Mam wrażenie, że to słowo “fetysz” ewoluuje tak intensywnie, że już straciło pierwotne znaczenie, a jeszcze nie zyskało nowego. Mam jakiś fetysz? Co z tego wynika? Czy jest fetyszem?
Na dodatek, w efekcie długotrwałego i konsekwentnego wciskania go w każde możliwe miejsce w roli zamiennika “fantazji”, “upodobań” czy “preferencji” trzeba zadać szereg pytań pomocniczych lub zgadywać, żeby zrozumieć, o co chodzi.
Przywykłam do myśli, że fetysz jest najwyżej na drabinie zakręcenia_na_punkcie.
Czyli np. – na przykładzie analu:
Stopień pierwszy | Przemyślenie | Hmm… anal? Ciekawe czy by mi się to spodobało. Chyba nie… a może jednak? |
Stopień drugi | Fantazje | Wyobrażam sobie, że uprawiam anal. Nie zdecyduję się na to (chyba), ale lubię o tym pomyśleć. |
Stopień trzeci | Urozmaicenie | Dwa razy w życiu uprawiałam anal, było dobrze i chętnie zrobię to ponownie jak mnie najdzie ochota. |
Stopień czwarty | Upodobanie | Lubię anal, często to robimy. Nawet jak się masturbuję to czasem się tam dotykam. |
Stopień piąty | Preferencje | Ostatecznie mogę się bzykać i w inny sposób, ale nie jest aż tak fajnie. Wolę anal. Tak mi najprzyjemniej. |
Stopień szósty | FETYSZ | Żadna inna forma seksu mnie nie podnieca. Tylko anal, albo jestem sucha jak Dolina Śmierci. Nie mogę żyć bez analu, nie mogę się bzykać bez analu. Musi być anal. |
Jeszcze tych dziesięć lat temu, ilekroć spotykałam się ze słowem fetysz, kontekstem był bodziec, bez którego nie było mowy o seksie.
Teraz zbliżyło się to do tego, co uznawałam za “preferencję” – czyli: bardziej lubię seks z tym elementem, odczuwam wtedy większą satysfakcję, ale nie muszę go mieć.
A w tzw. mowie potocznej i luźnych rozmowach ludziom zdarza się deklarować, że mają jakiś fetysz. Np. fetysz butów.
Fetysz butów, objawiający się tym, że mają aż dziesięć par i bardzo się ucieszyli kupując sobie dziewiątą i dziesiątą parę, bo ładne są – i tyle: nie liżą ich, nie całują, nie uprawiają z nimi seksu, nie uprawiają seksu mając je na sobie, nawet nie kojarzą ich z seksem czy seksualnym podnieceniem; cały “fetysz” sprowadza się do nieseksualnej ekscytacji, bo w ten sposób brzmi to bardziej ekstremalnie.
Niby nic takiego… niby nic. Ale tworzy płaszczyznę nieporozumień.
Większość z nich nie będzie niosła żadnych poważnych konsekwencji. Albo w ogóle żadnych nie przyniesie. Człowiek nadstawi ucha, słysząc, że ktoś ma FETYSZ błyszczyków do ust, zacznie sobie ze zgorszeniem wyobrażać, gdzież to ten zboczeniec sobie te błyszczyki wkłada i co poza ustami nimi maluje & pięć minut później wypuści powietrze, wywracając oczami w głębokim rozczarowaniu, uświadamiając sobie, że lasencja przepada za tym typem kosmetyków do makijażu i zapragnęła się wyrazić dramatycznie.
Ale oczyma wyobraźni maluję sobie obrazek, na którym jedno ma fantazje na temat >>czegoś<< a drugie tru fetysz na full swingu. Jedno mówi o fetyszu w kontekście luźnej fantazji, którą może kiedyś zechce zrealizować (a może nie), a drugie nakręca się, że oto znalazło partnera, który czuje tak samo…
A i to jest najłagodniejszy z możliwych scenariuszy.
Nie mam niczego, co mogłabym określić mianem fetyszu w skali całego życia.
Ale mam/miewam skłonność do odreagowywania nerwów seksem.
Miałam roczny, może nawet trochę ponad roczny “epizod”, kiedy w grę wchodził tylko jeden, mocno sprecyzowany – ujmując to eufemistycznie – scenariusz stosunku płciowego. Nic innego, nic inaczej, bo przestawałam czuć cokolwiek.
Początkowo ówczesny konkubent był cały podekscytowany i zachwycony. Ale byliśmy ze sobą już jakiś czas i to raz-drugi-trzeci-(…)-dziesiąty nie przypominało moich wcześniejszych upodobań seksualnych. Z czasem zaczął dopytywać, czy aby na pewno znowu tak chcę. Najpierw, zgodnie z prawdą odpowiadałam, że tak. Później zgodne z prawdą było już tylko “nie, źle się z tym czuję, ale w tej chwili inaczej nie umiem“. Im dłużej trwało, tym odbierałam to coraz gorzej, ale nic innego nie wzbudzało we mnie podniecenia. Aż zaczęłam balansować na (i poza) krawędzi niechęci i obrzydzenia do niego, bo przecież był stałym elementem, brał w tym udział. Na dodatek drażnił mnie coraz częstszymi próbami zainicjowania, zaaranżowania, przekonania, aż w końcu zmuszenia mnie do czegoś innego.
Nie wyszło. Inicjowanie mnie drażniło. Aranżowanie złościło. Przekonywanie doprowadzało do furii. Zmuszanie jak to zmuszanie – nie ma dobroczynnego wpływu na relację, ale cała sytuacja była już tak głęboko w szarej strefie, że daleko poza normalnym postrzeganiem, na terenie schizofrenicznych zagadek.
Jeśli chcesz coś robić i odczuwasz z tego fizyczną przyjemność, ale wiesz, że osoba którą kochasz emocjonalnie przez to cierpi i wolałaby tego nie robić (bez żadnego ewentualnego gdybania: wiesz) – chociaż chce i odczuwa z tego fizyczną przyjemność, to robisz to dalej, (uznając za wiążące to, co mówi/robi w sytuacji bezpośrednio poprzedzającej akt – a odrzucając to, co widzisz i czego się dowiedziałeś w trakcie poprzednich rozmów_po), czy przestajesz, kierując się domniemanym dobrem tego, co w środku?
Było adekwatne dla nas obojga w tamtym momencie. Oboje wybraliśmy to pierwsze.
W pewnym momencie mi przeszło. Ot tak, po prostu. Było, było, było, męczyło, zostało zakwalifikowane jako nowy stały element środowiska, było, było… i puff, minęło: już nie chcę; tyle, wystarczy.
Nie rekomendowałabym patrzenia na czyjś fetysz przez pryzmat powyższego
Nie mam pojęcia, jak częstym jest – że ludziom nagle coś przychodzi, trwa, a po pewnym czasie mija.
Chyba nie jakoś specjalnie rzadkim, zważywszy na to, jak wiele osób dojrzewając było a to hipisem, a to punkiem, a to gothem, a to hiphopowcem – mając wokół siebie tak obojętnych, jak i bardziej zaangażowanych, dla których jeden z tych stylów był praktycznie deklaracją na całe życie.
Średnio jeden na trzech wkręcał się w to raz i na całe życie (niekoniecznie w nie wiadomo jak hardkorowych wydaniach, ale tak, że po wielu latach widać w pasjach, outfitach i upodobaniach muzycznych). Pozostali wpasowywali się w zasadę, że im bardziej będziesz coś komuś odradzać, zabraniać, wykpiwać, izolować od tego, tym dłużej i intensywniej będzie go do tego ciągnąć.
Bez wielkiego zaskoczenia – trudniej mi się było poukładać ze świadomością, że uznał, że wie lepiej, czego chcę i co będzie dla mnie dobre i próbował zmusić niż to, że był elementem czegoś, czego miałam już dość i czym wcześniej mentalnie metabolizowałam sobie inny problem.
Nie wiem, czy można się z czymś takim poukładać. Nie wydaje mi się. Nie czuję tego. Kochałam go, on kochał mnie. Też spróbowałam coś na nim wymusić, żeby poczuł się podobnie i żebyśmy się mogli dalej bujać ze sobą, jak przystało na parę świrów – zamiast korodować.
Nie rekomenduję takich prób ani rozwiązań.
Ale jak patrzeć na fetysz?
Zakładając, że po zadaniu serii pytań pomocniczych, obserwacji i doświadczeń udało się stwierdzić, że “fetysz” nie jest fantazją, urozmaiceniem ani upodobaniem, a co najmniej preferencją, może nawet warunkiem by w ogóle do czegokolwiek doszło.
Teoretycznie może zostać “zaspokojony”, przetrawiony i, z przeproszeniem, wydalony z systemu. Ale czy zostanie? I jak długo to potrwa: rok? dwa? dziesięć? Niektórym wydaje się dość konkretnie utrzymywać przez dekady, ale z plotek i cudzych opowieści rzadko można stwierdzić, czy utrzymuje się na stałym poziomie, czy przybiera na sile, ciągnąc ku destrukcyjnym ekstremum, czy może z lekka gaśnie.
Wydaje mi się, że nawet te super dziwne – typu: coś się dzieje, odbija Ci i nagle czujesz, że jesteś w stanie bzykać się tylko z ludźmi w kostiumie niebieskiego krokodyla; tylko fantazje z osobą mającą na sobie kostium niebieskiego krokodyla są erotycznie inspirujące – w większości przypadków można by łatwo wywalić z systemu:
Masz partnera, informujesz go że trzeba nakupić niebieskiego atłasu i zacząć szyć. A partner na to: aha, no dobrze, zapowiada się ekscytująco! Bzykacie się jako błękitne krokodylki i po paru miesiącach już Ci się nie chce pakować w ten gorący plusz. Lato przyszło. Można by się bzyknąć gdzieś na polanie pod lasem.
Ale na ile realny jest taki scenariusz? Że w ogóle masz partnera w momencie, kiedy zaczyna Cię na to brać – zdaje się, że wiele fetyszy powstaje jako efekt uboczny urazu z dzieciństwa, bądź to od razu silnie skrystalizowany, bądź to ewoluujący.
Poza tym ilu ludzi żyje w szczęśliwych związkach przez ile lat życia: statystycznie znacznie mniej niż bez lub w nieudanym/dogorywającym – a i to może nie być miarodajnym punktem odniesienia, bo szczęśliwy związek może działać jako poduszka powietrzna i żaden fetysz_w_efekcie się nie pojawi, nawet u osoby, która, gdyby ją to spotkało bez związku
Że pierwszą reakcją z jaką się spotkasz nie będzie nic wyrażającego większe zdumienie/zgorszenie niż “aha, ok”? – także w Twoim wykonaniu. Dość mało.
Zachęcanie do pełnego akceptacji i wyrozumiałości przyjmowania wszelkich dziwactw z którymi wyskakuje lub może wyskoczyć partner mnie nie przekonuje
Dobre w idei. W praktyce zresztą też – ale skutkami ubocznymi będą koszmary, z którymi będą musiały się zmierzyć osoby, trafiające nie na degeneratów, którzy sfiksowali poza granice fantazji, skłonności czy preferencji. I nie patrzące na nie przez pryzmat osoby, którą kochają lub mogą pokochać i spełniać się z nią seksualnie, a obiektu, który ma to spełnienie seksualne dostarczać.
Nie ma żadnej konkretnej ścieżki, czy linii po której to ewoluuje. Jeden odnajdzie niewinne upodobanie w wizji partnerki noszącej seksowne szpilki, inny równie niewinne w wizji partnerki, która na niego sika.
Nie, że każdy zaczyna od barchanów i zapiętej pod szyję koszuli nocnej, przechodzi do bardziej skąpej i podkreślającej kształty bielizny, potem cała feeeria innych motywów, jakiś klaps, bdsm, podwieszanie na hakach, gwałcenie partnerki aż do mordowania prostytutek, kręcących się przy drodze i porannych joggerek.
Społecznie ta gradacja istnieje.
Znacznie większe szanse na wyśmianie i ataki będzie miał facet, który wspomni gdzieś, że kręci go wizja sikającej na niego partnerki niż taki, który wspomni o afekcie do szpilek.
Znacznie większe szanse na znalezienie zrozumienia będzie mieć dziewczyna, która pożali się, że poznała cudownego faceta i mają super związek, ale facet wciąż próbuje ją przekonać, żeby na niego nasikała – ona nie chce, nie kręci jej to, nie podoba jej się ta wizja i w ogóle sikanie fuj, co to w ogóle za pomysł?!
Z zerowym spotkała się onegdaj dziewczyna, która nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić w obliczu partnera, który uporczywie naciskał, by zaczęła chodzić w butach na obcasie i zakładać do łóżka szpilki. Podkreśliła, że nie jej klimat, że nawet nie ma, nie chce, nie lubi, nie jej styl, jak kiedyś przymierzała to jej się nie podobało i że wcześniej zupełnie nie czuła, by jej styl mu nie odpowiadał.
Łeee, to szpilek nie chcesz dla partnera założyć kłodo? Co to za problem w ogóle?! Kupuj szpile i zakładaj, ja to non stop chodzę w butach do łóżka i mam takie dzikie seksy, że oiesu!
To samo można powiedzieć o sikaniu. Nawet banalniejsza kwestia, bo nie każdy ma szpilki a każdy sika. I to kilka razy dziennie. Nic nie trzeba kupować. Co za problem raz czy drugi nasikać na partnera, skoro go to uszczęśliwi?
Skoro coś takiego jak osobiste upodobania, preferencje, niechęci, awersje, blokady, tabu czy rzeczy kompletnie aseksualne, odstręczające nie mają prawa istnieć w niczyjej głowie w kontekście banalnych szpilek, to co je powstrzymuje przed sikaniem?
Ojej! Dopiero wtedy można by się skupić na tym, że gość wciąż naciska i męczy choć wie doskonale, że sikanie po ludziach nie jest w klimacie partnerki, to wciąż próbuje ją skłonić żeby to zrobiła?
Dwa razy zdarzyło mi się, że ludzie wyjechali mi z czymś dziwnym
W żadnym z nich nie byłam zakochana ani zauroczona, więc odpadało dumanie nad tym, jak się na to zapatruję długofalowo.
W jednym miałam chwilę ciężkiego zwątpienia w rzeczywistość i odruchowo uznałam to za żart – ale nie, oczywiście że nie, niby dlaczego miałby z czegoś takiego żartować?
… może z tych samych powodów dla których ja przy drugim zażartowałam, że leci na…
Nigdy się z tym nie spotkałam, nie miałam do czynienia, nie znałam nikogo, o kim wiedziałabym, że ma na to jazdę, ale po paru godzinach w towarzystwie tego gościa nabawiłam się nieodpartego wrażenia, że wygląda na takiego, którego by to kręciło. Miałam nadzieję na niezręczny śmiech & “Co?! Nieee…“, dostałam zupełnie nie-niezręczny śmiech & “Tak“.
No cóż. Sama bym na to nie wpadła i nie trafiwszy na nich nigdy tego nie robiła. Nie zabiło mi ochoty na bzyknięcie ich, więc… no dobra.
Nie było aż tak źle, jak się przez moment obawiałam, że być może. Po jednym czułam się niezbyt… nie żeby mi spędzało sen z powiek, ale co sobie przypomniałam to eeew.
Tylko nie wiem, czy w reakcji na wspomnienie tego co robiłam, czy na tego gościa.
Bo on też dobry. Fizycznie nic mi się w nim nie podobało. Nic kompletnie. Do tego bufon, snob, pozer i pajac z idiotycznymi odzywkami, przeplatanymi opowieściami o kompleksach, sprzątaniu, wspomnieniami o bezlitosnych byłych i samorozwoju.
No oczywiście, że chciałabym się z tym bzyknąć!
Z tym wszystkim w Jego Osobie – nie miałam okazji sprawdzić, ale ani przez moment nie wątpiłam, że on z tych, co to piszą “moje” z dużej litery; żeby było wiadomo, że ma do siebie i swoich włości ogromny szacunek.
Jestem całkiem pewna, że on odbierał mnie podobnie.
W związku z powyższym staraliśmy się możliwie szybko przerżnąć jeszcze raz, zanim trzeba się będzie zacząć wspominać z obrzydzeniem.
Ale ci z którymi byłam, związana emocjonalnie nie.
Zdarzało się, że kręciły ich rzeczy mało popularne, wręcz niszowe… ale to nigdy nie było coś, co by mnie jakoś szczególnie zaskoczyło. Pasowało do nich, dawali sygnały, wspominali, moja aura i inne rzeczy też raczej dawały wszelkie podstawy, by sądzić, że wysoce prawdopodobnie też mi się to podoba, a co najmniej nie jest kompletnie poza granicami tego, co mogłabym zechcieć zrobić.
Tym większym przerażeniem napawa mnie wizja takiego związku czy nawet randkowania, które sobie trwa, trwa… a w pewnym momencie łup, desant >>niespodzianka!<< mam fetysz i pasowałoby, żebyś się dostosowała.
Nawet tak “niewinnym” wydaniu jak buty.
A ten cudzysłów jest tam bardzo potrzebny, bo fetyszyści, z którymi przeciętna kobieta miała okazję się zetknąć nie mają w sobie nic z niewinności
Onegdaj, wieczorową porą, w pewnej grupie dyskusyjnej na facebooku zadałam pytanie, dotyczące piercingu łechtaczki połowa czytających jeszcze nie skończyła pisać, żebym sobie:
a) przebiła gwoździem mózg, bo i tak do niczego go nie używam,
b) przebiła gwożdziem odbyt, bo też będzie ciekawie,
c) sprawdziła atlas anatomiczny i uświadomiła, że chodzi mi o inną część ciała,
a już miałam na privie kolejkę potencjalnych partnerów, zagadujących i informujących, że byliby bardzo zainteresowani czym się da z kobietą, która ma tam piercing.
Pięciu w ciągu pierwszych pięciu minut i jeden z półgodzinnym opóźnieniem. Nie byli niemili, obleśni czy natarczywi. Nikt nie odezwał się później.
Czyli nie tylko zupełnie serio chcieli się ustawić w kolejce do takiej cipki (która nawet jeszcze nie miała kolczyka) – wszak gdyby byli niemili, obleśni czy natarczywi, to zostaliby natychmiast pogonieni, ale i siedzieli tam, czujnie, czekając aż trafi się coś spełniającego ich oczekiwania.
Uciekłam, spłoszona szybkością i intensywnością reakcji: byłam tak skupiona i zaaferowana wizją kolczyka oraz związanych z nim kwestii, że ani mi przez myśl nie przeszło, że zwabię w ten sposób stado samców. Chociaż z drugiej strony… czegóż można się było spodziewać?
Potem przypomniałam sobie, że w czasie kiedy dość intensywnie bywałam na portalach randkowych było takich dziesiątki. Albo wlepiali w profilu, że jarają ich buty, czarne rajstopy, orgie, cuckold czy na co tam jeszcze wpadli, albo zaczynali od tego rozmowę. W pierwszej lub jednej z pierwszych wiadomości padało.
– Nie? A to dobra, cześć. – albo nawet tym się nie kłopotali, skoncentrowani na swoich poszukiwaniach.
Nie eksplorowałam tych terenów zbyt zapamiętale – no chyba że się akurat wybitnie nudziłam i miałam ochotę na gadanie.
Ciekawym odkryciem (choć niekoniecznie miarodajną prawidłowością) było, że im bardziej niespotykane i odjechane mieli te upodobania, tym mniej fanatyczne. Może po prostu nie były fetyszami, tylko ciągotami i upodobaniami.
Ci od butów i rajstop pełnokrwiści, full speed, gotowi na niekończącą się opowieść o tych aseksualnych, obrzydliwych, nieatrakcyjnych, odrażających babach, które nie noszą konkretnego typu rajstop czy butów. Nie ma że żadne “czasem” czy “często”. NON STOP. Najlepiej jakby w nie wrosła i w ogóle ich nie zdejmowała, albo na nie dłużej niż kilka chwil, żeby je wymienić na inne podobne – bo umyć się przecież można i w nich, nie problem. Albo wielbiciele owłosionych pań. Niektórzy mylnie sugerujący, że chodzi im tylko i wyłącznie o niegolenie nóg i innych okolic – a skąd! Jeśli bujny gąszcz Twego łona nie nasuwa skojarzeń z Puszczą Kampinowską i nie masz nóżek jak sarenka i dwóch snopków chrustu pod pachami to goń się, aseksualna sz… Strasznie agresywni, ale mają tabuny fanek, ze względu na niezwykle pozytywny stosunek do własnej seksualności. Trip.
Może spotkawszy panie równie zafiksowane na tym punkcie mogliby z tego wykrzesać nietraumatyzującą nikogo relację.
Ale czy ta nisza w ogóle się ze sobą styka, czy tylko tak błądzi bezładnie, jak cała reszta i – jak spotka pierwszego czy tam drugiego chętnego, to się z nim wiąże, a potem “dociera”… co czasem prowadzi do tego, że jedno się kruszy i pęka.
Szalonym jest dla mnie zakładanie, że osoba nieśmiała i wstydliwa może być na tyle nieśmiała i wstydliwa, by trzymać swoje skłonności w kompletnej tajemnicy przez X czasu, albo nagle je odkryć a potem nieśmiało i wstydliwie truć dupę niechętnemu tej wizji partnerowi, żeby jednak to zrobił, może spróbował, dał się przekonać, nie odmawiał mu przyjemności, nie był drętwą kłodą, nie okazywał się gorszy niż cała abstrakcyjna masa innych, które bez mrugnięcia okiem, w ekstazie i z pieśnią na ustach natychmiast przystąpiłyby do działania.
Na takiej samej zasadzie lwice są nieśmiałe wobec zebr, skradając się do nich po cichutku.
Cyt.
“Dwa razy zdarzyło mi się, że ludzie wyjechali mi z czymś dziwnym”
“Dziwność” jest pojęciem względnym;
dla jednych DZIWNYM będzie przykładowo: “okładanie penisa pejczem podczas aktu seksualnego”, dla innych:
WSTAWANIE CODZIENNIE RANO O CZWARTEJ DO PRACY W KOPALNI.
;P
Bodźce prowokujące do zdumienia są zależne od okoliczności, doświadczeń i oczekiwań, ale definicja pojęcia “dziwne” pozostaje niezmienna.