15. Jesteś odpowiedzialna za… [KGNPWZNFW]

0
(0)

Jeśli ofierze przestępstwa seksualnego uda się przebrnąć przez wszystkie wyroki wskazujące jej odpowiedzialność za to, co ją spotkało – albo nawet cudem ich uniknąć – to, zaopatrzona w mnóstwo cennych rad na przyszłość może już spokojnie zacząć brać na klatę odpowiedzialność za bezpieczeństwo innych.

Oczywiście bez wzajemności: społeczeństwo może ją gnoić ile wlezie, poniżać, wyśmiewać, obwiniać, zarzucać jej kłamstwo, utrudniać jej życie, bo ma ku temu pełne moralne prawo – wszak dobry chłopiec, który ją zgwałcił może być całkowicie niewinny, zaślepiony tragicznym nieporozumieniem i niezwykle czuły oraz troskliwy wobec swojej dziewczyny, więc z całą pewnością niezdolny do wszystkich tych okropnych czynów, które mu insynuuje.

Ona jednak powinna coś na przekór wszystkim udowadniać, walczyć o sprawiedliwość, doprowadzić sprawę do końca… z troski o innych, dla bezpieczeństwa innych kobiet.

No i na pewno dla własnego spokoju – choć ten ostatni motyw pojawia się jakby rzadziej, jest mniej narzucający się i wygląda jak ochłap, rzucony od niechcenia na zachętę ze złudzenia, że ona też powinna widzieć w tym jakiś interes dla siebie.

Najpierw przetrwać gwałt, potem porobić za ścierę dla cudzej mordy, wysłuchać paru lamentów o niewinnych chłopcach, paru cennych przestróg, a następnie miesiącami niezłomnie walczyć o to, by Świat stał się trochę lepszy.

Warto, ale wiele osób robi co w ich mocy, by wydawało się inaczej.

Z ofiarami trzeba ostro, najostrzej jak tylko się da, wszak każda z nich tylko czyha na to, co w ludziach najcenniejsze: spojrzenie ze szczerym politowaniem i współczuciem, na które zasłużą tylko nieliczne.

No nie, “tylu” gwałcicieli nie chodzi bezkarnie dlatego, że pójście na policję jest takie trudne.

Chodzą bezkarnie dlatego, że jako społeczeństwo chcemy ich bezkarności. Demokratycznie i większościowo uznajemy gwałty za element środowiska.

Pójście na policję jest trudne, złożenie zeznań, przeżycie tego jeszcze raz jest trudne, ale nie obezwładniająco trudne.

Staje się takie dopiero w momencie, kiedy ofiara czuje, że najprawdopodobniej nie będzie mogła liczyć na żadne wsparcie, tylko bardziej się nacierpi.
Takiego mentalnego Guantanamo jak przeciętny wątek dotyczący przemocy seksualnej w internecie, nie zdoła wyrządzić nawet grupa trzech gburowatych krawężników, nienadających się do kontaktów z ludźmi – a już od ładnych paru lat podobno nie ma być opcji, by ktoś nieprzeszkolony zabierał się za zbieranie zeznań w takiej sprawie.

Nie wiem, czy ostatecznie te posty załapały się do mojego resume, ale nawet na przykładzie tego jednego forum znalazły się co najmniej trzy dyskusje, w których znalazło się zdrowo ponad kilkanaście osób zachęcających i motywujących partnerkę osobnika oskarżonego o zgwałcenie oraz/lub samego oskarżonego do najścia i żądania wyjaśnień od potencjalnej ofiary.

Bez żadnych kategorycznych sprzeciwów.
Czy można to uznać za nieistotne?
Przecież to dowód na społeczną akceptację nękania ofiary.

Jak misio winny, a dziewczyna przechodzi koszmar to tym bardziej – jak można radzić mu tam iść i żądać od niej wyjaśnień, jakby była mu je winna?
Jak misio niewinny a zdzira nie ma żadnych dowodów, to żadnego skazania ani kary nie będzie – a jeśli to faktycznie taka perfidna żmija, jak misio zapewniał, to takie wycieczki tylko mu zaszkodzą, bo żmija na pewno tylko czeka na kolejne dowody.
To nie jest korzystne dla nikogo, w żadnej sytuacji.

Od razu na ostro, gdzieniegdzie jakiś zgrabny szantażyk emocjonalny…

Albo taki smakołyczek: wpędzanie w poczucie winy, połączone z jednoczesnym – fałszywym – zapewnianiem, że udowodnienie gwałtu po kilku miesiącach jest niemożliwe. Nie jest. Jest tylko trudniejsze.

Dajmy na to kobieta zeznaje, opisuje jak było m.in. np. to jak gość wygląda nago.
Gość dostaje wezwanie, zapewnia że to kłamstwo i laskę ledwo zna z widzenia i już na starcie widać, kto kłamie.
Albo opowiada o ich wymyślonym romansie. Ma na niego jakieś dowody? Umie podać dokładne daty, kiedy się spotykali? Ktoś ich widział razem?

Śledztwo w sprawie zgwałcenia nie polega na zapytaniu domniemanego sprawcy czy to zrobił i umorzeniu natychmiast po uzyskaniu gorącego zapewnienia, że absolutnie nie, gdyż jest porządnym chłopcem.

Należy uczulać kobiety na to, żeby się bały przytyków o słabym charakterze.

To jest clue, bo po stwierdzeniu, że po czasie zgłaszanie już nie ma sensu bo gwałt jest nie do udowodnienia, cała ta gadanina jest chyba tylko po to, by przepchnąć jeszcze brak odrobiny siły i chęci na znalezienie wyjścia z sytuacji.

Niezgłoszenie gwałtu też jest wyjściem z sytuacji. I to nawet poniekąd zalecanym, bo kampanii informującej co robić po zgwałceniu ni widu ni słychu.
A to nie jest oczywista wiedza, nawet jeśli większość kobiet już coś tam podłapała z zagranicznych filmów.

Tu mowa jest o i do osiemnastolatki, zgwałconej zagranicą, bez znajomości języka, bez widocznych obrażeń i na dodatek w 2009.
To nie jest jej wina, że bezpośrednio po zdarzeniu nie miała poczucia, że ma duże pole do działania, to w dużej mierze najprawdopodobniej efekt wieloletniej kampanii szeptanej zgodnie z którą “gwałt” liczy się od pobicia, z jasno wyartykułowanym protestem, zaciętą obroną i bulwersującymi okolicznościami.

Nie podoba mi się narracja, w której “inne kobiety” mają być dla ofiary istotniejszym bodźcem do działania niż jej własne dobro, jakkolwiek je pojmuje.

Zwłaszcza w momencie kiedy inne kobiety traktują ją dość podle.

Dramatyczną opowieść snuje troll-fantasta, ale i tak dostaje odpowiedzi, w których znowu inne kobiety są istotniejsze niż ona – podmiot liryczny.

Gorsze słowa cisną się na usta, dokładnie – tu już nawet nie chodzi o nią.

 

Wyniki poligrafu są niemiarodajne i nie mogą służyć jako dowód. Pełnią jedynie rolę pomocniczą.

Co prawda ewidentnie widać, że osoba ze screenów powyżej pisze w emocjach i daje się podpuszczać trollowi, ale…

Inne dziewczyny, inne dziewczyny, inne dziewczyny i ich bezpieczeństwo, ale nie bezpieczeństwo jakichś 14-letnich szmat, które już uprawiają seks i zasługują na zszarganą reputację i wyzwiska, o nie nie trzeba dbać.
Trzeba zadbać o to, by nie uchodzić za jedną z nich!
Taka mogłaby się nie załapać nawet na bycie “kimś” w oczach osób, którym leży na sercu dobro innych kobiet.

Arbitralne stwierdzanie, że zgwałcona wręcz powinna czuć traumę, która zostanie jej na całe jej spieprzone życie to też ciekawy motyw.
I dowód na to, że semantyka ma ogromne znaczenie.
Nie można całkowicie wykluczyć, że człowiek wyskakujący z czymś takim ma jak najlepsze intencje, a brak obycia w temacie i pewna trudność w wyrażaniu myśli sprawiają, że wychodzą z tego takie potworki – ale równie dobrze może to być dokładnie to, co chciał przekazać.

Gdzieś umknęło większości, że podmiot liryczny tego utworu jest czternastolatką w ciąży, która chce urodzić.
Ciąże w tak młodym wieku są niebezpieczne dla matki i często trudne do utrzymania, a utrata dziecka też może zaowocować traumą na całe życie.
Takie zachowanie, takie kompletne ignorowanie kwestii tego, jak doszło do takiej ciąży w momencie, kiedy to ciężarne dziecko nie chce o tym mówić może być nienajgorszym rozwiązaniem. Ba, nawet najlepszym z możliwych – przynajmniej doraźnie, skoro nie podjęto żadnych kroków w momencie, kiedy jeszcze nie wiadomo było o ciąży.

Oj, już tam się znajdą kompetentne recenzentki, które absolutnie wykluczą możliwość, że napadnięta gdzieś na trasie do baru dziewczyna może być “Bogu ducha winną”.

Przesłanie w cytowanym fragmencie niby słuszne: nie wierz gnojowi, który przeprasza, bo czuje, że dzięki temu może uniknąć jakichś nieprzyjemności.

Ale już to, co widać w dolnej połowie powyższego i poprzedzającego go screena to dla mnie klasyczna ucieczka od odpowiedzialności.

Gdyby takie teksty szły w parze z kompletnym brakiem tolerancji wobec wszelkich “ale”, dobrych rad, recenzji, WIZJI i całego tego cholerstwa, gdyby towarzyszyła temu zdecydowana krytyka i sprzeciw wobec wszelkim formom victim blamingu i snuciu teorii spiskowych, w których ofiara mogła uniknąć nieszczęścia i postąpić inaczej, a dobry chłopiec na pewno nie chciał zrobić nic złego, to byłabym skłonna szanować światopogląd: ktoś robi wszystko, co w jego małej mocy, by społeczeństwo zachowywało się wobec ofiary przyzwoicie i oczekuje, że ofiara odpłaci społeczeństwu tym samym.

Nie chodzą – a przynajmniej nie częściej niż jednorożce na trasie do Morskiego oka – więc widzę tylko drobną korektę kontekstową, umożliwiającą dalsze dziobanie osłabionego osobnika i zyskiwanie poklasku za działanie “w słusznej sprawie”.
Jak audytorium bardziej konserwatywne, to się jeździ po tych tępych, nieodpowiedzialnych szmatach, które wodzą na pokuszenie niewinnych chłopców, a potem jeszcze próbują im życie rujnować – z troski o wszystkie te młode umysły, które chłonąc komunikat zapragną niechybnie zrobić wszystko, co w ich mocy, by za taką szmatę nigdy nie uchodzić, lub się jej z nią nie zadać.
A jak audytorium śmierdzi trochę nowoczesnością, to po tych tępych, nieodpowiedzialnych szmatach, które zamiast stawiać na piedestale dobro ogółu, decydują się na coś, co wydaje im się najmniej złym rozwiązaniem dla nich samych.

W myśl zasady, że to nie victim blaming jest problemem

Nie to, że kobiety się boją, bo nie mają świadomości, że otrzymają wsparcie.
Nie to, że nie mają narzędzi, które ograniczyłyby lęk przed kolejnymi aktami agresji czy zastraszania ze strony sprawcy.
Nie to, że nie widzą tuzinów przykładów na to, że za nękanie, zastraszanie i stalking sprawca zostaje ukarany.
Nie to, że nie widzą skutecznych przykładów egzekwowania zakazu zbliżania się.
Nie to, że na hasło “gwałt” ktoś natychmiast reaguje fantastyczną wizją zniszczonego, męskiego życia, który to – niesłusznie oskarżony cierpi po stokroć bardziej niż niesłusznie oskarżona kobieta.
Nie to, że wszystkim brak rzetelnej edukacji seksualnej i choć podstawowej wiedzy na temat dbania o higienę psychiczną.
Nie, nie, nie. Żadna z tych rzeczy.
Jedynym problemem jest to, że kobiety zbyt rzadko zgłaszają przypadki przemocy seksualnej – nie to, co odpowiada za ten stan rzeczy i nic z tego, co wciąż go utrzymuje.

A rozwiązaniem tego problemu jest… victim blaming. Po prostu trzeba te kobiety silniej poniżać, wykpiwać i zastraszać, aż zaczną robić to, co tam akurat porządnym ludziom najbardziej odpowiada.

Tolerowanie recenzji to również przyzwolenie na zło.
Tym obrzydliwsze, bo wyrażanie krytyki czy słownego sprzeciwu ani jakoś specjalnie traumatyczne ani skomplikowane nie jest.
Jak komuś tak bardzo zależy na obronie siebie i innych, że odczuwa mimowolną niechęć wobec osób, które takich działań nie podejmują, to wypadałoby zadbać o to, by ich do tych działań nie zniechęcać.

Victim blaming zniechęca do zgłaszania aktów przemocy seksualnej.
Podkręcanie śruby tym, zdobywającym się na opowiedzenie o swojej niegdysiejszej tragedii zniechęca nawet do wspominania o tym.

Można użyć innego określenia, jak np.:

– niepozostawiający fizycznych obrażeń,
– nieprowadzący do trwałego uszczerbku na zdrowiu,
– bez szczególnego okrucieństwa,
– nieokaleczający fizycznie

“normalny gwałt”, nawet w cudzysłowie to wyjątkowo obrzydliwe określenie.
Ale to pierwsze, co ludziom przychodzi do głowy, kiedy próbują rozróżnić szczególne okrucieństwo od nieszczególnego... co czyni je tylko bardziej obrzydliwym – nie w kontekście tego, że jakaś pojedyncza osoba go użyła, tylko dlatego, że większość odbiorców nie ma problemu ze zrozumieniem, co ta osoba chce przekazać.

Wszędzie jest mnóstwo osób, które zostały zgwałcone, ale o tym nie mówią. O_S_Ó_B – bo niekoniecznie kobiet.

Tak, w pewnym sensie to norma.
Jeśli uznamy określenie zgwałcenia bez szczególnego okrucieństwa za “normalne”, to konsekwentnie możemy uznać korzystanie z powszechnie spotykane jako definicji “normy”.
Jeśli zaakceptujemy jedno a wykpimy drugie to brak zrozumienia czegokolwiek będzie można uznać za w pełni usprawiedliwiony.

Niechęć i strach przed zgłaszaniem aktów przemocy seksualnej to nie kaprys typu przefarbowanie włosów na niebiesko, realnie dostępny raptem od paru lat, bo wcześniej technologia nie pozwalała na utrzymanie na głowie tak niekonwencjonalnych barw.

Tolerancja wobec przemocy seksualnej i ostracyzm wobec sprzeciwiających się takiej narracji i aktom przemocy jest stara jak Świat.
Mimo to, jak Świat Światem trudno wskazać takie miejsce w czasie i taką kulturę, w której dosłownie nikt nie zgłaszałby gwałtów.
Generalnie nikt nigdy nie uważał, że gwałt jest spoko, ale wszyscy mieli swoje wizje tego, na co można przymknąć oko i co traktować jako priorytet – jak teraz.
A ludzie jak to ludzie, zwykle kierują się instynktem samozachowawczym, dokonują wyborów w oparciu o rozeznanie terenu i są raczej niechętni podejmowaniu ryzyka pogorszenia swojej sytuacji w imię tego, co wydaje im się słuszne i właściwe.

Nie mogę powiedzieć, bym nie widziała sensu, w nie do końca wypowiedzianej teorii, wychylającej się z kilku ostatnich zdań.

To zamiana skutków z przyczynami.
Mówienie o trudnościach, jakie może napotkać osoba zgłaszająca gwałt owocuje niższą zgłaszalnością – czyli, gdyby nikt nie mówił o trudnościach, zgłaszalność byłaby o wiele większa.
Jest dokładnie odwrotnie: mówienie o tych trudnościach zaowocowało zmianami w systemie, minimalizującymi te trudności i zgłaszalność rośnie.

Tak czy siak ktoś będzie mówił. Czyjś głos zostanie usłyszany. Jeśli nie będzie to głos ofiar, to będzie to – jak zwykle – głos oprawców i rzeszy ich samozwańczych obrońców.

Powtarzanie, że większość ofiar nie zgłasza gwałtu – czy to może być odbierane jako komunikat typu “wcale nie musisz tego robić“?
Tzn. “móc” na pewno może, ale czy zasadnym jest postrzeganie tego jako istotnego czynnika, wpływającego na niską zgłaszalność?

Przecież jeszcze parę lat temu to była droga przez mękę.
Nie mniej traumogenna niż same zgwałcenia.
Ba, wiele kobiet opowiadało, że to było jeszcze gorsze.

Stwierdzenie, że policja ma gdzieś gwałty nie jest prawdziwe. Nie mają tego gdzieś.

Ale to, że teraz nie mają tego gdzieś nie czyni zasadnym negowania faktu, że przez długie dekady nie mieli możliwości, narzędzi, umiejętności (ani nawet okazji do ich zdobycia) radzenia sobie w sytuacji kiedy trzeba spisać zeznania ofiary gwałtu.
A jednak kobiety zgłaszały.
Brnęły te bezimienne heroiny w to bagno, aż udeptały ścieżkę i dzięki nim teraz ryzyko, że proces składania zeznań w tej sprawie okaże się piekłem są minimalne.

Proporcja zgłaszanych i niezgłaszanych przestępstw seksualnych systematycznie rośnie, nie dzięki temu, że się te ofiary coraz sumienniej i konkretniej gnoi za wybieranie tej drugiej opcji, tylko dzięki zwiększającej się w ślimaczym tempie świadomości tego, co jest przemocą seksualną, odrzucania związanego z nią tabu i wsparcia, na które może liczyć coraz więcej z nich.
Tego istotnego wsparcia typu brak WIZJI i recenzji, nie bezużytecznego “ojej jakże ci współczuję, to takie przykre, ale bezmyślna to Ty jesteś“.

Robienie laski bez braku ochoty na seks ale z ochotą na zrobienie laski nie jest gwałtem – no chyba że ta ochota wynika z niechęci do oberwania baterią w skarpecie.

Łapanie za cyca też nie jest gwałtem, ale jeśli facet naciąga cyce Marysi, bo Krysi się podobało – czyli ma problemy z zauważeniem tego drobnego niuansu, że ma do czynienia z dwiema różnymi osobami, to nie sądzę, by skrajnością było stwierdzenie, że mamy do czynienia nie tylko z osobnikiem molestującym, ale i z debilem.

Kwestia priorytetów – czy uznamy za istotniejszą satysfakcję z macania dla całej trójki, poprzedzoną drogą przez mękę dla nieszczęsnego faceta, który w ideale zanim przejdzie do łapania za cyce, najpierw zbada temat i dowie się, co lubią w/w panie i jakie zachowania im odpowiadają… czy wartością nadrzędną będzie spokój ducha i satysfakcja faceta, z której czasem coś skapnie takiej np. Krysi, której jego poczynania będą się podobać.

Niestety to całkiem realne, że człowiek może być zgwałcony “z tysiąc razy” i więcej.

Duża liczba.
Mniej abstrakcyjna, jeśli się pomyśli o osobie uprowadzonej do domu publicznego, albo piwnicy jakiegoś świra, który trzyma tam kobietę latami i regularnie gwałci.
Bez świra i domu publicznego – trzy razy w tygodniu przez dziesięć lat z Misiem, przekonanym że kobieta ma go zaspokajać, bez względu na to, jak bardzo jej się to nie podoba.
Albo kilka miesięcy z opiewanym przez poetki wysokim libido…

Można hodować dziecko w szafie, głodząc i regularnie bijąc.
To, że nie będzie znało Świata spoza szafy, komfortu pełnego brzucha i braku bicia nie sprawi, że przestanie czuć ból.
Jego nieświadomość nie sprawi, że nie będzie odczuwało konsekwencji takiego traktowania.

Na tej samej zasadzie Reymont pozwolił ludziom myśleć, że Boryna to kobieta.
Mógł kolesiowi wybrać inne nazwisko np. Maciej Chędożył-Pocichu i nie byłoby nieporozumień.
Mógł też w ogóle nie pisać, nie poruszać problematyki chłopskiej mentalności na przełomie wieków, odpuścić sobie cenny przekaz (którego ludzie i tak nie zrozumieją, nawet jak udadzą, że przeczytali) i pyknąć jakiś soczysty pamflecik, pouczający Jagnę, żeby się nie puszczała, bo jej rozum odejmie.

Oj, motywy oburzenia kampaniami społecznymi, pouczającymi kobiety jak powinny się zachowywać były szczegółowo wyjaśniane w dziesiątkach artykułów.
Jak ktoś uznał za zasadne wykpienie ich po zapoznaniu się z kilkoma jednozdaniowymi memami, stworzonymi przez nieletnich półanalfabetów to i nie dziwota, że cuda mu z tego wyszły.
Takim zawsze cuda wyjdą.

Ofiara nie zawsze może liczyć na wsparcie.

Co więcej – wsparcie wcale nie jest tak oczywiste. Bo przecież partner też ma uczucia i może się brzydzić zgwałconą, albo nie radzić sobie z traumą, związaną z tym, że się o tym dowiedział.

Nie do końca łapię niuans.
Że niby osoba, którą kocham i z którą chcę być zostaje skrzywdzona, albo dowiaduję się, że kiedyś coś potwornego jej się przydarzyło i dręczy mnie to do tego stopnia, że mam dość, powoli przestaję kochać i już nie chcę z nią być? WTF?

Może i możliwe – nie mam pojęcia.
Wiem że możliwe w momencie, kiedy ktoś ma PTSD i leci w agresję, neguje problem, nie próbuje się leczyć, nie chce nawet widzieć takiej opcji – no ok, nie będzie lepiej, nie ma się co męczyć w grupie, niech się męczy albo leczy sam; ja wysiadam.
Ale to?

Moralny obowiązek nie istnieje, moralny może być odruch, a jak moralność komuś ciąży, to ewidentnie ma problem ze znalezieniem adekwatniejszego określenia.

Ciekawostką jest, że im młodsza ofiara, tym agresywniejszy ton wypowiedzi.
Tu była dyskusja z nastolatką molestowaną w dzieciństwie i nie radzącą sobie ze wspomnieniami, które od niedawna zaczęły ją dręczyć, na którą wydarł się jej chłopak, obwiniając ją o to, że dzięki swojemu niegdysiejszemu milczeniu ochroniła pedofilów.
Oczywiście jego zachowanie zasłużyło na zryw empatii, ona nie.

Nie każdy ma kogokolwiek bliskiego, a wielu dopiero w potrzebie orientuje się, że nie ma nikogo.

Bycie ofiarą to powód do wstydu.
W naszym języku słowo “ofiara” jest synonimem nieudacznika i niedojdy.
“Ty ofiaro” to poniżający przytyk.
Jak ktoś usłyszy “Baśka to ofiara“, to założy odruchowo, że w przekazie chodzi o to, że Baśka jest beznadziejna, nie że została zaatakowana i doznała krzywdy.

Jesteś ofiarą, jesteś słaby i ludzie czują się upoważnieni do pouczania Cię.

A lata 2000 to jeszcze złote czasy propagandy pt. “dzieci to sobie zawsze wymyślają historie o molestowaniu, żeby zwrócić na siebie uwagę“. I całkiem prawdopodobne, że dziecko nie rozumiało, co je spotyka.
Psychologów w szkołach chyba nadal nie ma, edukacji seksualnej też nie, chwilowo nie ma nawet szkół, ale jak co do czego, to moralna odpowiedzialność ciąży na dziecku.

Trochę racji i trochę jej absolutnego przeciwieństwa.

Przykład “prawidłowej” wypowiedzi z cytatu na wstępie zajeżdża trochę oficjalnym komunikatem i sugerowanie, że najprawdopodobniej również nastoletni chłopak powinien bez problemu skonstruować coś takiego w emocjonalnej sytuacji jest niestety mało realne.

Ale to, co tu się pojawia, wygląda na interpretację w oderwaniu od wszelkich przesłanek.
Wybuch agresji, złości i frustracji, wymierzony w ofiarę “z braku dostępu do sprawców” to nie jest zdrowa skłonność. Może się zdarzyć, w sytuacji ekstremalnego stresu, ale maksymalnie pół godziny po człowiek wraca do zmysłów i – jeśli istotnie ma dobre intencje, a złość przypadkowo uderzyła w ostatnią osobę, w którą chciałoby mu się celować, to zapada się pod ziemię ze wstydu albo zaczyna wyjaśniać i szukać rozwiązania sytuacji.

“Nie sądzę by naprawdę miał do Ciebie żal” – choć przytoczone słowa świadczyły o czymś dokładnie odwrotnym a jego późniejsze zachowanie o konsekwentnym trwaniu w tym stanie.

Wybuchł, obwinił ją o bierność… i sam pozostał bierny. – tu słuszność po stronie osoby, wstawiającej cytat – skoro ona, nie opowiedziawszy o tym nikomu kiedy była dzieckiem ponosi odpowiedzialność za pedofilię, to on, wiedząc, że jest pierwszą osobą, która się dowiedziała o molestowaniu dziecka (którym parę lat wcześniej była jego dziewczyna), sam już u progu dorosłości nawet po ochłonięciu nie proponuje wsparcia w działaniu, nie wyraża chęci aktywnego naprawiania Świata i stanu emocjonalnego swojej dziewczyny, tylko wyzywa ją od potworów, każe jej myśleć, że teraz przez nią dzieci są gwałcone i jest za to odpowiedzialna w takim samym stopniu co gwałciciele. ALE ON NIE! On jej po prostu nie będzie wysłuchiwał, bo to JEJ sprawa.

“Nie bronię chłopaka” – broni chłopaka.
ON nie umiał sobie poradzić z agresją.
ON cierpi, bo ona została skrzywdzona.
ON ją atakuje, bo cierpi.
ON też wie, co się stało.
ON jest tylko człowiekiem, ale to ONA jest winna od samego początku i na niej ciąży moralny obowiązek.

Poza tym akurat zachował się według narzuconego schematu.
Tak właśnie wygląda schemat: atakować ofiarę, zawsze i niezłomnie.
Nie ma schematu: wspierać, wysłuchać i zachęcać do złożenia zeznań, więc nie dziwota, że ludziom się z rzadkimi (aż coraz częstszymi) wyjątkami uda nie zachować w ten sposób.

No chyba jednak doszło do wartościowania cierpienia, skoro chłopak załapał się na usprawiedliwienia i empatię, ona na porównanie do umierających małych dzieci w Afryce, a umierające z głodu dzieci podziału na małe, większe, afrykańskie i inne.

A słowa może i mądre, ale sprzeczne z osobistymi przemyśleniami kilka wypowiedzi wstecz.

Poza tym… ta “metoda obronna” to autodestrukcja.
Ideologia szkodliwa dla jej wyznawcy.
Wmawianie sobie, że ofiary postępowały nieracjonalnie, w związku z czym ucierpiały – acz gdyby zachowywały się “właściwie”, to by nie ucierpiały… w krótszej perspektywie pozwala na zachowanie spokoju ducha.
A w dłuższej? Jeśli “właściwe” zachowanie nie przyniesie oczekiwanego skutku i krzywda się pojawi, to cała racjonalność pryśnie jak sen jaki złoty.

Zacznie się próba dopasowywania argumentów do tezy, miast tezy do faktów.
Czyli np. skoro krzywda się pojawiła -> to znaczy, że moje zachowanie było niewłaściwe – zamiast: robiłam co mogłam, by unikać zagrożeń i zostałam skrzywdzona -> a więc racjonalne zachowanie nie chroni przed krzywdą.
Zaraz za tym czeka obsesja.

Krzywdzenie innych – obecne, ale nie każdego to obchodzi na tyle, by miał ochotę na unikanie takich zachowań.
Zwłaszcza, że usprawiedliwione wyższym dobrem i szeroko pojętym interesem społecznym wchodzą gładko jak kolejne kostki czekolady, której planowało się nie pożreć w całości.
Bardziej istotnym jest tu krzywdzenie siebie.

Jest ogromna różnica między postrzeganiem czegoś (w tym kontekście: zgłoszenia aktu przemocy seksualnej) jako najlepszego możliwego rozwiązania dla siebie i innych – nawet, jeśli bardzo trudnego do zrealizowania, przerażającego, wydającego się zadaniem ponad siły a postrzeganiem tego jako wycieczki objazdowej przez kilka kręgów piekła, koszmaru, przez który trzeba przejść, bo taki nasz psi obowiązek.
Misja do wykonania niby ta sama, ale ta druga perspektywa czyni ją wielokroć trudniejszą.

I dla wyznawcy ideologii – kiedy przyjdzie mu stosować ją w praktyce… i w momencie, kiedy jego konkretnie to nie dotyczy, bo tylko siedzi na dupie i oczekuje, że inni postąpią właściwie.
Więcej ludzi wybierze “najlepsze możliwe rozwiązanie” niż “drogę przez piekło”.
Po co dokładać starań, by czuli, że mają do czynienia z piekłem, skoro można nie rozniecać ognia pod kotłem, dogaszać cudze iskierki i… mieć podstawy, by sądzić, że zgłoszeń będzie więcej? I.e. bezpieczniejszy Świat.

Nawiasem mówiąc… większość mechanizmów obronnych jest nastawionych na postapokaliptyczne realia.
Obwinianie ofiary nie jest formą pielęgnowania wizji sprawiedliwego Świata, tylko odcinania się od słabości a przylepiania się do pozycji siły… lub tego, co za nią uznajemy.
Nawet, jeśli samemu jest się ofiarą, to mówienie jednym głosem z oprawcą daje większe szanse na utrzymanie się przy życiu niż machanie mu przed nosem sprawiedliwością i lamentowanie nad dramatem innych cierpiących.
Bijesz albo jesteś bity. Atawizm nie zna innych stanów.
Strach, ból – taa, ale tylko jako bodźce do walki o pozycję nie-bitego… czyli bijącego.
Krzywdzenie innych nie tylko nie jest rzeczą, której warto by unikać, a wręcz okazją do zaprezentowania, że nie stoi się po stronie tych słabych.
Nic bardziej zaawansowanego moralnie za tym nie stoi.

To niestety wcale nie jest “głupie” pytanie.

Zwłaszcza jak ktoś próbuje sam rozwikłać zagadkę dysonansu pomiędzy rzekomym brakiem tolerancji dla przemocy i litaniami usprawiedliwień nad każdym bucem, którego się nawet nie zna, ale z nieznanych przyczyn zakłada, że targały nim jak najlepsze intencje, silne emocje, nieporozumienia.
Instynkt mówi: uciekaj.
Rozum przypomina sobie wszystkie te opowieści o nieskreślaniu ludzi po jednym błędzie, dawaniu drugiej szansy i pracowaniu nad związkiem.
Ostatecznie człowiek głupieje, a jak wyartykułuje swoje wątpliwości – obrywa.

A ja bym się nie podpisała. Nie wiem, jak kiedyś – ale teraz na pewno nie.

To chyba przewrotna próba zszokowania i tym dobitniejszego podkreślenia, że w coś takiego absolutnie nie warto się pakować, bo wybaczyć i owszem – można, ale misiaczek od tego gwałcicielem być nie przestanie.
Zresztą mało, że gwałcicielem – tam mało brakowało a mordercą by został.

Niestety ani to czas ani miejsce nie było na takie przewrotności.

I czy w ogóle można mówić o “normalności” takiej sytuacji.

Kiedy to ma się za sobą rok, dwa, trzy, osiem albo i więcej lat związku.
Kocha się partnera.
Ufa mu.
Więcej niż prawdopodobne, że co najmniej kilka razy miało się z nim kontakt, kiedy był ubzdryngolony.
Jeśli to rok czy dwa, bez mieszkania razem, to socjopata wciąż może być na etapie grania istnego anioła, ideału, że do rany przyłóż – coraz bardziej zmęczonego udawaniem kogoś kim nie jest i zirytowanego tym, że partnerka bezczelnie zaczyna traktować ten stan jako normę i nie jest już tak zachwycona jego wyjątkowością, jak na początku znajomości.
Jeśli więcej, to na pewno nieraz miała okazję kątem oka dostrzec, z kim naprawdę ma do czynienia. Tyle tylko że każdy może mieć słabsze momenty, być w stresie, ożłopać się tego dnia kawy jak dziki osioł i reagować bardziej nerwowo.
Czy przeciętna (młoda) kobieta (bo to zwykle pierwszy czy tam drugi poważny związek) ma podstawy i narzędzia, które pozwoliłyby jej stwierdzić, czy:

 – sama ma słabszy moment i trochę zrzędzi,
– partner ma słabszy moment i zachowuje się niefajnie, ale to nie jest równia pochyła,
– partner to bydlę i to nie są “słabsze momenty”, tylko zwiastun nadejścia znacznie gorszych czasów?

Nie wydaje mi się, by miała. Zwykle kiedy wątpliwości zaczynają jej wiercić dziurę w brzuchu, szuka gdzieś porady.
Mama, siostra, koleżanka… internet – zajmą chyba cztery pierwsze miejsca.
Jedna z pierwszych trzech opcji: plus taki, że osoba doradzająca ma jakąś dodatkową wiedzę o sytuacji, dobrze zna przynajmniej jednego bohatera tej historii, minus – że szukająca porady może ulec pokusie uładzenia lub ocenzurowania pewnych rzeczy.
No a internet: anonimowo nie ma potrzeby cenzurowania niczego, można opowiedzieć jak jest, spojrzeć na własne słowa z perspektywy czegoś, co zostało napisane… ale doradzający nie znają ani bohaterów ani sytuacji i nawet jeśli będą chcieli doradzić najlepiej jak potrafią (co nie zawsze się zdarza), to istnieje spora szansa na to, że piszącej nie uda się wiernie oddać realiów i podsumować kilku lat w paru akapitach.

Całkiem prawdopodobne, że porada sprowadzi się do “robisz z igły widły”.
No i to nieszczęsne dziewczę porobi z igły widły jeszcze jakiś czas, zajmie się pracą nad związkiem i będzie sobie powtarzać, że w “każdym” są wzloty i upadki.

Po czym partner bardziej lub mniej brutalnie ją gwałci, bije, wiąże, wyzywa, a ona… nie rozumie, co się stało. Jak to się mogło stać. Jak on mógł się tak zachować. Czemu? Zwariował? Coś mu odbiło? Nie zrozumiałam sytuacji? A może on nie zrozumiał mnie?

Jak dla mnie to wygląda na całkiem prawdopodobny scenariusz i naturalny kierunek myśli.
Jeśli oprawca nie jest wytrawnym manipulatorem; jeśli ofiara już przetrwała starcie z gnojem tego typu; jeśli czuje i wie, że to całkowicie nieakceptowalna sytuacja, do której nie należy dopisywać żadnych finezyjnych “ale”; jeśli ma na kogo liczyć – to odejdzie, zgłosi dziada i nie będzie chciała mieć z nim już nigdy nic wspólnego.
Ale jeśli oprawca JEST wytrawnym manipulatorem; jeśli ona nie wie, jak to wygląda; jeśli się obwinia i wątpi we własne zmysły, a wszyscy dookoła mają go za cudownego człowieka- to jakim cudem mogłaby NIE być skonsternowana i zagubiona?

Agresywna reakcja może ją popchnąć z powrotem w kierunku bagna.

Nooo… skoro dla innych to takie oczywiste i jaskrawe, a ja się waham… to może po prostu źle przedstawiłam sytuację i ludzie odebrali to jako oczywiste i jaskrawe, chociaż takim nie jest, bo gdyby było, to i dla mnie byłoby wszystko jasne.

Powyżej niewiele wnoszącą kolejna odsłona tego, co kobieta powinna zrobić – czyli przede wszystkim pamiętać, że jest mniej istotna od innych.

Kilka prawie identycznych skasowałam, bo to jak katarynka, a moja odporność słabnie.

Sprawiedliwość to nie jest jakiś osobny, abstrakcyjny byt, bóstwo niemalże, wobec którego ma się obowiązki i powinności.
Przede wszystkim to źródło ulgi i satysfakcji. Nie zawsze sprzężonej z karą, ale przeważnie związanej z faktem udowodnienia jak było, a przynajmniej próby doprowadzenia do tego stanu. Dla pokrzywdzonej jednostki, nie dla żadnych, zasranych “innych”, którzy też na tym zyskują, ale nie są podmiotem.

Weźmy tę ikoniczną analogię zgwałcenia, czyli skradziony batonik.

Jasio trzymał na ławce baton, który planował zjeść na dłuższej przerwie. Obok siedzieli Krzysio i Stasio.
Po powrocie z ubikacji na podłodze leżał już tylko smutny, pusty papierek, który zwraca uwagę nauczycielki.
– Podnieś to Jasiu i wyrzuć do kosza, nie powinieneś jeść na lekcji – poucza go.

OPCJA NR 1:

Jaś w milczeniu wyrzuca papierek, boi się, że Krzysio i Stasio spuszczą mu łomot na przerwie za kablowanie. Wie, że pani go nie upilnuje, a tamci i tak go dorwą, a jak ojciec dowie się, że go zbili, to jeszcze dołoży od siebie.
Jaś czuje się smutny i zgnębiony. Zastanawia się, czy nie dość dobrze go ukrył, albo żałuje, że w ogóle wziął go do szkoły.

OPCJA NR 2:

Jaś otwiera szeroko oczy ze zdumienia i mówi:
– Proszę pani, jak wychodziłem do łazienki, to batonik leżał na ławce. Nie jadłem na lekcji i nie naśmieciłem.
– Czy ktoś z klasy widział, kto zabrał i zjadł batonik? – pyta pani.
Batonikowy skrytożerca pozostaje nieuchwytny, bo klasa potwierdza tylko, że nie zrobił tego Jaś, bo widzieli baton na ławce, kiedy wychodził. Nikt nie zauważył, kto tak naprawdę go zjadł.
Wszyscy po cichu zakładają, że pewnie zrobił to Staś, który ma nadwagę.
Jasiowi jest smutno, bo stracił batonika, ale nie czuje się zgnębiony, bo próbował wyjaśnić sprawę i przynajmniej nie czuje na sobie karcącego spojrzenia nauczycielki.
Staś nie może udowodnić swojej niewinności, bo nikt nie wypowiedział oskarżenia na głos, a i tak wszyscy traktują go jak winowajcę.

OPCJA NR 3:

Jaś zaznacza, że ani batonika nie zjadł, ani nie rzucił papierka na podłogę.
Po rozmowie z kilkorgiem dzieci nauczycielce udaje się ustalić, że batonik został zjedzony przez Krzysia.
Krzyś zostaje zobowiązany do przeprosin i odkupienia batonika, nauczycielka wspomina o tym zdarzeniu w rozmowie z rodzicami.
Jaś nie czuje się najlepiej, bo przecież kolega z ławki ukradł mu batonika, ale sprawę udało się wyjaśnić, znalazł się winowajca, uzyskał pewne zadośćuczynienie, można iść dalej.

QUIZ!

Kto jest głównym bohaterem powyższej historii? a) Jasio
b) nauczycielka
c) Stasio
d) reszta klasy
e) ogół społeczeństwa
Kto jest najbardziej zaangażowany w w/w sytuację? a) Jasio
b) nauczycielka
c) Stasio
d) reszta klasy
e) ogół społeczeństwa
Kto poczuje najsilniejszą ulgę w związku z wyjaśnieniem tej sprawy? a) Jasio
b) nauczycielka
c) Stasio
d) reszta klasy
e) ogół społeczeństwa
Kto najbardziej skorzysta na wyjaśnieniu sprawy? a) Jasio, nauczycielka i Stasio
b) Jasio, Stasio i Krzysio
c) Stasio i reszta klasy
d) reszta klasy i ogół społeczeństwa
e) ogół społeczeństwa i ufoludki.

Najlepszym możliwym scenariuszem jest oczywiście OPCJA nr 3 – nie zawsze możliwa.
Wszyscy na tym korzystają, potencjalnie nawet włącznie z Krzysiem, który poniósłszy konsekwencje ma szansę więcej tego nie robić.
Jasio mniej się stresuje, Stasio nie obrywa rykoszetem, nauczycielka nie gdyba, klasa widzi i zapamiętuje, że pokrzywdzony Jasio przez moment był ofiarą, omal nie został winowajcą, a wychodzi z tego z podniesioną głową.

Dobrym scenariuszem jest też OPCJA nr 2 – możliwa znacznie częściej.
Nie wszystko jest fajnie: batona nie ma, Staś może niewinnie cierpieć, winowajca się ukrywa, ale każdy zrobił, co mógł: Jaś zrobił co mógł i próbował wyjaśnić sprawę, nie pozwolił się oczernić, nauczycielka wybrnęła z nieeleganckiej sytuacji w której chwyciła się zbyt pochopnie wysnutych wniosków, a klasa może dzięki tej przestrodze baczniej obserwować, co się dzieje w momencie, kiedy ktoś jest chwilowo zdekoncentrowany i nieobecny. Być może uda się przyłapać batonokrada następnym razem.

Konkluzje typu: lepiej nie przynosić jedzenia do szkoły, stale je pilnować, nie kupować batonów, nie wychodzić do toalety, posikać się w gacie – nie pojawiają się w momencie, kiedy takie zdarzenia mają charakter incydentalny.
To są złote myśli na realia: w tej klasie notorycznie ktoś kradnie; nauczycielka lubi rzucać oskarżeniami, ale nie interesuje jej, co się dzieje, nie można się czuć bezpiecznie, każdy może być wrogiem.

Najgorsza jest OPCJA nr 1, to sytuacja ekstremalna – niestety nie tak znowu rzadka.
Czy można uznać to za logiczne i naturalne zachowanie – milczeć w momencie, kiedy to milczenie przynosi tylko jeszcze większą szkodę?
Nie.
Czy to, że stracił batona i oberwał niemiłym tekstem jest dla niego wygodne?
Nie.
Czy Jasio coś zyskuje na tym że milczy?
Nie obrywa jeszcze mocniej. Jeśli czuje, że nauczycielka go nie ochroni, ojciec spierze, klasa nie zareaguje, a Stasio i Krzysio spuszczą mu łomot za rzucanie na nich podejrzeń, to czy klasa i społeczeństwo faktycznie zyskają na tym, że on wbrew obawom spróbuje wyjaśnić sprawę?
Z pewnym prawdopodobieństwem tak – bo MOŻE się okazać, że strach miał wielkie oczy i sprawę uda się wyjaśnić, bez pobicia i z ustaleniem sprawcy. Ale czy ono jest duże? Czy wypada zakładać, że Jaś ni cholery nie umie ocenić sytuacji i jest po prostu głupi, zahukany, albo masochistą, który po prostu lubi jak mu ktoś kradnie batony, a potem jeszcze każą mu po tym sprzątać?

A co, jeśli instynkt dobrze mu podpowiada, że sytuacja jest gówniana, ale się przełamie, zmusi, powie, że nie zjadł batona?
Nauczycielka mu nie uwierzy, opieprzy, koledzy spiorą, ojciec dołoży – będzie nie tylko głodny, smutny i zgnębiony , ale jeszcze poobijany i upokorzony.
Czy społeczeństwo na tym zyska? Cóż, gdyby nie miało go w dupie, nie byłby w tak beznadziejnej sytuacji. To samo z klasą. Gdyby nie zgadzali się na jego krzywdę, jego sytuacja nie byłaby beznadziejna, ale najprawdopodobniej czułby już wcześniej, że znajdzie w kimś wsparcie.
Sprawiedliwości stanie się zadość? Ni cholery.

Do czego zmierzam?

To nie jest przypadek, że w dyskusjach na temat zgwałcenia na imprezie przemyślenia typu:

o mój Boże, co to się dzieje z tym Światem, od następnej imprezy będę bacznie obserwować, czy nikt nikomu nic nie wsypuje i nie ciągnie gdzieś jakiejś półprzytomnej dziewczyny

prawie się nie zdarzają

Większość to albo pouczanie ofiary, albo pouczanie siebie – tak czy inaczej jest to nakierowane na jednostkę, ewentualnie na małą grupkę typu ja+chłopak czy ja+koleżanki.
Nie ma odezw do narodu typu “tropmy tych gnoi od pigułek w naszym wspólnym interesie“, “obserwujmy nawet cudze drinki” czy “next time jak się która ubzdryngoli to nie zakładamy od razu, że szmata i niech się z nią dzieje co chce“.
za to w kontekście ewentualnego niezgłoszenia gwałtu to INNI, INNE KOBIETY i CAŁE SPOŁECZEŃSTWO oczekuje, żąda i czuje, że ma prawo wymagać dbania o nich.
Zachwalanie korzyści, jakie mogą z tego wypłynąć dla pokrzywdzonej jednostki zdarzają się, nawet nie tak rzadko (choć często zawierają element zastraszenia, poniżenia lub groźby “motywacyjnej”) ale komunikat, informujący że inni są już w tym momencie istotniejsi powtarza się jak mantra.

Ta selektywna propaganda gloryfikowania ostrożności zachowuje wewnętrzną spójność tylko, jeśli opiera się na założeniu, że los ofiary jest mało istotny.

Ktoś ją skrzywdzi? – powinna bardziej uważać, zachowywać wydumaną ostrożność, bo społeczeństwu bardziej się opłaca udawać, że to problem na płaszczyźnie sprawca-ofiara, a ono nie ma nic do tego.
Jednocześnie NIE powinna bardziej uważać w momencie, kiedy społeczeństwu wydaje się, że korzystniej wyjdzie na tym, jak na walkę z wiatrakami wyruszą – oprócz jednostek zdeterminowanych do walki – też te w najgorszej sytuacji, najbardziej osłabione i niegotowe, średniowieczny odpowiednik mięsa łukowego.

Swego czasu zapuściłam się w króliczą norę dyskusji o stosunku do osób, wahających się czy powinny zgłaszać przestępstwo, z obawy o możliwość pogorszenia swojej sytuacji.

Wychodziłam z tego samego założenia, co teraz – że lepiej wybierać to, co wydaje się najlepsze dla podmiotowej jednostki; mieć nadzieję na najlepsze i przygotowywać się na najgorsze.
Kontrargumentem było, że moje “przygotowywanie się na najgorsze” przyćmiewa nadzieję na dobre, odbiera chęć działania i że w zasadzie lepiej podpuszczać, że wszystko na pewno będzie dobrze, żeby się jednostka nie wycofała, tylko ruszyła do walki o sprawiedliwość dla siebie i lepszy Świat dla innych.

Mam i miałam wobec tego mieszane uczucia.
Wobec obu tych postaw.

Moja niebezpiecznie zajeżdża mi dobrymi radami o ostrożności i akceptowania przemocy jako elementu środowiska.
A tamta czymś w stylu wmawiania kobiecie, która nie chce mieć dziecka, że wszystko będzie dobrze i na pewno pokocha jak urodzi, bo tak być powinno, że jak już ktoś rodzi to kocha.
Koncepcja bohaterstwa mimo woli i poświęcenia się dla dobra ogółu, niebędącego świadomą decyzją mnie odrzuca. Podobnie jak założenia typu “zawsze się da, wystarczy chcieć ;)“.

Bo nie zawsze się da.
Często ludzie tkwią w iluzji niemocy, która w pewnym momencie opada i okazuje się, że jednak się dało.
Nierzadko są tak obezwładnieni lękiem przed porażką, że nawet nie próbują, choć wcale nie czują się z tym dobrze.
A czasem się nie da, albo nie wychodzi, i wtedy podsuwany morał z tego taki, że się nie dość mocno chciało, niedostatecznie starało, robiło źle, a innym – o proszę – udało się.

Niezgłaszanie aktu przemocy nie jest wyjściem z sytuacji.
Ale ofiary przemocy domowej giną najczęściej w momencie, kiedy mówią STOP, odchodzą, próbują uciec, odciąć się od psychola – albo za karę, niedługo po.
A większość “fałszywych” oskarżeń o gwałt, funkcjonujących w masowej świadomości i tworzących złudzenie, że to niezwykle częsty i palący problem, bo zdziry notorycznie próbują rujnować życie porządnym chłopcom – to umorzone sprawy, a “fałszywymi” nazywają je domniemani gwałciciele, którym nie udowodniono winy… i znakomita większość tych, którym ją udowodniono.

Dlatego – z mieszanymi uczuciami – trwam przy swoim: lepiej przygotowywać na najgorsze i jak na wojnę, nawet za cenę tego, że ktoś zrezygnuje z walki a sprawca pozostanie bezkarny, niż wmawiać ludziom, że wszystko będzie dobrze, muszą myśleć przede wszystkim o innych z wpisanym w strategię ryzykiem, że ofiara zostanie rewiktymizowana a sprawca zyska poczucie, że zasługuje na bezkarność.

Obawiam się, że po sprowadzeniu tego do skrajności wychodzi z tego: nie zgłaszaj, jeśli uważasz, że to nie będzie dla Ciebie dobre, a z “innymi” licz się tak, jak i oni z Tobą.

Bardzo długo tego szukałam, nie udało mi się znaleźć, ale jestem pewna, że napisałam kiedyś coś takiego.

I jest to jedna z rzeczy, których najbardziej się wstydzę – tzn. no, może są jakieś inne, o których kiedyś sobie przypomnę, ale tą pamiętam. Wysmarowałam jakieś obleśne świństwo, coś w stylu, insynuacji, że zgwałcona akceptuje gwałty, skoro ma ochotę od tego uciec, odciąć się i już do tego nie wracać, nie zgłaszając tego. Ktoś mnie natychmiast opieprzył, ja rozwinęłam wątek, po czym przyznał mi rację, a ja zrobiłam się czerwona przed monitorem, uświadomiwszy sobie, że pisałam to do siebie.

Nie wiem, czy od tej racji do buraka minęło pół minuty czy pół roku. Może jedno, może drugie.
Wiem, że nie miałam żadnych pretensji do tej dziewczyny, miałam do siebie.

Potem, w ramach poszukiwań równowagi zaczęłam odbijać w drugą stronę. Raz strasznie się żarłam z osobą, która stwierdziła, że “obiecuje” zgwałconej, że jak tylko pójdzie na policję, to wszystko już będzie dobrze – i ciężko oburzona tym, że przecież nie może jej czegoś takiego obiecać kompletnie zepchnęłam na bok to, co było tam najważniejsze. Tą, która tam była najważniejsza.

Tego też mi wstyd – i było, dość szybko.
Toteż zakładam, że wiele z tych wypowiedzi, które zescreenowałam nie wyszłoby spod palców tych osób, gdyby tylko miały szansę zastanowić się nad tym, co mówią, co chcą powiedzieć i jak to brzmi.
Tylko… że nawet jeśli, to niczego nie zmienia: one padły, a ten syf nadal się kręci.

 

 

Kolejna część:

Jeśli nie broniłaś się dość mocno…

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 0 / 5. Wyniki: 0

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.