Opinie o sklepie Jollychic, runda druga.

5
(1)

Minął rok odkąd w przypływie spontanicznej frustracji zdecydowałam się poruszyć kwestię dziwnych komentarzy na temat działalności sklepu Jollychic.

Wtedy, pisząc na ten temat starałam się być tak grzeczna i neutralna jak to tylko możliwe.

W pewnym sensie żałuję, że w ogóle poruszyłam tę sprawę – raczej nie jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Treść mojego bloga ma się nijak do ciuchów, zakupów i recenzji, a do całego ambarasu doszło tylko dlatego, że rok temu spodobała mi się jedna, kiczowata niebieska sukienka, którą postanowiłam wytropić.
Okazało się, że oryginalnym produktem była suknia o wartości dwudziestu paru tysięcy euro – jej księżniczkopodobne klony, obsypane garściami kwiecia i śmiecia miały z nią bardzo niewiele wspólnego, ale wciąż mi się podobały. I nadal mi się podobają.

Jedną z baaardzo luźnych inspiracji tamtą suknią można było kupić za pośrednictwem sklepu Jollychic za dwudziestokrotnie niższą kwotę.
Gdybym miała pewność, że będzie wyglądać dokładnie tak, jak na zdjęciach… ale nie znalazłam podstaw do podejrzewania, że tak będzie – niekoniecznie z winy tego konkretnego sklepu, raczej za sprawą skłonności azjatyckich sklepów do przedstawiania konceptualnej formy produktu, nie jego realnego wyglądu.

Nie wiem, czy ktokolwiek kojarzy to tak dobrze, jak ja, bo mogła to być kwestia produktów, które wyszukiwałam: ozdoby do włosów, piegowe cyrkonie, koraliki, niedorzeczne kiecki, włosy syntetyczne, dopinki, hawańskie dredy syntetyczne, kolorowe szkiełka i inny szajs tego typu.
Przesadziłabym mówiąc o co drugim produkcie, ale naprawdę bardzo często, z uporem maniaka, różni sprzedawcy, w różnych sklepach i na różnych platformach “ilustrowali” różne produkty tym samym zdjęciem Avril Lavigne z czasów drugiej płyty (nosiła wtedy mniej więcej naturalny blond i miała nieco/znacznie inny styl niż parę lat później) z nałożoną na włosy w photoshopie tęczą. Ujęcie portretowe, żadna z tych aukcji nie dotyczyła tęczowych peruk, ale i tak wlepiali (i chyba nadal wlepiają) to zdjęcie wszędzie, gdzie się tylko da.

Wspominam o tym, bo byłam rozdarta między chęcią zwalenia moralnej odpowiedzialności na Jollychic, a odruchowym stwierdzeniem, że to przecież nie ich wina, że produkt wygląda inaczej, skoro tylko pośredniczą w sprzedaży i przeklejają dokładnie te same ilustracje i zdjęcia, które sami dostają.
Poniekąd “nie ich wina”, ale tylko poniekąd.
Absurdem byłoby oczekiwać, że klienci (w większości nieanglojęzyczni, i prawdopodobnie w ~całości nie-jakkolwiek-azjatyckojęzyczni) i niedoświadczeni z tamtejszym ~stylem sprzedaży wyjmą magiczne kule i przed złożeniem zamówienia będą wiedzieć, że “ooo, ten produkt będzie wysokiej jakości i 100% zgodny ze zdjęciami, ale tamten to loteria – może być taki sam, może być podobny, może być luźnym worem, zszytym z dwóch kawałków transparentnej podszewki i związanym nadprutą wstążką” i podejmą świadomą decyzję przed wpłaceniem pieniędzy.

To już spoczywa na barkach właścicieli sklepu, którzy bądź to powinni stworzyć działający system, minimalizujący rozczarowania i gwarantujący sprawne zwroty, bądź to ograniczyć asortyment lub przerzucić się na mniej loteryjnych dostawców.
Nie siedzę w tym biznesie, nie wiem jak należało to rozwiązać, ale wiele znaków na niebie i blogach pozwala przypuszczać, że w przypadku tego sklepu nie działa to zbyt dobrze – i że nie jest to problem polskiej filii, a całego sklepu.

Nie czuję się komfortowo ilekroć ktoś dodaje komentarz pod tamtym wpisem.

Nie mam możliwości zweryfikowania niczego: nie mogę nikomu niczego wyjaśnić, nigdzie go skierować…

Nie miałam świadomości, że w ciągu ostatniego roku niemal dwa tysiące ludzi szukając jakichkolwiek informacji trafiło na mój nieprofesjonalny wpis i… żałuję, że nie mogłam im zaoferować nic konkretniejszego, ale nic konkretnego nie mam.

Tyle, ile sugeruje zdrowy rozsądek: jeśli zakup był stresujący, ale koniec końców udany to warto podzielić się opinią z innymi (ale niespecjalnie jest gdzie); jeśli był skrajnie nieudany, a kontaktu, towaru lub zwrotu pieniędzy brak, to trzeba sprawę zgłosić i szarpać się z nimi aż wyjaśnią i wyślą lub zwrócą pieniądze.

Nie mam powodu, żeby wierzyć lub nie wierzyć którejkolwiek ze stron, ale…

Jestem bardzo ciekawa, jak skończyła się sprawa pani (bodajże) Elżbiety z facebooka, rozgoryczonej koniecznością uiszczenia opłaty celnej, na którą nie była przygotowana, o której zdaje się nie została uprzedzona i której nie chciała uiścić.
Na zdrowy rozum to nie powinno być problemem pani Elżbiety – w regulaminie nie ma mowy o cle, co więcej: jest mowa o Poczcie Polskiej jako dostarczycielu przesyłki, jest mowa o tym, że czas dostawy zależy od Poczty Polskiej. Więc dlaczego u licha pani Elżbieta miałaby się spodziewać CŁA, które w takich warunkach powinno się wliczać w koszt sprowadzenia towaru?
Niestety najpewniej pozostanie to tajemnicą – tak to, jak dokładnie przebiegała ta sprawa jak i to, jak się skończyła, bo komentarz pani Elżbiety został uznany za niewartościowy i usunięty.
Ponownie na “zdrowy rozum” – i podkreślając, że są to wyłącznie moje rozważania i nic ponad to – gdyby taka pani Elżbieta domagała się ode mnie, jako właściciela sklepu pokrycia kosztu cła, o którym została uprzedzona, to nie przyszłoby mi do głowy kasowanie jej komentarza. Bo niby czemu? Przecież stawiałoby mnie to w złym świetle. W moim interesie byłoby publiczne WYJAŚNIENIE sprawy i WYJAŚNIENIE, że to “pani Elżbieta” była w błędzie – dla każdego, kto to widział, włącznie z “panią Elżbietą”.
Co najmniej dziwna polityka firmy.

Pięć miesięcy temu przedstawicielka sklepu podjęła próbę wyjaśnienia kwestii negatywnych komentarzy w komentarzu pod moim poprzednim wpisem.

Oto jego treść - zaznaczona na różowo - odniosę się do tego raz jeszcze, choć odpowiedziałam już wtedy:

“Szanowna Pani,

Pisze jako przedstawiciel firmy JollyChic w Polsce. Chcemy odnieść się do opisywanych kwestii na Pani blogu.
Pierwsza sprawa to negatywne komentarze. Chciałbym podkreślić, że zawsze częściej piszą ludzie, którzy są niezadowoleni, niż Ci którym wszystko odpowiada, ale nie przywiązali do tego wagi. A nasza firma w przeciwieństwie do wielu na polskim rynku nie kupuje hurtowo pozytywnych komentarzy. Każdy problem który został nam przedstawiony zawsze rozwiązujemy. Klient nigdy nie jest zostawiony sam sobie. Do każdego podchodzimy indywidualnie, ale też musimy trzymać się naszych zasad, więc często ustępstwa w niektórych kwestiach nie są możliwe. Jak pokazują statystyki, większość problemów zostaje rozwiązana z korzyścią dla klienta.”

Nie wykluczam, że w przypadku pojedynczych sklepów może się tak zdarzyć – nie widuję takich przypadków, ale pewnie gdzieś bywają.
Owszem, jest wielu ludzi, którzy milczą kiedy są zadowoleni, a opiniują tylko, kiedy coś im nie pasuje, ale jest też wielu, którzy recenzują wszystko, i całkiem spora grupa takich, którzy dodają opinię jak są w nastroju na pisanie recenzji, a stopień zadowolenia z zamówienia ma mniejsze znaczenie.

“My jako firma wartościowych komentarzy nie usuwamy, co można zobaczyć zresztą na niektórych stronach naszych produktów! Usuwamy natomiast komentarze obraźliwe lub takie gdzie ktoś dostał np. za późno towar i przez to pisał, że wszystkie nasze produkty są beznadziejne! W takich wypadkach najczęściej klient jednak nie chce zwrócić nam towaru… Uważamy taki komentarz za niepotrzebny. Na wszystkie negatywne komentarze staramy się odpowiadać. Niestety forum Ostrowca Świętokrzyskiego zostało już zamknięte. Nie można tam w tej chwili dodawać komentarzy.
Kolejna kwestia to zwroty. System zwrotów w Polsce działa sprawnie. Klient zamawiający towar może go odesłać do nas do Poznania i na szczęście nie jest to wielki koszt. Link do procedury zwrotu 

A ja sobie jako klient nie życzę, żeby firma decydowała za mnie, co jest wartościowym komentarzem, a co nie. Ludzie pisząc komentarze piszą je dla siebie i dla innych – potencjalnych klientów, nie dla “firmy”.
Wierzę w to, że ludzie rozczarowani tym, że nie dostali imieninowej przed imieninami mogą wyrażać swoją frustrację, ale w “normalnych” warunkach takie wpisy gubią się między pozytywnymi i umiarkowanie pozytywnymi opiniami.

To, że klient nie chce zwrócić towaru to jego święte prawo. Zapłacił, jest niezadowolony, nie chce mu się iść na pocztę, zwracać i odzyskiwać pieniędzy – jego wybór.

“Jeśli chodzi o usuwanie kont, to każde zamówienie jest po pewnym czasie archiwizowane i usuwane. Jeśli klient nie chce dostawać maili reklamowych zawsze może anulować subskrypcje lub zakwalifikować nasz adres mailowy jako spam.
Transport – czas oczekiwania standardowej przesyłki to około dwa tygodnie. Przesyłka ekspresowa to 5 – 7 dni. Niestety to prawda, zdarzają się opóźnienia, ale zawsze staramy się przeciwdziałać. Pomagamy klientom w tej kwestii i jeśli jest to możliwe wyjaśniamy z kurierem zaistniały problem.
Poruszyła Pani także kwestię regulaminu. Nasz jest napisany tak, aby nie było niejasności. Niektóre nasze zapisy są związane z naszymi wcześniejszymi doświadczeniami. Instrukcja w nim zamieszczona jest potrzebna, gdyż często spotykamy się z sytuacjami typu: „chciałabym zamówić przez telefon” (Nasza strona internetowa posiada jedyną opcje złożenia zamówienia i do tego niestety potrzebny jest dostęp do Internetu)”

Ok.

“Odnośnie naszego fanpejdżu na Facebooku to wszystkie „like” są prawdziwe! Sztuczne tworzenie „likeów” nie ma sensu, kiedy prowadzi sie funpage i robi reklamy „like” same przybywają! Naszą stronę a zwłaszcza dział sukienek w najbardziej gorących okresach odwiedzało w ciągu godziny naprawdę dużo klientów. W maju i czerwcu przybywało tylko 7 dziennie tak jak Pani napisała, bo nie robiliśmy reklam i wstrzymaliśmy tymczasowo prace funpaga z powodów technicznych związanych z naszym systemem.
Na koniec chciałbym podkreślić, że wszyscy polscy klienci są obsługiwani przez naszą filie. Za resztę krajów odpowiadają inne osoby. Kontakt do naszego biura znajduje się na stronie. Wystarczy wybrać język polski.
Z poważaniem
Zespół JollyChic”

Nie odnoszę tego już konkretnie do sklepu Jollychic, ALE

Sztuczne tworzenie lajków ma sens. Marketing szeptany został stworzony na ściemie i trzyma się na ściemie – bardzo dobrze, od wielu lat i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało mu zaszkodzić.

Firmy, strony internetowe, osoby publiczne – we wszystkich tych grupach znajdują się nabywcy sztucznych lajków, pozytywnych komentarzy i manipulanci wszelkiej maści. To działa – nie zawsze, bo nic nie działa “zawsze”, ale często przynosi korzyści.
Przeciętny użytkownik, chcąc się upewnić przed zakupem szuka opinii i jest zdany na własny osąd, dzięki któremu wybiera, którym opiniom da wiarę, a które odrzuci – o ile ma świadomość skali tego procederu, który ma się tak dobrze, bo wielu wciąż nie ma nawet świadomości jego istnienia i wychodzi z założenia, że wszystkie opinie zostały napisane przez prawdziwych klientów, którzy ~szczerze relacjonują swoje wrażenia.

Nie twierdzę tu, że lajki na stronie tego sklepu nie są prawdziwe – może są, może nie są. W każdym razie użytkownicy są bardzo mało aktywni.

Jedenaście dni temu pani Aga(?)/Ewa dodała kilka komentarzy z wyrazami rozgoryczenia w związku z niesatysfakcjonującymi ją metodami (nie) działania sklepu Jollychic.

Zajrzałam na trustpilota – jako, że rok temu był jedynym działającym profilem, umożliwiającym ocenę zakupów w tym sklepie. Nie znałam tej strony, ale wydała mi się umiarkowanie wiarygodna.
Od tamtej pory zajrzałam tam kilka razy, sprawdzając opinie o innych firmach, głównie niepolskich. Wielu sklepów po prostu tam nie ma, nie robię aż tak wielu zakupów wartych recenzowania, bo wracam w kółko do tych samych sklepów, więc nie jest to dla mnie zbyt praktyczne narzędzie.

Na profilu Jollychic znalazłam pięciogwiazdkową orgię pozytywnych recenzji, które pojawiły się niedługo po tym, jak przedstawicielka sklepu dodała u mnie cytowany wyżej komentarz.

Wszystkie polskojęzyczne – co wydaje mi się dość intrygujące zważywszy na to, że nigdy nie trafiłam na ten portal szukając opinii o innych polskich sklepach. I że wcześnie stanowiły one mniejszość.

Oczom mym ukazało się coś takiego:

“Pani Olga Olejniczak” dodała w serwisie trzy recenzje – wszystkie trzy 11 stycznia 2018 roku.
Zaopiniowała Jollychic, Bershkę i Zalando.


Kolejne przykłady dziwnych zbiegów okoliczności

Kolejna pani – “Agnieszka Radosławska”.
5 stycznia dodała trzy recenzje: Jollychic, Zary i… ucięłam sobie screena Bershki:

Ta sama sytuacja z “Małgorzatą B.”, która 4 stycznia 2018 roku wystawiła trzy pozytywne opinie: Jollychic, Zarze i Bershce.

Kolejne opinie od “klientów” na profilu Jollychic:

I znowu (już mi się trochę odechcało klikać), kolejny profil:
Agnieszka Światecka – trzy opinie tego samego dnia, 20 grudnia 2017: Jollychic, Zara i Bershka

Dalszy ciąg opinii z trustpilota – obecnie już w większości niedostępnych, bo kilkanaście z nich zgłosiłam jako niewiarygodne i naruszające zasady serwisu.
Zgodnie z regulaminem każdą można zgłosić i jeśli osoba moderująca zgłoszenia uzna to zgłoszenie za zasadne, to ukrywa recenzję i wysyła do osoby, która ją dodała prośbę o zweryfikowanie, czy zakup rzeczywiście miał miejsce. Po pomyślnej weryfikacji opinia wraca na stronę.

Zgubiłam się w tych klikach i nie zgłosiłam wszystkich, ale niemal wszystkie wyglądały tak samo:

  • wystawione tego samego dnia,
  • pozytywne (5 lub 4 gwiazdki),
  • szybko zauważone przez przedstawiciela sklepu,
  • dodane przez nowe konta,
  • dodane przez osoby, które zgodnie zdecydowały się zrecenzować jeszcze Zarę i Bershkę.

Intrygujący splot zdarzeń – co najmniej “intrygujący” splot zdarzeń:

Wszystkie zgłoszone przeze mnie “opinie” zostały usunięte w ciągu kilku dni – screeny tego, co zostało na profilach “recenzentów” zrobiłam wczoraj, zauważywszy, że zniknęły – stąd różnica w liczbie recenzji na screenach (nie zrobiłam ich od razu, bo nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji, a kiedy tam zajrzałam, zgłoszonych przeze mnie opinii już nie było).

Czy wrócą? – nie wiem, może.
Z całą pewnością nie są to komentarze, które pojawiły się naturalnie – jakim cudem niemal dwadzieścia osób wpadłszy na pomysł (pozytywnego) zrecenzowania sklepu na mało popularnej w Polsce stronie z opiniami, której nie używają na co dzień mogłoby też poczuć potrzebę zrecenzowania akurat Bershki i Zary?
TYLKO Bershki i Zary – i to tego samego dnia, kiedy dodali opinię o Jollychic?

Szanse na to są pewnie porównywalne z trafieniem szóstki w lotto kilka razy z rzędu.
Te komentarze nie pojawiły się tam naturalnie.
Ale czy są fałszywe, czy firma w jakiś dziwny sposób zachęciła konkretną grupę klientów do zostawienia komentarzy w tym konkretnym serwisie – nie wiem, niewykluczone. To mógł być element jakiejś transakcji wiązanej, związanej z barterkami…

Las kolejnych pozytywów:

Faktycznie, profile firm w tamtym serwisie wydają się zawierać nieco większy % negatywów niż analogiczne profile np. na opineo.

Możliwe, że przyczyna jest prozaiczna i to efekt tego, że zadowoleni klienci wystawiają opinie wtedy, kiedy są w nastroju i tam, gdze im wygodnie – podczas gdy niezadowoleni starają się zawiadomić o swoim nieszczęściu możliwie jak najwięcej osób, więc niestraszne im zmarnowanie pięciu minut życia na rejestrację w serwisie, który na co dzień nie jest im do niczego potrzebny.
Jednak – nawet biorąc poprawkę na to – nie jest prawdą, że “zawsze częściej piszą ludzie, którzy są niezadowoleni, niż Ci którym wszystko odpowiada

Wysyp tych pozytywów nastąpił bezpośrednio po tym, jak zwróciłam uwagę na to, że tamtejsza statystyka sklepu nie wygląda zbyt dobrze.

Może to przypadek. Nie sądzę, by moje rozważania na temat miały na to jakiś większy wpływ, ale póki nie zajrzałam w tamtego posta, nie wpadłabym na to, że aż tylu ludzi trafiło na tamten post – oczywiście jak na moje warunki, w których nowy post jest czytany średnio przez sześć osób.
Tamten przez niespełna 2000 użytkowników w ciągu roku, więc może jednak…

Niespełna 2000 kompletnie niezainteresowanych serwowanymi tu przeze mnie treściami i prawdopodobnie rozczarowanych tym, co dostali…
Najchętniej bym się go pozbyła, ale niechęć do tamtego posta (brzmi i wygląda tak sobie, w dodatku bezlitośnie obnaża moją skłonność czepiania się o cokolwiek) jest nieco słabsza niż niechęć do sytuacji, w których szukam opinii na temat jakiegoś sklepu i czuję, że ktoś robi mnie w wała “bo może”.

A jakaś forma robienia klientów w wała tu odchodzi, zdecydowanie.
Nawet jeśli to “tylko” kwestia upiększania rzeczywistości i próba przekonania potencjalnych klientów, że wysyłka będzie szybka, a towar zgodny z elegancko rozmytymi fotami na stronie.

To “tylko” jest dla mnie różnicą między “zrobię u nich zakupy” a “będę ich omijać szerokim łukiem”.

Czy zaserwowanie klientom informacji typu:

a) nie mamy wpływu na jakość towaru,
b) nie mamy też towaru,
c) jesteśmy tylko pośrednikami i jeśli coś jest nie tak z przesyłką, dowiadujemy się o tym najwcześniej na etapie rozpakowywania paletki z całym zamówionym towarem z Azji a przeważnie dopiero kiedy państwo otwieracie przesyłkę,
d) wysyłka może trwać nawet sześć tygodni,
e) nie ogarniamy reklamacji, więc trwają tygodniami,

miałoby aż tak destrukcyjny wpływ na poziom sprzedaży?

Czynię optymistyczne założenia braku złej woli ze strony sklepu, bo większość negatywnych opinii o Jollychic wynika z “nieporozumień” na tych polach:

a) ludzie oczekują pełnowartościowego, nieużywanego towaru po okazyjnej cenie,
b) szybkiej dostawy,
c) dobrego kontaktu z obsługą,
d) sprawnych reklamacji,
e) i wszystko to bez dodatkowych kosztów.

Polski oddział sklepu nie ma wpływu na większość tych czynników, ale nie zwalnia ich to z odpowiedzialności do poinformowania klienta o możliwych trudnościach – a nie dokładają wszelkich starań, by tak było.
Sami sobie podnieśli poprzeczkę do poziomu informowania o konieczności posiadania przeglądarki internetowej, która jest niezbędna do złożenia zamówienia przez internet (regulamin pozostał niezmieniony, odkąd ostatnio o tym pisałam), ale na innych frontach nie są już tak drobiazgowi, analityczni i ostrożni.
Przez to klienci tracą co_najmniej nerwy, użerając się z – sądząc po opiniach – dość problematyczną komunikacją z przedstawicielami sklepu (przy optymistycznym założeniu, że wszystkie te przypadki wielotygodniowego oczekiwania na zwrot pieniędzy zakończyły się pomyślnie – a nie wiem, czy tak było).

I to by było na tyle, prawie… jeszcze deser.

Nawet pomimo piorunującego wrażenia, jakie zrobił na mnie las zielonych komentarzy dla (…) oraz Zary i Bershki nie rzuciłabym się do ponownego poruszania tego tematu, gdyby nie kolejna, tajemnicza fala zainteresowania sklepem Jollychic na blogach modowych.

Pisząc pierwszego posta nie zwróciłam większej uwagi na jakość towaru – jedynym produktem, który naprawdę mnie interesował była wspominana wielokrotnie niebieska sukienka (a i to raczej w kontekście rozwiązywania zagadki niż faktycznego zainteresowania produktem.

Tym razem postanowiłam przyjrzeć się produktom – w oparciu o recenzje trzech pań, których blogi linkuję pod screenami nagłówków.

Wszystkim zainteresowanym ewentualnym zakupem gorąco polecam zajrzenie tam i przyjrzenie się zdjęciom, które w przeciwieństwie do fotek na stronie pozwalają zyskać pojęcie o jakości tych produktów.
Tu warto pamiętać, że wszystkie są raczej z niskiej lub niższej średniej półki cenowej, a kupując w którymkolwiek z tych sklepów lub “bezpośrednio” na aliexpress warto wiedzieć, że cena nie zawsze jest współmierna jakości – w okresie, kiedy dość intensywnie je przeglądałam zdarzało mi się znajdywać te same kiecki za 5, 20 i 120$.
Tzn. były to produkty opisane w identyczny sposób i zachwalane tym samym zestawem zdjęć – najdroższych wersji nikt nigdy nie kupował, więc kwestia ich rzeczywistej identyczności zostaje otwarta: być może te najdroższe były uszyte z materiałów lepszej jakości, tańsze były felernymi modelami o krzywych szwach a najtańsze totalnymi jednorazówkami z plastikowo-papierowej imitacji ortalionu… ale tego najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, bo nie mam 145 dolarów do wydania na coś, co może się okazać potrójnym bublem.

Blog pospolitaola
Lista logo z w/w bloga.

Autorka bloga “Pospolitaola” nie zaznacza wyraźnie, że mamy do czynienia z wpisem sponsorowanym, w poście poświęconym recenzji produktów, kupionych w Jollychic pisze:

“Na sklep JollyChic natknęłam się przypadkowo, na którymś z blogów. Postanowiłam przejrzeć asortyment  i jak się okazało jest on dosyć duży, a do tego ciekawy… Więc wybrałam sobie kilka rzeczy i pozostało mi już tylko czekać na zamówienie ;)”

– jednocześnie postawiła sprawę niemal-jasno, umieszczając logo Jollychic na długiej liście marek których w życiu nie wdziałam, z którymi współpracowała wcześniej.

Przy okazji zaświadcza swoimi słowami, że w poprzednim wpisie myliłam się zakładając, że firma szczególnie troszczy się o blogerki wiedząc, że dostaną od nich recenzje. Najwyraźniej nic takiego nie ma miejsca i też czekają na swoje paczki tygodniami.

Pospolitaola pisze:

“Ile czekałam? No dosyć długo, bo około miesiąca. Rzeczy jednak to zrekompensowały ;)”

Przypominam, że w regulaminie sklepu możemy przeczytać, że:

“2. Zamówienie jest obsługiwane przez Sklep w ciągu 24-72 godzin, a czas dostawy zależny jest od działania Poczty Polskiej i wynosi od 3-14 dni roboczych od zawarcia umowy sprzedaży z Klientem w zależnościod dostępności produktu.”

Więc… na czym polega ten niuans? Czyżby regulamin sklepu nie uwzględniał czasu, jaki jest potrzebny na przesłanie towarów z Azji (Chin? Sinapuru?) do Polski?

Skoro nawet opiniująca produkty blogerka nie może liczyć na przyzwoity czas dostawy (albo realistyczną informację, uprzedzającą o tym, że przesyłki z Azji mogą iść od 7 dni do nawet sześciu tygodni), to na co może liczyć przeciętny, “szary” klient?

Rozważając zakupy polecam przyjrzenie się tym zdjęciom w powiększeniu (klikając w zdjęcie na blogu Oli i przeciągając je na pasek) – dziewczyna odwaliła kawał dobrej roboty z sesją, która wygląda nieźle… ale ciuchy nie wyglądają nieźle.
Sprawiają wrażenie uszytych z materiałów tzw. jednorazowego użytku, trwale rozciągające się po jednorazowym nałożeniu. A szwy… czy to w ogóle są szwy? Ta bluzeczka wygląda, jakby była obrzucona samą fastrygą.

Podejrzanej jakości “szwy” na brzegach koszulki – fragmenty zdjęć Pospolitejoli, zacytowane we fragmentach, celem wyrażenia krytyki względem produktu.

Kolejny blog – “Blog testerski”

Nie jestem pewna, czy to jest właściwy link do blogatesterskiego, czy to (możliwe, że oba)

Wieszaki wyglądają dość porządnie… ale świadczy to zupełnie o niczym. Prawdziwą jakość wieszaka poznaje się dopiero po kilkukrotnym mocnym pieprznięciu nim o futrynę – jeśli nadal jest cały i jędrny, to można uznać, że jest w porządku.
Niestety ta pani nawet ich nie rozpakowała do recenzji, więc ich jakość pozostaje zagadką.

Dalej autorka opisuje horror związany ze skręcaniem szafeczki łazienkowej z nieznanej jej i małżonkowi substancji, która lepiła im się do palców i trwale deformowała przy dotknięciu, tworząc niezmywalne ślady odcisków palców, prawdopodobnie będące efektem jakiejś przerażającej reakcji chemicznej między śladowymi ilościami potu a tajemniczą substancją, tworzącą szafkę.
Słabo mi na myśl o tym, jak rakotwórcze mogą być materiały, użyte do jej budowy.

Trafiła jej się też bajerancka miotła, która nie spełnia swojej podstawowej funkcji zmiatania kurzu z podłogi, oraz syntetyczne futerko, które innej nabywczyni szybko pożółkło – o czym możemy się dowiedzieć z komentarzy (które pod tym względem wydają mi się wyjątkowo wiarygodne, bo sprawiają wrażenie pisanych w 100% przez podobne autorce testerki silnie toksycznych śmieci…).

Blog bije rekordy w ilości bannerów reklamowych – żaden wpis nie marnuje się na jakieś pierdoły, każdy jest pełen konkretnych produktów i linków, dzięki którym można nabyć wszystkie te cudowne produkty i ew. białaczkę w bonusie, ale z tego co widzę nie poświęca ani słowa takim duperelom jak czas oczekiwania na przesyłkę, jakość zapakowania, kontakt ze sklepem… co wydawałoby się dość istotnym aspektem recenzji na blogu, nastawionym na trzepanie recenzji – a tu niespodzianka, jednak nie (prawdopodobnie ta pani jest tak zaprawiona w bojach, że nie zwraca uwagi na ten aspekt, kluczowy dla wielu osób decydujących się lub rezygnujących z zakupów – bo np. nie szukają “spodni na lato” tylko kiecki na imieniny za trzy tygodnie).

Trzeci i ostatni blog z recenzją, któremu zdecydowałam się przyjrzeć i trzecia niezwykła przygoda – Spodobcasa:

Blog spodobcasa

Z wypowiedzi tej pani można wywnioskować, że towary znajdują się w jakimś magazynie w Polsce… co jest kompletnie niemożliwe, zważywszy na to, że to mało popularny sklep bez renomy, za to z ogromnym asortymentem.
Może mają w magazynie jakiś zapas produktów, które najlepiej się sprzedają?

Nie do końca rozumiem, jaki jest sens w recenzowaniu sukienki, której nie widać dobrze na żadnym ze zdjęć i której nie sposób znaleźć na stronie sklepu (próbowałam przez pięć minut i skapitulowałam – nie ma, a szkoda, bo sprawia wrażenie czegoś, co może naprawdę nieźle wyglądać).

Btw. – ta blogerka ma też bardzo ciekawe i nieklasyczne podejście do dbania o swoją popularność. Opowiada o setkach lajków a ilość współprac kazałaby podejrzewać, że zależy jej na zdobywaniu nowych czytelników… ale nie: linki prowadzą do nieistniejącego instagrama i usuniętego fanpejdża na facebooku. Nie udało mi się jej znaleźć w tamtejszej wyszukiwarce… interesująca i niecodzienna praktyka.

Nonkonformistyczny szew na – fragment zdjęcia, znajdującego się na blogu Spodobcasa, zacytowany, celem wyrażenia krytyki względem produktu.

Grzechem byłoby nie wspomnieć, że autorka bloga Spodobcasa nie gardzi dobrym żartem – pisze:

“Wykończenie bluzki jest na bardzo dobrym poziomie”

I ma na myśli czerwoną bluzkę (widoczną na zdjęciach w tym poście).

Tak zdaniem tej pani wygląda BARDZO DOBRY poziom wykończenia… strach pomyśleć, co zdarzyło jej się wyjmować z tych paczek.
Pewnym atutem jest to, że bluzka jest niedroga… ale nawet biorąc poprawkę na to – takie wykończenie w “eleganckiej” bluzce jest czymś na granicy ponurego żartu.

Warte uwagi są też zbliżenia na koronkową, granatową bluzkę – to “nowa” rzecz, pani najprawdopodobniej założyła ją na siebie po raz pierwszy, a patrząc na nią wypada zaproponować zabawę pt. “kto znajdzie więcej nadpruć w NOWEJ bluzce za 18$“.


Ten niezdrowo długi wpis, który miał być tylko krótką aktualizacją, zakończę bez pomysłu na jakąkolwiek sensowną konkluzję. Starałam się zachować obiektywność – na tyle, na ile jestem do niej zdolna.

Wyszło bardzo długie, ale starałam się wspomnieć o wszystkim, co wiem i czego się dowiedziałam, a co w mojej opinii mogłoby być użyteczne dla osoby, która rozważa dokonanie tam zakupów.
Lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć, że ta przygoda może się okazać emocjonująca – może niekoniecznie przykra, ale ta firma ma ogromne pole do popisu w temacie doskonalenia stylu obsługi klienta.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.