Co się dzieje, kiedy pełne życzliwości porady i recenzje zachowania ofiar spotykają się z niezrozumieniem – lub co gorsza: prezentacją podobnego poziomu życzliwości wobec recenzenta?
Zaczyna się robienie z siebie ofiary, pojawiają się żądania większej kultury w rozmowie, szacunku…
Jeśli agresywność wypowiedzi i krytykę postawy podmiotu lirycznego uznamy za podstawę stwierdzenia: czy mamy do czynienia z podejściem emocjonalnym, czy nie – to ataki na ofiarę zakwalifikują się tam idealnie.
Tymczasem wygląda to raczej na: cokolwiek ja mówię, jest chłodne i rzeczowe, ktokolwiek krytykuje moje słowa jest zinfantylizowania godnym histerykiem.
A konkretniej: histeryCZKĄ.
Uroczym określeniem było “pajac”, ale zastraszenia nijakiego nie było.
Ot, dziewczyna stwierdziła, że skoro kobiety prowokują gwałty i muszą sobie jakoś z tym radzić, to i ludzie którzy tak twierdzą powinni się liczyć z tym, że mogą kogoś podobnie sprowokować.
Acz przytyk istotnie nietrafiony, użytkownik nie obwiniał jej za to co ją spotkało, wyrażał radość i ulgę związaną z tym, że w realnym Świecie karalność zgwałceń jest mocniej sprzężona z reputacją ofiary niż z faktem, że została zgwałcona.
Ech, trzeba czytać ze zrozumieniem. Tyle pięknych niuansów może człowiekowi umknąć, kiedy automatycznie wrzuca wszelkie formy victim blamingu do jednego wora….
W 2017 roku, policja recenzująca zachowanie ofiary gwałtu i pytająca, czemu aktywniej się nie broniła to nie jest norma ani nawet spore ryzyko.
Czy nie mogłoby się wydarzyć? Zapewne mogłoby – ale na tym etapie rozwoju mediów społecznościowych zebrać tysiące ludzi, którzy na wieść o tym dostaliby ciężkiego ataku furii to już rzecz zupełnie osiągalna. Dekadę wcześniej byłoby z tym ciężko.
Ale w 2017? To nawet z szansami na znalezienie prawnika, który zajmie się sprawą pro bono, bo to całkiem bulwersujący scenariusz.
A tymczasem głos ludu: pognębiające i poniżające ofiarę pytania powinny padać na przesłuchaniu – pewnie nie zawsze, tylko w sytuacjach takich, jak u autorki, która zaprosiła napastnika do domu. Chociaż… kto wie, może i zawsze?
Samo “nie” – “przepraszam (za to co robiłam wcześniej)”, “proszę wyjdź“, “nic z tego nie będzie” i “nie chcę” to za mało, żeby przekonać kawalera o braku ochoty na seks trzeba jeszcze krzyczeć i go bić, a po fakcie skrupulatnie wyjaśniać, czemu się tego nie zrobiło.
Zatem są to na tyle powszechne metody wzmacniania wypowiedzi przez niechętną kobietę, że brak tej oczywistości woła o didaskalia?
Przecież już we wcześniejszym poście wyjaśnione zostało, że prośba i odmowa nie są uniwersalnie zrozumiałymi formami sprzeciwu… gdzie “no cokolwiek”?
Ach… w stosunku do ofiar naturalnie obowiązują niższe standardy. Okrzepły już w cierpieniu, więc można ładować fristajla.
Wzięcie odpowiedzialności za własne słowa nie wchodzi w rachubę.
Ich koszmarny wydźwięk nie jest ważny, a istotne kwestie kończą się na przyswojeniu i zapamiętaniu: odwalcie się ode mnie i może następnym razem załóżcie, że nie mam nic złego na myśli, skoro mówię, że nie mam + za wiążącą uznajemy moją definicję zła.
Dyskusja dotyczyła fizycznego orgazmu. WYŁĄCZNIE fizycznej reakcji.
Ale – dlaczego by nie chwycić się pięknej i romantycznej definicji tego słowa, żądając na marginesie, by tę fizjologiczną nazywać w inny sposób, bo dla mnie to, dla mnie tamto, dla mnie sramto?
Przecież na piękne i romantyczne orgazmy JEST wiele pięknych i romantycznych określeń. Na fizjologiczną tylko “orgazm” i ewentualnie “szczytowanie”.
Na dodatek – mimo, że to jak poczują się ofiary przemocy seksualnej, czytające jej wcześniejsze przemyślenia jest dla autorki zupełnie nieistotne, to jednak – wychodzi z założenia, że w momencie, kiedy ona sama czuje się ofiarą ataku, to inni powinni się liczyć z jej odczuciami.
Dlaczego?
Przecież oferowane każdemu domniemanie jak najlepszych, najszlachetniejszych i najniewinniejszych intencji powinno zawierać w sobie również założenie, że to, co sama odbiera jako “piętnowanie” kojarzy się komuś z czymś przyjemnym, dalekim od jakichkolwiek złych myśli?
No chyba, że to domniemanie nie obowiązuje każdego, tylko starannie wyselekcjonowane jednostki, którym nie wypada zarzucać, że napisały coś, co zabrzmiało nad wyraz obrzydliwie.
Uporczywe określanie gwałtu eufemistycznym mianem “uprawiania seksu“, mimo ewidentnego oburzenia jakie wzbudza pasywną agresją nie jest, no skądże.
Czym więc jest?
Entym podkreśleniem, która strona jest z zasady tą istotniejszą i czyją narrację należy propagować?
Kto częściej określi zgwałcenie mianem “uprawiania seksu” – zgwałceni, czy gwałcący?
Ile z tych zgwałconych, którzy zdecydują się na eufemizm zastosuje go wyłącznie z braku innych uniwersalnie “zrozumiałych” acz nie tak re-traumatyzujących określeń jak gwałt – a nie dlatego, że odbyty na nich przemocą akt kojarzą z “uprawianiem seksu”?
Po serii drwin w wykonaniu tej osoby pojawiły się próby wyprowadzania z błędu, które olała, by kilka postów później wrócić do drwin.
Myśl o tym, że czytając takie rzeczy może się mieć do czynienia z przyszłym lub obecnym pedagogiem, który nie czuje potrzeby weryfikowania czegokolwiek nim przejdzie do oceny, a następnie ignoruje podane informacje i nadal kieruje się tym, co mu się “wydaje” jest przerażająca.
…
Piękna opowieść. Czyż nie intrygujące jest to, pojawiające się w ostatnim zdaniu słowo “praktycznie”?
Czyli obserwowana przez grono (koleżanek?) dziewczyna radośnie podrywała chłopca, który następnie zaprosił ją do alkowy, gdzie chętnie poszła i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek było nie w porządku… whoooa, nie – bo gdyby tak było, porównanie do “oddawania się” byłoby zbędne.
Przejęzyczenie?
Jak często zdarzają się ludziom takie przejęzyczenia?
Para się całuje, ona siada mu na kolanach – ile osób relacjonując taką sytuację powie coś w stylu “całowali się, potem usiadła mu na kolanach“, a ile “całowali się, praktycznie usiadła mu na kolanach“?
Koleżanki się witają, jedna drugą łapie na misia i wylewnie się ściskają – ile osób powie coś w stylu “uściskały się na powitanie“, a ile “no, praktycznie się objęły przy powitaniu“?
Obawiam się, że prawie nikt, bo jak człowiek jest pewny, że zdaje relację, opowiada dokładnie to, co widział; że przekazuje trafną interpretację zaobserwowanych wydarzeń to nie sięga po sformułowania, przyrównujące to, co zobaczył, do tego co mówi.
“Tomek zjadł tamto jabłko.” & “Tomek praktycznie zjadł tamto jabłko.” – czy te zdania sprawiają wrażenie wyrażających to samo?
Czy może to drugie prowokuje do zastanowienia: praktycznie zjadł? czyli nie zjadł? wziął dwa gryzy? zgubił połowę? nakarmił nim przechodzącą obok kozę? co stało się z jabłkiem?
Te dumania są zbędne, bo jak na mój gust to ta sytuacja z opisu ni cholery nie pokazuje obrazu dziewczyny, która się ubzdryngoliła, radośnie poszła bzykać a rano zaczęła opowiadać zupełnie inną historię.
A to jest opowieść, która ma ją ośmieszyć i zdemaskować.
Gapili się na nią. Zauważyli różnicę w jej zachowaniu po większym spożyciu alkoholu (czyli kilka imprez obserwacyjnych było).
Jak wypiła więcej, to zakładała nogi na faceta i podrywała go tekstami.
Potem już bez faceta, zrzucała ciuchy i tańczyła.
Tańczyła na stole, więc raczej bez faceta.
Po czym jakiś facet “brał” ją na pokoik – przytomną? chętną?
Ciężko mi uwierzyć, że gdyby i na tym etapie się do niego przystawiała i flirtowała, to nie odnotowano by tego w opowieści. Wszak to by tym dobitniej pokazywało, że wszystko wydawało się być w porządku. Ale tego nie ma.
Przesadzam? Możliwe – choć wątpię.
To tak a’propos bajania o tym, że “chyba każdy ma kogoś zaufanego na kogo może liczyć“.
Tu np. dziewczyna zwierzała się jakimś laskom, które wychodziły z założenia, że flirty i siedzenie obok gościa na jakimś etapie imprezy, połączone z pijackim striptizem jest równoznaczne ze zgodą na seks z każdym, kto zawlecze ją sobie gdzieś na ubocze.
Ależ tabletki gwałtu nie trzeba wrzucać do alkoholu.
Ludzka psychika jest nieco bardziej skomplikowana niż “jak ma się świadomość, to się już więcej tego nie robi“. Można np. mieć świadomość i szukać pomocy u koleżanek, a trafić na takie, które “mają własne zdanie”.
Jak własne zdanie polega na przywoływaniu własnych radosnych wspomnień z sytuacji w których nie udzieliło się pomocy wleczonej gdzieś do pokoju pijanej koleżance, to wypadałoby się liczyć z tym, że nie każdy temu przyklaśnie – a jednak, zdumienie się pojawiło, i nawet potrzeba przypomnienia o swoim niezbywalnym prawie do publicznych drwin z koleżanki, która być może za dużo piła, być może została któryś raz z rzędu dodatkowo zćpana i “praktycznie” sama się oddawała, z tym że niezupełnie, bo nawet do pokoju sama z gościem nie szła, brano ją tam.
Najsmutniejsze, że to najprawdopodobniej nie jest jej wina. Takich wizji wysłuchiwała dorastając, z podobną mitologią obcowała później, a potem płynnie przeszła do nauczania innych.
I – żeby nie przegapić kolejnego smaczka – “małolata”.
To jest opowieść o nieletniej.
O środowisku, w którym nieletnia na imprezach jest w stanie notorycznie przesadzać z alkoholem i w którym nikt nie reaguje na to, że jakiś gość ciągnie gdzieś nieletnią dziewczynę w żaden inny sposób poza drwieniem z niej.
To brzmi dla mnie jak spuszczone światłem prosto z kosmosu.
Za moich czasów, które nie były od tego tak dalekie, najgorszej małpy niepijące laski nie zostawiały na pastwę losu, jak widać było, że już słabo kontaktuje, bez względu na to, który raz się narąbała. To jest dla mnie niewyobrażalne, żeby się gapić na to, jak jakiś koleś gdzieś prowadzi laskę, która ani nie jest jego dziewczyną, ani się do niego aktywnie nie dobiera i… kurwa nic. Czekać, aż będzie okazja obrobić jej dupę z rana.
Co za mądrości życiowe trzeba spijać latami, żeby taki asan mentalnego spierdolenia osiągnąć, to ja nie wiem.
Do treści odnoszę się w innym miejscu, więc tym razem to sobie daruję.
Któż nie uprawiał seksu w krzakach, z przypadkowo zauważonym partnerem, tak kilka sekund przed tym, jak się na nas rzucił?
“Miśka” czytała ze zrozumieniem, niestety aż za bardzo, stosownego filtra z 100%+ dobrej woli zapomniała włączyć i stąd nieporozumienie.
Nikt jej nie “bronił” iść na policję, kilka osób aktywnie zachęcało, w/w z podziwu godną zawziętością zniechęcała i atakowała.
Spotkawszy się z nieentuzjastycznymi reakcjami zaserwowała pełen wachlarz:
– zaznaczenie, że ma pełne prawo do tak agresywnego tonu, bo miała do czynienia z przemocą seksualną,
– przypomnienie, że ma prawo się wypowiadać,
– żal, że ktoś w okrutny sposób krytykuje jej wypowiedzi,
– drwina z sytuacji ofiary,
– insynuacja, że ofiary w ogóle nie ma,
– insynuacja, że do nijakiej krzywdy nie doszło, a całe zdarzenie miało skrajnie inny przebieg niż opisano w związku z czym jedyną faktyczną ofiarą jest… bezkompromisowa recenzentka.
Co jak co, ale na tym forum brak prawa do wypowiadania się to mieli głównie ci, którzy się takim bełtom sprzeciwiali, bo to im leciały posty i konta. Ta osoba, to się musiała chyba aktywnie bronić przed przyznaniem honorów moderatorskich.
“Stado” piętnujące wszelkie przejawy przemocy i burzące się przeciw retoryce klasy “byłam świadkiem gwałtu i natychmiast zrozumiałam, że to zwykła szmata była, dobrze jej tak, porządna kobieta to by nigdy” (spokojnie, dojdę i do tego screenu, ten przykład nie jest hiperbolą) było w mniejszości niemal za każdym razem.
Jedyny wyjątek stanowiły wątki, w których niefortunnie kilka takich obsiadło temat i dodało kilka pierwszych postów, po których wiele tradycjonalistek traciło ochotę na prezentowanie maksimum swojej kreatywności.
I – zapewne się powtórzę, ale – nie odniosłam wrażenia, by gdziekolwiek wyglądało to inaczej.
To forum jest po prostu miejscem, w którym spędziłam trochę czasu. I dzięki któremu zwróciłam uwagę na to, jak to wygląda.
Po tonie wypowiedzi tego typu można by wywnioskować, że oto znalazły się dwie, no może trzy osoby, które patrzą na sprawę inaczej niż dwadzieścia, trzydzieści innych – w związku z czym czują się wyalienowane i niezrozumiane.
Ni hu hu.
Te proporcje były zwykle nie 1:10 tylko 6:1, 8:1, czasem nawet i 20:1.
Bywało, że jedna osoba dokonywała ucisku dwudziestu, a dwie zakrzykiwały piętnaście.
Oczywiście – tradycyjnie drobniuśka nieścisłość: wątek nie był o imprezie u nieznajomych ludzi z bloku.
Odniesienie do sytuacji, wymyślonej na potrzeby uzasadnienia rady, kompletnie nieadekwatnej do omawianego problemu i do imprezy u nieznajomych też.
Zresztą widać jak daleko to płynie: impreza u nieznajomych, na którą zawsze przypałęta się ktoś nieznany – no chyba bardziej zaskakujące byłoby pojawienie się tam znajomych.
Poza tym – nieznajomi to też ludzie, a ci bywają różni.
Deficytu znajomych, kolegów i koleżanek, którzy okazują się gówno warci nie ma.
Ba, jakby się tak skupić na lekturze, to wyszłoby na to, że nieznajomi, jakkolwiek czasem trafiają się niebezpieczni, tak przede wszystkim wypadałoby unikać towarzystwa znajomych, bo to oni najczęściej atakują, pakują człowieka w kłopoty, albo olewają ot tak.
Czy wojny nie powinny się toczyć to bym dyskutowała. Wiele wojen wybuchało dlatego, że ludzie mieli dość bycia zniewalanymi, mordowanymi, okradanymi i pozbawianymi swojej tożsamości, historii, kultury, własności, sprawności, zdrowia.
Czy takie wojny nie powinny się toczyć? Ludzie nie powinni mieć prawa do walki o swoją wolność?
Być może idziemy z tym założeniem jeszcze dalej i przyjmujemy, że wojny nie powinny się toczyć, bo i ludzie nie powinni być zmuszeni do walki o w/w, bo nikt nie powinien im tego odbierać.
Ale nawet w takim wypadku? Słaby przykład. Wojna wybucha, przylatują mordować z maczetami i innym cholerstwem a ludzie co na to? “No trudno, mamy niefart, czas umierać albo stać się ich niewolnikami?“
Nie. Jak brutalne by nie były wojny, tak walka ma różne oblicza. Przesadą byłoby startować z twierdzeniami, że taki np. Chopin ze Słowackim, suchotnicy nie przyłożyli ręki do powstań i walki o niepodległość.
Pragmatyzm pragmatyzmem, a kiwi kiwi kiwi. Nie na wszystko można się przygotować, a przygotowywanie się na najgorsze celem uniknięcia bolesnego rozczarowania, związanego z nadziejami na lepsze bywa niepotrzebnym zamykaniem sobie drogi do lepszego.
Zwolenniczką gwałcicieli ta osoba zdecydowanie nie jest, ale ich poplecznicą już tak – nie o to jej chodzi, ale na to wychodzi.
Bohaterka wątku nie zakładała, że wszyscy ludzie są dobrzy, więc związku przyczynowo-skutkowego brak.
Analogicznej tendencji w społeczeństwie również brak.
Wypowiedzi w tym tonie też nie było.
Uważać na siebie – no pewnie, że trzeba. Tylko – eksplorując ten turpistyczny ton – po co?
Skoro zło jest wszędzie dookoła i nie da się go powstrzymać, i nie ma sensu nawet próbować, to i to uważanie niewiele pomoże.
Natomiast co do tego brylancika pod koniec…
Widzę różnicę między napadnięciem pod domem i zgwałceniem na imprezie.
Dzięki temu udało mi się nie PRZEOCZYĆ, że ta konkretna historia to ten pierwszy przypadek, nie drugi.
Na skutek zafiksowania na punkcie alkoholu dziwnie wiele osób zaczęło się upierać, że to ten drugi… w ferworze argumentowania, dlaczego ten pierwszy byłby straszniejszy i potencjalnie zdatny do powściągnięcia destrukcyjnych żądz.
Poza tym… ja tam nie wiem.
Zupełnie trzeźwa i w pełni sił nie widzę dla siebie żadnych szans w walce z chłopem, który jest większy ode mnie. Przy porównywalnym wzroście i wadze gość musiałby mnie zaskoczyć albo mocno pobić, żebym była kompletnie bez szans, ale bez jaj, przecież jak jest np. 20 cm wyższy ode mnie i może mnie podnieść, to cóż niby za walkę mogłabym z nim uskuteczniać? Co za obronę?
Tracę kontakt z ziemią i jestem out. Oberwę raz w łeb i jestem out. Zablokuje mnie, jestem out.
Przecież to nie jest scenariusz klasy: gość się nie spodziewa, że JA go zaatakuję. Ale przecież to “JA” się nie spodziewam, że on zaatakuje mnie – przy odrobinie pecha jeszcze go nie widzę póki nie jest za późno.
Jasne, że lepiej jest mieć jakieś pojęcie o samoobronie niż nie mieć.
Jasne, że lepiej umieć uderzyć, wiedzieć gdzie, umieć krzyknąć, być w stanie krzyknąć, mieć dobrą kondycję, być w stanie naprawdę szybko biec co najmniej kilkaset metrów…
Ale obronienie się, fizyczne obronienie się przed napaścią silniejszego i planującego atak osobnika można rozpatrywać wyłącznie w kategoriach łuta szczęścia, któremu można dopomóc tymi wszystkimi rzeczami z poprzedniego zdania (i paroma innymi).
To nie jest coś, co leży ot tak, po prostu, w zasięgu przeciętnej kobiety, a już na pewno nie nastolatki, która jest od kobiety z oczywistych względów mniejsza.
A cholera powinno – skoro ludzie się całkiem licznie poczuwają do insynuowania innym lub wmawiania sobie, że gdyby kobieta nie coś-tam to “byłaby w stanie się obronić“. Gówno a nie “byłaby w stanie“.
Tu i ówdzie może miałaby trochę większe szanse – dość istotne, by aktywnie zachęcać do ich zwiększania, ale nie wmawianiem czy utwierdzaniem jakiejś nieszczęśnicy w przekonaniu, że zawiniła, bo jakby nie coś-tam, to by się zdołała obronić.
Tego gościa na imprezie nie było. Nie widział, ile wypiła ani czy w ogóle piła. Zaatakował ją.
Czuł się dość pewnie by zaatakować nie wiedząc, czy jest pijana, więc jej szanse na skuteczną obronę oceniam nisko, a fakt, że się wcześniej napiła za równie istotny w kontekście tej napaści jak jej kolor włosów.
Dokładnie tak. Ona była piętnowana, winna wszystkiemu, a on niewinny i skonsternowany sytuacją, ba, wręcz zrozumiale się zachował.
Winny jest on i tacy recenzenci.
Cenzura to uniemożliwianie wyrażania poglądów. Nie krytyka już wyrażonych, które można sobie swobodnie rozwijać, powtarzać i uzasadniać.
Logicznie poprawna wersja brzmiałaby: “Wnerwia mnie brak cenzury wobec poglądów i opinii innych niż moje”.
Serio. Zupełnie serio. Wielu osobom wydaje się, że trzeba powiedzieć “tak, jesteś winna/y w 100%” żeby można było mówić o obwinianiu.
Ale takie już
“ponosisz część winy“,
“oboje jesteście winni“,
“gdybyś wtedy (cośtam)“
lub
“gdyby Twoja matka 12 lipca 1981 roku zjadła na kolację kanapkę z serem zamiast z dżemem…“
to po prostu życzliwa, neutralna i użyteczna rada.
To jest bzdura. Być może przyjęta za prawdę objawioną, ale bzdura.
Meble nie wpływają na ludzką zdolność panowania nad emocjami.
Seks również – nie bardziej niż ból związany z wyrżnięciem małym palcem u nogi w próg, szok związany z tym, że z prysznica nagle zaczyna lecieć zimna woda, zły sen czy pierdyliard innych rzeczy.
Problem z panowaniem nad emocjami lub jakąś zaskakującą nas samych, nieoczekiwaną reakcją, czy niestosownym zachowaniem możemy mieć w różnych okolicznościach.
Ale gdzie panowanie nad e m o c j a m i, a gdzie stwierdzanie, że w szale pettingu można się nieoczekiwanie zachować i zruchać niechętnego, zdezorientowanego i zszokowanego partnera?
To się nie zdarza, nawet nastoletnim chłopcom, którym nieznane wcześniej ilości testosteronu wypalają mózg.
O czymś takim można mówić w kontekście niepełnosprawności intelektualnej na poziomie <50 – a i to tylko w kontekście osób kompletnie nierozumiejących, co się z nimi dzieje (bądź to ze względu na aż tak głębokie deficyty, bądź to na pełną izolację od jakiejkolwiek wiedzy na temat ich własnej seksualności).
W przypadku osób zdolnych decydować o sobie nie ma takiej opcji – chyba, że sami ją sobie dadzą: nazywając chęć zrobienia czegoś, nawet wbrew woli partnera “emocjami”.
Pokrzepiające, że wiele dziewcząt o tym nie wie.
Ależ oczywiście, sąd przyznałby rację i wielokrotnie przyznawał. Żaden precedens. I szanse na karę by jak najbardziej były.
Choć nikt nie angażuje sądu do sytuacji typu “chcemy poczekać do ślubu, ale ślub za 3 lata, a nas oboje drze, ojejejujeju chyba nie wytrzymam, a jak nie wytrzymam to on też nie… ups, bzyknelim się, ale fajnie było, jak ja wytrzymam 2 lata 11 miesięcy i 29 dni do kolejnego razu, chyba umrę, och ja nieszczęsna“.
Ludzie nie znają lub/i nie rozumieją definicji zgwałcenia lub/i jej nie uznają lub/i piszą własną lub/i potem jeszcze uważają, że siedzą w głowie sędziom, i że niestosownym jest oceniać ludzi na podstawie słów i czynów.
Szok, niezrozumienie, konsternacja.
Jak to się mogło stać?! – oczywiście z góry należałoby olać wszelkie próby wyjaśnienia: dlaczego tak to brzmi i co jest potencjalnie nie tak z tym tokiem myślenia – czy aby na pewno wszystko w porządku?
Cóż może być “nie tak” z opisem z pierwszego cytatu?
W artykule wyglądało to inaczej.
Jak gumowa lala robi loda?
Ani gumowa lala ani “maszynka” loda nie robi.
Pojawia się dokładny opis WIZJI, nie pierwszej i nie ostatniej, zupełnie odmiennej od tego, co mówiła autorka wątku – lub w tym przypadku artykułu. Zaraz potem recenzent dokładnie zaznacza, że odnosi się do swojej WIZJI, której sam kompletnie nie rozumie, bo sytuacja z WIZJI nie ma najmniejszego sensu. A potem?
Szok, niezrozumienie, konsternacja. Cóż mogłoby być nie tak ze stawianiem sprawy w ten sposób.
Ach, te niezbadane zagadki wszechświata.
Czemu te wizje wyglądają tak a nie inaczej? Są niezgodne z opisami sytuacji.
W rozwinięciu wypowiedzi okazuje się, że są też całkowicie niezgodne z odruchami/doświadczeniami/zachowaniami osób, które je tworzą i które się do nich odnoszą.
To nawet nie jest gdybanie czy wspominanie “a ja w podobnej sytuacji to bym…“. Nie jest to też doradzanie, co można by w takiej sytuacji zrobić lepiej – bo punktem odniesienia nie jest TA sytuacja, tylko sytuacja z WIZJI.
“A ja to bym” lvl hard: ja będąc w takiej sytuacji byłabym w zupełnie innej sytuacji i nadal nie rozumiałabym zachowania, które nie jest ani tym, co wydaje mi się, że sama bym zrobiła w żadnej z tych sytuacji, ani nie ma nic wspólnego z zachowaniem osoby z tej pierwszej sytuacji.
Do czego zmierzam?
Skoro nie jest to ani relacja autora, ani wyraz przekonań i odczuć osób, które zabierają głos (i są w najwyższym stopniu zgorszone i zdumione tym, że ktoś odbiera to co piszą w tak różny od ich intencji sposób) to czyja to jest narracja?
Czyja, skoro “przypadkiem” brzmi jak retoryka godna przestępcy seksualnego?
Albo takie osoby bezczelnie i marnie kłamią – czego nie da się wykluczyć w każdym przypadku, ale i ciężko zakładać, że to jest motywem większości – albo ta narracja tak mocno wbiła im się w głowy, że nie umieją patrzeć ani widzieć takich spraw inaczej niż przez ten filtr.
Badaniom DNA można się poddać dobrowolnie jak policja ładnie prosi, ale zwykle jak prosi to ma ku temu ważny powód (poza rzadkimi przypadkami, kiedy to np. prosi o zgłoszenie się na testy np. wszystkich 2000 mężczyzn mieszkających w okolicy, celem wyeliminowania ich z kręgu podejrzeń… w momencie, kiedy konkretnego podejrzanego jeszcze nie ma).
A jak ma ku temu ważny powód, to kwestią dni, może tygodni jest uzyskanie sądowego nakazu pobrania próbki od podejrzanego.
Dobrowolna zgoda na pobranie tejże, może wynikać z podążania za radą prawnika, który szuka dla klienta najkorzystniejszej opcji: skoro najprawdopodobniej i tak zbadają to DNA to lepiej dla niego, jak odda je dobrowolnie, będzie można tego potem użyć podczas obrony, jako ewidentny dowód poczciwości i jak najlepszych intencji.
Polak skazany za gwałt na podwójne dożywocie, po przetransportowaniu do Polski dostał swojski wyrok 9 czy tam 12 lat więzienia.
Już wyszedł. Ona zmarła 10 lat temu, nigdy nie odzyskawszy sprawności, zdrowia, pamięci, ani nawet nie wróciwszy do stanu, w którym mogłaby opuścić szpital.
Ona, 48-letnia, podstarzała pijaczka, której to zapewne jej libacyjny ziomeczek musiał przetrącić kręgosłup w odcinku piersiowym, gdzieś na ulicy – o czym nie wiedział tamtejszy (a i nasz) sąd, ani policja, ale jakiś recenzent sprzed telewizora wiedział swoje.
Nie ma dowodów – chłop na pewno niewinny nic.
Są dowody, są wyroki – sytuacja wciąż jest niejasna. Chłopaka żal, jest niebrzydki, a podstarzałej pijaczki nie.
Doskonały temat do żartów!
Pijana baba.
Podstarzała pijaczka.
Po prostu wyrażam swoją opinię.
Ale nie chciałam urazić żadnej 48-latki, tylko tą która tam powoli umierała w szpitalu.
To doskonały przykład na to, ile są warte co okrutniejsze komentarze, które niektórym mylnie kojarzą się ze szczerością.
Zdarza się, że człowiek, zwłaszcza dręczony poczuciem winy i oswojony z takim traktowaniem uznaje, że jak ktoś wyraża się w sposób wyważony, neutralny, czy miły, to kłamie, omija coś, traktuje go z litością.
Może tak być, ale te podłe i okrutne są fałszywe nawet częściej.
Jak dla mnie to, co ta osoba prezentuje jest pozbawionym przyzwoitości i kultury bełtem, który nie zasługuje na miano opinii. Jak można mieć opinię o osobie, czy sytuacji, o której nie ma się pojęcia?
Można polegać na pozorach, mieć złudzenie, że się daną osobę zna, albo wrażenie, że wie jak było w danej sytuacji – i bazując na tym, wykrzesać jakąś opinię. Ona nie będzie wiele warta, ale i tak więcej niż obelgi, po prostu poniżające obelgi rzucane na osobę, której się kompletnie nie zna i ostentacyjnie wspomina o tym na marginesie.
Domniemanie niewinności wobec potencjalnego sprawcy nie polega na tym, że się miesza ofiarę z błotem. Retoryka na poziomie “podstarzałej pijaczki” obnaża, jakiej klasy wiara w możliwą niewinność tego gościa się za tym czai.
Ta kobieta była w śpiączce przez kilka tygodni, miała pogruchotaną czaszkę, nic nie pamiętała ze zdarzenia, nie miała najmniejszego związku z wskazywaniem sprawcy – i to było elegancko wałkowane w mediach, nie do przeoczenia.
Więc realnie nie było opcji obciążania jej jakąkolwiek odpowiedzialnością za nieprawidłowe wskazanie czy rozpoznanie sprawcy.
A jednak została podstarzałą pijaczką, której tak atrakcyjny chłopak z pewnością w ogóle by się nie czepił.
Nie ma skupienia na tym, co mogłoby realnie przemawiać za niewinnością skazanego – czyli eksplorowanie motywu pomyłki w śledztwie, niewiarygodnych wyników DNA, zanieczyszczenia próbek… Nie ma, jest atak na nią (choć jak jest to również w najwyższym stopniu intrygujące).
Oraz żale i bunty przeciwko krytyce takiej postawy i wypisywania takich obrzydlistw.
To jest przykład treści całkowicie akceptowalnych w przestrzeni publicznej. Silnie moderowanej przestrzeni publicznej.
Nie, na dyskotekach nie można spotkać młodych, chętnych dziewczyn, które zrobią z nim to co chce.
Dziewczęta chadzają na dyskoteki, żeby potańczyć, fajnie się poczuć, pobawić z chłopakiem albo koleżankami, ewentualnie kogoś poznać.
Dyskoteka to nie darmowy burdel, a dziewczęta zainteresowane przygodnym seksem nie są zainteresowane spełnianiem erotycznych pragnień jakichś nieznanych im łebków, tylko obustronnie satysfakcjonującym stosunkiem.
Takie pieprzenie sprawia, że oderwani od rzeczywistości, aspołeczni, mało atrakcyjni frustraci hodują w sobie nienawiść do kobiet, bo roi im się, że one wszystkie nic innego nie robią, tylko bzykają po kolei:
a) wszystkich, tylko jego jednego nie,
b) tych, których uważa za atrakcyjniejszych od siebie i byłby gotów na koleżeński oral w formie wyrazów uznania.
Złote klasyki.
Ta teza miałaby sens dla osób, które absolutnie nigdy nie były świadkami sytuacji, w której ktoś próbował wyjaśniać, tłumaczył, podawał źródła, statystyki i kończył z porcją kolejnych drwin z ofiary oraz piskiem jej uciskanego recenzenta, który po prostu wyrażał swoje poglądy, których nie potraktowano ze stosowną czcią.
Efektywność takich zabiegów istnieje, ale wymaga czasu, konsekwencji i wielu, wielu cierpliwych tłumaczeń, obchodzenia się z wykazującym bandyckie tendencje ćwokiem jak ze zgniłym jajem podczas gdy kolejne pokolenia ofiar cierpią, a kolejne pokolenia oprawców są konsekwentnie hodowane.
Poprzebieranie się, wrzaski i poświecenie gołym czymśtam, obowiązkowo przyćmione przez gejów i tak sprowokowało więcej dyskusji o przemocy seksualnej względem kobiet niż sto wykładów.
W przypadku posłanki – niekoniecznie tej konkretnej, ale jakiejkolwiek – czyli osoby zaangażowanej w politykę, zyskiwanie poklasku, rozpoznawalności, wpasowywanie się w gusta niszy, która może pomóc wygrać kolejne wybory bezpodstawnym jest twierdzenie, że szczerze mówi, co myśli o czymkolwiek.
Może szczerze, może nie, co do tego, że politycy nie istnieją po to, by raczyć elektorat swoją szczerością nikt nie ma złudzeń.
Przed marszem szmat było wiele, naprawdę wiele marszów milczenia ku pamięci ofiar morderstw i gwałtów.
Nikt niczym nie świecił, nikt się nie przebierał, niby wszyscy wiedzieli o co chodzi i mieli podsuwane poważne poglądy i sensowne hasła, a wychodziło coś z tych zacnych idei?
Coś poza seriami fantazji o torturowaniu i mordowaniu sprawców, które ani tym zmarłym, ani żywym, ani przyszłym ofiarom w żaden sposób nie pomogą, bo im soczystsze te fantazje, tym ostrzejsza selekcja pokrzywdzonych w nieustającym konkursie na tego jednego, jedynego, zasługującego na współczucie.
No nie, nie do każdej wypowiedzi można się przyczepić.
Ale można się przyczepić do tego, że “jest tak”, że pijanego łatwiej skrzywdzić.
Statystycznie jednak raczej bzdura, bo jakkolwiek wiele osób pada ofiarą przemocy będąc pod wpływem alkoholu, tak jeszcze więcej przemoc pod jego wpływem zadaje.
A jak zaczniemy tę grupę potencjalnie łatwiejszych do skrzywdzenia po alkoholu doprecyzowywać kolejnymi czynnikami, dzięki którym zyskamy namiastkę prawdziwego stwierdzenia, to nie będzie ono już miało wiele wspólnego z wyjściową tezą.
Można popłynąć z dumaniami w zupełnie innym kierunku i pochylić się nad tym, jak szkodliwe społecznie jest postrzeganie pijanych jako nieistotnych.
Co roku wiele osób umiera dzięki nieudzieleniu pomocy lub zbyt późnym udzieleniu pomocy, wynikającym z tego, że osoba, mająca zawał, zapaść, reakcję alergiczną, szok anafilaktyczny, objawy zatrucia czy hipotermii wydała się świadkom jego/jej cierpienia przykładem nadużycia alkoholu, w związku z czym wzięli i sytuację olali. Tego nie da się zmienić, pouczaniem ludzi, żeby nie pili lub nie pili za dużo.
Ile osób pada ofiarą zgwałcenia, choć w ogóle nie spożywały alkoholu lub przyjęły śladowe ilości i zostały na oczach innych ludzi zawleczone czort wie gdzie – wyłącznie dzięki ich założeniom, że skoro jest taki nachlany, albo taka nachlana, to reakcja nie ma sensu? Niepicie tego nie zmieni. Nawet jeśli korzystając z dobrych rad, 70 albo i 80% ludzi, którym obecnie zdarza się nadużyć, ograniczyło spożycie do zera lub jednego piwa na imprezie, to i tak ryzyko, że zaatakowane, zćpane, nie zostaną wzięte za spitych do nieprzytomności durniów, godnych pogardy i niewartych uwagi będzie ogromne.
To zabieranie się za problem od dupy strony.
I usprawiedliwianie słuszności tej taktyki wyższym dobrem, operującym na założeniu, że im mniej ludzi będzie się upijać, tym mniej padnie ofiarami pod wpływem alkoholu – a większe wyczulanie otoczenia na takie przypadki doprowadzi do tego, że jeszcze więcej ludzi będzie chlało na umór z poczuciem bezpieczeństwa, którego nie powinny mieć.
Dlaczego nie powinny mieć tego poczucia bezpieczeństwa, skoro wrażliwość ludzka byłaby wyostrzona, to poczucie bezpieczeństwa byłoby całkowicie uzasadnione. To zły stan? Nieatrakcyjny cel? Do tego nie warto dążyć?
Co zatem jest realnym celem nadrzędnym? Konserwacja stanu pogardy wobec wszelkich ubzdryngolonych i potencjalnie ubzdryngolonych w ramach ochrony zagrożonego gatunku gwałciciela imprezowego? Zniechęcanie ludzi do picia?
Jedno z powyższych, w innym wypadku cała ideologia jest wewnętrznie sprzeczna.
A jest konsekwentnie powtarzana, w tej samej formie. To nie kwestia przejęzyczeń, niefortunnych wyrażeń i źle ubranych myśli jednej, dwóch czy czterystu osób.
To niezwykle żywotna ideologia.
Pouczenie sprawców i potencjalnych sprawców nie ma sensu, i tak zrobią co chcą.
Pouczanie ofiar i potencjalnych ofiar jest wyrazem troski i dobrych intencji.
Próby zwracania uwagi na to, że spory wpływ na rzeczywistość ma największa grupa w skład której wchodzą obserwatorzy, recenzenci, potencjalni obserwatorzy i potencjalni recenzenci są – a jakże, próbą pozbawiania ofiar i potencjalnych ofiar tego niezwykłego kaganka oświaty i ostrożności, którą ta banda debili gotowa całkowicie olać jakby im powtarzać, że ich bezpieczeństwo nie tylko od kaprysu sprawców i ich własnej przezorności.
Czy człowiek jest bezpieczniejszy w momencie, kiedy stosuje najwyższy możliwy dostępny dla siebie poziom prewencji wobec wszelkich aktów przemocy, a ludzie w jego otoczeniu są pełni mitycznych wizji o samoproszących się o kłopoty laskach, notorycznie bzykających się po kiblach z obcymi mężczyznami i “praktycznie” oddających się byle komu, nieostrożnych i potrzebujących “nauczki” czy tam “lekcji” na przyszłość?
Czy w momencie, kiedy robi co może by zadbać o swoje bezpieczeństwo, a w otoczeniu ma niewiele osób o tak bandyckich poglądach, za to sporo takich, które się nie wstydzą upewnić, czy aby wszystko jest w porządku z ludźmi wokół nich?
Niedowierzanie to jeden z istotniejszych motywów wyrażania złośliwości. Nie zmienia jej w coś innego.
Niezwykle adekwatny przykład podobnego stwierdzenia. Możliwe, że nieświadomie, ale na pewno nieprzypadkowo osoba wyżej trafiła z czapką prosto w dychę.
Chodzenie bez czapki nie ma wpływu na przeziębienie!
Przeziębienie wywołują wirusy. Wirusy nie wnikają do organizmu przez skalp.
Nienoszenie czapki w zimne czy wietrzne dni może doprowadzić do odmrożeń, przemrożeń, bólów zębów, bólów głowy, bólu uszu i mnóstwa nieprzyjemnych objawów nie będących przeziębieniem.
To twierdzenie będzie najbliższe prawdy w przypadku osób z łysą głową lub rzadkimi, krótkimi włosami – uszy i głowa wyziębią im się najszybciej, organizm będzie osłabiony, a w dalszej konsekwencji mniej odporny na wirusy.
Przeciętny człowiek, z włosami na głowie, zasuwający w zimie bez czapki, ale nie narażony na silne, zimne wiatry i ekstremalnie niskie temperatury nie tylko nie będzie łapał przeziębień szybciej i częściej niż ten, który regularnie ją nosi, będzie mu się to zdarzać RZADZIEJ.
Źródłem tego mitu są doświadczenia, z których wyciągnięto błędne wnioski: ktoś zapomniał czapki, choć zwykle ją nosił, albo nie wziął, a pogoda okazała się gorsza niż przewidywał, spędził na zewnątrz więcej czasu niż się spodziewał, nacierpiał się z zimna -> lekko odmroził uszy, albo jakieś zakończenia nerwów -> organizm był osłabiony, próbował się pozbierać po przemrożeniu, załapał kontakt z wirusem -> zachorował.
Żeby to twierdzenie było prawdziwe, musiałoby być znacznie mniej inkluzywne i chwytliwe. Czyli np.:
Osoby przebywające na kilkunastostopniowym mrozie przez kilka godzin w ciągu dnia i nienoszące czapki muszą się liczyć z większym prawdopodobieństwem przeziębienia niż te, które w w/w sytuacji będą miały na głowie czapkę, lub będą ją nosić w kieszeni i założą w momencie, kiedy czas spędzony na zimnie zacznie im się niebezpiecznie wydłużać.
To nie jest neutralne stwierdzenie.
Któż zimą nie nosi czapki?
Ludzie, którzy nie mają czapek i ci, którzy nie czują, by była im potrzebna.
Tym pierwszym złote rady nie pomogą, musieliby dostać czapkę, żeby móc wybrać czy jej potrzebują, a tym drugim można tym bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Będzie nosił poczciwina, przekonany, że robi tym sobie dobrze, łeb mu się będzie pocił, włosy się przetłuszczą albo wyschną na wiór, w dłuższej perspektywie wypracuje sobie obniżoną odporność na chłód w okolicach czerepu i zacznie zaliczać epickie nerwobóle po spędzeniu pięciu minut na balkonie w temperaturze 5ºC, jak mu lekki zefirek kark omiecie przy wieszaniu prania.
Czy ludzie, którzy pouczają wszystkich o konieczności noszenia czapki zimą uważają, że ci którzy ich nie noszą NIE zasługują na przeziębienie?
Że NIE są sami sobie winni jak się rozchorują?
No, nie ujmując niczyjej uroczej babuni, czy mamusi w trosce i dobrych intencjach związanych z udzielaniem tej bezcennej przestrogi osobom ponaddziesięcioletnim… to wszyscy, którzy NIE noszą czapki ponoszą winę za swoje przeziębienia.
Nawet, jak na nie nie zapadają, to w pełni na nie zasługują, bo są nieodpowiedzialni i powinni nosić czapkę, bo swoimi bezczelnymi praktykami nic tylko demoralizują otoczenie, zniechęcając innych do noszenia czapek i sprowadzając na nich przeziębienie!
No cóż. Są ludzie, którzy uważają współczucie za najcenniejszą rzecz na Świecie.
Zatem całkiem logicznie w ich pojęciu – widzą możliwość niesłusznego wzbudzenia go w kimś jako coś przerażającego i niedopuszczalnego.
Ale któż ma świadomość, że coś takiego w ogóle istnieje?
Można się nacierpieć i nawet nie zrozumieć o co chodzi – bo to też żaden wyczyn.
Wpadłam na to dopiero po długim, zbyt długim babraniu się w tych krzywdzących wywodach.
Próbowałam dopasowywać do tego różne motywy, ale przy tak spektakularnych popisach zaangażowania toksyczne przekonania nie są prawdopodobnym wyjaśnieniem, a sama zła wola nie wymaga aż takiego rozbudowywania WIZJI.
Jak to tam było u Conan Doyle’a? ”
“Gdy odrzucisz wszystko, co niemożliwe, to co zostanie, jak nieprawdopodobne by nie było, musi być prawdą.”
Niektórzy się po prostu boją, panicznie boją, że ich współczucie wzbudzi ktoś, kto na nie nie zasługuje – co nie znaczy, że w ogóle go nie odczuwają, po prostu chcą go zachować wyłącznie dla tych, którzy najbardziej na nie zasługują.
Żeby się nie zmarnowało na jakichś patafianów, którym może nawet nie jest do niczego potrzebne, albo nie będą umieli uszanować tego wielkiego daru.
A i empatię wobec wszystkich, potencjalnie zagrożonych odczuwaniem bezzasadnego współczucia mają mocno rozwiniętą.
Kolejna część: