Kiedy kobieta uprawia niezobowiązujący seks to się puszcza, a mężczyzna zdobywa, podbija, uwodzi, szaleje, korzysta z uroków młodości…
Jawna niesprawiedliwość, ale słyszałam i czytałam to już tyle razy, że na sam widok mam odruch wymiotny. Zupełnie nie czuję, o co chodzi w tym niby-problemie. Wzdrygam się i idę w innym kierunku. Nie chce mi się. Nie mam na to siły. Z tego i tak NIGDY nic nie wynika.
W “najlepszym” wypadku łupiąca tym tekstem jak cepem aktywistka zaczyna walczyć z brakiem równouprawnienia… rzucaniem steku wyzwisk w kierunku tych (przeważnie wyimaginowanych) uwodzicieli.
W największych bólach opieram się pokusie zadania pytania: czy gdyby mieli w pokoju dwójkę dzieci, a jedno byłoby smutne z powodu złamanej nogi, to rozwiązaliby ten problem łamiąc nogę drugiemu dziecku?
Opieram się, bo to nie ma sensu. Wyleczyłam się ze złudzeń, że dla każdego to będzie kompletny absurd. Znajdzie się ktoś kto uzna, że to warte rozważenia; znajdzie się ktoś, kto powie, że jego rodzice tak właśnie zrobili i na dobre mu wyszło. Reszta zaprezentuje dumania durnia, który nie byłby w stanie dostrzec analogii nawet, gdyby zesrała mu się na twarz.
W najgorszym (i najczęściej występującym mam wrażenie) podejmująca lub podejmujący temat rzuca stosem obelg i próbuje się porozumiewać najprymitywniejszymi powiedzonkami i stereotypami, zaznaczając na marginesie, że on to jest inny.
Jest inny, bo udziela tym dziwkom aktu łaski: nie bije, nie wyzywa, często nawet nie patrzy z obrzydzeniem. W każdej chwili może wymienić listę skandalicznych przewin, jakich się dopuściły, prawdziwą i wyimaginowaną listę partnerów, notatki z plot na ich temat – wszystko sobie zapamiętał, żeby nie było, że ta wyrozumiałość to tak za nic. A nie ZA NIC przecież. Wyrozumiały jest, a mógłby nie być. MÓGŁBY a nie jest, więc należy mu się wiekuista wdzięczność.
Tylko, że tak naprawdę nic mu się nie należy. Zupełnie nic. Nie zatruwanie innym ludziom życia to punkt zero.
Do “wspaniałomyślności” potrzeba znacznie więcej. Do robienia czegoś dobrego również.
Zatruwanie jest znacznie poniżej poziomu. Nie jest “normą” – nawet, jeśli się zna dziesięć osób które, też to robią.
Wyzywanie wyimaginowanych uwodzicieli nie jest rozwiązaniem problemu w tej dyskusji akademickiej.
Bo w 99% przypadków TO SĄ wyimaginowani uwodziciele. Mieniące się brokatem istoty, żyjące w ojczyźnie jednorożców i dziewczyn, które uprawiają seks z obcymi facetami w klubowych kiblach.
A dyskusja JEST akademicka. Na dodatek kulawa, jednopunktowa. Nie idzie ani krok dalej, kończy się na ubolewaniu i wznoszeniu ócz ku niebu.
Męczy mnie to.
Ludzie uprawiają znacznie mniej seksu niż mówią i niż się wydaje wszystkim dookoła. Gdyby te wszystkie latawice, gorszące swoje otoczenia faktycznie miały tak bujne życie seksualne, to nie miałyby się kiedy po dupie podrapać.
To jest (prawie) wszystko nieprawda. Równie dobrze można by się zająć rozprawianiem o kosmitach.
Czy to naprawdę jest problem?
Dla wszystkich? Dla aktywistek? Dla kogokolwiek?
Często o tym mówią i sprawiają wrażenie zainteresowanych, ale…
Gdyby tak było, ktoś stosowałby co najmniej ostracyzm społeczny wobec deprecjonujących rozwiązłe kobiety baranów. Ktokolwiek stosuje?
To marginalne zjawisko.
Motywowane dobrą wolą – podobno. Przynajmniej tak wyglądała ostatnia koncepcja, na jaką się natknęłam: nie reaguję, bo zakładam, że ta osoba nie ma złych intencji, a rzuca wyzwiskami z niewiedzy. Dobre sobie.
Moim zdaniem to byłoby bardzo niegrzeczne – zakładać, że ktoś może być tak głupi i ograniczony, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że wyzwiska są złe.
Tylko, że tacy ludzie nie istnieją. Ani ci nieświadomi, ani ci, rzekomo wierzący w to, że można być aż tak nieświadomym.
To tylko wymówki. Proste, prymitywne, a co gorsza – działające.
Działające – bo wszyscy chcą wierzyć, że bierność nie czyni ich złymi ludźmi: mają dla siebie w tym temacie na tyle duże pokłady wyrozumiałości, że nawet dla obcych ludzi wystarcza.
Gdyby nie wszechobecna tolerancja, ta tendencja dawno by zanikła.
Istnieje, bo toleruje się zachowania ludzi, które go tworzą.
Ci, którzy chętnie mielą ozorem i bezkompromisowo podsumowują cudze życia patrząc na nie przez pryzmat własnych fantazji, lęków i preferencji…
Na tyle, na ile miałam okazję to poobserwować… NIGDY nie chodziło o żadne święte oburzenie i jedynie słuszną wizję świata.
Chodziło o uniwersalny starter konwersacyjny, który pomagał im zyskać aprobatę otoczenia: po znalezieniu wspólnego wroga ludzie automatycznie stają się sobie bliżsi, lepiej się rozumieją – od razu jest o czym przy kawce pogadać.
Temat dobry jak każdy inny – ale trochę lepszy, bo uniwersalnie elektryzujący.
Ludzi, którzy szczerze w głębi serca wierzą w to, że rozwiązłą kobietę należy zlinczować i zrobić jej z życia piekło jest niewielu. Stanowią mniejszość.
Znaczącą mniejszość – ale ich pożałowania godne “opinie” istnieją w świadomości większości, bo się to gówno po cichu toleruje.
Gdyby te teksty faktycznie dotyczyły kobiet, gustujących w niezobowiązującym seksie, to cały trend by zdechł szybciej niż się pojawił.
Ale przecież nie dotyczą. Chyba nigdy nie dotyczyły – owszem, fantazje na temat żywotów skandalizujących rozpustnic niezmiennie elektryzuje całą masę ludzi… ale większość tych kul celuje w wyimaginowaną rozwiązłość wyimaginowanych kobiet.
Reszta… w kobiety, które nigdy nie były i nie chciały być rozwiązłe: jakieś zahukane biedactwa, które zakochały się w dupkach, którzy je okłamali, oszukali, zmusili i wykorzystali, a potem – bądź to zostawili na pastwę losu, albo sami wzięli czynny udział w ranieniu i poniżaniu ich.
Co prawda większość tych kobiet ma jak najgorsze zdanie o osobach uprawiających seks wyłącznie dla fizycznej przyjemności… ale nie wiem, czy to ma aż tak wielkie znaczenie w momencie, kiedy są krzywdzone. A są. I nikt ich nie broni.
Próby przekonywania całego świata, że rozwiązłość jest w porządku w żaden sposób nie zmieniają ich sytuacji. Nigdy nie były ani nie chciały być rozwiązłe – jak mogłoby im to pomóc? Chciały być kochane i szanowane… a trafiły na gnojków, którzy gustują w uprawianiu “niezobowiązującego seksu” z kobietami żyjącymi w przekonaniu, że oto dają wyraz miłości, a w bzykaniu jest coś więcej niż bzykanie.
“Kiedy kobieta uprawia niezobowiązujący seks to się puszcza, a mężczyzna zdobywa” – ten tekst NIE obrazuje problemu starcia męskiej swobody z kobiecymi ograniczeniami
To tysiąc pięćset sto dziewięćsetny odcinek programu pt. “Usprawiedliwiamy przemoc seksualną“.
No bo czym jest to opiewane przez poetów “zdobywanie”?
W innym kontekście może, moooże, MOŻE to znaczyć coś innego.
Ale mówimy przecież o “kiedy kobieta uprawia niezobowiązujący seks to się puszcza, a mężczyzna zdobywa” – mówimy o niezobowiązującym seksie.
Jak można ZDOBYĆ niezobowiązujący seks?
W normalnych warunkach poznaje się kogoś i proponuje takąż interakcję… gdzie tu zdobywanie?
W mniejszym lub większym skrócie sprowadza się to do:
– Chcesz się bzykać?
– Chcę.
– No to chodźmy.
A “ZDOBYWANIE”?
Przeważnie oznacza “kombinowanie, urabianie, ściemnianie”. Często występuje w akompaniamencie żalów i jęków, że jacyś tam piękni, charyzmatyczni, bogaci, inteligentni lub wyimaginowani mężczyźni nie mają problemu ze znalezieniem pań chętnych na niezobowiązujący seks, co jest przejawem wielkiej niesprawiedliwości społecznej, którą jeden gnój z drugim uznają za doskonałe usprawiedliwienie dla kłamstw, oszustw i wykorzystywania.
Wykorzystane, okłamane, oszukane się “puściły”, bandyctwo “zdobyło”.
A wisienkę na torcie dodają kobiety, którym przeszkadza robienie ofiar z rozwiązłych kobiet, które wcale się ofiarami nie czują – i które nigdy nomen omen praktycznie nimi nie bywają, bo to ich nie dotyczy.
Nie twierdzę, że kobiet swobodnie zaspokajających swoje potrzeby emocjonalne i seksualne z wieloma partnerami nigdy nie spotykały z tego tytułu żadne nieprzyjemności (lub gorzej niż “nieprzyjemności”) – oczywiście, że tak… ale to nie w nie celuje ten kij. Łatwiej uderzyć te, które się boją i czekają na cios.
Gdyby każdy, komu się to nie podoba natychmiast komunikował swoje niezadowolenie, to te teksty nie byłyby tak popularne.
Czy ludzie to robią? Czy ludzie NAPRAWDĘ to robią?
Chociaż ci, którym to rzekomo przeszkadza?
Choćby jednym słowem, ale za każdym razem, kiedy coś takiego się pojawia?
Nie zauważyłam – może przeoczyłam, ale nigdy nie odniosłam wrażenia, by było to równie popularne jak chociażby publiczne ubolewanie nad tymi niesprawiedliwościami.
Najwięcej oburzenia budzi… słownictwo. Nie kontekst i znaczenie, a samo używanie pewnych słów.
Może nieprzypadkowo – żeby to wyłapać nie trzeba myśleć.
Wystarczy się zaprogramować na wyszukiwanie konkretnych sformułowań i oburzać się na nie za każdym razem – kiedyś w końcu się trafi ślepej kurze ziarno, sytuacja okaże się warta oburzenia.
To jest ten jeden przypadek, w którym popularne i słownikowe znaczenia słów mam głęboko w dupie.
Używam ich kiedy mogę i wciskam gdzie się da we wszelkich możliwych kontekstach, bo nie widzę innego sposobu na wybicie debilom tej broni z ręki.
Będę ich unikać i co? Po co? Żeby chronić ich “oryginalne” znaczenie? Żeby ci, którzy tak chętnie nimi młócą mieli pod ręką arsenał twardych, ostrych kamieni, którymi w każdej chwili będą mogli kogoś obrzucić?
Przecież nie ma takiej siły, która skłoniłaby ich do zaprzestania tych działań – to nie nieświadomość: robią to z premedytacją i przynosi im to satysfakcję.
Czemu mieliby przestawać, skoro to działa? Kogoś to rani, więc mają się z czego cieszyć. Co ich powstrzyma?
CO – skoro żadne nieprzyjemności ich z tego tytułu nie spotykają.
Ktoś tam coś tam przebąknie, ale z niewielkim zaangażowaniem – z wbitym głęboko w podświadomość przekonaniem, że brak wyzwisk to praktycznie akt łaski i dowód na to, że mamy do czynienia z dobrym, wspaniałomyślnym człowiekiem.
“Otwartym” na dyskusje.
Jak się podchodzi z wyrozumiałością do pajaców, gotowych prowadzić poważne dyskusje o tym, czy jednej z drugą latawicy wypadałoby odebrać podstawowe ludzkie prawa, czy może jednak zostawić, to daje się im poczucie, że takie “dyskusje” mają rację bytu, sens i są traktowane poważnie.
Chętnie podejmą taką dyskusję w dowolnym momencie na temat dowolnej osoby lub grupy ludzi i – kto wie – może dadzą się przekonać, że ten, ten, tamta i tamci nie zasługują na nic i można z nimi zrobić wszystko, bo coś tam komuś w nich nie pasuje. I nie tylko oni. Ich rozmówcy również są otwarci na każde gówno, skoro godzą się na takie świństwa.
Gdzie tu miejsce na wyrozumiałość? Gdzie podstawy do niej?
Przecież to najgorszy sort. Najgorszy z najgorszych.
“Puszczające się” kobiety to wierzchołek góry lodowej – jeden z wielu, jednej z wielu.
Siedzą na nim ludzie i udają, że próbują ją rozbić, a sprawiają, że rośnie coraz większa.
Czy ktoś wie, po co?