Paradoksalnie chyba najpopularniejszą radą dla osoby, znajdującej się w problematycznej sytuacji X jest:
“Nie trzeba było” lub “trzeba było” (wstaw dowolne), bo wtedy w ogóle nie doszłoby do sytuacji X.
Co prawda jedyny problem, jaki można dzięki niej rozwiązać, to bolesny brak okazji do wyzłośliwienia się u radodawcy – ale przynajmniej na tym froncie jest niezwykle skuteczna.
Na każdym innym już nie.
Wydawałoby się, że nic prostszego: wsiadasz do wehikułu czasu, zmieniasz przeszłość i…
Ale nie popadajmy w abstrakcję – wszak oczywistym jest, że to taka przyszłościowa, życiowa porada, przy której wypadałoby przymknąć oczko na dwie najistotniejsze kwestie:
– że to nie jest wniosek, który mógłby umknąć uwadze jakiejkolwiek istoty myślącej,
– że podsunięte pod nos i podstawione do wzoru “dowolne” niekoniecznie daje gwarancję uniknięcia problematycznej sytuacji X.
To w ogóle nie jest rada.
W najlepszym wypadku można by to nazwać godnym, mentalnym ekwiwalentem pierdnięcia: nietaktowne, ale bywa, że jak już człowiek sobie ulży, to na moment staje się produktywniejszy – czyli po wyartykułowaniu bzdetu jest gotów do wymyślenia czegoś stosowniejszego.
Niezręcznie robi się dopiero w momencie, kiedy po zagęszczeniu atmosfery nie dzieje się już nic, co uzasadniałoby dalsze siedzenie w pomieszczeniu i nie udanie się do kibla bądź na wolne powietrze: czyli jak ktoś się spodziewa, że poprawił atmosferę samym pierdzeniem.
Czy stwierdzanie oczywistości to jakaś forma mentalnej notatki?
Rzucane niby to w odpowiedzi, niby to do siebie – pomyślałam sobie, więc wypowiem, albo napiszę, żeby lepiej zapamiętać, bo jeszcze mi umknie?
Czy może odruch warunkowy, wyuczona reakcja, która nie budzi żadnych refleksji?
Niczym ten pracujący w polu i pochylony nad pielonymi rzędami kartofli, słyszący zza pleców “Szczęść Boże!” i odpowiadający “Dziękuję, daj Boże” jeszcze przed spojrzeniem, kto tam w ogóle idzie drogą i pozdrawia?
Nie da się zaprzeczyć, że wszystkie te dobre rady, rzucane po fakcie i sprowadzające się do nic nie wnoszącego stwierdzenia (wątpliwej) oczywistości, budzące rozdrażnienie już u kilkuletnich dzieci, które nierzadko odpowiadają “Tak, wiem, nie musisz mi mówić!” (że potknąłem się i rozbiłem kolano, bo nie zauważyłem zabawek leżących na podłodze).
W pewnym momencie człowiek obojętnieje na złość i frustrację, wynikającą z bezsensu takiego gadania i płynnie przechodzi na drugą stronę barykady, gdzie sam zaczyna swoje bezsensowne gadanie?
Czy to się w ogóle da logicznie uzasadnić?
Niby da – mentalną notatką.
Ale poza tym?
Przecież powyższa recenzentka NIE WIE, czy zgwałcona kobieta z tego wątku faktycznie “dopiła” pozostawionego drinka.
Wątek założył rzekomy mąż ofiary, nakarmionej w klubie pigułką gwałtu. Wyrażał zgorszenie tendencją do obwiniania ofiar i w odpowiedzi dostał… dokładnie to samo – ale ucieszył się bardzo, bo podobno było to znacznie delikatniejsze od tego, co wyczytał na temat swojej żony na jakimś “męskim” forum.
Jeśli ktoś świeżo przeżywszy daną sytuację nie jest w stanie zauważyć związku przyczynowo skutkowego między czynnością A a (niekoniecznym, acz niekiedy występującym) zdarzeniem B lub konsekwencją C – to zreferowanie mu tego, co właśnie przeżył wcale mu nie pomoże.
No a jeśli jest w stanie to dostrzec, to jedyną konsekwencją, będzie chwilowe ukłucie rozdrażnienia i złości, ewentualnie wzmocnione poczucie winy: bo powinien to wiedzieć, wiedział, ale wyszło jak wyszło, a teraz jeszcze ktoś mu się mądrzy z pozycji złudzenia możliwości kontroli każdego aspektu życia (której nikt nie ma i miał nie będzie).
Czy to są złe intencje wypowiadającej się powyżej osoby?
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie – ale jak takich tekstów zbierze się dziesięć, to nie wierzę, że wszyscy mają dobre.
A zbiera się, w ekspresowym tempie – to i maleją szanse na to, że średnia wieku zabierających głos to 14 lat.
Analogicznie:
Czy tylko niezamknięte samochody bez kluczyków padają łupem złodziei?
Nie.
Czy większość skradzionych samochodów ginie, bo nieuważny właściciel zostawił w środku kluczyki i nie zamknął drzwi?
Nie.
Czy stosunek lokalnej społeczności do koncepcji kradzieży samochodu ma istotny wpływ na to, ile samochodów zostaje skradzionych?
Tak.
Obawiam się, że to całkiem adekwatne w innych przypadkach, w tym również do aktów przemocy (gwałtów, kradzieży, pobić, porwań, morderstw) popełnianych na uprzednio naćpanych podstępem/przymusem ofiarach.
Czyli:
Nie tylko osoby, które nie stosują aktywnej prewencji padają ofiarami.
Osoby, nie stosujące aktywnej prewencji nie stanowią większości ofiar.
Oraz:
Istnieje korelacja pomiędzy podejściem społeczeństwa do takich przestępstw a liczbą takich aktów przemocy.
Istnieją różne metody podania ludziom narkotyku.
To, że roztrzęsiona ofiara, uświadomiwszy sobie, że właśnie ją to spotkało przypomina sobie jakiś moment, w którym teoretycznie mogła spuścić napój z oczu nie znaczy, że podano mu/jej go właśnie w ten sposób.
Może się obwiniać i nakręcać na to, jak bardzo zawaliła niedopatrzeniem, którego nie było – a z tego nie wynika żadna korzyść.
Tak, podanie narkotyku w napoju jest (chyba) nadal najpopularniejszym sposobem na zćpanie ofiary, ale nie jedynym.
Czy to znaczy, że nie należy pilnować napojów?
Nie, bo wyczulenie na tym punkcie może nas uchronić przed działaniami bandyty-oportunisty.
Ale to znaczy – albo raczej powinno znaczyć – że nie powinniśmy być przeczuleni konkretnie na tym punkcie, bo to może nas oślepić na innych frontach.
Doskonała rada – z jakiegoś powodu przeważnie nie kierowana do tych, którzy pod wpływem alkoholu coś komuś zrobili, lub zachowywali się w sposób, przez który ktoś mógł ucierpieć.
Krytykowani za ten dysonans zwykli zapewniać, że to nie ma sensu, bo psychole i tak nie posłuchają.
Tzn. kiedy dokładnie wszyscy już tego próbowali i skąd wiedzą, że to nie działa?
Kolejny post tej samej osoby, w podobnie brzmiącym wątku, napisany kilka miesięcy później. Nie wiadomo, czy wytykać hipokryzję, czy świętować, że zdychająca z głodu nadzieja wreszcie znalazła coś do przekąszenia:
Wracając do rzeczywistości:
Proste i genialne. Trzeba było nie pić, to nic by się nie stało!
“Gdyby nie piła”.
A przecież można by powiedzieć, że mogła nie iść na imprezę.
Gdyby nie była na imprezie – że mogłaby nie wychodzić.
Lepiej zabarykadować się w domu, kupić system antywłamaniowy…
A napadniętej we własnym domu, że może gdyby prowadziła bujniejsze życie towarzyskie, i była wtedy z kimś, albo dobrze znała sąsiadów, którzy natychmiast zareagowaliby na krzyk, zamiast go olać albo założyć, że to nic takiego…
Wszystko da się tak wykręcić.
Dosłownie W S Z Y S T K O.
Zawsze da się wcisnąć jakieś “gdyby” i “jeśli”.
Ludzie mają różną tolerancję na alkohol, a i wódkę różnie leją.
Bardzo, bardzo, bardzo dawno nie piłam na imprezie, ale za czasów kiedy to robiłam w jednym towarzystwie “kieliszek” to była nalana na full mała szklaneczka, niby na 100ml a lali zawsze bardziej pod 120.
W innym pito wyłącznie na takie szczupłe pięćdziesiątki, wypełniane w 1/3 .
Jeden kieliszek u tych pierwszych to było więcej niż pięć kolejek u tych drugich, gdzie ludzie byli w stanie rąbnąć kilkanaście i w miarę prosto chodzić.
Nie rozumiem sensu zakładania, że skoro ludzie mają “różną tolerancję”, to jakaś zupełnie obca osoba ma podobną lub niższą i to samo rozumie przez “kieliszek”.
I jeśli na imprezach powinno się ograniczać alkohol, to gdzie można się swobodnie ubzdryngolić, do lustra?
To było adresowane do dziewczyny rzuconej o ścianę, kiedy chciała wyjść z łazienki, do której została wyprowadzona.
Zawleczonej przez koleżanki do obcego mieszkania i tamże porzuconej.
Ona właśnie musi SOBIE wybaczyć.
Autorka była obecna w wątku. Nie była fikcyjną bohaterką artykułu. Żoną, koleżanką, znajomą założyciela wątku. Ona tam była, pisała… i musiała czytać, że niestety, ale nie wiadomo, czy przypadkiem nie szeptała swojemu gwałcicielowi na kolanach, że ma ochotę na ostre rżnięcie – a potem o tym zapomniała, albo pominęła to w opowieści.
Czy TAKIE gdybanie do niczego nie prowadzi – dyskutowałabym. Pewnie całkiem sporo ludzi doprowadziło do samobójstwa.
Mnie omal nie doprowadziło do załamania nerwowego, a tylko czytałam. Skala tego okrucieństwa przekracza prawdopodobne granice bezmyślności.
Jak na mój gust, to zwyczajny sadyzm.
Dla innych po prostu “opinia”.
To są po prostu WIZJE.
No tak, większość ludzi ucieka z domu z nadmiaru szczęścia, a kiedy problemy ich miażdżą, to najwyższy czas się za siebie wziąć.
Co sensownego można człowiekowi poradzić w takiej sytuacji?
Ciężko coś wymyślić, ale:
a) gwałt nie przedawnia się po roku,
b) “nie wiem” lub (nic) to znacznie lepsze rady niż “nie masz co jeść? zarób milion, przewal 999.970 zł, a za resztę zamów sobie pizzę“.
“Stanowczo za mało detali”.
Ta WIZJA – kobiety półnagiej, przystawiającej się do faceta i tańczącej na nim jak na rurze, bombardującej go pojawiającym się znienacka i kompletnie zbijającym go z tropu “nie, nie możesz mnie dotknąć” pojawiła się w reakcji na opowieść o nieletniej dziewczynie, napadniętej i zgwałconej na działkach, w czasie urodzin kuzynki, obwiniającej się o to, że wcześniejszym piciem przyczyniła się do tego, że nie zdołała uciec ani się obronić.
Zapewne była częściowo zainspirowana pojawiającymi się deklaracjami oburzenia, że nawet w tak sprzyjających – jak by się wydawało okolicznościach – to odmowa jest kluczowym bodźcem: nie to, co się komuś wcześnie wydawało (bo i takie, niezwykle oburzające stanowiska się pojawiały).
Pozostaje mieć nadzieję, że wyzywająco ubierające się kobiety, mające w zwyczaju wpadać samotnie na imprezę, obtańcowujące wszystkich obecnych tam facetów i radośnie nasłuchujące gwizdów napotkanych po drodze prostaków w czasie samotnego powrotu do domu przez park usłuchały porady, przestały kusić los i przerzuciły się na wracanie z imprez na jednorożcu lub miotle.
Nie mam nic przeciwko opowiadaniom fantasy, ale jakieś minimum wyczucia, gdzie z tą twórczością wypada startować, a gdzie nie by się niektórym bardzo przydało.
Wątek dość stary, poziom agresji i okrucieństwa w stosunku do ofiary niesamowity, nawet na tle innych, podobnych.
Ach, czego tam nie było. Obwinianie, WIZJE, zarzucanie kłamstw w opisie sytuacji, “demaskowanie” kłamstw, których ewidentnie nie było (dziewczyna wspomina o czymś w pierwszym, nieedytowanym nigdy później poście, potem do tego wraca i zostaje zaatakowana za rzekome dodawanie jakichś szczegółów). Prawdziwa uczta dla zmysłów.
Prawdopodobnie wielu sobie nie żałowało dzięki stwierdzeniu, już na samym wstępie, że mają do czynienia z praktycznie bezbronną, bezradną ofiarą, znajdującą się w sytuacji bez wyjścia. Ostatecznie – nie napisała ile ma lat, z kontekstu dało się wywnioskować, że jest/była niepełnoletnia – czyli mogła mieć lat siedemnaście, mogła mieć czternaście.
Mniemam, że osoby, snujące swoje WIZJE o rozkładaniu nóg i przystawianiu się do wszystkich facetów na imprezie miały na względzie to, że mogą się dzielić swoimi syfiastymi myślami z czternastolatką.
Może tak się tworzy opowieści o tej zdegenerowanej, wyprawiającej nie wiadomo co młodzieży? Jakaś mentalna stara baba wypluwa owoce swojego przegniłego umysłu, uznaje je za fakty i gładko przechodzi w tryb świętego oburzenia…
Nie miały racji. Radośnie interpretowały czyniąc założenia, ku którym nie miały żadnych podstaw.
“Seks” można uznać za synonim “zgwałcenia”.
A “stuknięcie” można uznać za akceptowalne językowo określenie bliskoznaczne dla roztrzaskania komuś kości przy użyciu SUVa. Kontekst będzie zrozumiały dla większości a zestawienie doboru słów przekaże wartościowe informacje na temat stosunku osoby wypowiadającej je do danego zdarzenia.
Na tym polega piękno języka. To samo zdarzenie można opisywać w różny sposób, np.:
“Zenek musi wymienić zderzak, w zeszły wtorek stuknął staruszkę”
“76-letnia, niewidoma kobieta wtargnęła na przejście dla pieszych w wyniku awarii sygnalizacji świetlnej i zginęła pod kołami SUVa, prowadzonego przez 38-letniego Zenona P.”.
Słowa dobiera się w zależności od komunikatu jaki chce się przekazać. Jak irytujące by nie było stosowanie “bynajmniej” zamiast “przynajmniej”, tak nieznajomość znaczenia słów, których się używa jest rzadkością. Człowiek piszący o “uprawianiu seksu” w kontekście zgwałcenia nie daje przykładu nieporozumienia semantycznego, tylko manifestuje pewien światopogląd.
Tak, pójście z kimś do jego domu to podwyższone ryzyko, nawet jeśli osoba z którą się idzie to wcielenie dobra i świętości. Żywcem strach odprowadzić babcię do domu.
Założenie oddzielnego tematu na te cudowne rady i nie bombardowanie nimi w miejscach, gdzie dziewczyny chciały uzyskać jakieś porady i wsparcie nie wchodziło w rachubę chyba tylko dlatego, że wszystkie dobre rady sprowadzałyby się do nie chodzenia nigdzie, a zwłaszcza po zmroku i do parku, powtórzone razy pięćset.
Iście filozoficzna zagwozdka: skoro jedynym sposobem na ograniczenie skali przemocy seksualnej jest pouczanie kobiet, by nie prowokowały mężczyzn swoim zachowaniem, to… co poradzić kobietom, zamkniętym w czterech ścianach z gwałcicielem, przecież wyszłoby na to, że prowokują ich samym swoim istnieniem… a przecież powszechnie wiadomo, że kobiety prowokują do zgwałcenia dopiero po wyjściu z domu.
Seks oralny nie został uznany za nieodłączny element gry wstępnej i nie bywał z nią tożsamy nawet w dziwacznym środowisku fioletowego forum, gdzie na porządku dziennym było licytowanie się między użytkowniczkami na najdziksze i najbardziej udane życie seksualne z drugim partnerem seksualnym (bo pierwszy istniał tylko po to, by żałośnie wypadał w porównaniu z niezrównanym w alkowie Misiaczkiem).
Gdybym była naga i związana, a “facet” kontynuowałby… cokolwiek by tam planował jeszcze robić, ignorując moje “nie” to najprawdopodobniej nic więcej bym nie powiedziała, a już na pewno nie zrobiła tego w dobitny sposób.
No, może, gdybym miała uzasadnione podejrzenia, że tak się nieziemsko podekscytował, że nie usłyszał za pierwszym razem, to pewnie bym dodała “hej, hej, przestań”.
Jednak zupełnie nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której te dwa, skrajnie różne stany mogłyby być dla mnie niejasne.
“Nie chcę Ci zrobić krzywdy, fajnie mi, chcę żeby Tobie też było, ale się chwilowo zapomniałem i musisz to powtórzyć”
vs.
“Nie interesuje mnie twoje “nie”.
I nie wydaje mi się, by dla kogoś innego mogło takie być.
Moooże, może jak się ktoś z przeproszeniem bzyka z aspergerem – ale to tym bardziej nie ma żadnego przełożenia na ten kontekst, który był w artykule. To, że ktoś słabo łapie interakcje międzyludzkie zwykle staje się oczywiste już po drodze do łóżka, nawet jeśli jest do niego niedaleko.
Po prostu w to nie wierzę. To dla mnie kompletnie niewiarygodny scenariusz.
Że jakiś facet usłyszał od kobiety “nie”, ale przez myśl mu nie przeszło, że ona naprawdę nie chce – wierzę, że może się zdarzyć, we wszystkich konfiguracjach płciowych.
Że facet osoba znajdująca się w dominującej fizycznie pozycji, mająca przed sobą kompletnie bezbronnego, związanego partnera (choćby “tylko” seksualnego, nie życiowego) usłyszała “nie”, które było ich umówionym sygnałem, po którym mieli skończyć – ale przez myśl jej nie przeszło, że powinna w tym momencie przerwać – …
Że kobieta osoba związana, mająca za sobą już jakieś doświadczenia z osobą, która właśnie zignorowała jej “nie” (“nie”, które miało być “nie” wiążącym) nie jest w stanie stwierdzić, czy ten człowiek: jej nie usłyszał, źle zrozumiał, ma jak najlepsze intencje, ale za mocno się nakręcił, CZY: ma w dupie jej “nie” i i tak zrobi, co chce – nie wierzę w to.
A taka właśnie rada – żeby powtarzać i mówić dobitniej – opiera się na takim założeniu: że ofiara źle ocenia sytuację.
Teoria niby słuszna: to nie ma sensu.
Nie ma sensu, bo coś takiego się nie zdarza.
Nikt nie ma traumy po tym, że partner nie załapał pomruku, albo posmyrał nie tam, gdzie trzeba.
W normalnej relacji, w normalnej interakcji (nawet bez relacji) ludzie nie załapują swoich pomruków wielokrotnie i wielokrotnie smyrają się akurat nie tam, gdzie w tym momencie najbardziej by chcieli.
Rozwinięcie teorii: tragiczne.
Nadal opiera się na założeniu, że ofiara ma kompletnie zdziadziałą percepcję, zero instynktu, wyczucia i ubytki na rozumie.
Że to z nią jest coś nie tak, jeśli pierwsze niewłaściwy dotyk, pierwsze nieporozumienie postrzega jako koszmar, dramat, przemoc, coś złego przed czym chce uciec.
I że strona czynna ma jak najlepsze intencje i na pewno jest niewinna, bo tak się przyzwyczaiła, że “tak” znaczy “tak, w porządku, dawaj, dawaj, fajnie mi“, że usłyszawszy “nie” uznała, że znaczy ono “olej i dawaj dalej“.
Brak sensu nie wynika z tego, że strona pokrzywdzona jest niespełna rozumu, jest konsekwencją niewłaściwej konkluzji.
Użycie słowa “patologia” w kontekście recenzji i podważania zasadności, a nawet możliwości wystąpienia szoku u osoby, która sądziła, że może partnerowi zaufać, a właśnie się zorientowała, że jest całkowicie bezbronna a on ignoruje jej protest; oraz porównanie pierwszej penetracji po zignorowanej odmowie do “małej rysy na ukochanym” to naprawdę mocna rzecz.
To czysta patologia, i wygląda na to, że wynika z kompletnego niezrozumienia… wszystkiego, co było do zrozumienia.
Odpowiedź na pierwszy cytat wydawałaby się być ironią, ale odpowiedź na drugi wydaje się rozmywać tę nadzieję.
Anal nie zawsze boli. Nie zawsze boli już na etapie wkładania. Nie każdy penis ma 20 cm.
A wiedza o tym w jakiej pozycji doszło do penetracji pochodziła niechybnie z WIZJI, bo w artykule słowa o tym nie ma.
Aż poleciałam sprawdzić, czy na pewno.
Artykuł ogólnie traktuje o gwałtach w związku, pisany niby w pierwszej osobie, ale nie w formie konkretnych doświadczeń jednej osoby w jednej, konkretnej sytuacji, bardziej taki na wpół retoryczny felieton.
Słowa tam nie ma o tym, w jakiej pozycji doszło do wymuszonej penetracji analnej.
Słowa nie ma o dokładnych okolicznościach technicznych, a w recenzji zachowania ofiary znowu soczyste detale. I jeszcze żarcik na koniec.
Trafna analogia. Larum całkowicie zasadne w obu sytuacjach. Owe kobiety mogły je podnieść po zapoznaniu się z kilkoma rubasznymi komentarzami, których brzmienie można sobie łatwo wyobrazić.
Taki lakier to coś, niby lepszy niż nic, ale swoje zapewne kosztuje, a skoro wykrywa tylko jedną konkretną substancję, to bez tego jakże absurdalnego larum mogłoby dojść do sytuacji w której:
a) reklamuje się to jako super ekstra łatwo dostępne zabezpieczenie przed atakami tego typu,
b) ludzie kupują, przekonani, że działa,
c) kobiety zmniejszają czujność, spokojne, że w każdej chwili po prostu sprawdzą sobie napój paznokciem,
d) a w napoju będzie się znajdował jeden z 40 innych środków otumaniających.
W idealnym Świecie nie byłoby konieczności rozpraszania się takimi detalami, można by skończyć na radości z rozwiązanego problemu.
Każdy kto w reakcji na opowieść o gwałcie wjeżdża ze swoją recenzją zachowania ofiary i zaczyna swoje WIZJE wini ofiary gwałtu.
Każdy kto twierdzi, że tego nie widzi i radośnie neguje istnienie tych praktyk walnie się do tego przyczynia, bo daje do zrozumienia wszystkim recenzentom i wieszczkom, że nie robią nic złego.
Możliwe, że te osoby po prostu postępują nieostrożnie i nie zastanawiają się nad tym co robią albo nie dostrzegają konsekwencji… a potem je boli, jak ktoś im to wytyka, więc protestują, oburzają się, twierdzą, że przecież mają jak najlepsze intencje, więc robią to samo, znowu i znowu.
“Poziom bicia piany”
Nie było takiego wątku, ani nawet takiej dyskusji, na którą udałoby mi się trafić, w której WSZYSCY zgodziliby się, że “nie” to dostatecznie przekonująca forma odmowy. Tam też.
300 postów w wątku, z czego dobrych kilkanaście to agresywne wypowiedzi i WIZJE, z których wynika, że: piękne, górnolotne hasełko na przedzie + stwierdzenie, że jak się lasencja dość ekspresyjnie nie broni, to gwałciciel pewnie nawet nie wie, że gwałci.
I drugie tyle przekonujących, że: piękne, górnolotne hasełko + stwierdzenie, że tych pierwszych tekstów w ogóle nie było.
To, że pada hasło “BDSM” nie znaczy jeszcze, że bohaterami historii jest klimatyczna parka w lateksie i z kolekcją pejczyków, bawiąca się w dzikie seksy odpowiedzialnie i bezpiecznie. Nie ma powodu, by zakładać, że jakiekolwiek hasło bezpieczeństwa inne niż “nie” istniało.
Zasady tej gry są takie, że niektórzy je mają i dbają o to, by nie krzywdzić partnerów, inni się “bawią” (przy czym cała zabawa polega na tym, że strona uległa nie ma nic do gadania), a jeszcze inni nie rozmieniają się na drobne, bestialsko mordują partnerki i chodzą wolni bo “sama chciała” i “to bdsm było, połamałem jej kości i wykrwawiła się przypadkiem“ (i nie posługuję się w tym momencie przesadą).
“Wersja 2” to kolejny akapit i inna historia, w której BDSM nie ma nic do rzeczy.
[Tu było jeszcze kilka akapitów, ale przepadły bezpowrotnie przy awarii prądu. Nie jestem w stanie brnąć przez to po raz kolejny, więc po prostu pójdę dalej. Przede mną jeszcze daleka droga.]
Natomiast jeśli chodzi o wstęp i piękny przykład z włamaniem…
Tak, takie rady z najlepszymi wyjściami z sytuacji udzielane po czasie są wpędzaniem ofiary w poczucie winy.
No, chyba że udzielający ich mędrzec może ofiarę z całą pewnością, własną głową ręczyć, że to właśnie byłoby najlepsze wyjście z sytuacji.
Problem w tym, że nie może. A jeśli to zrobi skłamie.
Nie zagwarantuje, że gdyby okradany nie rzucił się bić napastników, nie zostałby jeszcze na dodatek do kradzieży pobity, albo zabity – możliwe, że przypadkiem, w walce: ale dla trupa to już żadna różnica.
Niewykluczone, całkiem możliwe, że gdyby zaczął krzyczeć albo rzucił się do telefonu, to złodziej by uciekł. Może by i uciekł. A może by nie uciekł, tylko zaatakował, pobił, okaleczył, zabił.
Możliwe, że ta bierność zaowocowała utratą dobytku. A może włamywacz władował się do mieszkania planując brutalną napaść, ale kompletna bierność i współpraca ze strony ofiary skonsternowała go do tego stopnia, że tylko zgarnął fanty i poszedł.
Przykład z radą na uderzenie włamywacza niezwykle adekwatny. Bo to koszmarnie zła “rada”.
Teoretycznie nie jest to niewłaściwe zachowanie, bo w sytuacji zagrożenia pobicie napastnika jest uzasadnionym działaniem i zdarza się, że dzięki temu ludzie ratują dobytek, życie, zdrowie, innych… ale to są ludzie, którzy czuli się na siłach, żeby to zrobić: ocenili sytuację i uznali, że mają szansę to zrobić, że ten plan ma szansę powodzenia! Nie ci, którzy zaczęli lać napastnika i wrzeszczeć, żeby potem wyglądało na to, że zachowali się prawidłowo, kompletnie wbrew temu co podpowiadał im instynkt i intuicja, bo tacy często kończą marnie.
I nie: ćwiczenie swoich reakcji, przełamywanie skłonności do zesztywnienia w szoku lub wyuczonej bierności, o której ktoś wcześniej opowiadał to NIE JEST TO SAMO. Wyuczona bierność to efekt zagłuszania instynktu samozachowawczego, nie działanie zgodnie z nim. Jeśli ktoś stwierdzi, że cierpi na taką skłonność i to jest sprzeczne z tym, co chciał w danej sytuacji zrobić, ale nie mógł (nie mylić z myśleniem życzeniowym i fantazjami o tym, jak fantastycznie można by się zachować, zestawianymi z obwinianiem się, że marnie wyszło) i zacznie świadomie nad tym pracować, to w kolejnej sytuacji ekstremalnej będzie miał do wyboru większy wachlarz możliwości niż szok i odrętwienie.
Udzielający tej bezcennej porady NIE WIE, jakie byłyby konsekwencje innych wyborów ofiary, jak rozegrałyby się alternatywne scenariusze. A miele ozorem jakby wiedział.
Jak ględzi zawsze to samo to siłą rzeczy czasem trafi, w ruletce też będzie regularnie wygrywał, ciągle obstawiając czerwone. Częściej jednak będzie walił kulą w płot.
To nie tylko nieeleganckie, nietaktowne i niestosowne. To stwarza zagrożenie.
Wypada ufać w słuszność osądu ofiary.
Może i popełniła jakiś błąd, pewnie sama z perspektywy czasu będzie miała mnóstwo pomysłów na to, co mogła zrobić lepiej, inaczej.
Sraty taty.
Zrobiła jak zrobiła i wyszła z tego… niewykluczone że w najmniej tragiczny sposób z możliwych.
Bycie w podobnej czy nawet “niemal identycznej” sytuacji nie ma znaczenia.
Drobnych różnic jest dość, by finały mogły się okazać skrajnie różne. Jak się ma podobne doświadczenia to można o tym porozmawiać, może nawet wymyślić coś konstruktywnego.
Ale taki ton, to przemawianie z pozycji wszechwiedzącej opatrzności, która wie na pewno, że “zupełnie inaczej” byłoby lepiej niż tak, jak zachowała się ofiara niesie ryzyko, że w kolejnej sytuacji ekstremalnej ta nasza ofiara, lub postronny słuchacz zachowa się NIE TAK jak instynkt, rozum, możliwości, doświadczenie i, z przeproszeniem, serce mu podpowiada, tylko tak, jak wydaje mu się, bo wielokrotnie słyszał, że będzie właściwie.
Jeśli ktoś jest specjalistą od sytuacji ekstremalnych: psychiatrą, psychologiem, antyterrorystą, negocjatorem to mając pojęcie o temacie możesz udzielić wartościowej rady: jak się zachować?
Czy można było się zachować inaczej i zminimalizować ryzyko poważniejszych konsekwencji, co jeśli do takiej sytuacji dojdzie znowu?
Jeśli nie jest, to przeważnie z przeproszeniem po prostu pierdoli, może i w dobrej wierze, ale szkodliwie.
Raz, że tworzy lub umacnia w ofierze przekonanie, że postąpiła niewłaściwie.
Udaje, że wie lepiej: a zwykle nie wie, gdyba sobie i ma WIZJE.
A dwa, że jeśli ktoś tych “dobrych”, ale kompletnie nieprofesjonalnych rad posłucha, i następnym razem skończy martwy albo okaleczony, to on poniesie konsekwencje. Bo ten mędrzec, który ma mnóstwo ekstra pomysłów na rozwiązywanie problemów podróżami w czasie i zmianą zachowania nie weźmie na siebie tej odpowiedzialności.
Trzy, że to jest po prostu irytujące.
W 99% przypadków to NIE SĄ dobre rady. W większości przypadków to nawet nie są rady.
“Rada” za pwn: “to, co się komuś proponuje, aby zrobił w danej sytuacji“.
W DANEJ sytuacji. Czyli w tej, w której się właśnie znajduje, ewentualnie w takiej, o której mowa.
Nie dobry pomysł, co można było zrobić 20 lat wcześniej.
Nie w sytuacji rodem z WIZJI.
Nie jakiś niby słuszny, ale kompletnie nieadekwatny wtręt klasy:
– Mleko mi się przypaliło, nie mogę doczyścić garnka.
– Jeśli zanosi się na deszcz to dobrze wziąć ze sobą parasol.
Recenzja zachowania ofiary przed napaścią seksualną różni się od recenzji zachowania ofiary w trakcie napaści seksualnej wyłącznie skalą bezczelności recenzenta.
Czyli kobiety nie, niepełnosprawni nie, chorzy i starsi ludzie też nie. Dzieci przypuszczam również odpadają.
To kto zostaje? Faceci?
Tak jakby pełnosprawni, pełnoletni mężczyźni byli całkowicie bezpieczni chadzając gdzieś po nocach i niebezpiecznych miejscach.
Różnice biologiczne zacierają się tam, gdzie pojawia się determinacja bandyty, a ta w przypadku napastników ulicznych zawsze jest wysoka.
Przeciętny facet ma podobne możliwości obrony, co i przeciętna kobieta.
Statystycznie będzie od niej trochę większy, wyższy, cięższy i silniejszy, ale jak oberwie w łeb, to wszystko się wyrówna.
Kobieta niby ma małe szanse w walce wręcz, ale nieporównywalnie większe na to, że ktoś kto zauważy jakąś szamotaninę spróbuje interweniować. Trauma mężczyzny po pobiciu to też nie jest żadne małe piwo. Nie można powiedzieć, że nie ma się czego bać.
Staruszkę czy niepełnosprawnego napadać fizycznie to jednak dość spory obciach.
Obawiam się, że gdyby wszyscy grupowo zaczęli się szlajać nocami po parkach to statystycznie byliby bezpieczniejsi niż w domach – bo przemoc w ośrodkach “opieki” a i w rodzinnych piekłach w przypadku osób starszych i niepełnosprawnych osiąga monstrualną skalę, a rozwija się i trwa właśnie dzięki takiej trosce o ich bezpieczeństwo i wciskanie ich na siłę do środka (nie mam na myśli czasów pandemii).
To jest po prostu bzdura.
I analogicznie, ofiary kradzieży i włamań też się obwinia. Mniej wdzięczny to temat niż przemoc seksualna, więc i ekspresja nie tak imponująca.
Ależ obroni. Przed victim blamingiem by obroniło. A i przed sporą częścią innych krzywd też, bo bandyci są częścią społeczeństwa, nie zapierniczają po orbitach jak swobodne elektrony. Postrzeganie ofiar ma wpływ na decyzje bandytów.
Część by się po prostu nie przełamała do wyrządzenia komuś krzywdy. Spora część mogłaby też nie transformować z zaszczutej ofiary w oprawcę.
Tak sobie myślę, że chyba nie znam żadnej kobiety, która leciałaby ciemnym skrótem żeby oszczędzić nawet i 15 minut. Wszystkie się panicznie boją. P-a-n-i-c-z-n-i-e – i to jak sięgam pamięcią.
Nawalającej się w trupa na imprezie bez znajomych też nie kojarzę.
I wychodzących gdzieś z jakimiś kolesiami, którzy nie są ich chłopakami/braćmi/synami/ojcami… nie, ni huhu.
Czy te dobre rady nie są przypadkiem skierowane prosto w powietrze?
Zgodnie z odwieczną zasadą, że te wszystkie inne to nieodpowiedzialne, tępe lafiryndy, a ja jedna porządna, mądra i rozsądna?
*- to nie odnośnie wypowiedzi tej konkretnej osoby. Całość zaczęła mi zajeżdżać social-fiction jak te historie o laskach, notorycznie bzykających się po kiblach z obcymi kolesiami, w latach, kiedy to w naszym kraju był poważny deficyt publicznych toalet, a te które były były sexy as wieko od szamba i samego diabła bym tam nie bzyknęła, a co dopiero człowieka.
Obraca się w odpowiedzialnym towarzystwie… czyli tych lasek od leśnych skrótów, chlania i fajek z obcymi ona też nie zna osobiście.
W wątku wcześniej pojawia się twierdzenie, że zawiniła m.in.:
– lekkomyślnością,
– niezbyt zawziętą obroną,
– obracaniem się w złym towarzystwie,
– nie dbaniem o siebie.
Dostała też tuzin:
– “a mnie to by się nigdy nie zdarzyło, bo jestem na to za mądra” & “a ja to nigdy nie piję“.
Tekst o:
– “laskach, które same się proszą o wykorzystanie“.
Kilkukrotnie bezcenne “panna ma nauczkę“.
Stwierdzenie, że upicie się oznacza ZGODĘ na bycie gwałconym.
Informację, że alkohol spożywają tylko ludzie żałośni.
Że sama sprowokowała zgwałcenie.
WIZJĘ w której to “pewnie specjalnie się schlała” i kłamie na ten temat, że przeżyła “mini” traumę.
Żarty z gwałtu
+ jeszcze dużo poklepywania się po pleckach za co obrzydliwsze wypowiedzi.
Dyskusja jest tym tak przesycona, że nie sposób przeczytać trzech postów i nie trafić na czyjś popis. I w tym momencie tradycyjnie wkracza osoba, stwierdzająca, że ŻADNA z tych rzeczy nie miała miejsca.
Wycofuję się ze swoich wcześniejszych wątpliwości względem istnienia systemowego gaslightingu.
No tak! Bo jakby kobiety się nie bały tego, jak zostaną publicznie zlinczowane za to, że spotkała je krzywda, to i samej krzywdy by się bać przestały. Armagedon w drodze.
Rozmawianie ze swoim oprawcą o uczuciach, dodatkowe odsłanianie się to jeden z ważniejszych kroków, niezbędnych do wpakowania się w jeszcze większy koszmar. Ofiara jest święcie przekonana, że postępuje słusznie i próbuje coś “wspólnie” naprawić, a w praktyce pokazuje i objaśnia gdzie powinien uderzać, żeby najbardziej bolało.
Odbudowywanie zaufania do “partnera”, który podpił sobie trochę i zgwałcił ją tak brutalnie, że przez kilka dni krwawiła z porozrywanego odbytu i była cała posiniaczona po bezowocnych próbach obrony. W czasie kiedy ona cierpiała, on ją olewał i dawał jej do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać na tyle dobitnie, że zaczęła się bać jego reakcji… na to, że piśnie choć słowo o tym, co jej zrobił.
Odbudowywanie zaufania.
8 lat podobno udanego związku, podobno cudowny człowiek, piękny związek. Wcześniej wymuszał anal, który był dla niej nieprzyjemny, ale on miał hopla na tym punkcie.
Wypadałoby się zastanowić, czy hopla miał na punkcie analu, czy tego, że jej się to nie podoba, ale dla niego to robi.
8 lat.
Ciekawe na czym opierała swoje założenia ta dziewczyna, która twierdziła, że po roku (? dwóch latach?) związku to laska już by się na peeewno zorientowała, czy jej Misiaczek byłby zdolny do gwałtu, czy nie.
Odbudowywanie zaufania.
Brutalny gwałt z okaleczeniem = prosta sprawa do załatwienia z partnerem, który to zrobił.
Porozmawiaj z gościem, który próbował Cię zgwałcić.
Przygotuj się na rozmowę z nim.
Musisz opowiedzieć o tym chłopakowi pierwsza, żeby to Tobie uwierzył.
Bo jak nie zrobisz tego pierwsza to może nie uwierzyć.
Możesz być pewna, że spróbuje to obrócić przeciwko tobie.
I że istnieje realne ryzyko, że co by się nie działo to Ty będziesz winna.
W tych ostatnich pięciu wypowiedziach nie ma nic co oburzałoby w taki sposób, jak w większości pozostałych.
Ale oto są: dziewczyny pogodzone z myślą, że będąc ofiarą zaczynasz się bronić w momencie ataku i nie kończysz, musisz się przygotować na kolejne; wiedz, że będą; my wiemy, że były.
Kolejna część: