… czyli każdy kraj na Ziemi.
Spoiler alert: w żadnym kraju gwałt nie jest dopuszczalny a ofiara nie jest winna – co do tego wszyscy się zgadzają.
Po prostu w niektórych rejonach Świata akceptacja i tolerancja działalności recenzentów prezentujących swoje zajebiste recitale z repertuaru “ALE…” jest niższa, a w innych wyższa.
Nie do końca rozumiem analogię z dmuchaniem na zimne.
Wydawało mi się, że w tym powiedzeniu chodzi o to, żeby nie ufać pozorom i zachowywać czujność.
Czyli, obrazowo: zupę zwykle je się gorącą, a żeby nie poparzyć ust dobrze jest “podmuchać” na kilka pierwszych łyżek, na wypadek gdyby tylko wydawała nam się ostudzona.
I że morał polega na tym, że człowiek nic nie traci na tych kilku dmuchnięciach, więc nie mając pewności lepiej wychodzi na tym, że czasem podmucha na zimne, każdorazowo biorąc pod uwagę ryzyko, że może być gorąca niż jeśli czasem sobie odpuści, bo zupa wygląda na przestudzoną.
Żeby to adekwatnie odnieść do prewencji gwałtu, wypadałoby mieć na myśli… to samo co z zupą: czyli, żeby nie ufać pozorom i zachowywać czujność nawet w sytuacjach, które wydają nam się bezpieczne.
Ale aby pasowało do kontekstu, trzeba by chyba zmienić treść powiedzonka na coś w stylu “trzeba unikać zupy za wszelką cenę, żyć w panicznym strachu, że w każdej chwili można się nią poparzyć, zwłaszcza poza domem, bo niektórych to spotkało” – a to nie jest prewencja, to pochwała obłędu.
Czas przejść do działu “Nauczki i lekcje”.
Jak powszechnie wiadomo nic tak kobiety nie wyszkoli, nie nauczy i nie wyedukuje jak zgwałcenie.
Ach, te dzisiejsze czasy. Ach, ta zepsuta młodzież. Ach… widzisz i nie grzmisz!
Nie wolno chodzić na imprezy bez chłopaka, a jeśli już, to nie wolno się na nich bawić. To nie uchodzi!
Upić się to wstyd, a to, że ktoś Cię zgwałci powinno być oczywiste jak 2+2.
Upiłaś się i zostałaś zgwałcona – prawdopodobnie wcześniej odurzona – ponoś konsekwencje!
Nieważne, co Ci zrobiono – ponoś konsekwencje tak, jakby całość była Twoją inicjatywą!
Swoją drogą te różnice kulturowe są niesamowite.
Jedni pouczają, że NIE mając chłopaka nie należy chodzić na imprezy, bo się w ten sposób prowokuje i prosi o nieszczęście.
Inni, że mając chłopaka niestosownym jest wybieranie się na imprezę bez niego.
Absolutnie nie należy wdawać się w rozmowy z żadnymi obcymi typami na imprezach ani w szeroko pojętych “innych” miejscach… to skąd wziąć chłopaka? I co z nim robić, skoro po kilku miesiącach nawet położyć się z nim do łóżka nie można z naiwnym przeświadczeniem, że nie zgwałci, bo przecież może, bo nie jest jeszcze dobrze poznany?
I jeszcze oczywisty wstyd w związku z upiciem się. Nie przyszłoby mi do głowy.
Miażdżąca większość ofiar przemocy szuka winy przede wszystkim w sobie – czasem dzięki “wartościom“, które przyswoiła z otoczenia, czasem ze względu na uczucia, jakimi darzy sprawcę (w tym wypadku bywa to też metodą na “unikanie” świadomości tego, co ta osoba robi -> “nie jest AŻ TAK ZŁY/ZŁA, bo może nie wiedzieć jak bardzo mnie krzywdzi – a skoro może nie wie, to może nie robi tego z premedytacją – czyli właściwie można powiedzieć, że robi to, bo nie protestuję dość mocno – ale boję się, że jak to zrobię, to w jego/jej postępowaniu nic się nie zmieni, a ja stracę podstawy do nadziei, że to świadome poczynania, więc na wszelki wypadek tego nie zrobię, albo zrobię i udam, że nie zauważyłam, że znowu to olał).
I tak – lwia część aktualnych lub niegdysiejszych ofiar, nie uporawszy się z tymi sytuacjami racjonalizuje swoje cierpienie, jednocześnie umacniając inne potencjalne ofiary w mylnych przekonaniach, które same miały na wstępie swojego koszmaru i wbijając im do głowy, że to ich wina i zupełnie normalny stan rzeczy.
Wiele skupia się na gniewie, bądź to kierowanym do wewnątrz, bądź to do zewnątrz, korzystając z różnych metod ekspresji. Nie odnoszę się w tym momencie do wypowiadającej się wyżej osoby, ale to co mówi mogłoby paść i często pada z ust byłych ofiar, a obecnych oprawców. To nie prawda objawiona, tylko szukanie sensu nie tam, gdzie trzeba – co niezupełnie jest ich winą: tego zostali nauczeni, a jeśli w rzadkich chwilach wątpliwości trafiali niezmiennie na przemyślenia tego typu, to praktycznie nie mieli szans na dojście do innych wniosków.
Po raz kolejny ktoś stwierdza, że owszem, doszło do wymuszenia i zrobił coś, czego zrobić nie powinien, i że tym “czymś” było wsadzenie penisa tam, gdzie ktoś go sobie nie życzył, ale nie ma co rozpaczać i zarzut gwałtu jest OCZYWIŚCIE przesadzony.
Cóż to więc było? Półgwałt? Ćwierćgwałt? Ach, nieeleganckie zachowanie.
Eufemizmów tej klasy to się używało chyba przed wojną, i to nie tą ostatnią. I wtedy nie były eufemizmami.
Śmiechu co nie miara.
“Seks” po alkoholu, z osobą nieprzytomną, odurzoną, niezdolną do wyrażenia swojego stanowiska względem ewentualnego bzykania jest zakazany, karalny i definiowany jako zgwałcenie.
Ma NAUCZKĘ.
NAUCZKĘ ma.
N A U C Z K Ę.
Nie bronię go, wzywam Boga na świadka i zabezpieczam się na wypadek ewentualnej (i oczywiście niesłusznej!) krytyki mojej wypowiedzi, bo w kolejnym zdaniu przechodzę do oskarżania ofiary (ale to niejednoznaczne z bronieniem sprawcy! no gdzieżby tam…)
Dziewczyna do pewnego momentu zachowywała się skandalicznie, ale z przeproszeniem porządny chłopak nie zadawałby się z dziewczyną, która tak się do niego odnosi.
Uznałby, że jest chamska albo zbyt pijana, by się kontrolować, byłoby mu przykro, może by się wściekł, ale by ją olał.
Do pewnego momentu to on wydawał się być pokrzywdzony, ale tylko się przyczaił, żeby zostać z nią sam na sam i zaatakował ją po tym, jak przeprosiła go za wcześniejsze odzywki i poprosiła żeby wyszedł. Gdyby tego nie zrobiła, to można by kombinować, że podpity i skonsternowany uznał, że to taka gra w ciepło-zimno, bo wszak wcześniej wyrażała ochotę na seks.
Zrobiła, więc nie może być mowy o żadnym “trafił swój na swego”.
Gdyby opisana sytuacja wyglądała tak, że najpierw laska wyśmiewa gościa, że za wysokie progi, potem jednak stwierdza, że chce go bzyknąć, zabiera go do siebie, wścieka się o pierdołę, on się wkurza i zabiera za seksy, a ona nie protestuje, nie popada w odrętwienie, tylko go wyzywa i leje po ryju – to mógłby być pierwszy przypadek, w którym byłabym skłonna wziąć pod uwagę, że zgwałcić zgwałcił, ale skonsternowany osobliwą stylistyką tego zbliżenia mógł nie wiedzieć, że to robi (o ile żadne z nich nie doznałoby przy tym żadnej poważniejszej krzywdy fizycznej).
“Przepraszam” i “proszę” to nie są słowa, które przychodzą ludziom łatwo.
Zakomunikowała swoje, więc dobrze wiedział, że ją gwałci, że w tej sytuacji będzie się bała, i że szanse na to, że nie pogrąży się w poczuciu winy tylko pójdzie zgłosić gwałt są mizerne.
W taki niby sposób, że jak ofiara złoży zeznania i okaże się, że nie ma żadnych dowodów, to sprawa najprawdopodobniej zostanie umorzona i trafi na półkę. Nikt tego potencjalnie niewinnego dobrego chłopca nie będzie prześladował z tego powodu.
Ale ów dobry chłopiec może mieć już na koncie takie “słowo przeciwko słowu” odłożone na półkę oskarżenie o gwałt w bardzo podobnych okolicznościach, gdzie też nie udało się zebrać dowodów. Jeśli ktoś się przyjrzy sprawom może się okazać, że gość jest seryjnym gwałcicielem i są dowody na jego winę w przypadku innej ofiary, gdzie – bez zeznań kolejnych kobiet nie udałoby się ustalić sprawcy.
Dzięki takim złożonym niby “bez dowodów” zeznaniom ofiar, które leżały sobie gdzieś w archiwach latami wielokrotnie udało się znaleźć psycholi, którzy z gwałcicieli ewoluowali w morderców.
Bardzo, bardzo mylne przekonanie, że kobiety są tak okrutne wobec ofiar, bo nie mają pojęcia jak to jest.
Może z jedna, dwie bezinteresowne sadystki by się znalazły, ale te najbardziej jadowite, agresywne i raniące wypowiedzi wychodzą z pod palców i z ust kobiet, które mają za sobą tego typu doświadczenia i długą terapię victim blamingiem.
Przetrwały, ale nie było to przyjemne, nadal cierpią, ale najprostszą i niekoniecznie świadomą logiką nie chcą by inne miały lżej, bo czują jak niesprawiedliwe było to, z czym same się spotkały. Zresztą może nawet i chcą, ale realizują to w bardzo pokrętny sposób.
Nie jest to sprzężone z płcią ani charakterystyczne dla postrzegania przemocy seksualnej.
Na przykładzie całych społeczeństw widać, że jak jakaś dominująca grupa podzieli ludzi na coś w rodzaju kast, zachowując gradację ucisku – czyli jedna grupa będzie mieć niefajnie, druga źle, trzecia bardzo źle a czwarta koszmarnie, to ludzie zaczną się jednoczyć nie przeciwko oprawcom, tylko w prześladowaniu tych, którzy są w gorszej sytuacji niż oni.
Nie wszyscy, bo to prawie nigdy nie są “wszyscy” tak jak i prawie nigdy to nie jest “nikt”, ale to będzie bardzo jaskrawy i zauważalny trend.
Drób ma taką mentalność 24/7 a bardziej zaawansowane intelektualnie formy życia w sytuacjach długotrwałego, silnego stresu.
Nasze bezpieczeństwo nie zależy od nas samych.
Mamy na nie wpływ, całkiem spory (acz największy zwykle w momencie, kiedy wyrzucamy sobie, że gdybyśmy zrobili to czy tamto inaczej, to do jakiegoś wypadku, przykrości, tragedii mogłoby nie dojść – czasem mamy rację, czasem nie).
W żadnym razie nie odradzałabym prewencji, ale jakkolwiek jestem w stanie zrozumieć takie nastawienie, tak uważam je za szkodliwe.
Bardzo, bardzo wiele osób ma średnie pojęcie o tym, co się dzieje wokół nich: wiedzą tyle, ile sami doświadczą, ale już to co widzą interpretują zwykle w oparciu o jakieś zasłyszane mądrości i cudze relacje, które nie zawsze są prawdziwe.
Do gwałcenia pijanych i nieprzytomnych kobiet skłonna i zdolna jest ogromna mniejszość mężczyzn. To są pojedyncze, patologiczne jednostki plus to, co się ukisi w jakichś śmierdzących kółkach zainteresowań.
To nie jest żadne “wykorzystywanie okazji”.
Wykorzystywanie okazji to podbiec do autobusu, który normalnie by nam uciekł, ale stał na przystanku chwilę dłużej, bo się akurat dziadek o kulach pakował do środka.
Albo kupić mandarynki po 2 zł taniej za kilo jak się i tak miało na nie smaka.
Pakowanie się z penisem w ciało nieprzytomnej kobiety, która sobie tego nie życzy, to nie jest “korzystanie z okazji”, bo normalny, zdrowy człowiek nie jest zainteresowany takimi aktywnościami.
Chyba że faktycznie, patrzymy przez pryzmat gwałciciela, który zwykł praktykować gwałt z włamaniem, albo czatowanie na biegaczki gdzieś pod lasem – to wtedy tak, jak najbardziej: wlokąc gdzieś nieprzytomną dziewczynę korzysta z okazji do zgwałcenia, bo i wysiłek nieco mniejszy niż zwykle, i ryzyko wyjarania gał gazem pieprzowym nie tak wysokie…
Obawiam się, że większość tych “imprezowych” gwałcicieli to owoce powtarzanych bezrefleksyjnie głupot (czasem nawet i w dobrej wierze), i że oni by tego nie zrobili mając poczucie, że spotka się wyłącznie z pogardą i ostracyzmem.
Zresztą… co ja mówię o “imprezowych”. Nieimprezowi to dokładnie to samo: jak już się który otworzy to raczy tym samym bełkotem, tylko bardziej inkluzywnym.
Najbardziej efektywną prewencją przed ich zakusami jest nie stosowanie żadnych “ale” po stwierdzeniu, że ofiara nie jest niczemu winna – zwłaszcza, że, gdyby to było oczywiste, to wspominano by o tym równie często jak o tym, że wpływ na stłuczenie kubka miała grawitacja ziemska.
Ta osoba podkreśla, że mówi o przypadkach zgwałceń “po pijaku”.
Wiele osób ma dobry pomysł na to, jak uniknąć zagrożenia: nie pić.
Ale czy to się opiera na założeniu, że gość skłonny do zgwałcenia nieprzytomnej lub półprzytomnej kobiety nie trafiwszy na odpowiednią kandydatkę nie zgwałci nikogo?
A ci latający z prochami?
Przecież oni muszą się liczyć z tym, że podając jej to, co tam sobie przygotowali mogą ją zabić. A jednak to robią. Tak bardzo ekscytuje ich perspektywa tego gwałtu, że są skłonni zaryzykować jej śmierć dla jednego wzwodu.
Całkiem możliwe, że nie postrzegają jej przez pryzmat oszczędności na real doll-ce, tylko kręci ich okrucieństwo tego aktu, fakt że jest bezbronna i nieprzytomna albo fantazjują o tym, że może być martwa.
Trzeba wychodzić z niezwykle optymistycznego stanowiska, żeby patrzeć na to przez pryzmat jednostki, która może podejmować działania prewencyjne, wpływające korzystnie na jej szanse bezpiecznego dotrwania kolejnego dnia – mijając gdzieś, albo nawet będąc na tej samej imprezie z takim psycholem.
Nieoptymistycznie: jak by się nie zabezpieczała (ta jednostka), to nadal będzie w puli potencjalnych ofiar, a szansę na bycie wielką przegraną tej fatalnej loterii zmniejszy tylko coś, co nie dopuści lub chociażby spowolni eskalację u psycholi, którzy kręcą się gdzieś tam wokół.
Czyli trzymanie się od victim blamingu tak daleko, jak się da.
Cała ta porypana filozofia zajeżdża mentalnością człowieka, który ma siły, narzędzia i możliwości, by naprawić sobie dach, ale ogranicza się do podstawiania kolejnych misek w miejscu dziur i liczy na to, że jak dobrze je poustawia to rozwiąże problem.
Eee, nie.
Jak ktoś się nad sobą użala po chlaniu to to nie jest żądza zyskania współczucia tylko świadectwo udanej imprezy, przeważnie ostro podkoloryzowane, niczym ta ryba, która w opowieściach wędkarza rośnie o parę cm przy każdej retrospekcji.
Świat jest dobry. I zły też. Różnie się trafia.
Chodziło o to, by potępić autorkę.
Gdyby nie chodziło o to, ktoś gmernąłby w wyszukiwarce i podsunął jej jakikolwiek kontakt-do, albo wskazał jakąś organizację, która choć deklaruje wsparcie dla młodzieży z problemami.
Zamiast tego, pojawił się cykl WIZJI, dzięki którym dostrzeżono różnicę pomiędzy nastolatką napadniętą i zgwałconą kawałek od domku działkowego, w którym była zdaje się jej ciotka, kuzynka i znajomi “zbyt pijanej” by obronić się przed dorosłym chłopem a “dziewczyną napadniętą pod domem wieczorem i zgwałconą“, której dramat zasługiwałby na wzruszenie i uwolnienie rezerw empatii.
Gość napadł i zgwałcił dziecko, ale to jakoś umknęło uwadze.
Nastoletnie, trochę podpite dziecko z problemami.
Dziecko za które rodzice zdecydowali, że nie będzie tego zgłaszać i sama ma dać sobie z tym radę.
Tego, co to dziecko tam o sobie przeczytało nie da się przebrać za dobrą wolę. Zbyt mocno śmierdzi.
Frustracja frustracją, złość złością, a narracja, w której gwałt jest “lekcją” trzyma się mocno.
Ciekawe czy to jest ten moment, w którym autorka wywodu klasy zalecanie brutalnie zgwałconej przez partnera dziewczynie szczerej rozmowy, dzięki której odbuduje sobie zaufanie do niego czyta i myśli “ale cukiereczek, szkoda że nie jest mój“…
Nie wyzywam, piszę o braku szacunku do siebie i swojego ciała, nie oceniam, piszę, żebyś przemyślała swoje życie i wyciągnęła wnioski.
“Niby powinno się obwiniać sprawcę.”
No tak, jak facet trafia na jednorazowy seks, to dyma do pierwszej krwi i wychodzi, normalna rzecz – nie to, co w związku, gdzie musiałby jeszcze o tym potem porozmawiać.
Praktycznie przysługę jej tym uczynił, bo będzie miała pretekst, żeby się opamiętać.
Jakby nie została zgwałcona, to pewnie dalej by uprawiała jednorazowe seksy dla przyjemności, nie wiedząc, że takie rzeczy powinny jej się kojarzyć z krwią, upodleniem i bólem.
Po “no wybaczcie” wjeżdża akceptacja zgwałceń w w/w okolicznościach.
*Każdy kto pije chociaż raz zalał się w trupa = zdarzyło się to dostatecznie dużej liczbie pijących i obecnie niepijących, by nie robić z tego wielkiego halo.
Myśl o tym, że facet który rzucił dziewczyną o ścianę, kiedy próbowała się od niego uwolnić nie był niepokojony żadnymi formalnymi konsekwencjami, bo czuła się winna tego, że ją zgwałcił może być źródłem ulgi. I budzić trudności w interpretacji.
Gdyby nie miał prezerwatywy… zostałaby zgwałcona bez prezerwatywy.
Swoją drogą to intrygujące: masa ludzi, pozbawiona skłonności do robienia rabanu w związku z tym, że chłopak jest gwałcicielem wcale nie uważa tego za normalne, akceptowalne, tolerowalne czy naturalne zachowanie.
Delikatniej bo delikatniej, ale tym gardzą.
Mimo to inna masa jest w najwyższym stopniu skłonna się z tym nie zgadzać i wygłaszać swoje teorie o korzystaniu z okazji do zgwałcenia i “zaliczaniu”, które jest gwałceniem.
WIZJA!
Teoria fałszywa, ale tak bezkompromisowo i dosadnie wyrażona, że pozbawionym mózgu idiotom na pewno się spodoba.
A cytat w screenie nie-WIZJA, rzetelna relacja z przebiegu dyskusji.
Przykładowa “ofiara”- użytkowniczka, która podzieliła się swoimi wrażeniami z seansu i przekleiła link do nagrania gwałtu, zachęcając inne użytkowniczki do wspólnego obejrzenia go i dyskusji o detalach, a potem w kilku postach kłóciła się, że będzie fajnie.
Kwestia użycia jakiegoś nie do końca trafionego słowa… złego sformułowania myśli… – ewidentna zła wola po stronie wymiotującej ikonki.
Molestowanie i gwałty są lekcją, nauczką, oświecającym doświadczeniem na przyszłość…
To jest niezwykle zawodna strategia.
Przerobienie tego na użyteczne przeżycie jest formą radzenia sobie z tym, ale i wyrazem akceptacji dla takiego stanu rzeczy.
Możliwe, że niektórym w ten sposób łatwiej to przetrawić w ten sposób i budować sobie złudzenie większej niż rzeczywiście kontroli nad tym, co człowieka spotyka, tyle że victim blaming nie przestaje być victim blamingiem tylko dlatego, że samemu jest się ofiarą, o której mowa. No i to nadal jest trawienie trucizny w nadziei, że może jakoś uda się przetrwać – zamiast szukania odtrutki, ze strachu, że mogłaby nie pomóc.
To pozwala funkcjonować na krótkich dystansach, potem człowiekowi zaczyna korodować to i owo.
Oczywiście z tym tekstem do ofiary gwałtu…
Analogią najgorszej dzielnicy obcego kraju jest mieszkanie gościa, z którym się grubo ponad pół roku gadało w internecie i który na pierwszym spotkaniu najpierw dziewczynę zćpał, a potem zgwałcił.
Użyteczność rady żadna, bo nie chodziło o rady na przyszłość, tylko o odniesienie się do tej, konkretnej sytuacji – w przypadku której nie mam poczucia, że było to niebezpieczeństwo “do uniknięcia”.
Długie miesiące rozmów. Sporo czasu, nawet jeśli w tym czasie gadał z piętnastoma innymi.
Relacja już trochę romantyczna, pierwsze spotkanie… gość NIE WIE, czy seks był opcją, czy nie. Przecież teoretycznie mogła mieć ochotę – ale on na pewno nie miał ochoty tego sprawdzać, pytać, czekać jak sytuacja się rozwinie, on przygotował prochy.
Nie mam pojęcia, jak uniknąć takich sytuacji.
Zakładając, że sobie odpuści, jeśli na pierwszym spotkaniu, czy pierwszych X spotkaniach nie zechce pójść do niego – zapoznawać się w miejscach publicznych?
Wcześniej mu się nie spieszyło, poczekał aż będzie gotowa się z nim zobaczyć. Toż to wyrachowany psychopata.
Żeby w ogóle marzyć o unikaniu takich okazów trzeba by chyba cykl wykładów o rozpoznawaniu cech osobowości narcystycznej i socjopatii przyjąć na klatę przed wchodzeniem w jakiekolwiek interakcje – a nie są ani ogólnodostępne.
Zaproszenie znajomych na imprezę i wypicie jednego drinka = głupota i bezmyślność.
Czemu facet bzykający napitą panienkę miałby myśleć, że jej to pasuje?
Kto mężczyznom tłucze do głów, że półprzytomnym i nieprzytomnym kobietom odpowiada bycie bzykanymi?
Pod jakim kamieniem te chłopy muszą siedzieć, żeby nie docierały do nich żadne informacje, skłaniające ich do zadumy nad tym, czy to przypadkiem nie jest coś gorszego niż niestosowne zachowanie?
A jeśli coś jednak do nich dociera, to cóż sprawia, że zostają przy swoim i uważają to za tolerowalne?
To 2011 rok, nie 1911.
Nigdy nie widzieli pornosa, w którym partnerka jest totalnie zachwycona wszystkim i wykazuje liczne oznaki aktywności życiowej?
Na co się tak napatrzyli, że na wpół zgonująca kobieta jest dla nich atrakcyjnym obiektem seksualnym?
Czyli co – jak znajdą w lesie trupa to bzykną jak będzie w miarę świeży, a strzepią sobie jeśli nie? “No bo przecież… hue, hue”?
I to jest szeroko akceptowana i tolerowana tendencja?
Nie. “On” nie myśli, że “jej” to pasuje.
Chłonąć te mądrości mogą tylko od degeneratów i z takich tekstów.
Tylko ze względu na nie mogą to uznawać za tolerowalne.
Nie popełniają drobnego faux pas tylko są niebezpiecznymi dewiantami z wszelkimi kwalifikacjami ku spędzeniu reszty życia w zamkniętym ośrodku.
Wszelkie alternatywne teorie wymagają takiego naginania faktów, że już na wstępie mają połamane kręgosłupy.
Ja bym zalecała porobić imprezy i schlać się kilka razy, ale tak porządnie.
Porozstawiać w pokoju ze kamery, każdemu z uczestników w telefonie odpalić dyktafon i niech notują swoje wrażenia.
Potem zebrać materiały, odsiać wszystko co nieinteresujące i zastanowić się jeszcze raz nad tym, co się mieści w granicach prawdopodobnego wpływu alkoholu na człowieka, a co nie. Bo te WIZJE podejrzanie często bywają bliskie psychotropom.
Bazując na tym opisie celowałabym raczej w metaamfetaminę… i to zmieszaną z alkoholem, bo po samej raczej by pamiętała, że była napalona.
Bazując na powyższym opisie ma się rozumieć, tekst źródłowy nie miał z nim nic wspólnego.
I jak niby można się “dowiedzieć”, czy gwałciciel miał prezerwatywę? Zakładamy, że gwałt ok, ale kłamstwo na temat kondoma – o nie! na coś takiego człowiek honoru nigdy by sobie nie pozwolił?
Bardzo to wszystko naiwne, i przez to niebezpieczne.
To, że przez X czasu znajomi zdawali się być godni zaufania nie znaczy, że są faktycznie byli godni.
To, że ktoś inny ufa swoim znajomym i się nie zawiódł ma się nijak do tego, czy ktoś inny, ufając innym osobom też się nie zawiedzie.
To, że znajomi byli godni zaufania nie znaczy jeszcze, że nikt jej nic nie dosypał – skoro co najmniej jeden koleś tam był niegodny zaufania, to on mógł jej coś dosypać… albo dosypać czegoś wszystkim.
“Nie twierdzę, że facet zachował się ok bzykając napitą panienkę, ale co miał myśleć jak nie protestowałaś?”.
Przy jednym takim fragmencie wszystko blednie.
Próbą nakierowania rozmowy na ten tor było chyba zestawienie informacji o jednym wypitym drinku ze stwierdzeniem, że “jak ZA DUŻO wypije, to przestaje kontaktować” i przejście do ataku z wyrzutami o to, że w ogóle śmiała się napić, które płynnie transformowały w “nawaliła się”.
Nawet smok wawelski w legendzie nie pił w aż tak imponującym tempie, a pękł…
W przypadku takich wystąpień zastanawiam się, czy to dobre chęci, przeciągnięte przez bagno koszmarnych mądrości, które człowiekowi wbito do głowy, czy to świadomy zabieg i te sensowne wtręty pojawiają się tylko po to, by zwiększyć szanse na to, że ktoś łyknie tę okrutną część.
Kobietom zdarza się chętnie bzyknąć po pijaku i zadręczać się tym po wytrzeźwieniu do tego stopnia, że tylko znacznie gorsza wizja, w której ktoś je gwałci przynosi im spokój?
Przecież to na jakieś poważne zaburzenia trzeba cierpieć, żeby do czegoś takiego doszło.
A przedstawiane bywa właśnie tak jak powyżej – jako zupełnie normalna sprawa, ot niektórym laskom się zdarza.
No, może i jakimś tam paru się zdarzyło, ale to osoby, którym dramatycznie brakowało diagnozy i leczenia.
Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że ten wykwit to echo narracji przestępcy seksualnego, który po zgwałceniu twierdzi, że laska to łohohoho jaka chętna była jak się za nią zabierał, a potem jego, niewinnego, z peni… tzn. sercem na dłoni ta podła zdzira może zechcieć oskarżyć o gwałt.
Bycie k… też nie sprawia, że ktoś ma prawo pakować się do łóżka.
A jak facet mógł niebożę, nie zdawać sobie sprawy z tego, że gwałcił, to ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje jest utrzymywanie go w przeświadczeniu, że niczego złego nie zrobił, bo w dobrej wierze – bo jakżeby inaczej – może zrobić to znowu.
To tak z troski, żeby nie było mu przykro czy jaki czort?
Jakie wnioski może wyciągnąć dziewczyna?
Nie zadawać się więcej z ludźmi z imprezy, na której do tego doszło, bo może przyłożyli do tego rękę, albo nie pomogli jej w potrzebie?
Czemu domniemanie niewinności gościa, który ją zgwałcił – być może “niechcący” – ma być istotniejsze niż domniemanie niewinności znajomych, których do tamtego momentu była pewna?
A może wszystkich ich ścięło po pierwszym drinku i nie interweniowali, bo nie wiedzieli co się dzieje?
Może paru osobom kasa poginęła z portfeli, ale nic nie mówią, bo wmawiają sobie, że gdzieś zgubili, albo zapomnieli, kiedy wydali i tylko wydaje im się, że jeszcze coś tam mieli?
Może ich wszystkich zćpał, albo uraczyli się jakimś trefnym alkoholem i ten zaczął gwałcić a dwóch innych próbowało zeżreć dywan z kuchni?
Jeśli taki scenariusz nie jawi jako warta wzięcia pod uwagę opcja, to śmiem wątpić, czy to faktycznie może być kwestia przychylania się ku tezie, że może nikt/on nie miał złych intencji.
Jeśli by owy gwałciciel zgodnie ze swoją wiedzą wcale gwałcicielem nie był, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona “jednak” nie chciała, to czemu inni na imprezie mieliby podejrzewać, że cokolwiek jest nie tak?
Skoro on nieszczęsny mógł się nie zorientować, to oni tym bardziej.
W takim razie warto by wziąć pod uwagę, że być może wszyscy niewinni, doszło do tragicznego nieporozumienia i… dlaczego nie miałaby dalej imprezować z tym samym towarzystwem?
Jednak sugerowanym wnioskiem jest by nie robić już czegoś z tymi osobami.
Czyli jednak po cichu odrzucamy opcję, że mamy do czynienia z poczciwymi osobami, pełnymi dobrych intencji, acz pilnie potrzebującymi wskazówek odnośnie tego, jak nie należy postępować…
I całkiem głośno zaznaczamy, że nie miał prawa tego robić.
Nikt nie miał prawa pakować jej się do łóżka, ale i ona nie powinna czuć potrzeby korzystania z prawa, by złamanie go formalnie stwierdzić… czyli jednak miał?
Trochę miał?
Dostatecznie dużo miał, by nie robić mu z tego powodu żadnych oficjalnych problemów?
To jest – eufemistycznie rzecz ujmując – niespójne.
Rzekomo warta wzięcia pod uwagę opcja, w której chłopak, biedaczyna, nie zorientował się co robi jest warta wzięcia pod uwagę… tylko w kontekście podejmowania kroków prawnych. W żadnym innym… bo to, byłoby dla dziewczyny zbyt duże ryzyko.
Dlaczego zbyt duże? Bo ta opcja wcale nie jest warta brania pod uwagę. Jako jedna z ewentualności – i owszem, ale nie jako wysoce prawdopodobne wyjaśnienie sytuacji.
Przecież gwałciciel, który napada na ulicy i bije też może sobie nie zdawać sprawy z tego, co robi. To jest ewentualność, którą warto wziąć pod uwagę.
Najprawdopodobniej sobie zdaje, ale nie można wykluczyć, że jest chory psychicznie i nie wie co robi.
To nie jest powód, żeby tego nie zgłaszać.
To powód, żeby – po ujęciu i zdiagnozowaniu nie pakować go do więzienia tylko na leczenie.
To nieprzypadkowo nie ma sensu.
Nabiera go dopiero, jak dodamy do tego niewypowiedziane (bo nie wypada go na głos wypowiadać, gdyż wypowiedziane obudziłoby natychmiastową potrzebę obalenia tej bzdury) przekonanie, że ona ponosi winę za całą sytuację, która była przewidywalna i akceptowalna.
I że szeroko pojęte dobro potencjalnie nieświadomego faktu zgwałcenia gwałciciela jest istotniejsze od wąsko pojętego dobra zgwałconej.
Oto dzieje się MAGIA! – nagle jest spójne.
Czy o to chodziło recenzentce?
Nie wiem.
Jeśli tak, to naprawdę spory wysiłek został tu podjęty celem podania tak syfiastego morału w tak spektakularnie zawoalowanej formie.
Jeśli nie, to sama “ma” ważne wnioski do wyciągnięcia: czego już nie robić i z kim.
Nauczki i lekcje kojarzą mi się w jeden sposób.
Niewykluczone, że moje doświadczenia są skrajnie odmienne od doświadczeń wielu osób, którzy stosują to określenie w kontekście aktów przemocy seksualnej. Albo i nawet od większości, a może i w ogóle od wszystkich: może ja jedna wyjątkowo bywałam świadkiem wyłącznie takich zdarzeń, ja jedna wszystko to odebrałam w taki sposób, bo jestem nieskończenie wyjątkowa i dokonuję notorycznych nadinterpretacji ludzkich zachowań, przypisując im najgorsze intencje.
Ilekroć ludzie mówili coś o nauczkach, chodziło o jakieś przykre doświadczenia, nie będące bezpośrednią konsekwencją aktywności, której – podążając za “nauczką” należało zaprzestać.
Czyli np.
Pojechało się na koncert do innego miasta, w drodze powrotnej trafiło na korek, spóźniło na ostatnią przesiadkę i do rana koczowało pod zamkniętym dworcem albo zasuwało 15km do domu na piechotę.
– “Masz nauczkę, nie trzeba było jechać na koncert.”
Wyszło się do sklepu po oranżadę i wypierniczyło na żwirze. Codziennie chodziło się do tego samego sklepu po różne rzeczy.
– “Masz nauczkę, trzeba się było napić wody, oranżada jest niezdrowa.”
Złapało się uczulenie od cienia do powiek.
– “Masz nauczkę, nie trzeba było się malować.”
I tak dalej, i tak dalej.
Z jednej strony niby słusznie, bo gdyby się nie pojechało na koncert, nie poszło po oranżadę i nie używało kosmetyków kolorowych, to tych przykrych doświadczeń by nie było.
Z drugiej było kompletnie bzdurne, bo żadna z tych rzeczy nie była bezpośrednią konsekwencją konkretnie tych aktywności, mogła się wydarzyć w innych okolicznościach – i, o ironio, jeśli do czegoś podobnego dochodziło, a te okoliczności ideologicznie odpowiadały autorowi komentarza, to motyw “nauczki” się nie pojawiał.
Przydługawy nocny spacer po wymuszonej wizycie u ciotki przy zbieraniu jabłek.
– Niefart, ale przydał Ci się spacer, dla zdrowia.
Wypierniczenie się na żwirze w drodze po zakupy dla sąsiadki.
– Przykre wydarzenie, absolutnie nie nauczka, żeby na przyszłość unikać sąsiadki (która nie miała żadnego związku z bolesnym upadkiem, podobnie jak wcześniej oranżada).
Złapało się uczulenie od pyłu przy przewalaniu dwóch ton siana.
– “Aleś Ty chorowita… zasuwaj dalej.”
W związku z powyższym mam mieszane uczucia.
Śmierdzi mi to echem jakiejś perwersyjnej satysfakcji i próby przeforsowania prywatnej ideologii, nie autentycznej próby wyciśnięcia najlepszych możliwych wniosków z przykrego doświadczenia.
Weźmy np. to nie chodzenie po mieście po nocy.
Poniekąd słuszne, bo mniej ludzi, niby większe ryzyko trafienia na wariata za kółkiem, który wdepnie gaz na czerwonym, bo uzna, że o tej porze i tak nikt nie łazi, większe szanse na pijanego kierowcę i spotkanie jednego z tych słynnych parkowych gwałcicieli.
Będę wracała z imprezy, od koleżanki, z basenu (bo ostatnia godzina przed zamknięciem jest tańsza o 2 złote) i nic mi się nie stanie.
Wiele osób stwierdzi, że kusiłam los, miałam szczęście, postąpiłam nierozsądnie, nieostrożnie i tak dalej. Bo przecież mogłam na imprezę nie iść, wrócić wcześniej, dopłacić za basen parę godzin wcześniej.
Coś mi się stanie – jw. tylko dojdzie do tego jeszcze pojawiająca się gdzieniegdzie “lekcja” lub “nauczka” na przyszłość.
Ach, przykre, może i nieco okrutne, ale konieczne, na pewno dzięki temu wyciągnę wnioski i inni też i wszyscy będą bezpieczniejsi.
Ale co jeśli tą samą trasą będę zasuwać z na wpół żywym kotem, pilnie potrzebującym weterynarza?
Albo będę gnać do apteki, bo siostra przypadkiem zmarnowała ostatnią dawkę leku przeciwzakrzepowego, bez którego może zejść?
Albo do sklepu całodobowego, bo akurat nocuje u mnie koleżanka z niemowlęciem, całe mleko przypadkiem skończyło na podłodze w kuchni a dzieciak głodny ryczy i nie ma nic innego, co można by mu dać?
Albo do szpitala ze złamaną ręką, z którą spokojnie mogę tam dojść, nie muszę blokować karetki komuś, kto może być w znacznie większej potrzebie a taksówek nie ma?
Czy to nadal będzie kuszenie losu, nierozsądne postępowanie, nieostrożność, coś co mogłam sobie odpuścić, popatrzeć jak kot zdycha, siostra dostaje zawału, dziecko ryczy z głodu przez kilka godzin (i też może się przy okazji przekręcić jeśli całkiem małe)?
No… tu się już więcej osób zgodzi, że zaszła wyższa konieczność, moja wędrówka była uzasadniona a ewentualna krzywda nie będzie nauczką tylko tragicznym wydarzeniem.
Tyle, że takie wyższe konieczności zdarzają się ludziom dość często.
W skali pojedynczej osoby to będzie raz na rok, dwa, może i na pięć lat.
Ale nawet jeśli będzie to raz na pięć lat, to w takim 10-tysięcznym miasteczku będzie… po odliczeniu całkiem małych dzieci średnio cztery osoby w każdą noc roku.
Odliczając zmotoryzowanych, bandytów i tych, którzy mają do kogo zadzwonić po pomoc i tak zostanie średnio jedna osoba, która koniecznie musi gdzieś pójść w nocy, żeby uniknąć jakichś tragicznych konsekwencji.
Czy w czyimkolwiek interesie jest, żeby ta jedna osoba dziennie miała maksymalne szanse spotkania bandyty i nie spotkania żadnego poczciwego przechodnia, który mógłby go spłoszyć, zniechęcić, wezwać policję albo chociaż zeznać co widział?
Bo im więcej ludzi będzie tak sumiennie siedzieć w domach i pielęgnować lęk przed ciemnością, unikać wychodzenia póki nie znajdą się w stanie absolutnej desperacji i konieczności, tym mniej bezpieczni będą.
I tym niebezpieczniej będzie wyjść… a i nawet siedzieć w domu, bo jak się odda ulice we władanie bandytom, to prędzej czy później ruszą dalej, toć sami ze sobą tam nie będą siedzieć.
Czemu nie trafiłam na wypowiedzi, w których zgwałcenie na imprezie jest nauczką dla wszystkich chodzących na imprezy, żeby zwracać większą uwagę na to, czy komuś nie dzieje się krzywda?
Czyż to nie jest dla nich przykrym doświadczeniem, że może mogli pomóc i nie dopuścić do tego, co się stało?
Przecież nie wszyscy mają to w dupie, nie wszyscy żyją urojeniami o nieprzytomnych laskach, które same wskakują na penisy a potem im wstyd, że bzyknęły i wymyślają sobie, że zostały zgwałcone.
Niektórym jest przykro, niektórzy są przerażeni tym, że do tego doszło.
Czemu to zawsze ofiary są pouczane?
Czemu nie potencjalni sprawcy?
Wszak jeśli ci chłopcy są tak niewinni – jak w WIZJACH – i źle rozumieją sytuacje, myślą, że pannom się wszystko podoba, to desperacko potrzebują dobrej rady i nauczki, że nie powinni bzykać pijanych lasek, bo mogą im zrobić krzywdę.
Gdyby byli tak poczciwi i porządni jak się ich czasem maluje, a jedynie nieobyci w towarzystwie i niezaznajomieni z savoir-vivre’m to takie rady, przestrogi, lekcje i nauczki byłyby jak najbardziej na miejscu.
Jeśli dlatego, że “gwałciciel i tak nie posłucha“, to WIZJE są ściemą i ich autorzy dobrze o tym wiedzą, bo jakiż mógłby być logiczny powód nie wygłaszania porad w kierunku osób, którym by się przydały?
“Gwałciciel i tak nie posłucha” a nie-gwałciciel… też nie posłucha? Nie potrzebuje?
Nie jest to wiara w to, że porządni chłopcy sami wiedzą lepiej, bo podobno mogą nie wiedzieć – wszak usprawiedliwiają ich potencjalną nieświadomością.
Nie jest to niechęć do udzielania jakichkolwiek rad, bo potencjalne ofiary dostają ich mnóstwo.
Jak coś się nie trzyma kupy, a nie jest muchą, to jest ściemą.
Nie mnie oceniać, na ile te ukryte agendy nauczek i lekcji są świadome i perfidne, a na ile bezrefleksyjne i powbijane ludziom do głów.
Tak czy inaczej tam są, szkodzą i niestety akurat tych szkód nikt na cenne lekcje i nauczki nie przerabia.
Szkoda, bo pole do popisu ogromne.
A opcje dwie:
1. Albo opowiastki o dobrych intencjach to kłamstwa…
2. … albo dobre intencje są, ale sposób ich wyrażania bardzo kuleje i obfituje w rzeczy nieprzemyślane.
Jeśli to opcja druga to nie ma logicznego powodu, który mógłby człowieka powstrzymać przed przemyśleniem i wypróbowaniem innych metod ekspresji, skoro już będzie uświadomiony, że obecne są złe.
Niestety nie wiem, czy na pewno jest to właśnie opcja druga.
Najdalsze od czystego okrucieństwa dla zabawy, satysfakcji i brania wetu na złym Świecie, które może brzmieć bardzo podobnie to kompletne ignorowanie jakiegokolwiek wpływu na innych, spowodowane dramatycznymi próbami radzenia sobie z własnymi traumami, własną złością, frustracją, pretensjami, żalami i poczuciem winy za doznane krzywdy – które nie działa ani na dłuższą, ani co gorsza nawet na krótszą metę. To wykręcony masochizm o zbyt dużej sile rażenia, nikomu niepotrzebny, szkodliwy dla wszystkich.
W cholerę z nim, bo tak się nie da żyć.
Po dłuższej refleksji jestem skłonna przyznać trochę racji osobie, która wyjechała do ofiary przemocy seksualnej z radą, że przede wszystkim musi sobie wybaczyć – bo może z dwojga złego łatwiej sobie “wybaczyć” tam, gdzie nie ma nic do wybaczania, niż kisnąc wiecznie w sztucznie wyhodowanym poczuciu winy uwierzyć, że nie ma nic do wybaczania.
Zresztą… jak się temu poczuciu winy pozwoli istnieć, zacznie je karmić… to prędzej niż później kolejne, mniej lub bardziej wydumane winy się znajdą.
To nie jest prawda.
Nie można mieć w związku kontaktów seksualnych z osobą, która jest w związku z kimś innym i nie zainteresowana nami.
Nie można w “normalny sposób” uzyskać emocji towarzyszących zgwałceniu kogoś.
Seks w związku nie ma nic wspólnego z czynnościami seksualnymi, wypełniającymi definicję zgwałcenia – chyba, że i w związku ktoś gwałci.
Poza tym ogromna większość gwałcicieli ma lub może mieć chętne partnerki, a gwałcą.
Kolejna część: