Książkowe i bezksiążkowe frustracje

0
(0)

Wczoraj, po raz pierwszy od dawna, bardzo dawna kupiłam książki.
No, teoretycznie nie tak bardzo-dawna, bo kilka miesięcy temu podczepiłam się do zamówienia koleżanki i kupiłam jedną. Dręczyłam się nią jakieś pół roku.

Bardzo chciałam ją przeczytać, ale to jedna z tych męczących choler z setkami przypisów dygresyjnych, odwołań, cytatów i źródeł, uszeregowanych z tyłu książki w jakiś pozornie logiczny, ale nieznośny w lekturze sposób. Nie wiem po co i czemu – owszem, strony zapełnione jednolitą czcionką wyglądają estetycznie i zapewne istnieje nie jeden, a stu entuzjastów tematu, zdolnych zrozumieć o co chodzi bez ciągłego wertowania w tę i we w tę, ale przypisy na tej samej stronie wydają mi się wygodniejsze i sensowniejsze.

Dobra książka. Co prawda większość fragmentów czytałam po kilka razy w nadziei na nieoczekiwane zrozumienie… no i sfrustrowałam się do tego stopnia, że w połowie czytania ją rozkroiłam i dygresje położyłam sobie obok.
Cóż. Nie każdy czytając nabiera ogłady…

Przez większość życia czytałam dość sporo. Przeszłam załamanie trzy lata temu.

A miało być tak pięknie…
Po raz pierwszy w życiu zamówiłam ebooki. Nie chciałam – nie lubię, odpowiada mi czytanie krótszych form na ekranie, książki mnie męczą: ciągłe scrollowanie albo machanie palcem jest dla mnie bardziej upierdliwe niż przewracanie stron, a pozornie ułatwiająca sprawę możliwość wyszukiwania konkretnych słów i zdań też – przydatna w krótszych tekstach, w kontekście książek raczej nie.

Chciałam zgłębić pewien temat. Popytałam, poszukałam, skończyłam z dłuuugą listą pozycji. W kilku najbliższych bibliotekach nie było nic, w dalszych – jeden egzemplarz tu, jeden egzemplarz tam… jakbym miała wyrabiać sobie karty i dojeżdżać tylko po pojedyncze książki, to z moich obliczeń wyszłoby to drożej niż zakup.
Zależało mi, więc zdecydowałam się, że kupię. Mocno okroiłam listę raz, drugi, trzeci, usuwając z niej wszystko, co uznałam za “ewentualne” i niemożliwe do zdobycia. Zostało mi dwadzieścia pozycji. Jak policzyłam, ile ta przyjemność będzie mnie kosztować to padłam.
Ale ok. Wstałam. Zauważyłam, że niektóre są dostępne w formie ebooków. Tylko niektóre, więc na pożądaną listę wróciło kilka pozycji z listy ewentualnej. Nadal wyszło dość drogo, ale już do przełknięcia (zwłaszcza, że czaiłam się na nie dość długo i planowałam z nich korzystać jeszcze dłużej).
Kupiłam, wyczyściłam sobie konto, przejrzałam, przeczytałam pół jednej, a potem pojawiło mi się mnóstwo innych zajęć. Powtarzałam sobie, że skończę to wszystko oby szybciej, bo nie mogłam się doczekać czytania.

Mózgu nie użyłam. Nie przyszło mi do głowy. Zresztą byłam pewna, że są na mailu i w chmurze. No nie były.
Dysk padł, ale niewiele plików przepadło, nic ważnego – nawet się ucieszyłam. A potem zorientowałam się, że tych wszystkich książek NIE MA. Po prostu nie ma, znikły. Ani na mailu, ani w chmurze, ani w plikach, nigdzie. Nie minęło wiele czasu odkąd je kupiłam, ale moje jęki nie wzruszyły księgarni.

No i skończyło się moje czytanie. Byłam zbyt wściekła i zbyt rozczarowana, że na dobrą sprawę wyrzuciłam te pieniądze w pustkę. Jakbym zostawiła gdzieś reklamówkę z książkami, to przynajmniej byłaby szansa na to, że ktoś mi je zwróci, sam przeczyta albo opchnie komuś za dwa piwa. Ktoś byłby o dwa piwa do przodu, a tak… tyle tylko, że robiło mi się niedobrze na myśl o czytaniu.

Od tamtej pory zrobiłam niewiele wyjątków. Trzy. Trzy i trochę Biblii.

Strasznie mi się podoba pomysł konkurowania ze sobą pod względem ilości przeczytanych książek w ciągu roku. Bawi mnie to tym mocniej w kontekście półrocznego dręczenia jednej. W zestawieniu z serią niedługich kryminałów o dziennikarzu i dwóch kotach syjamskich – kiedyś wysłałam gdzieś jakiegoś sms-a i wygrałam 25 czy 30 tomów: nie złe, nie dobre, niezłe, ale takich można by sobie w ciągu roku bez większego problemu trzasnąć trzysta pięćdziesiąt i nie ukulturalni się po tym człowiek bardziej niż po dwudziestu sezonach CSI Las Vegas (czy ile tam tego jest).

Ostatnio mnie wzięło na Żeromskiego. Nie wiem czemu.

Najpierw uznałam, że zabawnie będzie móc urozmaicać konwersacje stwierdzeniem, że właśnie przeczytałam “Zmierzch” (Żeromskiego).
Był pod ręką, przeczytałam.
Parę innych opowiadań i noweli też. I “Przedwiośnie”. Nie wiem, czym byłam tak zajęta w liceum, że miałam to tak kompletnie w dupie, ale żałuję. Choć chyba nawet “czytałam” – ślizgając się wzrokiem po stronach, przy zerowym zainteresowaniu fabułą i ekstremalną niechęcią do Żeromskiego po tym, jak w podstawówce nieopatrznie przeczytałam “Rozdziobią nas kruki, wrony” i jedyną rzeczą jaką zapamiętałam, był ten cholerny, konający koń.
W piątej klasie bodajże – co lektura to o jakichś zdychających koniach było.

Nie wiem, czy Żeromski aktualnie gości w kanonie lektur, ani z czym – jeśli; ani jak długo tam bawi/zabawi – jeśli. Ale nie powinien.
Nie wiem, jak dzisiejsza młodzież, a za sobie współczesną głową nie ręczę (może ktoś tam jednak czytał i zachwycał się w skrytości ducha), ale za moich czasów chyba nikt tego nie czytał. Nie czytając nie zrozumiał, więc niczego się nie nauczył – może poza uchylaniem się od narzucanej nudy i niechęcią do wszystkiego. Wydaje mi się, że byłam raczej entuzjastycznie nastawiona do literatury tej epoki, choć raczej autorek niż autorów, a skoro i do mnie nie trafił…

Szkoda, że nie trafił, bo aktualnie rwie mi dupę. Podekscytowana jestem znaczy. Nie mogę się doczekać kolejnej. 

Brakowało mi kilku złotych do darmowej wysyłki (po dwugodzinnym kombinowaniu, jak poprzekładać pozycje w dwóch zamówieniach, żeby nie dopłacać za nią w obu księgarniach – bo oczywiście dwóch książek, które chciałam koniecznie jednocześnie nie oferował żaden sklep).

Szkoda, że nie istnieje wyszukiwarka pozwalająca na stwierdzenie, gdzie można kupić mydło i powidło bez konieczności sprawdzania każdego sklepu z mydłem pod kątem powidła, bo to męczące, frustrujące i często bezowocne.
Jeszcze pół biedy, jeśli mowa o książkach – ostatecznie jest ich mnóstwo, każdy chce czytać coś innego, oczywistym jest, że poza popularniejszymi tytułami gdzieś będą coś mieć, a gdzieś indziej nie… ale żeby w żadnym z interesujących mnie sklepów z włóczkami nie dało się kupić guzików, zatrzasków ani zamków to już jest jawna nieprzyzwoitość!
(pierwsze i trzecie mi niepotrzebne, ale szukałam drugiego… skoro planuję kupić włóczkę to chyba oczywistym jest, że będę coś robić na drutach lub szydełku – sporą część takich wyrobów miło byłoby móc czymś zapiąć/zasunąć – logika stojąca za sklepem oferującym tysiące dupereli, guzików, zatrzasków, haftek i zamków, ale ZERO tkanin i włóczek oraz sklepów oferujących mnóstwo tkanin i włóczek, ale igieł, nożyczek, haftek, szydełek i drutów JUŻ NIE jest dla mnie tajemnicą – czyż nie lepiej by się sprzedawało, gdyby ten asortyment się tematycznie rozszerzał?)

No w każdym razie – jak już nazamawiałam, to nadal brakowało mi kilku złotych do darmowej wysyłki.

Przeszło mi przez głowę zamówienie mojej ulubionej, naj-najukochańszej książki z dzieciństwa…

Ale się nie odważyłam.
Co, jeśli wcale nie jest taka wspaniała? Co jeśli zapamiętałam ją zupełnie inaczej niż faktycznie wygląda i brzmi?
Nawet nie jestem pewna, czy faktycznie chcę ją czytać. Może kiedyś… albo nigdy.
Jak do tej pory takie powroty po latach rozkładają się mniej więcej po równo – są nadal cudowne, albo okazują się kompletną porażką. Jeśli jest tym drugim (w co wątpię), to chyba nie chcę tego wiedzieć; jeśli jednak jest cudowna, to i tak po przeczytaniu nie będzie piękniejsza niż we wspomnieniach, więc jednak jej nie kupiłam.

Co prawda główni bohaterowie umierają, ale w ostatecznym rozrachunku ta książka nie jest bardzo smętna, a zupełnie nie mam ochoty na niesmętną literaturę.
Mam ochotę na no… Żeromskiego kurde. Nigdy bym się nie podejrzewała o takie skłonności.
Chooociaż już to ostatnie niezdrowe zainteresowanie Reymontem mogło dać mi do myślenia.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.