieczności oczarowywania partnerki”?

Pojawiło się tu jakieś dziwne rozgraniczenie na zgwałcenia typowe i nietypowe… nie tylko tu… o coś więc chodzi.

Bez przemocy fizycznej może być psychiczna, niekoniecznie mniej bolesna i przerażająca, niekoniecznie dająca luksus myślenia, że nic gorszego od tego, co właśnie się dzieje już się nie stanie.

Chyba że chodzi o zgwałcenie podstępem, bez użycia jakiejkolwiek zauważalnej dla ofiary formy przemocy, a więc i nie budzące strachu… no, może o to chodzi.

Scenariusz cokolwiek dziwny, ale jak kobieta jest świadoma, że nic poza seksem jej nie grozi i że to znajomi, z którymi się na to umówiła to definicji zgwałcenia to nie wypełni, a nawet jeśli sprawi jej przyjemność, to w “normie emocjonalnej” się to raczej nie zmieści.

Dyskusje na forum internetowym są pewną reprezentacją tego, jak takie dyskusje wyglądają w rzeczywistości.

Gdyby to była rozmowa, to zacietrzewiona pokrzywdzona, której wciśnięto w usta słowa, których przecież “nie użyła” też mogłaby się upierać, choćby i do upadłego, że wcale czegoś nie powiedziała.

Nie chodzi mi w tym momencie o tę konkretną wymianę zdań, tylko o mechanizm, z którego wszyscy bardzo chętnie korzystają.
I nie wiem, czy są tak dobrymi aktorami?
Czy tak zawziętymi kłamcami?
Czy po prostu najpierw plotą wszystko, co im ślina na język przyniesie (żeby pokazać, że mają coś do powiedzenia), a dopiero potem myślą, dochodzą do jakichś wniosków, by ostatecznie zacząć się upierać, że od początku mówili tylko i wyłącznie to, co ostatecznie uznali za warte powiedzenia (a ktokolwiek odniósł inne wrażenie jest podłym manipulantem).

Bo przecież nie napisała, że to chora dewiacja.
Przy odpowiednio dużej dozie dobrej woli można spokojnie uznać, że powiedziała, że “nie wie”, ale po prostu bardzo ekspresyjnie to ujęła.

Nie pozwoliła na wyprowadzenie się z błędu, twardo została przy swoim.

Nie będzie miał… albo będzie miał, ludzie różnie reagują na stres.

Niby nic, niby nic… a jednak za każdym takim domysłem stoją ludzie, którzy w nie wierzą.
Wierzą i traktują jak prawdę objawioną. I wykorzystują w życiu.
Np. do wmawiania zgwałconemu, że sam tego chciał, bo dowody świadczą przeciwko niemu i ewidentnie musiał chcieć, bo jakby nie chciał, to nie miałby erekcji: proste.

Czy zgwałconych przez kobiety mężczyzn też wypadałoby prewencyjnie uznać za kłamców, bo stwierdzenie faktów – że chęć i pożądanie nie są niezbędne do erekcji – mogłoby być przez nich nagminnie wykorzystywane do wyłgiwania się ze zdrad “och, ja nic nie zrobiłem, to ona mnie zgwałciła”?
Czy tego już nie potrzebujemy, bo mamy całkiem nieźle funkcjonujące “zmanipulowała go i uwiodła, jakżeż on nieszczęsny mógł to powstrzymać, nie miał wyjścia“?

Fałszywe przekonania mogą ludziom naprawdę mocno namieszać w głowie tym, w których są wymierzone – zwłaszcza, że zwłaszcza adresaci tego typu mądrości często nie mają świadomości, że są karmieni ściemą i domysłem.

Czułem, że nie chcę, ale skoro mi stanął, to przecież chyba musiałem chcieć, czy ja w ogóle wiem, czego chcę?

Analogicznie z orgazmem, który może się pojawić mimo bólu, strachu, chęci i w kompletnie nieadekwatnych do tego, co kojarzy się z orgazmem (osobie, która go odczuwa) warunkach.
A stamtąd już prosta droga do znienawidzenia własnego ciała, wątpienia we własną poczytalność, albo tworzenia konkluzji prowadzących do koszmaru: miałem/am orgazm/erekcję -> czyli musiało mi się jednak podobać, może moje ciało wie lepiej niż ja -> zostanę przy swoim oprawcy.

To raczej niszowy problem, ale dla tych, którzy go doświadczają może być ogromny.

Erekcja nie jest równoznaczna z podnieceniem.

Bardzo mało pokręcona sytuacja.
Protestował, mówił, że nie chce seksu, seks wymusiła, rozstał się z nią bezpośrednio po tym zdarzeniu i stwierdził, że nigdy jej tego nie wybaczy.

Co z tego, że silniejszy?
Może nie dowierzał, że ona naprawdę olewa jego protesty i nie chciał stosować siły, bo gdyby to zrobił, zostałoby mu ziarno wątpliwości “a może gdybym jej nie odepchnął, to parę sekund później by przestała i przeprosiła?” i w ten dość masochistyczny sposób próbował się przekonać, czy przypadkiem nie tkwi w związku, w którym jego sprzeciw nic nie znaczy?
To nie jest jakiś skrajnie nieprawdopodobny scenariusz.

Związek, w którym trzeba korzystać z siły, krzyków, stanowczych i perswazyjnych protestów, żeby partnerka lub partner łaskawie przyjął do wiadomości brak ochoty na seks nie jest dobry.

Nie zmierza w dobrym kierunku.
Jak się ustali taki standard: że on może sobie gadać ile mu się żywnie podoba, ale musi zastosować siłę, żeby ona przestała… to dokąd razem zajdą?
W wersji optymistycznej: jednorazowy manifest w takiej formie będzie wystarczający i będą sobie żyć dalej, szczęśliwie, szanując swoje werbalne komunikaty.
W wersji mniej optymistycznej: ona z ciągotami do wymuszeń… on akceptujący fizyczną przemoc w ramach sprzeciwu… w pewnym momencie zaczną się o coś bić, popychać i może dojść do tragedii.

Trochę własnych wyobrażeń, trochę domysłów, fantazji i trochę za dużo kategorycznych sądów jak na przypuszczenia.

Na tym etapie dyskusji użytkowniczka najprawdopodobniej nie zapoznała się ani z wyjaśnieniami, ani z podlinkowanymi artykułami – napisała, co uważa i odpowiedziała na pytanie w tytule…

… a po zwróceniu uwagi …

Poszła w opór.

Biologia jej nie straszna, nauka jej nie zmorze, bo ma POGLĄDY, do których nikogo nie zmusza.
Twierdzi, że bierze pod uwagę, że jej przypuszczenia nie są zgodne z prawdą, ale choć niczym ich nie popiera, to nie zamierza weryfikować, nawet mając materiały podsunięte pod sam nos.

To, że ma czelność w tym samym poście – w TYM SAMYM poście, w którym podtrzymuje chęć do dzielenia się ze światem swoim wcześniejszym stanowiskiem, że orgazm w czasie gwałtu może mieć tylko dewiantka, której bycie gwałconą sprawia przyjemność – dodaje, że “nie rozumie” strachu osób, na których temat ma taki a nie inny pogląd (którego nie zamierza zmieniać).
Bo to nie ich wina, że ma taki pogląd?
Bo nie rozumie, że ktoś może się czuć źle w towarzystwie osoby, która nazywa go dewiantem?

Czegóż mieliby się bać? Że usłyszą/przeczytają przepełnione ignorancją i okrucieństwem podsumowanie tego, czym są w cudzych oczach?

Chodzi właśnie o to, że tak, pomogłoby.

Nie wyzywanie ludzi, nie poniżanie ich, nie insynuowanie im zaburzeń psychicznych w 100% przypadków nie pogarsza niczyjego stanu, a w niektórych może bardzo pomóc.

Na pewno im nie szkodzi – w przeciwieństwie do alternatywy, więc rachunek powinien być prosty.

Nie wiem, jak można uznać, że jest się w stanie wymyślić, jaka sprawa jest kluczowa w kontekście czegoś, o czym nie tylko nie ma się nawet najbledszego pojęcia, ale nawet nie chce nad tym zastanawiać.

Nie wiem, nie interesuje mnie to, nie będę się zapoznawać z tematem, ale element na który zwracasz uwagę wydaje mi się mało istotny.

Zastanawianie się nad takimi rzeczami nie jest chore – kto się nie zastanawia, a nie wie, będzie zgadywał. Bazując na czort wie czym.

Pomysł na temat dyskusji był cokolwiek dziwny, ale w naturalnych okolicznościach takich tematów się nie porusza.

Bezrefleksyjna pochwała okrucieństwa wobec rzekomych sprawców intrygująco często sprzęża się z bezrefleksyjnym okrucieństwem wobec ofiar.

W tym momencie kompletnie nie kojarzę starożytnych państw, które słynęłyby z drewnianych mostów. Chiny? Niczego takiego nie pamiętam, ale niezwykle silne sprzężenie surowości kar ze słabą pozycją społeczną oskarżonego kwitło wszędzie.
Danych ze starożytności oczywiście nie mam, ale i w XX wieku zdarzało się takie makabryczne karanie za gwałt polegające na zatłuczeniu na śmierć tej rzekomo zgwałconej i zatorturowaniu na śmierć rzekomego gwałciciela w imię obrony honoru rodzin, które skrzywdzili, bo się w sobie zakochali i uciekli, żeby wziąć ślub.
Mentalność ludzka się nie zmienia, więc skłaniałabym się ku przypuszczeniu, że takie radosne myśli o tych jakże sprawiedliwie karanych gwałcicielach to uciecha nad cierpieniem okaleczanych i mordowanych frajerów, który w większości nie byli winni, a nawet jeśli byli, to kara i tak nie była sprawiedliwa, bo tylko ich marne pochodzenie, koneksje i majątki sprawiały, że nie wykpili się z tego jakąś śmieszną – w kontekście miażdżenia jąder – grzywną.

Oczywiście, że intencje tam są niby dobre… ale co to za różnica w efekcie między świadomym poparciem dla wyrządzania lub dla wyrządzania krzywdy, a również poparciem – acz nieprzemyślanym, wynikającym z niewiedzy, nieświadomości, niechęci do zagłębiania się w mało istotne detale w ramach założenia, że “przecież wszyscy wiedzą, że nie chodzi mi o nic złego“?

Nie wszyscy wiedzą.
Nie wszystkim nie chodzi o nic złego.

Serio? Minęło raptem siedem godzin od:

Nie konkretnie w tym miejscu, ale z takich dyskusji wyłaniała się niezwykle intrygująca filozofia.

Zgodnie z nią zakładanie, że wszyscy dookoła mają dobre intencje jest czymś karygodnym i wartym napiętnowania w szeroko pojętym interesie osoby, która sobie takie założenie czyni.

I jeśli np.:

– pije na imprezie, przekonana, że nawet jeśli przeholuje to znajomi nie pozwolą, by stała jej się krzywda…
– albo kładzie się do łóżka z chłopakiem, pewna, że ten nie zrobi nic wbrew jej woli…
– albo idzie na kolację do mieszkania gościa, którego wcześniej nie spotkała w realu…

to zachowuje się nieodpowiedzialnie. Niewłaściwie.
Nie tak powinna postąpić! Jest winna co najmniej nadmiernego zaufania – i nieważne, że w/w osoby nie dawały wcześniej powodów, by podejrzewać ich o jakiekolwiek złe intencje lub ograniczać zaufanie.

Ale jednocześnie należy – kompletnie bagatelizować WSZYSTKIE niepokojące, alarmujące czy wręcz przerażające elementy wypowiedzi osób, rozmiłowanych w retoryce spod znakuja nie mówię, że X chociaż X” & “nie Twoja wina, ale zawiniłaś, należało dobitniej zareagować, albo zorientować się wcześniej” bo to jest po prostu chamstwo, głupota, zła wola, nadinterpretacje, projekcje i trolling by w ogóle choć przez moment pomyśleć, że ktoś może mieć na myśli coś złego!

Co tu jest realnym morałem? Nie mówię, że aplikowanym intencjonalnie, tylko realnym.

Radź sobie sama i radź sobie dobrze, a jak nie to stul dziób.“?

Jeśli ona to “idealnie” ujęła, to nie ma mowy o nieporozumieniu. Pisała o dewiantkach i masochistkach.

A porada idealna: zamiast się denerwować na osoby, mające głęboko w dupie to, że na tym etapie miały już kilka okazji by się pozbyć własnej ignorancji i zaprzestać z krzywdzącymi osądami, zapoznawszy się z materiałami na stronach mających jakąkolwiek renomę wejdźmy na coś, co się zwie twojewiadomosci.com (link do resztek w waybackmachine) i spójrzmy na ten oto, niezwykle wiarygodny i rzeczowy artykuł:

To już całość.

Seksuolodzy… publicznie…
Jakiś osobnik podpisujący się jako “Osiołek”, na nikomu nieznanej stronie napisał sobie, że oto przytacza słowa znajomego seksuologa.

https://www.youtube.com/watch?v=T17knI34kDg

Dlaczego orgazm jest tak uporczywie określany mianem “przyjemności”?
Przecież nie każdy orgazm jest przyjemny, a nie każda przyjemność związana z czynnościami seksualnymi jest orgazmem.

W przypadku wieloosobowego zgwałcenia z pobiciem nie można “osiągnąć” orgazmu, ale można go mieć.

Tak samo jak można, ukrywając się przed grupą żołnierzy np., z pełną świadomością, że jeśli nas znajdą/zauważą/usłyszą, to czeka nas pewna śmierć kichnąć albo czknąć.
Nie będzie to ani objaw zaburzeń psychicznych, ani skłonności samobójczych.
Fizjologia nie jest kwestią wiary.

“Ranga” oczywiście, że inna.
Zgwałcenie solo a zgwałcenie z kolegą, połączone z pobiciem, skopaniem i zafundowaniem obrażeń wewnętrznych to nie to samo.

Ale jeśli np. ta “sympatia” zgwałciła już kilkanaście bliskich sobie kobiet, bo uważa, że ma do tego prawo… a typom z bramy odbiło po tym jak jakiś koleś bez ich wiedzy nakarmił ich syntetycznymi prochami i są przerażeni tym, co zrobili – to ranga też będzie różna.

Można stopniować, pewnie.

Jak zaczniemy się zastanawiać nad tym, co jest “możliwe”, to ta zakochana dziewczyna z pierwszego opisu może się nawet nie poczuć skrzywdzona przez partnera.
“Możliwe” jest też to, że ta ledwo żywa, mocno poturbowana przez typów, którym kompletnie odwaliło pod wpływem nieznanego, nieprzewidzianego i podstępem im zaaplikowanego bodźca – zapoznawszy się z sytuacją uzna, że nie czuje się tak bardzo skrzywdzona przez nich jak przez gościa, który im to podał i tego, który w ogóle stworzył to świństwo.

Kontekst bywa istotniejszy od faktów – bo bez niego możemy sobie stworzyć w głowie skrajnie nieadekwatny obraz sytuacji.

Czy choć sporadycznie zdarza się, by ktoś przypominający, że gwałt w związku “też” jest gwałtem zapomina o tym, że można zgwałcić znacznie brutalniej, z kolegami, pobić i może jeszcze zamordować na koniec?
Nie spotkałam się z tym.
A z postulatami, żeby takich czynów w ogóle nie postrzegać jako zgwałcenia, dekryminalizować i obwiniać ofiarę – nagminnie. Postrzeganie oburzenia tolerancją wobec zgwałceń w związku przez pryzmat domniemanej nieświadomości, że można zgwałcić brutalniej zmierza w tym samym kierunku.

Zupełnie nie o to mi chodziło = ależ dokładnie o to mi chodziło, zapomniałam tylko rozpostrzeć pełnię obrzydliwości, w moment nadrobię!

delikatniejszy gwałt mniejszej rangi; zmuszenie do seksu z atrakcyjnym partnerem -> można mieć orgazm i nie ma potrzeby zaocznie stwierdzać niezrównoważenia psychicznego ofiary;
brutalny gwałt -> trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby mieć orgazm & NIE WIERZĘ by można było mieć orgazm w tych okolicznościach nie mając nierówno pod sufitem.

Bo tu tylko pewien dyskomfort, a tam cierpienie?
Bo można mieć orgazm z przyzwyczajenia?
Bo jak to taki lżejszy gwałt, to może być przyjemnie?

Bardzo subtelnie podana koncepcja arbitralnej gradacji cierpienia.

Prawo dokonuje tej gradacji, ale prawo nie jest istotą ludzką, tylko koncepcją.
Prawo nie czuje.
Prawo się nie boi.
Prawo styka się z ogromem różnych zbrodni i może sobie pozwolić na gradację, bo musi, bez niej nie mogłoby funkcjonować.
Prawo dąży do sprawiedliwości, ale nie zawsze jest sprawiedliwe, bywa niemoralne

Człowiek czuje, może mieć pewne doświadczenia, może ich nie mieć. Może cierpieć katusze z powodu, który innego by zupełnie nie obszedł, albo podejść obojętnie do czegoś, co innych wpędziłoby w rozpacz.
Albo się przyjmuje do wiadomości, że orgazm może być reakcją fizjologiczną, albo się dalej kombinuje z emocjonalnością i psychiką, która organizmowi zdrowego człowieka NA PEWNO nie pozwoli na tak nieadekwatną reakcję.

Można NIE WIERZYĆ w biologię i bardzo subtelnie wyjaśniać, że wierzy się w nią w pewnych, konkretnych okolicznościach a w innych nie a potem użalać się nad sobą, że “och, wcale nie o to chodziło” – choć w żadnym z kolejnych doprecyzowań nie widać nic innego niż to, co na samym początku.

Statystyk raczej nie było, zwłaszcza w 2014 roku, ale nie są potrzebne.
Prawdopodobieństwo takiej reakcji ma znaczenie dla… oceny prawdopodobieństwa takiej reakcji – a w tej dyskusji bardzo szybko przestało o to chodzić.
Nie chodzi o to, czy i jak bardzo jest ona prawdopodobna – nie jest prawdopodobna: jest bardzo mało prawdopodobna.
Ale czasem się zdarza. I jeśli się zdarza, to nie jest sprzężona z zaburzeniami psychicznymi czy zboczeniami tylko z fizjologią.

Orgazm w czasie gwałtu nie jest objawem zaburzeń psychicznych, tylko – dla osób, które to przeżyły – zwykle punktem od którego się zaczyna.

Bo przecież skoro był orgazm to musiało im się podobać, jakoś podświadomie – wbrew temu co czują i myślą.
Znikąd nie usłyszą, że to może być przypadkowa reakcja mechaniczna – a zewsząd, że jak ktoś ma problem z orgazmem to powinien być cierpliwy i szukać tych idealnych dla niego okoliczności.
Od paru lat dochodzi do tego jeszcze moda na ostry seks, będący jedynie słuszną stylistyką, świadczącą o wybitnej otwartości na doznania i udanym życiu erotycznym.
Zatem dochodzi do wniosku, że najwyraźniej tak wyglądają idealne okoliczności: skoro mieli orgazm kiedy się bali i czuli ból to zapewne właśnie takie okoliczności są dla nich idealne.
Nie są, a brną w to, bazując na fałszywym przekonaniu, więc psychika im siada.

Och, och, jak delikatnie. Doszło już do czerpania przyjemności. 

Było o orgazmie, o biologicznym orgazmie, nie o ekstazie umysłu, duszy i ciała.

Oczywiście, podziału na mniej i bardziej traumatyczne doświadczenia wcale nie było – zwłaszcza tam, gdzie się dwukrotnie pojawiły.
Istotnie musiała to być kwestia wysoce niefortunnego wyrażania myśli, skoro reakcją na krytykę był rozkwit z przyjemnościami.

O co zatem chodziło?
Dlaczego zmuszona do seksu przez męża, w domu dostała prawo do bezwolnego orgazmu, a napadnięta przez oblecha i pobita w parku NIE została obdarzona WIARĄ w to, że jej ciało mogło tak zareagować wbrew jej woli i nie dlatego, że ma nierówno pod sufitem?
Dlaczego w kontekście mechanicznego dojścia tak ważne były okoliczności gwałtu?
Dlaczego waga gwałtu została kilkukrotnie podkreślona?

Skoro nie chodziło o gradację traumy to o co chodziło? O cóż innego mogło chodzić?

To nie jest sprzeczne z twierdzeniem, że ofiara powinna się wstydzić, że jej organizm tak zareagował.
Więcej nawet, zaryzykowałabym twierdzenie, że to wręcz rzadko bywa sprzeczne.
Przykładów na to, że ta sama osoba jednocześnie poniża ofiarę i w otoczce uśmieszków zapewnia, że absolutnie nie powinna się tego wstydzić (jedynie zaakceptować fakt, że niektórzy mają ochotę ją z tego powodu poniżyć – ale pocieszyć się myślą, że to przecież nie jej wina!).

Czemuż miałaby się wstydzić?
Niech się nie wstydzi.
Po prostu niech wie, że jeśli to nie było podczas zgwałcenia light, to wiele osób uważa ją za wypaczoną, niezrównoważoną psychicznie i czerpiącą przyjemność z okrucieństwa jakie jej zadano.
Ot, takie tam, prawo do wyrażania własnej opinii, która powinna zostać uszanowana – i nie recenzowana w sposób negatywny, bo to przykre i bolesne czytać o sobie takie niemiłe rzeczy.

Ci, których trzeba uświadamiać czyli… widma, które twierdzą, że:

gwałt jest dobry“,
gwałciciel zawsze jest niewinny“,
to ofiara powinna się wstydzić że została zgwałcona
czy np.
ofiary powinny być trwale eliminowane ze społeczeństwa, nie trzeba nam takich, tylko z nimi problem“?

Nie da się nawrócić ludzi, którzy tego nie chcą.

W głowie orgazm się odblokowuje… jeśli z jakichś przyczyn w głowie został zablokowany.

Jak np. kobieta została wyhodowana w przekonaniu że jest brudna i zła, między nogami ma Szatana, a orgazm to diabelski wymysł feministek, to nawet jak się z tych przekonań wyrwie, zakocha w fajnym facecie, będzie go pożądać i odczuwać przyjemność z fizycznych kontaktów z nim, to nadal może nie być zdolna do orgazmu przez blokadę w głowie, że to złe.
W takim przypadku orgazm będzie się musiał “odblokować” w jej głowie. Partner będzie czuły, ona zrelaksowana, to w pewnym momencie, za dziesiątym, dwudziestym albo setnym razem się odblokuje.

Jeśli kobieta postrzega seks bardzo duchowo i miłośnie, to też, jej orgazm będzie wynikał w dużej mierze z jej emocji, wzmacnianych fizyczną aktywnością.

Ale – że się tak nieelegancko wyrażę – i ta pierwsza, i ta druga może mieć orgazm w dworcowym kiblu, do którego ledwo zdąży dobiec, po kilku trudnych godzinach w autobusie bez przerwy na sikanie.
I to nie będzie świadczyło o tym, że się duchowo i intelektualnie podnieciła sedesem czy tam załatwianiem potrzeby fizjologicznej w miejscu publicznym. Ani o tym, że tam czuje się z tą muszlą bardziej/równie komfortowo jak z ukochanym.

Raczej nikt sobie tego nie wyobraża. To nie jest wyobrażalne. Dlatego tak, z przeproszeniem, ryje banię tym, którym się zdarza.

Fantazja o gwałcie ma tyle wspólnego z gwałtem, ile bzyknięcie partnera w opasce z kocimi uszkami ma z zoofilią.

Płaskich orgazmów to chyba nikt nie zna. Jakby orgazmy bez miłości były płaskie, to ludzkości by było z pół miliarda.

Cud nad Wisłą.
Pani po upomnieniu zreflektowała i podjęła nieudolną, ale ewidentnie pełną dobrych chęci próbę wyjaśnienia, że już nie ma na myśli tego, co w poprzednim poście – zamiast tradycyjnego powtórzenia tego samego, obleśniej i oburzenia, że “jest przecież przeciwna gwałtom“, więc nie do niej z pretensjami.
Chapeau-bas!

Większość tych okropnych wynurzeń to tragiczna mieszanka niewiedzy wypełnianej domysłami i braku umiejętności wyrażania myśli.

Chociaż nabyta skłonność do ostracyzmu wobec kogokolwiek, choćby obiektem miałyby być jakieś wyimaginowane grupy lub osoby też ma w tym swój wkład.

Czy ofiara gwałciciela może odczuwać przyjemność?

Tak, może.
Nie jest to prawdopodobne, ale jest możliwe.
I zwykle jest to forma dodatkowej krzywdy, na którą bardziej narażone są kobiety, posiadające względną łatwość osiągania orgazmu – i zwłaszcza te, które są w trakcie tego aktu stymulowane przez gwałciciela – acz ani to “bardziej”, ani to “zwłaszcza” nie sprawia, że w innych okolicznościach nie może się zdarzyć.

Krzywda wynika z tego, że taka “przyjemność” nie jest prawdziwa, nie jest zgodna z wolą ani emocjami, bliższa raczej tej konsternacji, kiedy człowiek dotyka czegoś… i przez kilka sekund nie wie, czy się poparzył, dotknął czegoś lodowatego, czy właśnie się mocno zadrapał jakąś blachą. Dopiero po chwili orientuje się w sytuacji i uświadamia sobie, co się stało, co właściwie poczuł.
Nikt się nie obwinia o to, że “poczuł” jakby lodowate zimno podczas gdy tak naprawdę się oparzył, bo żadne z tych zdarzeń nie jest otoczone tabu, nie ma wielkiej wagi, nie prowokuje gonitwy myśli, nawet jeśli goi się miesiącami.

Kontekst przemocy seksualnej jest skrajnie inny, mamy całe oceany bzdur, stereotypów i wpędzania w poczucie winy, czekające na każdą potencjalną i faktyczną ofiarę. Nie mamy świadomości seksualnej, nie mamy wiedzy na temat zachowywania higieny psychicznej, a w rezultacie generujemy miliony ludzkich dramatów, których by nie było, gdybyśmy tę świadomość i wiedzę mieli.

Zgaduję, że niektóre z osób, których wypowiedzi przytoczyłam próbowały nieumiejętnie krążyć wokół motywu przemocowego partnera, słusznie przypuszczając, że większość tych rzekomych “przyjemności” będzie doznawana właśnie w takim kontekście (niesłusznie zakładając, że tylko w takich).
To nie jest mylne… jest nawet dość logiczne: przemocowych partnerów jest masa, jeśli się ostentacyjnie nie znęca, nie zadaje bólu, a jakieś tam wymuszone pieszczoty, to całkiem prawdopodobne, że któraś z napastowanych poczuje jakąś “przyjemność”.
Chadza to i dalej – możemy mieć do czynienia z przemocowcem, który robi kobiecie wodę z mózgu i choć ma gdzieś jej uczucia, wolę i chęci, to zdecydowanie nie ma gdzieś satysfakcji z udowodnienia jej, że “wie lepiej”, czego chce jej ciało skoro np. ona płacze, ale on, korzystając z tego, że nauczył się ją fizycznie stymulować robi to i triumfalnie drwi sobie z jej protestów, bo oto jej ciało, odczuwając przyjemność, usprawiedliwiło jego poczynania… (to samo może robić i kobieta mężczyźnie, ale pytanie dotyczyło konkretnie kobiet).

Czy ofiara gwałciciela może mieć orgazm?

Tak, może.
Jw. – nie jest to prawdopodobne, ale jest możliwe.
Może to być orgazm w ramach tej “przyjemności” – sprzeczny z emocjami i wolą… ale może to być orgazm całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek namiastki przyjemności w największym nawet cudzysłowie.
Fizjologiczny, niezrozumiały, zaskakujący, z przeproszeniem, z partyzanta. Mimo bólu, strachu, szoku, pragnienia ucieczki nagle sru, orgazm, przez który koszmar staje się jeszcze większy – bo kobieta zaczyna wątpić w swoją poczytalność, w realność swojego sprzeciwu, w swoje ciało, we wszystko.

Nie tak prezentuje się kobiecy orgazm: jako coś, co może ot tak, a nawet wbrew wszystkiemu – bo zwykle nie jest ani “ot tak” ani wbrew czemukolwiek.
Pewną rolę odgrywają tu też wątki poniekąd “pedagogiczne”. Wszak daleko nie odeszliśmy od rubasznych filozofów, wyjaśniających w TV, że kobiety chcą/lubią być gwałcone. Większość jest istotniejsza od mniejszości – w tym przypadku mniejszością są kobiety, zdezorientowane absurdalnymi reakcjami swojego ciała, a większością wszystkie te, przeciwko którym przemocowcy wykorzystywaliby fakt, że skoro kobieta gwałcona jest zdolna do orgazmu, to i samo gwałcenie jest ok.
Grubymi nićmi to szyte, ale nie to pierwsze, nie to ostatnie. Troska jest zwykle grubymi nićmi szyta.

WIZJA. Nic więcej. WIZJA.

Teza, zgodnie z którą kobiety nieustannie hamują swoją żądzę obciągania przypadkowym kolesiom i tylko czasem, po alkoholu im się klocki obluzowują – jest niezwykle intrygująca, acz zwykle fałszywa.

Mogło być jak w WIZJI… a mogło być zupełnie inaczej.

Skoro nawet dysponująca tak szeroką wiedzą teoretyczną recenzentka nie była w stanie zastosować adekwatnego określenia – którego ja również nie znam, choć przypuszczam że makaronizm face fuck czy throat fuck byłyby najadekwatniejsze – to wydawanie wyroku w oparciu o tendencyjny dobór określenia czynności jaka miała miejsce jest po prostu bzdurne.

Gwałt oralny, który “sam się robi”, czyli polegający na wepchnięciu penisa do czyichś ust lub głębiej i wykorzystywaniu jego/jej głowy jako preferowanej i dostępnej dziury to spore ryzyko posłania ofiary na tamten Świat. Same obrażenia gardła mogą być bardzo poważne, szanse na udławienie się wymiocinami i uduszenie spore, a pole do popisu z “sama chciała!” niewielkie, choć mordercy ostatnio lubują się w opcji “lubiła bdsm!”.

Gwałt oralny w nieco mniej brutalnym wydaniu może polegać na przystawianiu czyjejś głowy do swojego krocza i wkładaniu tego, czym się tam dysponuje do ust osoby, która sobie tego nie życzy, lub jest zbyt nieprzytomna by protestować.
Jak się ma w głowie jakieś spektakularne obrabianie pały, porównywalne z procesem zjedzenia całego loda “świderka”, to bez szantażu/groźby/zastraszenia trudno sobie wyobrazić by mogło to być niedobrowolne.
Ale jak się ma doprowadzoną do nieprzytomności dziewczynę, zawleczoną gdzieś na ubocze, przysypiającą, wymiotującą, to otworzenie jej ust, wpakowanie do nich kawałka fiuta i poruszanie jej głową w tę i nazad jest wykonalne.

Trudno, głupio i okrutnie jest oczekiwać od ofiary, że opowiadając traumatyczną dla niej sytuację opatrzy ją soczystymi, szczegółowymi opisami, jak do czego doszło.

Nie ma (lub jest, ale ja go nie znam) żadnego funkcjonującego powszechnie określenia, ujednoznaczniającego z przeproszeniem konkretną stylistykę aktu oralnego.
Zrobiłam mu loda” mogło być jedynym dostępnym, w miarę adekwatnym nazwaniem czynności, jaka miała miejsce.
Może chodzić o jakiś dziki, popisowy oral… może chodzić o to, że w kolejnym urywku wspomnień miała jego penis w ustach, a jej głowa poruszała się w przód i w tył, z kompletnie niezrozumiałych dla niej w tamtym momencie powodów.

Chcę wchodzić w brutalne szczegóły, bo wydaje mi się, że jest niewiele brutalniejszych rzeczy, które można zrobić ofierze gwałtu niż wyjaśnić jej, że po prostu sama chciała, bo fizycznie nie mogła nie chcieć.

Może i chciała, ale za jasną cholerę mi na to nie wyglądało.

Dziewczyna poszła na imprezę z chłopakiem, zwykle nie piła, tam prześcigali się w proponowaniu jej kolejnych drinków. Była z chłopakiem, ze znajomymi, sytuacja, którą dość trudno uznać za szczególnie alarmującą.
Potem jacyś koledzy wyciągnęli jej chłopaka (który nie chciał jej zostawiać pijanej) na jakąś super ważną przejażdżkę PO COŚ. On pojechał, koleś wziął ją do pokoju, dobierał się do niej, “całowali się”, “zrobiła mu loda”, średnio kontaktując co się dzieje. Następnie koleś zabrał ją z tego pokoju i oddał chłopakowi, żeby ją odwiózł do domu.

Każdy ma swoje wizje rzeczywistości, dla mnie to nie wygląda na opis okoliczności, w których niepozorne dziewczę odkrywa w sobie namiętną tygrysicę i rzuca się obciągać gościowi, który jej się nawet nie podoba.
Może i tak było – ale nie stawiałabym na to.

Nie było pytania o to, czy była stroną czynną.
Był wykład o tym, że robienie komuś loda zawsze implikuje aktywny udział w tym akcie – po założeniu, że jednym z “zapomnianych szczegółów” było ochocze rzucenie się na penisa, ale nie to, że z jej strony ochoczego nadziewania się nie było.

A cukiereczek, którego zdradziła też niezły. I znajomi, cymes.
Najpierw jakaś ustawka z tym, żeby cukiereczka koniecznie z nią rozdzielić, potem wszyscy ciuchutko jak myszki pod miotłą, kiedy gość ją do pokoju zabiera.
Po wszystkim cukiereczek chciał jej wybaczyć, ale nie mógł, bo koledzy się z niego śmiali, więc kilka miesięcy po zerwaniu poleciał opowiedzieć jej nowemu chłopakowi o tym, jak to ją rzucił bo obciągnęła innemu na imprezie.

Nie wygląda mi to na scenariusz organiczny, czyli na coś, do czego doszło w wyniku wysoce niefortunnego dla bohaterki splotu zdarzeń. Czy Cukiereczek wiedział, co się święci czy nie wiedział ciężko zgadywać, ale jakiś samorodny reżyser i scenarzysta to tam chyba był.

Czy to jest kwestia podłości i złej woli recenzentki?

Wydaje mi się, że jak w wielu przypadkach: raczej nie.
Ale brzmi to jak brzmi i wygląda jak wygląda – mocno średnio.

Żadna taśma izolacyjna nie ma mocnego kleju.
Wszystkie są raczej lekko lepkie, bo ich główną (w zamierzeniu jedyną) rolą jest izolowanie, a najważniejszą cechą elastyczność – przeważnie używa się ich do kabli i przewodów.
Duct tape nie jest taśmą izolacyjną. Są lepkie taśmy, które od biedy zaizolują, ale stricte izolacyjnymi się ich nie nazywa.

Oczywiście to “odniesienie” do zsuwającej się taśmy było wyrazem sceptycyzmu wobec opowieści Autorki, bo wiadomo, nawet jak nie chce tego nigdzie tego zgłaszać, to jako baba na pewno w każdej chwili gotowa zrujnować życie temu porządnemu facetowi.

Czy rzadko się zdarza, żeby ktoś troskliwy, uprawiający zwyczajny seks z partnerką był gwałcicielem? Nie szafowałabym z tym zbytnio.

Jeśli nie postrzega partnerki jako ofiary, to nie będzie jej tak traktował.
Ludzi, nieskłonnych do uświadomienia partnera lub partnerki, co tak naprawdę ich kręci z obawy, lub pewności, że nie zostałoby to zaakceptowane też nie brakuje. Ani takich, którzy wręcz nie chcą, by ich partnerka miała cokolwiek wspólnego z ich nieeleganckim fetyszem.

Czy widać, czy nie widać…

Coś tam na pewno widać, ale skąd osoba, będąca w swoim pierwszym, drugim czy trzecim związku miałaby wiedzieć, co właściwie widzi i o czym to może świadczyć?
Jakby dziewczyna miała 50 czy 100 partnerów seksualnych i wiedzę, którzy z nich byli przemocowcami zdolnymi do gwałtu, a którzy nie to jasne, bzykając się z kolejnym na pewno mogłaby poczynić jakieś istotne obserwacje, pozwalające jej domniemywać, czy ma do czynienia z fajnym facetem. Ale takim przekrojem nikt nie dysponuje.

Niektóre dziewczyny wstydzą się swojej ochoty na seks, więc oskarżają ekspartnerów o gwałty... bo zauważyły w jakim tonie ludzie zwykli się wyrażać o tych wszystkich szmatach i latawicach, ale przeoczyły, że ofiary gwałtów traktuje się jeszcze gorzej i że przerażająco często to z tych zgwałconych robi się szmaty i latawice?
No cóż. Coraz bardziej i bardziej sceptycznie podchodzę do tych męskich dramatów.
Demoniczne baby rujnujące im życia są do szpiku kości perfidne i bezwzględne, acz niezwykle wstydliwe, złaknione opinii porządnej kobiety nieopętanej seksem i bystre jak woda w sedesie, z którego właśnie ktoś skorzystał. Brzmi jak scenariusz do niskobudżetowej parodii thrillera, nie jak dramat obyczajowy.

Pomijając historię z wątku.
Te WIZJE bywają naprawdę epickie. Ta jest o tym, że ofiara gwałtu nie może być “na górze”.

Człowiek nie kangur czy inna żaba, żeby był w stanie się ot tak, w idealnie wyczekanym momencie dobrze wybić i wylądować o dwie długości ciała dalej.
Jeśli gwałciciel wie, że gwałci, to czy na górze, czy na dole, zwiać ciężko.
Można posadzić na sobie nieprzytomną osobę. Tu spadnie, tam spadnie, ale jak się dobrze ułoży i trochę podtrzyma: będzie “siedzieć”.

Kobieta gwałcona jest zwykle dość mocno “ubezwłasnowolniona” fizycznie. A kobieta nieprzytomna, o której była mowa jest pozbawiona możliwości wpływu na sytuację, jest też psychicznie i fizycznie zależna – jak każda nieprzytomna czy półprzytomna istota.

Normalność dzieciństwa orzekana na podstawie… czego?

Żeby dziecku nie spierdolić psychiki nie wystarczy go nie lać, wydawać na jego miesięczne utrzymanie ponad 5% średniej krajowej i sprawiać wrażenie sympatycznej osoby w oczach osób o percepcji godnej wora po cemencie.

Skoro to nie jest ocena nikogo konkretnego, to w kogóż jest wycelowana ta bezkompromisowa recenzja? We własną WIZJĘ tego jak to wygląda?

Właściwie każda kobieta siedząca w związku z tyranem to ofiara niegdysiejszych psychicznych znętów.
Niekoniecznie takich samych, w tej samej formie, ale wiele dróg prowadzi do Rzymu.
Nie każdy tyran daje jasne sygnały, że nim jest i nie każdy ma bazę, która pozwalałaby mu stwierdzić, co może być takim sygnałem, co ewidentnie nim jest, a jak wygląda życie bez przemocy.

“Normalność” w sensie powszechność to przemoc – w tej czy innej formie. W 2013 każdy wiedział, że ciosy baterią w skarpecie to przemoc, ale podjazdy socjopaty, narcyza, przemocowca… bez jaj.
Tysiąć pięćset sto dziewięćset wątków na tym forum było z wątpliwościami dziewczyny odnośnie zachowania Misia i 90% rad, żeby przestała robić z igły widły, bo dobry chłopiec się stara. No ale normalna, szacunku godna kobieta, z luksusem braku podobnych wątpliwości i wychowana przez rozsądnych, kochających, dobrych ludzi nigdy by na coś takiego nie poszła – a nawet gdyby, to szybko by się zorientowała i uciekła. Takiej to można współczuć, nie jakiejś okaleczonej emocjonalnie, tępej idiotce z patoli.

Taką, to tylko solidna porcja poniżenia może otrzeźwić co prawda ta metoda nie sprawdziła się jeszcze nigdy, ale za to jest darmowa, łatwa w aplikacji i całkiem satysfakcjonująca dla samozwańczego dochtóra, który zabiera się za uzdrawianie.

Brak empatii nie polega na tym, że człowiek nie ma świadomości, że inni odczuwają fizyczny ból i cierpią w wyniku jego poczynań.

Jak człowiek nie ma tej świadomości i nie może jej zyskać na drodze wyjaśnienia, to cierpi na poważne zaburzenia psychiczne, a opieka nad taką osobą nie jest nieetyczna.
Opieka nad osobą ciężko zaburzoną czy nieuleczalnie chorą nie jest nieetyczna.
A przestępcy seksualni atakujący dzieci… atakujący kogokolwiek to w ogromnej, przeważającej większości nie są ludzie niezdolni do odróżniania dobra od zła.
Kastracja farmakologiczna przynosi rezultaty, ale tylko w przypadku osób, które same chcą, życzą sobie takiej pomocy. Aplikowana na siłę jest skrajnie nieefektywna, jak przystało na terapie aplikowane na siłę.

A czy pedofilia nie jest uleczalna…

Póki co nie dysponujemy odpowiednią wiedzą ani umiejętnościami by marzyć o wyleczeniu choć części osób o tych skłonnościach, więc nie wiemy: czy faktycznie nie ma żadnej skutecznej terapii, czy po prostu jeszcze nie udało nam się jej odkryć.
Może za kolejnych 10 czy 20 lat okaże się, że to jednak możliwe… a może badaczom uda się ostatecznie dowieść, że wszystkie te próby były naiwne i bezcelowe? Tego nie wiemy.

A czy to bezsensowne marnowanie pieniędzy? 
W kontekście faszerowania przestępców seksualnych środkami obniżającymi popęd i czekania na cud uleczenia to tak – bezsensowne.
W perspektywie dna dzisiejszego inwestowanie jakichkolwiek kwot w badania i próby leczenia pedofilii – można znaleźć milion rzeczy, których dofinansowanie przyniesie więcej widocznych korzyści.
Ale czy w perspektywie jednego, dwóch, trzech kolejnych pokoleń to nadal bezsensowne?
Z tym bym nie szarżowała, bo rozwiązywanie problemu istnienia pedofilów czekaniem aż zaatakują i skrzywdzą, lokalizowaniem i uśmiercaniem ich celem nie marnowania na nich pieniędzy, bo nie są tego godni…
Obecne dzieci, które dopiero wyrosną na pedofilów też nie są tego godne?
Te, które się urodzą za 20 lat nie są godne inwestycji, które być może, przynajmniej część z nich uchronią od koszmaru bycia ofiarą pedofila?

Ja osobiście jednak bym te pieniądze pomarnowała. Stawka jest dostatecznie wysoka, by uznać ją za istotną.

Gwałt i pobicie ze skutkiem śmiertelnym to nie jest coś, co mogłoby być zaskakujące dla sprawcy.

Normalne zachowanie po powrocie do domu” to może być rzucone wgłąb mieszkania “hejo, jestem” i wycieczka do łazienki, albo swojego pokoju.
Świadczy o tym, że albo nic szczególnego się nie wydarzyło, albo że ktoś nie chce pokazać, że coś szczególnego się wydarzyło.

Co do śladów to czasem widać, czasem nie.
Jak się dwóch porównywalnie silnych, sprawnych i rosłych chłopa bije, to szanse na to, że nic nie będzie po nich widać są minimalne.
Jak wielki chłop z zaskoczenia rzuca się na drobną 48-letnią kobietę, to jest w stanie pogruchotać jej kości w kilku ciosach bez obijania sobie kostek dłoni – a tu nie było nawet tego.
Została z całą mocą uderzona w twarz, po czym najprawdopodobniej upadła i uderzyła tyłem głowy o krawężnik.
Następnie napastnik zdarł z niej ubranie, zgwałcił ją i nieprzytomną, nagą wepchnął pod samochód, żeby zmniejszyć szanse na to, że ktoś w miarę szybko ją zauważy.

Wszelkie ewentualne wątpliwości względem jego winy rozwiewa – cytując za dziennikiemwschodnim “jeden z największych ekspertów od badań DNA w Polsce” dr Ryszard Pawłowski “Dlaczego nie ma śladów napastnika na ciele ofiary? Dlaczego nie ma śladów DNA za paznokciami ofiary?“.

Jakich z przeproszeniem śladów na ciele ofiary oczekiwałby ten ekspert?
W którym dokładnie momencie ofiara, uderzona z zaskoczenia w twarz i siłą tego ciosu rzucona na bruk, gdzie ostatecznie wyoutowało ją kolejne uderzenie, w krawężnik mogłaby mieć szansę na zadrapanie sprawcy?

I cóż to za linia obrony?
Podobno odłączył się od grupy, żeby kupić papierosy w hotelu – wałkowali to artykuł z artykułem, reportaż za reportażem… I co? I nic. Nic.

W hotelu nie było monitoringu?
Pod hotelem też nie?
Osoba, która sprzedała mu wspomniane papierosy doznała amnezji?
Czy może tamten monitoring przepadł zanim ustalono, że to on jest podejrzanym?
Kupił w końcu te papierosy, czy nie?
Jak kupił to pewnie zapalił gdzieś pod hotelem albo wrócił do mieszkania, żeby tam zapalić.
Co miał w łapce, jak wracał do mieszkania, a czego nie miał ze sobą w momencie, kiedy odłączał się od siostry i koleżanek – a co na nagraniach z monitoringu wyglądało jak torebka ofiary?
Czy może była to niefortunnie zwinięta reklamóweczka w której schował sobie kupione chwilę wcześniej papierosy?

Czy to nie jest oczywista linia obrony?

X odłącza się od grupy na w miejscu Y. Idzie do hotelu Z. Dojście tam zajmuje mu około 5 minut. Wchodzi i kupuje papierosy. 3 minuty. Pali za krzakiem pod hotelem 8 minut. Wraca do mieszkania, dojście od krzaka do mieszkania zajmuje około 15 minut.
Niestety w hotelu nie było monitoringu/monitoring przepadł zanim X dowiedział się, że jest podejrzany, w ręce niósł zwiniętą reklamówkę.

Zamiast czegoś, co w logiczny sposób przemawiałoby za jego niewinnością (nawet gdyby dojście od miejsca w którym odłączył się od grupy do miejsca napadu + powrót do mieszkania + chwila na pobicie i zgwałcenie zajmowało mniej więcej tyle samo czasu) było:

  • pitolenie o tym, że to taki dobry chłopak i on by absolutnie nie mógł…
  • podkreślanie, że ofiara bezpośrednio po napadzie nie wskazała go jako sprawcy (z pominięciem drobnego detalu jakim było to, że była w śpiączce);
  • zastanawianie się nad tym, czemu nie miała jego DNA pod paznokciami (choć przy takim scenariuszu praktycznie niemożliwym jest, by się tam znalazło).

To nie jest linia obrony niewinnego człowieka, tylko próba nalania z pustego w próżne. Przerażająco skuteczna.

Albo był jednym z najgłupszych studentów, jakie kiedykolwiek widziały prawnicze kierunki i bardziej nierozgarnięci byli tylko jego obrońcy, albo…

 

 

Kolejna część:

Nie wiem, ale powiem… część II

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.