Czym jest gaslighting?
W największym skrócie: to metoda tortur/manipulacji polegająca na dążeniu do przekonania ofiary, że nie jest zdolna do poprawnej interpretacji rzeczywistości.
To długotrwały proces, wymagający zaangażowania, konsekwencji i umiejętnego dawkowania bodźców ze strony oprawcy, który najpierw rani, a potem zachowuje się tak, jakby nic się nie wydarzyło… albo spokojnie tłumaczy ofierze, że to częściowo_w-dużej-mierze_całkowicie jej wina, że tak się zachował.
Fałszywe zdumienie, zaprzeczanie i dbanie o to, by zawsze mieć pod ręką wsparcie podobnych sadystów, zawsze chętnych i gotowych do potwierdzania jego wersji wydarzeń są nieodzowną bronią osoby, stosującej gaslighting.
Sekretem sukcesu jest też normalizacja i ikonizacja brutalnej, tzw. oczywistej przemocy – niekoniecznie jako powszechnego zjawiska, ale dość często występującego, by mogło, lub wręcz powinno robić za punkt odniesienia.
Mamy np. wizję kobiety, uzależnionej ekonomicznie od męża alkoholika, regularnie wszczynającego awantury, podbijającego jej oczy i wyłamującego palce.
Wszyscy chętnie się zgodzą, że jego postępowanie jest przemocowe, a mając go przed oczami niechętnie będą zwracać uwagę na coś, co przy jego działalności pozornie wypada blado – dzięki temu mają sporą szansę stać się nieświadomymi poplecznikami osobnika stosującego gaslighting.
Wyczuleni na to, co zwykli postrzegać jako przemoc: czyli bicie, wyzwiska, kradzieże, wrzaski; nie skojarzą jej ze spokojnymi, niby to kulturalnymi rozmowami, które robią komuś wodę z mózgu – a co za tym idzie wysoce prawdopodobnie zlekceważą lub wytłumaczą ofierze, że wyolbrzymia w momencie, kiedy ta poczuje, że coś jest nie tak, w zachowaniu osobnika, który spokojnie i kulturalnie sprawia, że wciąż czuje się jak winne wszystkiemu gówno.
Przykłady można mnożyć.
Na początku drobiazgi typu: zostawienie w chłodną noc otwartego okna i zaklinanie się, że to ofiara zapomniała je zamknąć… chowanie jej kluczy, portfela czy telefonu w różnych dziwnych miejscach, połączone z wypominaniem jej roztrzepania… wylanie do kwiatka połowy szklanki soku, który właśnie sobie przyniosła, żeby po powrocie głupiała, nie pamiętając, że już tyle wypiła.
Nic jaskrawego, oczywistego, łatwego do zauważenia. Nic, czego ofiara mogłaby być absolutnie pewna, bo przecież to zupełnie prawdopodobne, że czasem zapomni się zamknąć okno… no i niektórzy non stop gubią klucze, choć nikt im ich nie przekłada… a soku, mimo dziwnego wrażenia można sobie dolać, nie będzie problemu.
Potem atmosfera się zagęszcza. Ofiara przypina do kluczy wielki, brzęczący pęk breloków, kupuje specjalny haczyk, na którym postanawia je wieszać zaraz po wejściu do domu. Wchodzi, idzie się przebrać… a kiedy wraca, klucze wystają z kieszeni kurtki w przedpokoju, albo leżą na stoliku.
I tak dalej… aż zacznie podejrzewać demencję i dopasowywać choroby psychiczne do objawów. A jak już straci do siebie zaufanie, to hulaj dusza, piekła nie ma: można zacząć się nad nią pastwić jeszcze intensywniej.
Żeby załapać się na coś takiego, trzeba złowić rasowego oprawcę, ale gaslightingu można doświadczać także nie żyjąc z psycholem pod jednym dachem.
Przed wprowadzeniem tej nowomowy określało się to mianem “robienia z kogoś durnia“, “podpuszczaniem“, “wpuszczaniem w maliny” lub “zgrywaniem się” – tzn. praktyka miała się dobrze, tylko teoria nie oferowała pojęcia, które definiowałoby konkretnie to zachowanie (bo podpuszczanie czy zgrywanie się może być i lekką formą żartu, niekoniecznie czymś negatywnym).
Sam mechanizm jest względnie częsty.
Można np. oberwać od kogoś na ulicy łokciem w brzuch i zostać opieprzonym za to, że się w niego wlazło i nie przeprosiło.
Albo stać w sklepie obok słoika z majonezem, którego się nawet nie tknęło, usłyszeć jak upada na podłogę i załapać się na karcące spojrzenie gmerającej przy półce osoby obok.
Albo usłyszeć jakąś wycedzoną spod nosa obelgę, oburzyć się i ujrzeć przepełnioną zdumieniem twarz mówiącą “chyba się pani coś wydawało”.
Przy takich “drobiazgach” człowiek często po prostu nie wie, jak naprawdę było.
Może faktycznie się zagapił i sam nadział na łokieć, jakoś potrącił ten majonez, coś źle usłyszał? – nie może tego całkowicie wykluczyć, podobnie jak ewentualności, że oboje bujali w obłokach i się zderzyli… albo, że słoik “tracił równowagę” na półce już na chwilę przed tym, zanim którekolwiek z nich weszło do alejki i każdemu wydaje się, że to to drugie go strąciło, podczas gdy tak naprawdę był tylko źle odstawiony… albo że ktoś sobie coś mamrotał pod nosem i wcale nie obrażał, ale zabrzmiało to zupełnie jak wulgaryzm.
Co prawda wydaje mu się, że mógłby przysiąc, że nie było tak, jak zaświadcza inna osoba, ale jako, że nie ma pewności, a ów ktoś wydaje się ją mieć… uznaje, że to ta druga osoba ma rację.
Jednorazowe zdarzenia łatwo puścić w niepamięć – zwłaszcza, że najczęściej są to właśnie nieporozumienia, zbiegi okoliczności, chwila czyjejś (albo naszej) nieuwagi.
Nie rozbija się takich sytuacji na atomy, bo szkoda jest zwykle niewielka albo żadna, więc nikt nie zgłębia tajników autohipnozy celem ostatecznego wyjaśnienia sprawy stłuczonego słoika majonezu. Gdyby jednak rozbił i w każdej z tych spraw przeprowadził szeroko zakrojone śledztwo, przekonałby się, że w ogromnej większości przypadków coś się źle wydawało jemu lub tej drugiej osobie, a w małym ułamku… trafili na osobę, która z premedytacją robiła z niego durnia.
Gaslighting istnieje dzięki temu, że nasza percepcja nie jest niczym nieograniczona i że nikt nie jest w stanie non stop, z pełną uwagą obserwować każdego elementu środowiska.
Ludzie dopuszczają się go najczęściej po to, by się wykpić z odpowiedzialności za swój czyn kosztem innej osoby, żerując na ziarnku niepewności wobec własnych doświadczeń. Póki ma to charakter incydentalny – szukaj wiatru w polu: ciężko się zorientować, z czym się właściwie miało do czynienia, a zakładanie, że wszyscy dookoła są perfidnymi manipulantami, próbującymi działać na naszą szkodę prędzej wpędzi nas w obłęd, niż pozwoli uniknąć krzywd tego typu.
Nie wszyscy są perfidnymi manipulantami, ale siłą rzeczy niektórym trafiają się bliższe relacje z takimiż, a zorientowanie się, z kim ma się do czynienia to nie takie hop siup.
Głowy nie dam, że to to samo, ale jak na mój gust – jeśli to nie jest przejawem bardziej bezczelnej wersji gaslightingu, to ma z nim bardzo wiele wspólnego:
Dopisywanie szczytnych idei do swoich negatywnych zachowań.
I tak obrażanie zmienia się w “motywowanie“, bicie dziecka w “troskę o to, by wyszło na ludzi“, kłamstwo w “chęć uchronienia kogoś przed stresem“, wymuszanie w “pomaganie komuś w pokonaniu własnych ograniczeń“, zastraszanie w “perswazję“, ksenofobia w “patriotyzm”, wandalizm w “manifestację“, hejt w “krytykę”, a taki np. stalking zostaje “zbyt silnym angażowaniem się w relację“.
I tak dalej i tak dalej.
Łatwo odrzucić, odsunąć od siebie podłość, która niczego nie udaje.
Trudniej, jeśli ktoś owinie ją w zapewnienia o współczuciu, empatii, smutku i jak najlepszych intencjach.
Wystarczy lekko podkopana wiara w siebie, by przenikało aż do kości.
“Przykro mi, ale…” i obuchem w łeb. “Współczuję Ci, ale…” i w łeb, i w łeb.
Nie wiem nawet, czy zasadnym jest doszukiwanie się w tym złych intencji. Bo przecież to nie jest świeży koncept.
Nikt sobie tego teraz nie wymyślił.
Ci, którzy dziś w ten sposób walą kogoś po łbie tą zwyrodniałą życzliwością wcześniej obrywali tak od innych nieskończoną ilość razy.
Może niektórzy dość często i dość mocno, by stracić możliwość spojrzenia na to z boku i stwierdzenia, że to złe, zupełnie niepomocne, szkodliwe i warte wyeliminowania?
Może trwa na zasadzie bezrefleksyjności?
A może to jakaś perwersyjna, na wpół świadoma gra w berka: ktoś kiedyś przywalił tak mnie, bolało, żyję, no to teraz ja przywalę komuś & o! przyjemniej być po drugiej stronie?
Pierwszy przykład – reakcje na opowieść o imprezie, na której dziewczyna nieopatrznie wypiła za dużo i ubzdryngoliła się do tego stopnia, że nie zdołała zaprotestować, zanim jakiś chłopak, który wcześniej rzucił się do tańca z nią zaczął ją nachalnie całować, przytrzymując jej głowę.
W najbardziej “optymistycznym” scenariuszu: chłopak też był po spożyciu i w gorącym przekonaniu, że właśnie się rzucają w wir namiętności.
Czemu chłopak w odwrotnej sytuacji miałby być śmieszny i z zasady niewiarygodny?
To nie jest nic nieprawdopodobnego.
I czemu nawet w tym “optymistycznym” scenariuszu… ją stan upojenia alkoholowego pogrąża, a jego rozgrzesza?
Słowa tam nie było o świadomie nadmiernym spożyciu, w ramach dążenia do utraty hamulców.
Było o tym, że to jeden z pierwszych kontaktów z alkoholem i pierwsza tak silna nań reakcja, z mocno ograniczoną świadomością wydarzeń.
Kolejny przykład – już bez certolenia się:
Zatem “gwałt bez premedytacji”.
“Zgwałcenie przypadkowe”.
“Gwałt – jeden z częstszych wypadków domowych, może się zdarzyć każdemu.”
Wyobraźmy sobie kolejny “optymistyczny” i mało prawdopodobny scenariusz.
Oboje piją, tańczą razem, trochę się całują, ubzdryngoleni lądują w łóżku i tak nieumiejętnie się dogadują, że jedno się bzyka po pijaku, przekonane, że drugiemu się podoba, a drugie próbuje się bronić, ale jest na tyle obezwładnione alkoholem, że niewiele z tego wychodzi.
To, że to pierwsze nie miało zamiaru nikogo gwałcić, tylko się bzyknąć nie umniejsza krzywdy drugiego.
Niesprawiedliwym byłoby taką osobę karać za napaść seksualną, ale równie niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że no skoro on/ona nie miał/a pojęcia, że właśnie kogoś gwałci, to krzywdy nie było.
Poza tym zdrowy emocjonalnie człowiek byłby przerażony, że coś takiego zrobił “bo sobie myślał, że nic złego nie robi“.
Opisana sytuacja nie nosiła żadnych znamion wersji “optymistycznej”.
Dziewczyna poszła na imprezę z koleżankami, trochę wypiła, czuła się całkiem nieźle.
Potem koleżanki zaciągnęły ją na inną imprezę w innym mieszkaniu i zostawiły tam samą, kiedy alkohol zaczął szumieć jej w głowie.
Do “niejednoznaczności” doszło po tym, jak zaciągnął ją do łazienki a potem wciągnął do środka i rzucił o ścianę, kiedy próbowała wyjść. Roztrząsając to w głowie uznała, że przed próbą ucieczki wydawała dźwięki, które mogły brzmieć, jakby jej się podobało to, co robi; pamiętała też, że wcześniej “się” całowali i siedziała mu na kolanach… u faceta, którego w życiu na oczy nie widziała przed tym niespodziewanym porzuceniem przez koleżanki w obcym mieszkaniu.
Opowiadając o tym swojemu partnerowi pominęła wcześniejsze całowanie i odgłosy “brzmiące jakby jej się podobało” ze strachu przed odrzuceniem i obwinieniem o to, co ją spotkało.
Czy to jest niejednoznaczna sytuacja i niejasny obraz?
Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnego optymistycznego scenariusza z uwzględnieniem powyższych “detali”.
Dla mnie to nie jest niejednoznaczne.
A dla innych – o proszę – jak najbardziej.
Oceniam bez wdawania się w moralne aspekty tej sprawy mimo, że mam pełną świadomość, że piszę do ofiary.
I nie poddaję w wątpliwość faktu, że doszło do tego wbrew jej woli.
Wciągnięcie kogoś do z powrotem do pomieszczenia, z którego próbuje wyjść i rzucenie nim o ścianę musi być niezwykle popularnym elementem gry wstępnej.
Jak inaczej wyjaśnić pominięcie tego elementu a skupienie się na tym, co działo się wcześniej?
Na szczęście nie trzeba szukać wyjaśnienia, bo autorka posta sama doczytała opowieść raz jeszcze, zauważyła wreszcie ten element i… dopiero wtedy przestała się oszczędzać:
“On pchnął ją na ścianę i to zrobił” – niczego takiego nie było.
Nie było słowa o pozycjach.
Nie było słowa o robieniu niczego przy ścianie.
Założycielka wątku napisała, że rzucił nią o ścianę po tym, jak ją zawrócił z powrotem do łazienki po tym, jak próbowała wyjść.
Daleko posunięta empatia wobec domniemanych przeżyć i odczuć tego chłopca naprawdę chwyta za serce.
I można by się ograniczyć do jakiegoś zdecydowanego komentarza na temat konkretnej osoby, która dopisała sobie lub zmieniła pewien “drobiazg”, żeby niewinność tego porządnego chłopca wydała się bardziej prawdopodobna – gdyby to był szokujący ewenement… ale nie jest.
To nadal ta sama historia.
Nie da się jednoznacznie określić, czy rzucanie nowopoznaną kobietą o ścianę, celem zatrzymania jej w pomieszczeniu, w którym planuje się z nią odbyć stosunek seksualny jest normalnym zachowaniem, czy przemocą… ale da się jednoznacznie określić, że osobnik zdolny do takiego zachowania na pewno by nikogo nie zgwałcił.
Nawiasem mówiąc to piękne słowo. “Wykorzystał”.
Wykorzystywanie kobiety jako eufemizm zgwałcenia.
Często pojawia się też “korzystanie z okazji”.
Czyliii… zachowując poronioną, logiczną ciągłość tego syfu, eufemistycznym określeniem stosunku seksualnego jest “korzystanie z kobiety”?
Egzystencjalne rozważania inspirowane historią autorki wątku, która gmerając w historii rozmów na profilu społecznościowym swojego chłopaka znalazła stare wiadomości od dziewczyny, która zwyzywała go za to, że ją zgwałcił mimo jej protestów.
Ludzi pokrzywdzonych fałszywymi oskarżeniami jest sporo – acz znacznie, znacznie mniej od ludzi twierdzących, że zostali skrzywdzeni fałszywymi oskarżeniami.
Fałszywe oskarżenia mogą zrujnować życie, fakt.
Ale gdzie one wszystkie spotykają te rzesze nieszczęśników, którym zrujnowano życie oskarżeniami o gwałt?
Nawet nie mogę powiedzieć, bym spotykała się z takimi przypadkami sporadycznie.
Jak żyję nie kojarzę ani jednego. Żywcem ANI JEDNEGO.
Na jednego gnoja skazanego za gwałt przytłaczającą siłą dowodów, z którym jedna osoba nie chce mieć nic wspólnego przypada dziesięciu żarliwych obrońców i potencjalnie najlepszych kolegów.
Całe rzesze sławnych śmieciów, którzy przyznali się do zgwałcenia nie mieli z tego powodu żadnych przykrości.
Ktoś mówi źle o Marlonie Brando? Ktoś mu życie zrujnował? Przyznał się, po latach robienia z Marii Schneider oszustki, że za namową reżysera zgwałcił ją na planie dla większej wiarygodności sceny, a potem się tego wypierali dla wygody.
Czy Nergal ma negatywną opinię za to, że u Wojewódzkiego, na luzaku i w pełnym rozbawieniu opowiadał jak to kolega z zespołu gwałcił nieprzytomną dziewczynę, a on osobiście nie miał z tym problemu, bo ma hedonistyczne podejście do życia i “tak właśnie trzeba”?
Z tragicznymi skutkami notorycznego oskarżania o kłamstwo kobiet, skarżących się lub/i oskarżających o gwałt właściwie nikt się nie certoli.
Ale żeby coś takiego miało spotkać jakiegoś dobrego chłopca, który za dużo wypił i zabrał się za jakąś perfidną, mściwą żmiję – uchowaj Boże, nie dałby sobie z tym rady, chlip chlip nad jego tragicznym losem…
A gówno.
Większość nigdy nie wierzy ofiarom.
Gdyby to dobry chłopiec był ofiarą, najprawdopodobniej nikt by się nad nim nie ulitował, bo byłby tym zbyt rozbity, by wypadać wiarygodnie.
Tu pojawia się ciekawe założenie, że kobieta będąca w związku z gwałcicielem innej kobiety wysoce prawdopodobnie zorientowałaby się, że coś z nim nie tak.
Zorientowałaby się? Wątpię.
Przestępcy seksualni, którzy przed nikim nie udają, że nimi nie są to rzadkość.
Bycie potworem za zamkniętymi drzwiami dobrego domu i “cudownym człowiekiem” dla sąsiadów, współpracowników i znajomych jest dość popularnym motywem.
Nie rzadszym niż zachowywanie się w miarę w porządku wobec rodziny, znajomych i sąsiadów, ale bycie potworem dla podwładnych w pracy, zwierząt czy przypadkowo poznanych kobiet.
Nie wierzę, by osoba postrzegana przez oprawcę jako godna, użyteczna i reprezentacyjna, nie będąca obiektem jego pasji stała przed banalnie prostym zadaniem zorientowania się z kim ma do czynienia po roku czy dwóch latach związku. Zresztą i po dwudziestu latach też niekoniecznie.
Sygnałów alarmowych byłoby pewnie od groma, ale to tak jakby nie będąc lekarzem trafnie zdiagnozować jakąś rzadką chorobę tropikalną u osoby, która kicha, ma gorączkę i nie była w tropikach – może się udać, ale ani to łatwe ani oczywiste, że się trafi.
Już kilka stron wcześniej autorka wyjaśniła, że nie doszło do żadnych nieporozumień tego typu.
Zapytała Misia, który wyjaśnił jej, że wariatka waliła ściemę i wszystko skończyło się happy endem. Nie skorzystał z tego jakże wdzięcznego wybiegu pt. “puknąłem zdzirę, która narobiła sobie nadziei na związek, ale wyjaśniłem jej, że jest mnie niegodna i potem zaczęła się rzucać“.
Poza tym gość, który czeka na po bzykaniu z wyjaśnieniem, że to tylko seks, nie związek to też jakiś specjalnie wielki skarb nie jest.
Z tego, co pisze większość jasno wynika, że ofiara jest zawsze winna, bez względu na okoliczności.
Większość napisała, że dziewczyna jest winna (i osiągano przy tym naprawdę epickie poziomy syfiastości).
I ta osoba też zwykle pisze, że ofiara absolutnie nie jest winna, nigdy, przenigdy… no chyba, że akurat teraz… bo tak w ogóle… i jeszcze… a jak by bardziej na siebie uważała, to by nie było problemu.
TO i nieprzebrane zasoby podobnych mądrości, nauczyło trochę większych chłopców, że zawsze znajdzie się sposób na to, by obwinić kobietę.
Oczywiście, że tego wszystkiego nie wymyśliły osoby, które to bezrefleksyjnie powtarzają.
Starsi oprawcy jak Świat Światem tak sobie elegancko normalizowali swoje poczynania i okazali się dość perswazyjni, by ten koncept trwał i był przekazywany dalej, i to jako mądrość życiowa.
Różnica między gwałtem a “upiłam się, bzyknęłam i żałuję, bo na trzeźwo bym tego nie zrobiła” jest porównywalna do różnicy między tym, o czym była mowa, a tym, do czego niektórzy się odnosili.
Fałszywe oskarżenia o gwałt to znikomy ułamek.
Najwyższa liczba o jakiej mówią statystyki to 10% – z wliczeniem wszystkich wycofanych oskarżeń i spraw które odpadły z braku kontaktu z wnoszącymi oskarżenie.
Z ostrzejszym kryterium typu w toku śledztwa ustalono, że rzekoma ofiara kłamała vs. skazanie to w różnych krajach 2, 3, maksymalnie 5% z małym ogonkiem. A badania przypadków fałszywych oskarżeń wykazały, że ogromna większość kobiet, które w pewnym momencie zdecydowały się kogoś fałszywie oskarżyć to niegdysiejsze ofiary, maltretowane do tego stopnia, że w pewnym momencie po prostu przestały się liczyć z ludźmi, bo nikt nigdy nie liczył się z nimi.
Kiedy zabierałam się za to ponad trzy lata temu, moje myśli płynęły w innym kierunku.
Dziś zastanawiam się, co sprawia, że kobiety są tak skłonne do wyjeżdżania z domniemaniem winy ofiary.
Przekonanie o własnej wyjątkowości?
Czy po prostu mieści im się w głowie, że można kogoś oskarżyć o gwałt, którego nie było, bo… z perspektywy czasu seks im się nie podobał, albo chłopina się do związku nie palił – choć miały nadzieję, że sekrety ich alkowy go do tego skłonią?
Jak można w ogóle wpaść na coś takiego?
I czy to w ogóle jest coś, na co one wpadły: podumały, podumały i udumały sobie taki kosmos?
Czy to kolejne echo mądrości, którymi były bombardowane na długo przed tym, zanim same zaczęły bombardować?
Bo jak dla mnie to to jest narracja godna gwałciciela.
Są takie sytuacje, że rodzeństwo, albo rodzic i dziecko uprawiają seks, bo nie mają pojęcia o łączących ich więzach krwi.
To się zdarza – ekstremalnie rzadko, ale że “się zdarza” jest faktem.
Większość ludzi pod wpływem alkoholu jest bardziej rozluźniona i robi rzeczy, których nie zrobiliby bez alkoholu, ale zwykle rozgrywa się to na poziomie “wstyd by mi było zaśpiewać przy ludziach, ale jak popiję to śpiewam, bo jest mi wszystko jedno co sobie myślą o moim marnym głosie“. Organizmy, które alkohol zatruwa w sposób owocujący jakimiś kompletnie oderwanymi od ich osobowości i “normy” zachowaniami to rzadkość, i to z tych jaskrawo widocznych. Nieznajomy może nie dostrzec różnicy między czyimś zwyczajowym zachowaniem a kompletnym odpałem po zatruciu alkoholem, ale żeby bliski znajomy, mający na koncie już parę wspólnych imprez?
Żeby nie było: to wszystko nadal jest możliwe – nie zauważyć mimo wcześniejszej znajomości… mieć nierzucający się w oczy postronnym obserwatorom odpał…
Możliwe, ale w miarę pojawiania się kolejnych takich szczegółów coraz mniej prawdopodobne.
Poza tym…
Jak często “się zdarza”, że ludzie, którzy pod wpływem alkoholu garnęli się do czyichś gaci po wytrzeźwieniu mają kace moralne i poczucie wykorzystania?
Tak zupełnie serio: jak często?
To założenie robi za jakiś złoty standard, ale gdzie są ludzie, którym się to zdarza?
Tu jeden, tam drugi, gdzieś tam trzeci… a między tym trzydzieści osób, które za “garnięcie się do cudzych gaci” uznają swój nie dość jaskrawy i dobitny sprzeciw, oraz czyjeś napastliwe zachowanie, któremu nie byli w stanie dać oporu.
Myśl, kryjąca się w powyższym screenie zasadniczo słuszna.
Niesprawiedliwym byłoby przyjmować, że sam fakt, że ktoś czuje się wykorzystany po akcie seksualnym pod wpływem alkoholu jest równoznaczne z tym, że ta druga osoba jest gwałcicielem – bo możliwe, że nie jest.
Bycie oskarżonym o przestępstwo nie czyni nas przestępcami, ale generalnie: oskarżenie budzi wątpliwość winy, nie jest okazją do powątpiewania w niewinność.
To nieadekwatne określenie i niezbyt trafne ujęcie tej kwestii.
Padły słowa “można wątpić w uczciwość tego faceta“.
No można, można. Ale zwyczajowo, jak dowiadujemy się o tym, że ktoś został o coś oskarżony lub że toczy się przeciwko niemu śledztwo – nie zaczynamy “wątpić w jego uczciwość”. Wątpimy w uczciwość w momencie, kiedy podejrzewamy, że ktoś jest nieuczciwy, winny czemuś, ale nie mamy konkretnych dowodów ani nawet oskarżeń.
Jeśli oskarżenia i jakieś tam dowody są, ale nie są dla nas jednoznaczne czy przekonujące – wątpimy w winę tej osoby. W winę, nie w niewinność.
Stany niby podobne: w obu dopuszczamy, że osoba może być winna lub niewinna, ale nastawienie jest zupełnie inne.
Logicznym jest domniemanie niewinności wobec osoby oskarżonej o przestępstwo – czyli innymi słowy: wątpienie w winę; chęć upewnienia się, że do przestępstwa doszło z winy oskarżonego.
Wątpliwość wobec niewinności oskarżonego o przestępstwo w obliczu oskarżenia – będzie nielogiczna… dopóty, dopóki nie oprzemy jej na domniemaniu winy oskarżającego/pokrzywdzonego.
Brzmi z grubsza podobnie.
Różnica niby subtelna, niby semantyczna.
Ale to jest właśnie ten drobny niuans, który odróżnia sprawiedliwość (dążenie do ustalenia prawdy z domniemaniem niewinności oskarżonego ORAZ oskarżającego) od bandyckiego victim blamingu (gdzie bazą jest domniemanie winy oskarżającej ofiary ORAZ domniemanie niewinności oskarżonego/sprawcy).
Czy w kontekście dwóch, stojących na własnych nogach, choć bardzo pijanych osobach, zabierających się za seks zasadnym jest założenie, że w większości takich przypadków kończących się poczuciem krzywdy czy oskarżeniem o wymuszenie będziemy mieć do czynienia z:
a) nieporozumieniem (strona niepokrzywdzona nie miała pojęcia, że coś jest nie tak),
b) ekstremalnym działaniem alkoholu (strona pokrzywdzona nie miała pojęcia co robi i nie pamięta, że ochoczo przystąpiła do seksów),
c) kłamstwem rzekomej ofiary (strona pokrzywdzona jest w istocie stroną krzywdzącą)
?
Nie wydaje mi się, by tak było.
(a), (b) i (c) są możliwymi scenariuszami, ale znacznie mniej prawdopodobnymi od tego, że:
d) całe nieporozumienie polega na tym, że aktywniejsza strona udawała, że nie rozumie,
e) działanie alkoholu było życzeniowe i już w momencie podejmowania działań aktywniejsza strona brała poprawkę na to, że druga osoba jest dość pijana by nie pamiętać, albo że własne uchlanie będzie okolicznością łagodzącą,
f) sprawca kłamie.
Chyba że radośnie i optymistycznie założymy, że tylko potencjalne ofiary słuchają tych wykładów o tym, by bardziej stanowczo protestować, pilnować się, nie usprawiedliwiać alkoholem – który usprawiedliwiać może tylko sprawcę… i o tym, że kobiety notorycznie kłamią na temat gwałtów. Z tak pozytywnym nastawieniem można odrzucić opcje (d), (e) , (f) i spać spokojnie.
Ciekawe, czy fakt, że na forum, na którym siedziała masa młodych dziewcząt osoby występujące z pozycji pewnego autorytetu wypowiadały się np. w ten sposób miało jakiś wpływ na rozwój ich światopoglądu.
Patrząc na te wypowiedzi saute… brzmią strasznie.
A kontekst, czyli większość tego, co została powiedziana od momentu założenia wątku do owego #233 posta sprawiał, że to wyglądało niemal jak jedyny sprawiedliwy w Sodomie: łaskawy, wyrozumiały, stonowany,
Dziewczyna, która położyła się do łóżka z własnym chłopakiem “zawiniła” – ale tylko tym, że nie wpadła na to, że jej chłopak, jej własny chłopak może nie zechcieć poprzestać na pettingu, który jej odpowiadał, a zamiast tego wymusi stosunek, na który nie była gotowa.
To powyżej i to poniżej jest chyba nieudaną (a może i udaną?) próbą uspokojenia, załagodzenia sytuacji, w której na tą dziewczynę posypały się gromy – bo zdaniem wielu rzekomo powinna wychodzić z założenia, że kładąc się z kimś do łóżka automatycznie wyraża zgodę na wszelkie aktywności seksualne jakie tylko towarzyszowi przyjdą do głowy: bo po cóż by się kładła, gdyby tego nie chciała?
Z jednej strony… może i słusznie.
W tym tonie można sobie spokojnie dyskutować na każdy temat, opcjonalnie z krótkimi przerwami na wynoszenie zwłok histeryków, niezdolnych do tak lekkiego traktowania koncepcji winy.
Tylko tak delikatne wstawki mogą nie zburzyć spokoju krwiożerczego recenzenta.
Z drugiej… niezbyt – bo nie burzą tego spokoju tylko dlatego, że nie są wyrazem jaskrawego sprzeciwu przeciwko świństwom, którymi się dzieli. Pozornie troszkę łagodzą nastroje, a realnie są po prostu łatwe do zignorowania.
Gdyby ta “łagodność” nie miała pazurów, byłaby dość łatwa do przełknięcia.
Niestety ma i to ostre: niestosownym jest mieć własną definicję gwałtu, ale stosownym jest mieć własną definicję winy, którą może być np. wychodzenie z brawurowego założenia, że partner nie ma ciągot przemocowych już na początku związku.
Co by się zmieniło, gdyby poszła z nim do łóżka kilka miesięcy później?
Magia sprawiłaby, że w tamtym momencie nie byłby już zdolny/skłonny do takiego zachowania?
Być może byłaby już gotowa na seks i nie miałby okazji tak jej potraktować i problem nigdy by się nie pojawił?
Nazwać to naiwnym to jakby nic nie powiedzieć.
Podmiot liryczny wyraźnie zaznaczył, że zaczaił się na nią, zadbał o to, żeby nic nie podejrzewała i władował się w nią penisem aż zaczęła krzyczeć z bólu – a pozycja autorytetu kwituje to stwierdzeniem, że lasencja ZAWINIŁA zaufaniem wobec niego.
Z pewnymi rzeczami nie ma nawet jak dyskutować. To fakt.
“Zgwałcenie – zmuszenie drugiej osoby do obcowania płciowego, poddania się innej czynności seksualnej lub wykonania takiej czynności przez jedną lub wiele osób, posługujących się siłą fizyczną, przymusem, nadużyciem władzy, podstępem lub wykorzystujących niemożność wyrażenia świadomej zgody przez daną osobę.”
Taką definicję gwałtu (zgwałcenia) serwuje mi dużą czcionką wujek google.
Jedna dowolna dyskusja, dotykająca tematu przemocy seksualnej – na tym forum, na dowolnym innym obnaża, że większość ludzi ma własną definicję gwałtu i gorliwie ją forsuje.
Ta defnicja wygląda mniej więcej tak:
Penetracja jednego z dolnych otworów ciała, połączona z brutalnym pobiciem, najczęściej w ramach napadu w ciemnej uliczce, po 22:00, zweryfikowana głośnymi krzykami ofiary i konkretnymi, werbalnymi komunikatami, że nie życzy sobie być dotykana i nie chce seksu; traktowana jako przestępstwo wyłącznie po stwierdzeniu, że stężenie alkoholu w krwi ofiary wynosiło 0, nie znajdowała się pod wpływem nielegalnych substancji psychoaktywnych ani leków wpływających na możliwość prowadzenia pojazdów – bezwzględnie zasługująca na karę, oczywiście o ile ofiara ma co najmniej dwóch wiarygodnych, niezwiązanych ze sobą świadków, a sprawca bądź to w 100% potwierdza jej wersję wydarzeń, bądź to ma już na koncie historię podobnych przestępstw i był za nie karany.
“Nikt tu nic takiego nie napisał” = kilka osób napisało: dokładnie to i znacznie więcej.
Żadne tam niuanse, skrywane w grubych akapitach. Prawie same smakołyki od góry do dołu na dwóch stronach + negacja: tego nie ma, nie wierzę, nie zdarzyło się, nieważne że widać.
Na czym może polegać chęć weryfikacji poglądów w wykonaniu osoby, która ma m.in. taki pogląd, że dowody w zasięgu pojedynczego scrolla nie istnieją? Na wyjaśnieniu że wszystkie inne, nie pasujące do przesłania również nie istnieją, nawet jeśli zostaną podane?
No jak się wychodzi z założenia, że karą za gwałt powinna być kula w łeb, to nieco lepiej rozumiem te obawy przed skazaniem niewinnego – najwyraźniej pochodzą one z rzeczywistości alternatywnej, w której karą za gwałt jest kula w łeb.
Nie jestem w stanie się do tego odnieść.
Prawdziwe tragedie zasługują na całe morze współczucia – ale prawdziwe tragedie to coś zupełnie innego niż przypadek, będący punktem wyjścia do dyskusji: bezlitośnie obnażają jego małość.
Możliwe, że gdzieś tam, hen, hen, daleko jest jakaś ofiara idealna, której wszyscy by współczuli.
Gdyby ludzie wiedzieli, że istnieje, utonęłaby w oceanie empatii.
Tymczasem wszystkie ofiary nieidealne… no cóż, może niech się wezmą w garść i ogarną jakoś.
Nieładnie się zachował.
Nieładnie
się
zachował.
Najpierw sobie popatrzył jak pije, potem pijaną zaprowadził do pokoju, nieprzytomną rozebrał i zabrał się za wsadzanie śpiącej dziewczynie. Nieładne zachowanie.
Interpretacja niezmiennie na korzyść sprawcy z penisem.
Jakby próbowała się bronić, zbyt pijana, by stawić zauważalny opór, to biedny chłopiec mógłby nie wiedzieć, że nie ma ochoty. Jej wina.
Jak nie próbowała się bronić, zbyt pijana, by wziąć udział w seksie, na który może i miałaby ochotę, gdyby była przytomna, to oddający się czynnościom seksualnym z jej ciałem chłopiec też nie zgwałcił. Jej wina. On po prostu nie wpadł na to, że kobieta może chcieć być przytomna w czasie seksu. Normalna sprawa. Nieładne zachowanie. Nie gwałt.
Ależ gwałt.
Ten kolo, w odróżnieniu od wielu innych “bohaterów” tych opowieści nie stał przed wyborem “dać jej spokój czy zgwałcić?” tylko “uprawiać z nią seks czy zgwałcić?”, ale podobnie jak oni wybrał to drugie.
Koniec Świata, nieprawdaż?
Jak już nawet takie “nieładne zachowania” zakwalifikuje się jako nieakceptowalne i jako gwałt, to ci nieszczęśni chłopcy już w ogóle żadnego seksu nie będą uprawiać. Cóż za obłęd…
Strony tej barykady to: “gwałciciel!” & “idiotycznie się zachowała, nie jego wina”.
Przykucie do łóżka wzięło się znikąd – była mowa o wiązaniu, ale informacja o jej zgodzie na owo wiązanie też wzięła się znikąd…
W związku z powyższym całą “próbę wyobrażenia sobie sytuacji” można o kant dupy rozbić, bo to przez te edytowane drobiazgi historia staje się taka “dziwna”.
Tak czy inaczej bohaterka mówi, że nie chce.
Mówi, że nie chce – więc pojawia się oczywiste pytanie: czy jest w tym dość stanowcza i przekonująca, czy nie?
Postawa dziewczyny mnie nie dziwi.
Zrobienie laski facetowi, z którym jest się w związku czy jakiejś tam relacji, mimo niesprecyzowanego nastroju i braku ekstatycznej żądzy też mnie nie dziwi.
Gdybym wiedziała, że powszechnie uchodzi to za zgodę na pakowanie palców w cipę, wiązanie, klasyk i anal to nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła – ale jak to mówią: co kraj to obyczaj, może tak się przyjęło tradycyjnie gdzieś na Pomorzu czy w Wielkopolsce, ja się przed wątkami na forum z czymś takim nie zetknęłam.
Jej milczenie też mnie nie dziwi, sama bym zapewne milczała, bo perspektywa różnorakich penetracji jest mi mniej druzgocącą niż tego, że mógłby mnie tak potraktować.
To jest tak dziwne, tak zdumiewające i trudne do wyobrażenia?
Przecież bohaterka dokładnie wyłuszcza swoje motywy – po co je zmieniać? po co szukać innych? po co kombinować ze zmianami scenariusza, które czynią go bardziej niespójnym?
Próba zrozumienia drugiego człowieka nie polega na tym, że się jego odczucia – te, którymi się podzielił – wywala do kosza i próbuje szukać jakichś innych, które wydadzą się bardziej adekwatne (i to z marnym skutkiem, bo te WIZJE kompletnie nie trzymają się kupy).
Ależ oczywiście, że seria niewybrednych wyzwisk od osoby B umniejsza winę osoby A.
Różnica między przypierdzieleniem w ryja przypadkowemu łebkowi a spoliczkowaniem wyzywającego agresora nie jest cienka.
To diametralnie zmienia sytuację.
W pierwszym przypadku osoba B jest ofiarą napaści fizycznej, w drugim jest werbalnie atakującym.
Nie tu ma analogii z gwałtem.
+ to raczej osobie A można by powiedzieć parę rzeczy na temat jej postępowania.
Co ona robi?
Bije jakiegoś przypadkowego wyzywacza, który może mieć nierówno pod sufitem?
Bije osobę, która niewspółmiernie reaguje na to, że nadepnął jej na piętę?
Bije po tym, jak sama obraziła osobę B?
Co za kosmiczny kontekst mógłby czynić zachowanie osoby A mniej problematycznym od tego, jak postąpiła B?
Chyba że spojrzymy na to w bardzo, bardzo mroczny sposób:
Osoba B będzie tym, kto zawsze dostaje po ryju, bez względu na swoje poczynania.
Nic nie zrobi, to oberwie.
Zrobi coś, to oberwie i zostanie pouczona, jak ma się zachowywać, żeby po następnym wpierdolu być lepiej postrzeganą przez ludzi, którzy przyczyniają się do tego, że jest bita.
Obezwładniający stres i zmęczenie, prowadzące do nieprzytomności i bierności w czasie, kiedy ktoś się do człowieka dobiera to dostatecznie jednoznaczna sytuacja.
On popełnia przestępstwo, jego postępowanie nie jest dalekie od częstowania pigułką gwałtu.
Ludzie nie mają bladego pojęcia co jest przemocą seksualną.
To nie działa na zasadzie: jak się durne baby dowiedzą, że to gwałt, i to gwałt, i tamto gwałt, i że były molestowane średnio 9450389443879 razy w życiu, to nagle każda będzie miała traumy, problemy i żale.
One już je mają.
Wszyscy już je mają.
Nie wiedzą czemu je mają i to nie jest lepiej niż wiedzieć.
Trauma to nie jest jakieś magiczne, wielkie zło, które dotyka tylko nielicznych, najmocniej dotkniętych przez los.
Każdy jakieś ma i nie są dla niego mniej istotne bo ktoś tam, gdzieś ma większe, a ktoś inny po podobnych przeżyciach nie ma żadnych.
Jak człowiek nawet nie wie, czemu go boli i co, to trzymanie go w tej nieświadomości nie wyeliminuje ani cierpienia, ani jego konsekwencji: wręcz odwrotnie, przypałęta się jeszcze więcej bólu i jeszcze więcej skutków ubocznych, jak przy błądzeniu po omacku w pokoju pełnym pinezek.
Tak jak niewiedza o tym, czym jest azbest nie ochroni człowieka przed jego toksycznym wpływem, tak nieświadomość tego, co jest przemocą seksualna nie chroni ludzi przed bólem i złością, które nie tylko sami czują, ale i prędzej czy później zaczynają przekazywać dalej.
Ileż to już razy padło, że ofiara nie jest niczemu winna… a ile razy jeszcze padnie…
Czy można mówić o czymś takim, jak systemowy gaslighting?
Nie jestem skłonna do zakładania, że pojedyncze osoby oddają się temu procederowi w stosunku do obcych sobie osób – jak by mnie nie oburzały niektóre z tych wypowiedzi – ale jakby połączyć je w jedną masę i zestawić z tym, z czym się ścierają, czyli z ofiarą przemocy seksualnej, to wychodzi idealnie.
Troska jak z marchewki i dobre rady wybijane kijem.
Wieczny sceptycyzm.
Dodawanie tu, ujmowanie tam, przekonywanie, że coś im się tam wydawało… że nie dość jasno się wyrażały, pozwoliły źle zinterpretować…
Uporczywe powtarzanie, że ofiara ABSOLUTNIE NIGDY nie jest niczemu winna (no może poza dokładnie taką sytuacją, z jaką właśnie ma do czynienia – tylko, że nie jest winna tego, co się stało, tylko tego co zrobiła i jak się zachowała, no i może trochę konsekwencji, bo powinna postąpić inaczej: i tu przykład).
Własne wersje wydarzeń, tu i ówdzie atmosfera niczym z przesłuchania w ciemnej piwnicy na odwróconym stołku.
Czy my się przypadkiem nie wychowaliśmy na narracji przestępców seksualnych?
Albo inaczej: czy wychowaliśmy się na niej przypadkiem, czy to w pełni zamierzony efekt?
Bo to wygląda na całkiem naturalną konsekwencję czerpania wiedzy z punktu widzenia sprawców i osób, które za wszelką cenę chcą wyprzeć myśl o ich winie.
Pojawiające się gdzieniegdzie świadectwa ofiar przebiły się do masowej świadomości o tyle, że niby wiadomo, że gdzieś tam, czasem, ktoś cierpi i to złe, z tym trzeba walczyć… ale to przecież prawie nigdy nie jest ten przypadek, z którym właśnie mamy do czynienia – siłą rzeczy, wszak większość relacji, które do nas docierają to opowieści o rozdmuchanych nieporozumieniach, wykorzystanych okazjach, zawistnych pannach tęskniących za związkiem, nieodpowiedzialnych zachowaniach kobiet, które nieustannie trzeba pouczać, przestrzegać i karcić.
Możliwość wykrycia podwyższonych stężeń GHB to kwestia godzin.
Acz projekcja piękna, jak one wszystkie.
Ciekawostką jest, że żaden z tych ubzdryngolonych do granic możliwości, tracących świadomość i niewiedzących, co robią chłopców z fantazji o ich niewinności nie ma najmniejszych problemów z erekcją.
Dziewczyna napisała, że wypiła jednego drinka i ścięło ją z nóg, więc poszła spać. Przez mgłę pamiętała urywki czynności seksualnych, jakich oddawał się na niej chłopak, który wlazł jej do pokoju i swoją bierność. Nigdy wcześniej alkohol nie zadziałał na nią tak mocno, więc podejrzewała, że ktoś mógł jej coś podać.
I w reakcji na takie posty: WIZJA ze zwalaniem winy na chłopaka.
Obrażanie i gnębienie osoby, która już jest krzywdzona i zgnębiona w ramach finezyjnego motywowania do działania jest równie efektywne jak rzucanie nożami w jabłko, które chce się obrać.
Raz, drugi dobrze rzucisz i pozbawisz je odrobiny skórki, ale przy okazji zabijesz kota i zniszczysz sobie meble.
Oczywiście, że tego nie mówi.
W każdym takim wątku, w każdej takiej dyskusji, pod każdym takim artykułem OCZYWIŚCIE tego nie mówi średnio kilkanaście osób. I większość nawet zaznacza, że wcale nie mówi tego, co właśnie mówi. Must be true.
“Takie rzeczy” nie zdarzają się coraz częściej.
Od pewnego momentu w życiu częściej się o nich słyszy, bo nikt nie opowiada dzieciom o gwałtach, ale niegdysiejszy brak świadomości tego, co się dzieje wokół nie jest równoznaczne z tym, że Świat był lepszy i bezpieczniejszy.
Pomysł niezły, choć dobrze by było, gdyby ta znajoma osoba wiedziała, co będzie znaczyć takie milczące połączenie i nie zaczęła się wydzierać w słuchawkę albo rozłączać i oddzwaniać.
Nie. Rozsądek i instynkt samozachowawczy nie wyeliminują bandyckich skłonności.
Złoczyńcy adaptują się do okoliczności: nikogo nie znajdą w ciemnej uliczce, to poszukają gdzie indziej. Wszak ludzie non stop “proszą się” o najgorsze. I nikt oczywiście nie mówi, że to ich wina, zwłaszcza wtedy, kiedy właśnie mówi, że to ich wina.
On nie miał prawa się na nią rzucać… a żadna kobieta nie ma prawa pozwalać byłemu na smarowanie się oliwką, bo dla wielu to nie do pomyślenia i właściwie jednoznaczne ze zgodą na seks.
Jak daleko sięga ta analogia z masażystą?
Kurier, magazynier czy kierowca to też są zawody – jak poproszę byłego, żeby poszedł do piwnicy, wytargał z niej mój stary fotel, który u niego został i mi go przywiózł, ale nie zapłacę mu za usługę, to będzie mógł to uznać za grę wstępną?
Jakby chociaż połowa tych “oczywistych” sygnałów o gotowości na seks faktycznie była dla ludzi taka oczywista, to każdy miałby czterystu partnerów. Rocznie.
Jeśli próba zrozumienia toku myślenia zakłada, że nic zdrożnego i przemocowego na myśli – dla odróżnienia od: to jej wina, sama do tego doprowadziła to nie ma tu żadnej drugiej strony.
Nie żyjemy w idealnym Świecie, dlatego robimy wszystko, co w naszej mocy by był trochę gorszy lub choć równie zły dziś, jak wczoraj.
Problem w tym, że omijanie takich treści w trosce o własną równowagę psychiczną jest formą przyzwolenia na swobodny przepływ tego szamba, które jest pożywką dla kolejnego pokolenia dojrzewających zwyrodnialców i generuje kolejne porcje materiałów do omijania.
Gwałciciele to nie nadzmysłowe byty z równoległej rzeczywistości, które wpadają do nas przez szczeliny w czasoprzestrzeni.
A płacz i lament to głównie nad ich tragicznym losem się rozgrywa.
Takie gadanie nikomu nie ratuje życia, a wielu, bardzo wielu i zdecydowanie zbyt wielu zrujnowało.
99% tego bełkotu to nie są konstruktywne rady, tylko najprostsze wskazówki, adekwatne w rozmowach z dziećmi na etapie szkoły podstawowej. Nie wychodź z domu po zmroku, nie spotykaj się z mężczyznami, nie pij alkoholu, zapomnij o imprezach, najlepiej nawet się nie zbliżaj do żadnego faceta, z którym nie chcesz uprawiać seksu!
Ostrożność to rozglądanie się na prawo i lewo przed wejściem na przejście dla pieszych; nawet, jeśli pali się zielone światło – i jeszcze kilka razy w trakcie.
Rezygnowanie z przejścia na drugą stronę ze strachu przed mordercą za kółkiem (bo tacy istnieją i to przykre, ale trzeba o tym pamiętać) – to nie ostrożność, to paranoja.
Nie skupiajmy się na ofierze, ale koniecznie zaznaczmy że popełniła błąd i wyłuszczmy gdzie dokładnie, nie bacząc na to, że okoliczności wypalają dziurę w mózgu.
Przytoczony opis ma niewiele wspólnego z ciemnotą.
Poza tym jest pewna różnica między ciemnotą – niedouczeniem, prymitywizmem, zacofaniem – a impotencją intelektualną, prezentowaną przez osobnika, który najpierw darł szaty nad dramatem dziewczyny, która była bezmyślna i nieświadoma, że istnieją źli ludzie, zdolni robić innym okropne rzeczy, a potem wyjaśnił, że nie da się nikogo celowo spić, bo on by w takiej sytuacji stanowczo odmówił i byłoby po sprawie.
To nie jest metoda.
W tak ekstremalnych przypadkach trzeba się zaopatrzyć w kolorowanki, kredki, klocki i zacząć pracę nad nowymi połączeniami w mózgu.
A czy ze sprawcami coś nie tak… jak się od urodzenia nasłuchali tylko tego, że dziewczyny powinny na siebie uważać i same są sobie winne jakby co…
Jak się kupi wór pszenicy i zacznie rozrzucać na oślep po mieszkaniu, drodze, na ulicy, w sklepie, przychodni i spacerze do parku to absurdalnym byłoby zakładać, że nawet kilka ziarenek nie trafi na odpowiednie warunki i nie wykiełkuje.
Case & point.
10-letniej córce to “wbija do głowy”.
Ale nie widzi różnicy między tym, a serwowaniem pouczeń podobnej treści kobietom dwudziesto, trzydziesto czy czterdziestoletnim.
Nie widzi różnicy między zmęczeniem tą pozbawioną treści “ostrożnością” i zachowywaniem jej na tyle, na ile to możliwe, a kompletnym odrzucaniem prewencji. Jakby ta mityczna ostrożność polegała głównie na gadaniu o niej i ciągłej wymianie kilku tych samych, wyświechtanych do porzygu tekstów.
Ostrożność to nie jest dobre wyjście z każdej sytuacji.
Obawiam się, że kobieta, bombardowana przez całe życie mantrami o ostrożności może się jej trzymać zawsze.
Będzie ostrożna i nie wróci do domu po zmroku. Będzie ostrożna z dawaniem wiary własnym przeczuciom, bo wcześniej tysiąc razy miała na coś ochotę i powściągała ją w ramach ostrożności, kończąc z kulawym instynktem samozachowawczym.
Co jeśli będzie na tyle ostrożna w szafowaniu oskarżeniami, że na widok opisu gwałtu zacznie pisać krótką opowieść fantasy, w której motywem przewodnim będzie nieporozumienie, a mającą tyle sensu co scenariusze przedwojennych komedii?
Czyż nie jest to z deczka naiwne, by zakładać, że tego ogromu przemyśleń i mądrości na temat nie chłoną też gwałciciele?
Że tego nie czytają, nie piszą, nie słyszą, nie mówią, że nie przechodzą do działania, pokrzepieni społecznym przyzwoleniem na te wszystkie “oczywiście nie mówię” i “ale“?
Że żadna kobieta nie zrezygnowała z walki o ukaranie gwałciciela, zaszczuta wizjami, w których być może sama to wszystko zainicjowała i to tylko seks był, nie zgwałcenie?
Że żadna nie uznała, że wbrew temu, co czuje i myśli, że formalnie jednak nie została zgwałcona, bo zamiast tych jakże absurdalnych postulatów “mam prawo chodzić gdzie chcę i robić co chcę” & “nikt nie ma prawa mnie tknąć bez mojej zgody” słyszała ciągle o korzystaniu z okazji, naiwności, nieostrożności i szmatach, które traktuje się w pewien sposób?
A to są właśnie przykłady i owoce tej opiewanej ostrożności.
Świadkowie gwałtu są ostrożni i nie angażują się w potencjalnie niebezpieczną sytuację.
Konfrontacja z napastnikiem byłoby nieostrożna.
Krzyki, zrobienie mu zdjęcia, zadzwonienie na policję, jakieś tam zeznawanie – nieostrożne.
A jak zauważy, zapamięta, znajdzie i zabije? Warto tak ryzykować? Czy nie lepiej być ostrożnym?
Kobiety z wózkami były jakie? Ostrożne.
Z dzieckiem na spacerze pochylać się nad jakąś obcą babą, jak nie wiadomo czy pijana, czy wariatka, czy nie ma brzucha z poduchy na wzbudzenie współczucia, a za rogiem czają się jej kumple, którzy im porwą dzieciaka z wózka? – to byłoby nieostrożne.
Nie taki fajny ten obosieczny mieczyk najwidoczniej.
Kolejna część: