Przez długie lata żyłam w przekonaniu, że to po prostu metoda dyskusji: ktoś opowiada coś okropnego… nie wiadomo, co na to odpowiedzieć, więc po chwili niezręcznej ciszy słuchacze zaczynają opowiadać swoje i zasłyszane anegdoty na temat, by ostatecznie, po wymianie dostatecznej ilości tych historyjek dojść (być może) do jakiegoś sensownego wniosku jak sobie z daną sytuacją poradzić.
Ale czy to jest kwestia dzikiej żądzy podzielenia się własną historią, która ma w jakiś sposób pomóc? Powiedzenia/napisania czegokolwiek? Czy po prostu wymagająca natychmiastowego zaspokojenia potrzeba przedstawienia się w jak najkorzystniejszym świetle?
To ostatnie jest bezużyteczne i szkodliwe. Co komu po radzie, sprowadzającej się do “bądź mną, to dasz sobie radę w każdej sytuacji, zwłaszcza hipotetycznej“?
To pierwsze… nadal wydaje mi się dość sensowne. Tzn. im więcej anegdot tym sensowniejsze, bo jedna niewiele wnosi – ale jak się zbierze np. dziesięć albo piętnaście historii o tym, jak kto wspomina swoje najspektakularniejsze uchlanie się na imprezie, to już zaczyna być widać, że ludzie różnie reagują i bezzasadnym jest założenie, że jak jedna opowieść nie przystaje do drugiej, to pewnie któraś z tych dwóch jest ściemą.
Dziewczyna poszła na imprezę, wypiła za dużo, jakiś glonojad przyssał się do niej z całowaniem, które uświadomiła sobie dopiero po chwili.
Zaraz potem oddaliła się od glonojada, który żadnych dodatkowych prób ataku nie uskuteczniał… ale i “och, dokąd idziesz” ani “coś jest nie tak?!” też nie wiemy, by wypowiedział.
Wreszcie sytuacja, w której uzasadnionym byłoby gdybanie, że może chłopak również się ubzdryngolił i coś mu się wydawało, że był nachalny ale nie miał ambicji awansowania na przestępcę seksualnego… tyle, że dyskusja była nie o tym.
Zagwozdką dla recenzentów miało być to, czy mimowolny pocałunek z rzucającym się na człowieka glonojadem kwalifikuje się jako zdrada czy nie.
Nawet zakładając, że historia była zmyślona od początku do końca, lub stworzona na potrzeby wyjaśnienia, dlaczego dziewczę, rozochociwszy się alkoholem jęło ochoczo obcałowywać przypadkowo znalezionego na dancefloorze chłopa…
Nawet gdyby tak było lub/i gdyby poczyniono takie założenie, to nadal – morałem jest tu stwierdzenie, że autorka komentarza reaguje na upojenie alkoholowe w określony sposób: jedynie wiarygodny, a niemoc, bezwolność i chwilowe utraty świadomości mimo trzymania się na nogach są niemożliwe i zasługują na drwinę.
To nie jest realne by twierdzić, że się, będąc pod wpływem alkoholu totalnie zawsze jest w stanie przewidzieć, jak ktoś się zachowa i choć spróbować przeszkodzić jego zakusom godowym zanim je zamanifestuje.
Tzn. twierdzić to sobie może… Mr Miyagi albo ten drugi tam… Master Pai Mei mogliby nawet przy tym twierdzeniu nie ściemniać – reszta raczej nie.
No… w sumie to jakby się tak zastanowić, to opowieść tej dziewczyny zaczyna się wydawać całkiem wiarygodna no aaale jakbym JA była w takiej sytuacji, to łohohoho, czego bym nie zrobiła.
A nawet, jakbym nie zrobiła, to na pewno nie zaliczyłabym blackoutu akurat w momencie, kiedy działoby się coś istotnego. No way.
Klasyczne “co to nie ja”.
A inni? Ech… fantaści, krętacze. Kalkulują sobie na chłodno, żeby przedstawić się w jak najlepszym świetle.
Traktowanie wszystkiego jako bodźca do serwowania własnych anegdotek jest raczej dość powszechne… ale co innego wymiana anegdot w temacie, a co innego prezentacja opowieści rodzajowych o Mary Sue, która bohatersko radzi sobie w każdych okolicznościach i jest jedynym wiarygodnym punktem odniesienia.
Zwłaszcza, że – jeśli już gdziekolwiek – to raczej w tych opowiastkach pomija się fragmenty, które mogłyby prezentować naszą Mary Sue w niekorzystnym świetle.
“Nie kontaktowałam, nie spodziewałam się, że zacznie mnie całować, byłam tak pijana, że dopiero po chwili zrozumiałam co się dzieje” nie jest głupim usprawiedliwieniem.
Jest całkiem sensownym wyjaśnieniem, jakie okoliczności sprawiły, że doszło do tej sytuacji.
To nie jest nawet rzecz mało prawdopodobna – w przeciwieństwie do WIZJI w których można kogoś zaciągnąć na ubocze, rozebrać i zgwałcić nie zauważywszy, że ktoś się broni, protestuje albo jest nieprzytomny (a takie scenariusze wielu łyka bez popity).
Mogło być zupełnie inaczej, ale chodziło o radę adekwatną do sytuacji, którą opowiedziała, nie o wyroki w sprawie alternatywnej.
Z drugiej strony, skoro Autorka gardzi laskami, które się liżą z byle kim, nie biorąc pod uwagę, że mogły się znaleźć w podobnej sytuacji co ona, albo lizać się z byle kim ku obopólnej uciesze i bez zdradzania kogokolwiek… to chyba i tak – zwrócenie uwagi konkretnie na ten aspekt miałoby lepszy wydźwięk niż próby charytatywnego odpłacania pięknym za nadobne, ale to nawet w takim układzie mocno niestosowne.
Swoją drogą – czyż to nie intrygujące, że w masowej świadomości poczynań kobiety skrzywdzonej, spożyty przez nią wcześniej alkohol nie usprawiedliwia, a napastliwego lub krzywdzącego faceta trochę nieśmiało, trochę pokrętnie, “częściowo”, poniekąd lub w domyśle – ale ostatecznie jednak usprawiedliwia?
“On” mógł mieć w głowie… istne kłębowisko poczciwości i niewinnych intencji.
“Ona”… w najlepszym razie była bezmyślna, wysoce prawdopodobnie wręcz perfidna.
Żeby to się jeszcze opierało na wyciskaniu z dostępnych informacji maksimum przesłanek, które przemawiają za “jego” niewinnością i “jej” winą, to można by to nazwać poglądami – tendencyjnymi, seksistowskimi ale jednak poglądami.
Ale nie, opiera się na alternatywnych WIZJACH.
Jestem już zmęczona tym artykułem. Dostaję mdłości na samą myśl o nim.
Nie dałoby się – zamiast automatycznego przejścia w tryb recenzji – po prostu zaakceptować faktu, że istnieją kobiety, które reagują w ten sposób?
To przerażająco powszechne, nie “dziwne” ani “bardzo dziwne”.
Wszak morałem jest właśnie to, że nie można całej winy zrzucić na faceta.
I że istnieje jeszcze inna opcja poza zrzucaniem winy na zgwałconą.
Kobiety są wychowywane w ten sposób. Nie tylko małe dziewczynki, nie tylko nastolatki, nie kobiety które teraz dorastają.
Dorosłe kobiety zostały tak wychowane i są tak wychowywane nadal.
W przeświadczeniu, że są wszystkiemu winne, i że jakkolwiek partner/facet odbierze jej zachowanie, tak ma moralne prawo ją potraktować – bo nawet jeśli formalnie takiego prawa nie ma, to jednak…
Że mają się bać wyjścia na idiotki, histeryczki, oszustki, manipulantki i fałszywe oskarżycielki. Bo “wszyscy wiedzą”, że kobiety właśnie takie są. Bo jakiś przypadkowo spotkany na imprezie łepek, i facet z którym się tworzy związek dostaje społeczne przyzwolenie na traktowanie swojego widzimisię jako decydującej kwestii, nie jej sprzeciw, który przecież mogła wyrazić na tysiąc skuteczniejszych sposobów.
Artykuł miał zmotywować do buntu przeciwko wpychaniu kobiet w ten potrzask.
A zainspirował do chamskich podsumowań głównej bohaterki i rzucenia garści pomysłów na dekryminalizację przemocy seksualnej w trosce o bezpieczeństwo mężczyzn, podobnych jej partnerowi, który ją związał i zgwałcił bo – zgodnie z optymistycznym założeniem odbiorców: niewątpliwie miał jak najlepsze intencje i coś tam sobie, jako wybitny myśliciel umyślił.
To, że ktoś nie potrafi, ma problem z dobitniejszym zakomunikowaniem sprzeciwu… nie znaczy, że ten, kto ten niedobitny sprzeciw ignoruje zasługuje na jakąkolwiek ujmę w odpowiedzialności.
Czy to, że ktoś niedobitnie zakomunikował swój sprzeciw przeciwko pobiciu pod klubem znaczy, że nie można zrzucić winy na tych, którzy go pobili?
Nie.
Czy niedobitnie zakomunikowany sprzeciw przeciwko włamaniu i kradzieży jest równoznaczny z mniejszą odpowiedzialnością włamywaczy i złodziei?
Nie.
Czy to, że ktoś nie był dość perswazyjny w wyjaśnianiu swoich obiekcji względem zbliżającego się morderstwa jest okolicznością łagodzącą dla mordercy?
Nie.
Czy dla wszystkich jest z grubsza oczywiste, że raczej nikt nie chce zostać pobity, okradziony czy zamordowany?
Tak.
Czy jest to na tyle oczywiste, by wymaganie jasnego, konkretnego, dobitnego sprzeciwu wobec takich działań od odbiorcy tychże w momencie kiedy są mu aplikowane jawiło się jako absurdalne?
Tak.
Czy dla wszystkich jest jasne, że “nie” znaczy NIE i to NIE jest wiążącym NIE – chyba, że wypowiadający je ustali z słuchającym inaczej, lub zmieni zdanie i powie “tak”?
NIE.
Czy dla wszystkich jest jasne, że sprawca przemocy seksualnej jest za nią w pełni odpowiedzialny?
NIE.
Czy dla wszystkich jest oczywistym, że sprawcy słysząc te wszystkie “ale” w recenzjach i rubasznych anegdotkach dochodzą do wniosku, że jednak mogą stosować przemocowe zachowania?
NIE.
I właśnie o to chodzi. Właśnie w tym problem.
Dążenie do sprawiedliwości nie zawsze polega na doprowadzaniu sprawcy przed oblicze sądu.
Jeśli szanse na to są bardzo małe, można się nadal tej sprawiedliwości pazurami wczepiać i po czasie nie usprawiedliwiać tego okolicznościami.
Pragmatyzm pragmatyzmem, ale tacy tłumowi macacze są świadomi okoliczności: kobiety nie spodziewają się ataku, tłum ludzi skupiony na swoich sprawach i wpakowaniu się do właściwego autobusu.
Złapanie kogoś za cycek przypadkiem jest bardziej prawdopodobne niż scenariusz klasy: jechał sobie chłop gdzieś, poczciwina, wysiadając ujrzał parę piersi więc szybko za nie złapał, zmacał i uciekł, nie mając nic niecnego na myśli.
Gdyby to był przypadek, to opowiadająca anegdotę zapewne by to odnotowała i odebrała w ten sposób.
Więc raczej nie był.
Zatem mamy gościa, który w godzinach szczytu i tłumie jest zdolny do zaatakowania kobiety.
Może to nie był jego pierwszy raz? A może był i dopiero po nim rozwinął skrzydła?
Takie zachowanie może eskalować, może być procesem budowania pewności siebie, która umożliwi dokonanie znacznie groźniejszego ataku.
Zauważanie okolicznych dup to nie kłopot. To, że jakiś osobnik czuje się upoważniony do klepania czy łapania za jakąkolwiek obcą dupę jest czynnikiem ryzyka, dla wszystkich.
Jeśli mamy do czynienia z prostakiem, który ma w zwyczaju komplementować w ten sposób wybitnie atrakcyjne panny, to problem eskalacji może nie istnieć, będzie “tylko” ten z jego molestatorską ekspresją.
Tyle tylko, że gość, święcie przekonany, że właśnie skomplementował kobietę… nie będzie umykał w popłochu.
Czemu? Po co? Skoro w swoim mniemaniu nie robi nic złego, tylko wyraża podziw wobec czyichś kształtów, to z zaskoczenia i w tłumie też tego raczej nie zrobi – toć panna gotowa go przeoczyć, albo co gorsza pomyśleć, że od kogoś innego taki komplement dostała.
Dla mnie to zbyt niespójne, by w ogóle brać tę ewentualność pod uwagę.
Czy prostak może być niebezpieczny?
Może… ale jeśli jest pozbawiony bandyckich ciągot, to opieprzony odpuści, a niedoceniony jeszcze się obrazi.
Ale skoro zakładamy, że w jakąś dupę jednak klepnie, to fakt założenia bojówek niewiele zmieni.
Jak wszystkie dupy założą bojówki, to taka zostanie klepnięta.
Jak zostawi się na jego pastwę panny w krótkich spódniczkach, to one zostaną klepnięte.
Jeśli zmiana zachowania nie jest opcją… to nie zakładamy, że mamy do czynienia z nieszkodliwym prostakiem: albo prostak jest szkodliwy, albo jest przestępcą seksualnym.
A skoro tak, to bagatelizowanie takich zachowań jest nie tyle nie-dążeniem-do-sprawiedliwości, ile krokiem w zupełnie przeciwnym kierunku. Okraszanie tego złotymi poradami na to, jak przeskoczyć z puli prawdopodobniejszych celi ataku do grupy potencjalnie mniej prawdopodobnych celów to nawet kilka kroków. To gorzej niż bagatelizowanie, to forma akceptacji działań takiego gnoja i wiktymizacji tych, noszących spódniczki.
Och, och, ach, ach & “ale przecież nikt nie popiera takiego zachowania” – naprawdę?
To czym są te próby adaptacji do postapokaliptycznego Świata w momencie, kiedy ten cywilizowany wciąż ma się jako tako?
Wszak gdyby istotnie NIKT nie popierał takiego zachowania, a co najmniej większość jaskrawo je potępiała, to tylko sentyment do sprawcy lub praktykowanych przez niego zachowań mógłby być czynnikiem powstrzymującym ją przed zrobieniem rabanu w pierwszej chwili, w której otrzeźwiała po tym, co się stało. Żadnych innych, logicznych i racjonalnych pobudek by mieć nie mogła.
Zignorować? Olać? Jakże można by to zrobić, skoro NIKT nie popiera takiego zachowania i każdemu/większości ono nie w smak.
Gdyby NIKT nie popierał takiego zachowania jak łapanie za różne części ciała niechętnych tym praktykom przypadkowych kobiet, płonęłaby ze wstydu już w momencie, kiedy w jej głowie pojawiłby się pomysł na to, jak się ubrać, żeby taki łepek zmacał raczej inną, nie ją.
Nie spłonęła ze wstydu. Znormalizowała sprawę.
Nie zrobiła o to rabanu – ani od razu, ani później – bo nic czego w życiu doświadczyła nie utwierdziło jej w przekonaniu, że to jest nietolerowalne. Sporo kazało jej myśleć, że wręcz przeciwnie.
Skoro dochodzenie sprawiedliwości w takiej sprawie wydaje jej się śmieszne – a to zdawałaby się sugerować rozbawiona emotka wieńcząca wypowiedź – to znaczy, że uznaje… swoje prawa do obecności w przestrzeni publicznej, nietykalności cielesnej i noszenia spódniczki za nieistotne lub nieegzekwowalne w praktyce.
Jeśli nieegzekwowalne to większość musi koncepcję łapania obcej kobiety za dupę czy pierś co najmniej tolerować.
Jeśli nieistotne… to jw. z tym, że sama się do owej większości zalicza.
Czy próba dochodzenia swoich praw – w formie zgłoszenia na policji, że w takiej a takiej lokalizacji, o tej i o tej godzinie, koleś, który wyglądał jakoś tam dopuścił się złapania za taką a taką część ciała… czy ewentualnie samego tylko rabanu, wszczętego na miejscu lub później, w internecie – to jest naprawdę “więcej zachodu” niż ubieranie się za każdym razem tak, by przypadkiem co krąglejszy fragment ciała nie wyglądał zbyt atrakcyjnie?
Nie wydaje mi się.
Poza tym nie chciałabym być niedelikatna, ale…
… ta strategia nie rokuje.
A rozpisuję się nad tym tak namiętnie… bo to fałszywe twierdzenie.
Strój ofiary nie usprawiedliwia napaści seksualnej?
Usprawiedliwia. Nadal. Albo NIE usprawiedliwia: NIE i koniec… albo NIE + “ale” czyli trochę jednak usprawiedliwia, może nie całkowicie, może nie czyni takiego zachowania właściwym… ale skoro czyni je tolerowalnym, nie tak oburzającym, niewartym dochodzenia sprawiedliwości, prawdopodobnym do uniknięcia w momencie zmiany tego stroju na coś skromniejszego to gadu gadu, a usprawiedliwienie jednak jest.
Scenariusz cokolwiek dziwny. Człowiek, który byłby zdolny wciągnąć do samochodu dziecko, w środku miasta, półtora metra od jego matki byłby zdolny zdzielić ją w łeb i zgarnąć dziecko w dowolnym momencie.
Kto nigdy nie spuścił dziecka z oka na 10 sekund, ten nie ma dzieci.
Co nie zmienia faktu, że…
2013… 2021… może czas by już był najwyższy wprowadzić i u nas jakieś Amber Alerty?
Sama byłam w takiej sytuacji – tylko trochę innej – więc wiem, co człowiek może odczuwać i że to, co sama odczuwałam mieści się w akceptowalnych granicach, ale Twoje zachowanie nie mieści mi się w głowie, więc zrobię dla Ciebie wyjątek.
Jesteś tą jedyną, wyjątkową, która sama jest sobie winna. Facet jest niebezpieczny, zagraża Ci, boisz się go – TWOJA wina, jak w mordę strzelił.
W 2013 nie było realnych możliwości założenia sprawy o stalking, zresztą do tej pory jest problem z sytuacjami typu: wiem, że ten człowiek jest niebezpieczny; wiem, że prawdopodobnie może zechcieć mi zrobić krzywdę, a jeśli tak, to nie będzie się bawił w drobiazgi typu nachodzenie, nękanie, wysyłanie gróźb…
Oczywiście, że można coś takiego zgłosić, ew. pójść zapytać, co w takiej sytuacji zrobić, ale przecież policja nie ma na tyle sił i środków, żeby ochraniać każdego, kto się boi. Co mogą zrobić poza zapewnieniem, że przyjadą tak szybko, jak to tylko możliwe w momencie, kiedy pojawi się bezpośrednie zagrożenie – czyli sytuacja, w której realnie będą mieć coś do zrobienia?
Mogą się wybrać do takiego łebka i uświadomić mu, że coś jest na rzeczy i powinien wrzucić na luz – ale nie zawsze mogą i nie za każdym razem będzie to najlepsza strategia.
Nie mówię, że nic się nie da zrobić, że te próby nie mają sensu lub mogą nie mieć sensu. Mówię, że obwinianie człowieka, który robi, co może, ale nie wie, cóż mógłby zrobić więcej – o to, że nie robi “więcej” w momencie, kiedy przeciętny człowiek nie ma bladego pojęcia, jak należy postępować w takiej sytuacji jest nie na miejscu.
Gaz i uświadomienie znajomych osób, że jest taki, potencjalnie niebezpieczny osobnik to przecież dobra strategia.
Teraz, w 2021 znacznie łatwiej zdobyć takie informacje. Łatwiej się umówić do psychologa czy psychiatry, opowiedzieć o doświadczeniach z danym osobnikiem i poprosić o radę jak postępować w razie konfrontacji. Łatwiej kupić dobry gaz, taniej zamontować w mieszkaniu alarm czy monitoring.
To, że człowiek nie ma dowodów ani wiarygodnych dla innych osób przesłanek, świadczących o tym, że może zostać zaatakowany przez znajomego, zwłaszcza “byłego” świra nie znaczy, że się myli.
Niestety znaczy – że jeśli się nie myli, to jest zdany głównie na siebie.
Nie chciałabym być niedelikatna, ale to mi wygląda na wyładowanie na kimś złości na siebie, za własne domniemane błędy, zaniechania i zaniedbania. Mało użyteczne jako rada dla osoby z podobnym problemem, i jeszcze mniej jako potencjalne źródło odkupienia dla tej, która ma to już za sobą.
Można mieć też pozytywne doświadczenia z molestowaniem w miejscach publicznych – a przynajmniej ten podmiot liryczny tak twierdzi.
Gimnazjalistki… ile lat miały gimnazjalistki? Czy nie przypadkiem max 14?
CZTERNASTOLETNIE I MŁODSZE DZIEWCZYNKI OBCIĄGAŁY W GALERIACH?!
Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
W tych galeriach to monitoringu zero?
A klientów chętnych na potencjalne 12 lat odsiadki oczywiście masa?
Gdzie niby w galerii można komuś obciągnąć nie budząc podejrzeń?
W kiblach są ludzie i dość często sprzątaczki.
Niczyjego zainteresowania oczywiście nie wzbudzały dziewczynki, udające się z dorosłymi facetami do kibla czy wychodzące z tychże?
A miejscowa policja dacze na Mazurach i złote sedesy z wysadzaną drogimi kamieniami spłuczką, że się nie skusili na zatrzymania?
Taka, szyta powrozem historyjka nie wzbudziła wątpliwości?
Ofiary swoimi historiami odbierają poczucie bezpieczeństwa, więc trzeba z nimi walczyć. Obleśne ściemy… dają pretekst poczuciu wyższości i dlatego tak gładko przechodzą?
Nie mam innych pomysłów.
Ciekawe, czy gdyby tak opowiedzieć, w bardzo monotonny i nieco rozwlekły sposób o swojej ostatniej wizycie w sklepie, wspominając nonszalancko, że jak byłam na dziale z nabiałem i zastanawiałam się, czy chcę jogurt malinowy czy brzoskwinia z marakują, to kosmici wessali mnie światłem do spodka, gdzie bzyknęłam jednego z nich odkrywszy ze zdumieniem że mają po dwa penisy, a potem wkurzyłam się, że odstawili mnie na dżemy i z tego wszystkiego zapomniałam o jogurcie i musiałam jeszcze wstąpić do takiego małego osiedlowego, gdzie mają drożej i mieli tylko truskawkowe, za którymi nie przepadam – to ten nagły zwrot akcji miałby pewne szanse na nierozbudzenie sceptycyzmu u słuchacza.
To jest odnośnie socjopatycznej mamuśki, terroryzującej córkę i wypowiadającej się o niej w bardzo przedmiotowy i alarmujący sposób.
Wszystko to umknęło czytelnikom chociaż rzucane przez nią teksty sprawiły, że większość ewidentnie poczuła, że coś tam jest nie tak.
Mimo wszystko to “coś”, to było o wiele za mało, by zwątpić i podejść sceptycznie do opisu dramatu, pochodzącego z drugiej ręki – tej samej “drugiej ręki”, której słowa sprawiały, że im włosy dęba stawiały, i to nie ze względu na to, o czym mówiła, ale jak.
Generalnie nic / nie wszystko / pewne elementy tego, co mówi ofiara, opowiadająca swoją historię w pierwszej osobie zasługuje na sceptycyzm.
Nie każdy go wykazywał, ale prawie każdy tolerował.
Ofierze na pewno sporo się wydaje, wielu rzeczy zapewne nie umie, jest słaba i głupia.
Matka, podle podsumowująca córkę zasługuje na wiarę w to, że z całą pewnością trafnie odmalowała sytuację.
Trochę mnie to uwiera, bo nie działa w myśl zasady “do wszystkiego co słyszymy podchodźmy sceptycznie i sobie gdybajmy” tylko raczej “do wszystkiego, co słyszymy od domniemanej ofiary podchodźmy sceptycznie i sobie gdybajmy”.
Tak wygląda ogólny trend.
W powyższej wypowiedzi sceptycyzm jako taki się pojawia:
Jest twierdzenie, że gdyby była “tak bardzo pokrzywdzona“, to uciekłaby od niego gdy miała na to szansę.
Nie ma kontry w postaci: a może ta “szansa”, którą miała wcale nie była szansą na ucieczkę od przemocy?
Jest twierdzenie, że ma syndrom ofiary.
Nie ma kontry: a skąd jej się to wzięło? Nie miała, nie miała, poznała kolesia i sru, w parę miesięcy jej go załatwił?
Jest twierdzenie, że miała wokół siebie ludzi gotowych jej bronić i logicznym jest, że powinna uciekać od strasznego doświadczenia jakim był związek z nim.
Nie ma kontry: a może lasencja jednak nie jest niespełna rozumu i zachowała się logicznie, uciekając od strasznego doświadczenia do zła, które raniło ją trochę mniej?
Te kontry wcale nie muszą być prawdziwe, ale warto je sobie podsunąć – choćby po to, by je odrzucić jako mało realne. Przechodzenie do konkluzji bez wzięcia ich pod uwagę to po prostu tendencyjna opinia.
Na jakiej podstawie wysunięto tu stwierdzenie, że “kobiety” – ze wskazaniem na tę tu, konkretną kobietę, główną bohaterkę opowieści – same skazują się na ten żywot?
Ewidentnie na podstawie twierdzeń matki, uznanych za proroctwo.
Żadnej terapii tam nie było.
Była mowa o jakimś kursie uświadamiającym, a takich rzeczy żadną miarą nie da się nazwać “terapią”.
Czy była pomoc?
Było mnóstwo osądzania, jakieś jęki nad tym jak wiele ta matka dla wyrodnej córki zrobiła i chwalenie się tym, że ma idealnego męża i wspaniale wychowała synów, wspomnienie wcześniejszego ładowanie się z buciorami w życie córki i chamskie docinki na ten temat.
Jak często tak to właśnie wygląda?
Jak często sprzeciw wobec przemocy jest najjaskrawszy tam… gdzie właściwie nie ma żadnego problemu?
Jest jednorazowa napaść: x podnosi rękę na y, y pozbywa się x z życia, korzysta z pomocy bliskich, albo odcina się od niego we własnym zakresie, opcjonalnie zgłasza napaść?
Jest krzywda, może być trauma, osoba która tego doświadczyła może mieć problemy z powrotem do równowagi… ale problemu z przemocą tam nie ma.
Praktycznie nie ma ludzi, którzy nie sprzeciwialiby się przemocy… wobec osoby, która sama jest w stanie się jej skutecznie sprzeciwić, bo to dla niej jednorazowy, całkowicie nieakceptowalny i nietolerowalny wyskok.
Ale jak już ta ofiara zdębieje, zgłupieje, nie będzie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, zacznie wątpić we własną percepcję… im gorzej będzie przygotowana do reakcji, im mniejsza będzie jej umiejętność dostrzeżenia i rozpoznania przemocy, im mocniej będzie zaszczuta i wytresowana na doszukiwanie się we wszystkim własnej winy... tym mniej jednoznaczne będą te sprzeciwy, tym chętniej ludzie będą dryfować ku refleksjom typu “ma czego chciała“.
Sama “trochę się przymuszam” do seksu, na który nie mam ochoty, żeby partnerowi było miło, a i on czasem bez wielkiej ochoty robi coś dla mojej przyjemności, bo chce, żeby mnie było miło… – ani to gwałt, ani wymuszenia, to współżycie społeczne.
Przemoc jest tam, gdzie nie ma chęci sprawiania partnerowi przyjemności, tylko pragnienie uniknięcia przykrych konsekwencji tego, że żądający owej przyjemności partner zacznie wyciągać.
Tam, gdzie brak wzajemności.
Tam gdzie wypaczenia klasy: Ty się teraz zmuś do zrobienia mi laski, żeby było mi miło, a ja potem w zamian zrobię Ci minetę, na którą też nie będziesz miała ochoty, ale ja to przecież dla Ciebie będę robił niewdzięczna…
Z tym, że nie ma nic złego w okazjonalnym zmuszaniu się do seksu na który nie ma się ochoty, to bym nie szarżowała.
Krótkofalowo może nie być, ale to przy najszlachetniejszych intencjach prosta droga do utraty zainteresowania partnerem jako obiektem seksualnym i rozbudzenia tej tajemniczej “oziębłości”, która nie wiadomo skąd się bierze.
Kolejna część: