Czas na dobre rady w nieco agresywniejszej wersji – i sprawdzenie, czy uda mi się nie utonąć w powtórzeniach.
Czy bandytom faktycznie nie wystarcza to “nikt nie ma prawa mnie tknąć”?
Ktoś to sprawdzał? Na bandytach, bombardowanych wyłącznie lub głównie komunikatami tego typu?
Bo historycznie, patrząc na statystyki tendencja wyłania się zupełnie odwrotna. Im więcej tradycyjnego przymykania oczu, im więcej spychania ofiar na margines i im większe pokłady zrozumienia i empatii wobec aktów przemocy jakich się ludzie dopuszczają, tym więcej ofiar, tym więcej przestępstw.
Nie-historycznie to też się kupy nie trzyma.
Jak się wariującej grupie dzieci powtarza, żeby się nie popychały, bo “nie wolno i w ten sposób mogą komuś zrobić krzywdę” to z przeproszeniem skuteczność prewencji popchnięć będzie wyższa niż jak się każdemu popchniętemu mówiło, żeby bardziej na siebie uważało. Przecież jak cała grupa będzie się na to gapić, to to wręcz zwiększy ilość popchnięć!
A pierniczenie, że przecież wcaaale się nie mówi popchniętym, że to nie ich wina – to właśnie to: pierniczenie.
Dzieci nie łykną tego kitu.
Wyciągną wnioski: że to problem popchniętego, że upadł, bo był niedostatecznie uważny.
Dorośli też nie łykają tego kitu, po prostu nie mają ochoty na weryfikowanie swoich odruchów i przyznawanie przed sobą, że robili coś źle. Bo to nie jest przyjemne.
Wydaje mi się, że “nikt nie ma prawa” uratowało całkiem sporo ludzi.
Poczucie, że nikt nie ma prawa nie sprawia, że wszyscy gotowi do złamania go znikną z powierzchni Ziemi, ale – czysta magia – budzi sprzeciw, zgorszenie, daje siłę i wiarę w sens walki o ukaranie sprawców i nieco zbija z tropu rzesze ich samozwańczych obrońców.
Jak człowiek czuje, że ktoś zrobił mu coś, czego absolutnie nie miał prawa zrobić to będzie się przeciwko temu buntował bardziej niż taki, dla którego to tylko “trudno, zdarza się, trzeba iść dalej“.
Będzie też mniej przestraszony wizją podjęcia jakiejś zdecydowanej reakcji. Tak – ten z poczuciem, że nikt nie ma prawa go dotykać bez jego zgody, bić, czy wlec gdzieś na pokoje – niż ten, nastawiony na “uważanie na siebie”.
To, że nikt nie ma prawa nie gwarantuje, że nikt tego nie zrobi – ale unikanie tego stwierdzenia i wykpiwanie go gwarantuje, że będzie się to działo częściej.
To nie jest pusty slogan bez wpływu na rzeczywistość.
W przeciwieństwie do tego wracania taksówką, czy nie wracania do domu pieszo po zmroku – bo to jest pusty slogan.
Póki taksówek i samochodów było w Polsce względnie mało, póki przeciętna dziewczyna nie miała nawet szans na wezwanie taksówki przy okazji jakiegoś powrotu (bo najbliższy postój był w mieście, 15 km dalej, gdzie stało średnio dwóch taksówkarzy i za sam dojazd do klienta krzyczeli parę dych), póki nocna komunikacja miejska poza kilkoma największymi miastami w kraju była nieobecna, póki kamery monitoringu ulicznego były rzadkością, póki nawet oświetlenie uliczne było dość skąpe i dość oszczędnie stosowane to tak, jak najbardziej: zagrożenie przy okazji nocnej przechadzki było znacznie wyższe niż w przypadku nocnego powrotu taksówką.
Ale wpływ na ten stan rzeczy miało nieco więcej czynników niż tylko chęć/niechęć do wezwania jej.
Już w parę lat po roku 2000 to wszystko się potężnie zdewaluowało.
Zagrożenie na ulicach nadal było, ale bandyci zaadaptowali się do nowych warunków i okradzenie przez taksówkarza lub osobę podszywającą się pod takiegoż też było sporym ryzykiem. Czyli chcąc zadbać o swoje bezpieczeństwo należało nie tylko rozważyć, czy powrót pieszo będzie potencjalnie niebezpieczny, ale i zwrócić uwagę, czy taksówka należy do korporacji, czy i ta sytuacja nie jest w jakiś sposób podejrzana.
Działania prewencyjne trzeba nieustannie dostosowywać do okoliczności, a ostrożność nie jest i nigdy nie była gwarancją bezpieczeństwa – nie tylko w wymiarze “jestem ostrożna, ale i tak coś złego może mnie spotkać”, ale i w znacznie mniej popularnym wydaniu “źle pojmowana ostrożność może mnie postawić w niekorzystnym położeniu”.
Niedostosowana do realiów “ostrożność” jest ostrożnością źle pojmowaną.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Kobiety, które wpadają w przemocowe związki nie są “po prostu” słabe.
W ogóle nie są słabe. Człowiek słaby nie zniesie lat bicia, gwałtów, poniżania, kłamstw, zdrad, strachu, terroru, przemocy ekonomicznej i tak dalej. Nie zniesie, ucieknie od tego.
Zresztą ludzie w ogóle nie są “słabi”. Wszyscy mają słabsze momenty, a że są różni to ich siła objawia się w różny sposób. No i nikt nie jest “silny” zawsze.
Trochę racji jest i w jednej wypowiedzi, i w drugiej. Obie brzmią koszmarnie, ale cóż… jaki poziom świadomości zapobiegania i eliminowania przemocy, takie dobre rady.
Uświadamianie ofierze przemocy w “bezpośredni i bolesny” sposób w jakiej sytuacji tkwi – wolałabym nawet nie myśleć, co się za tym kryje.
Nie wierzę w to, by istnieli kochający, niepatologiczni, niemanipulujący rodzice dorosłego dziecka, które tkwi z własnymi dziećmi, w przemocowym związku i potrzebuje jakichś bolesnych i bezpośrednich uświadomień. To nie jest możliwe.
Że mimo kochającego domu, pełnego uwagi i akceptacji można się wpakować w bagno – można, trzeba mieć sporego pecha, ale można.
Czy dziecko kochających, akceptujących i zaangażowanych rodziców będzie się wstydziło poprosić o pomoc i przyznać, że w związku jest źle? – przy wybitnie niesprzyjających okolicznościach… może i tak.
Ale ten scenariusz jest nierealny.
Oni tacy dobrzy, a dziecko takie zagubione i cierpiące dalej brnie w bagno, choć oni już mają świadomość jak to wygląda i dopiero bezpośrednie i bolesne “uświadamianie” przynosi pożądany rezultat. Bzdura.
Jak do czegoś takiego dochodzi, to nawalili po całości i najwyższy czas zmienić metody – z “bezpośredniego i bolesnego” uświadamiania, które zapewne już niejednokrotnie stosowali do wspierania.
Błogosławienie takim praktykom to woda na młyn kontrolującym przemocowcom, którzy byli tak cudowni, że to dziecko uciekło z bagna do bagna w nadziei na lepsze życie (i tkwi w nim, bo nie widzą “ratunku” tam, gdzie była krzywda), a rodziców najbardziej boli to, że aktualnie to nie oni mają okazję się nad nim znęcać.
A co do “siły”…
Nomen omen siłą rzeczy “siłę” postrzegamy jako coś pozytywnego, godnego podziwu, szacunku, zaletę a jej brak jako powód do uczucia pogardy, wyższości, litości, drwiny, głupoty. To atawizm.
Zerowe poczucie własnej wartości da się wypracować.
Sam fakt wyrastania w dysfunkcyjnej rodzinie niczego nie gwarantuje.
Ale nieprzypadkowo jakieś 95% związków, które z czasem zmieniły się w piekło zaczynało się w momencie, kiedy późniejsza ofiara była w dołku – a to bolesne rozstanie, a to żałoba po stracie kogoś bliskiego, a to nagła utrata pracy, łamiąca serce zdrada, mocno utrudniająca życie choroba. To, że ktoś ma słabszy moment nie znaczy, że jest “słaby”, ale osłabia percepcję i czyni go bardziej podatnym na manipulacje – zwykle aplikowane metodą gotowania żaby (powolutku, żeby się nie zorientowała, że się ją morduje, bo zaraz by uciekła). To, że w pewnym momencie żaba ginie nie czyni jej ani słabą, ani głupią.
Głupotą jest wiara we własną, wydumaną siłę, mądrość i odporność na czort wie co.
Żywa istota to żywa istota, odpowiednia seria bodźców, nieidentycznych dla każdej jednostki i każdy może się zmienić w trzęsącą się ze strachu, jęczącą pierdołę.
Nie każdy się w nią zmieni, bo nie każdego to spotka: to nie jest wielkie ryzyko, które powinno komukolwiek spędzać sen z powiek – zwłaszcza, że w międzyczasie możemy się uzbroić w pewne mechanizmy obronne, dzięki którym to czy tamto nie zrani nas aż tak mocno.
I w tym momencie pojawia się problem, bo dla wielu osób pogarda i poczucie wyższości wobec ofiar przemocy domowej np., albo ofiar wojny, katastrof, głodu jest mechanizmem obronnym.
Albo pokrzepiają się czyimś nieszczęściem, żeby na ich tle stwierdzić, że mają lepiej… albo przypisują nieznanym sobie ludziom jakieś cechy, które motywują ich do pracy nad sobą… albo przypisują sobie cechy, której ludzie, których sytuacji i historii nie znają rzekomo nie posiadają.
Tutaj jest artykuł będący punktem wyjścia powyższych rozważań.
Nie podoba mi się ta mamusia. Ni cholery.
Ona, ona i ona.
Najpierw córka spełniała jej oczekiwania, bo była śliczna i dobrze się uczyła.
Potem mamusia czuła się upoważniona do notorycznej krytyki wyborów życiowych córki.
Z trudem i poczuciem bezradności “przełknęła” że jej 24-letnia, pracująca córka zaszła w ciążę.
Przez 24 lata nie znalazła okazji do porozmawiania z córką o przemocy domowej! O przemocy w związkach!
24 lata i żadnych komentarzy do plotek o sąsiadach i newsów z gazety czy TV, z których mogłaby wywnioskować, że manipulacja istnieje, a ofiary nie są bandą słabych kretynek.
Do tego nie trzeba przysiadać na “poważne rozmowy”.
Tego to trzeba bardzo aktywnie unikać i przesyłać zgoła odmienne komunikaty, żeby dzieciak doczekał dorosłości nieświadomy i zszokowany czymś takim.
No szok i niedowierzanie, że dziewczyna (no oczywiście, że załapała Misiaczka bezpośrednio po bolesnym rozstaniu) wpakowała się w przemocowy związek.
Takich zaniedbań jak z poprzedniego akapitu nie da się nadrobić wysłaniem dzieciaka na cykl wykładów.
To może trochę pomóc, ale nie przyćmi całego życia z szurniętą, kontrolującą babą.
Nie, nie ma opcji by “nie była” kontrolująca i szurnięta skoro wciąż mówiła głośno o wszystkim co jej się nie podoba w zachowaniu jej córki – a nie podobało jej się wszystko, co nie było zgodne z jej widzimisię.
Ta córka została wyhodowana na idealną ofiarę dla manipulującego dupka.
Trudno, żeby była świadoma mechanizmów i umiała je wychwytywać, albo dostrzegła różnicę między “zdrową” a niezdrową relacją, skoro najprawdopodobniej żadnej zdrowej jeszcze nie miała.
Wychowana pod kloszem… z wbitym w głowę przekonaniem, że dopóki będzie dobrą dziewczyną, wszystko będzie dobrze…
Morał z dupy, bo dzieli się nim, niedostrzegające belki we własnym oku źródło problemu.
Pierwsza część słuszna.
Opowiadanie córkom o niedopuszczalnym dla porządnej dziewczyny piciu alkoholu i noszeniu wysokich obcasów, umacnia fałszywe stereotypy, uczy pogardy wobec innych, daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa i zaślepia.
Druga to zwykły bełt zranionej dumy kontrolującej baby, która dała córce jedną szansę zanim spisała ją na straty.
“Powiedz córce, że wysoce prawdopodobnie zgwałci ją ten, którego kocha. Że może celowo ją zapłodnić, aby czuła się z nim związana. Że będzie chciał ślubu i jej to się spodoba, odczyta to jako słodkie i romantyczne, że on żyć bez niej nie może – ale to będzie pułapka. Powiedz jej, że wielu facetów nie jest tak dobrych, jak jej ojciec czy bracia.”
Czyli generalnie “do końca życia rób jak mówi mama, a wszystko będzie dobrze tępa szmato“.
Nie patrz na dziecko przez pryzmat własnych ambicji.
Nie ucz go pogardy do ofiar przemocy.
Szanuj jego dorosłe wybory.
Jeśli uznasz je za niesłuszne, powiedz mu to raz, wyjaśnij dlaczego tak uważasz i skończ temat, nie wracaj do niego przy każdej okazji.
Staraj się dać mu odczuć, że je akceptujesz i zawsze może na Ciebie liczyć – nie w sensie utrzymywania bezrobotnego obiboka, żłopiącego skrzynkę piwa dziennie i nie myjącego nóg; ale że mu pomożesz i wesprzesz, kiedy będzie tego potrzebować.
Jak będziesz robić odwrotnie, to wychowasz oprawcę, cudzego niewolnika albo osobę, która nie będzie chciała mieć z Tobą nic wspólnego.
Wykorzystaj jakąś historię z mediów lub otoczenia, by miało świadomość, że są ludzie, którzy wykorzystują miłość, którą się do nich czuje by krzywdzić. Że przemoc seksualna w związkach istnieje. Że do eskalacji zwykle dochodzi powoli i ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, jaki koszmar ich czeka, bo pierwsze symptomy bywają niejednoznaczne. Że te kobiety, które spędziły lata, bite, poniżane i gwałcone przez Misiaka nie były i nie są głupie, słabe i żałosne, tylko uwięzione we własnej nadziei, wstydzie, poczuciu winy, pięknych wspomnieniach tego kochającego, cudownego faceta, który w pewnym momencie gdzieś zniknął, a one wciąż nie mogą w to uwierzyć, bo po każdej chwili otrzeźwienia on zaczyna jej robić wodę z mózgu.
Tej winy nie trzeba nigdzie zrzucać. Potwór Spaghetti jest niewinny.
Szkoła nie ma wielkiego pola manewru. System jest lepszy niż był, ale wciąż bardzo daleko mu do dobrego. A patriarchat… no, faktycznie, samo dobro, jak można by go obwiniać o cokolwiek.
Same sobie winne i głupie są tylko nieskrajne przypadki – czyli kobiety, których rodziny były dość wprawne w kłamstwie, manipulacji i utrzymywaniu pozorów, by patrzące z boku ćwoki, utożsamiające “złe domy” z biedą i oceniające ich sytuację stwierdzały, że nijakiego problemu tam nie ma prawa być. To może z 5% ofiar zostanie po takiej selekcji.
Nie ma czegoś takiego jak pewna siebie kobieta, niemanipulowana, nieterroryzowana, nieponiżana w dzieciństwie, szanowana, kochana i nauczona szacunku do ludzi kobieta, nie będąca ofiarą molestowania jako dziecko, “itd.” poszła prosto w ramiona maltretującego gada. Nie ma.
To stworzenie mityczne. Łatwiej znaleźć żywego gryfa niż taką osobę.
Ale można sobie dużo wyobrazić na temat, o którym nie ma się pojęcia.
Choćby na przykładzie tego artykułu – przeczytawszy lub wysłuchawszy bezrefleksyjnie takiej historii łatwo przyjąć punkt widzenia narratora (matki). Ale wystarczy wrócić do tego i zastanowić się…
Czy naprawdę uważa się za zdrowe i normalne zachowanie by ciągle krytykować swoje dorosłe dziecko?
By informację o ciąży 24-letniej, pracującej córki traktować jako coś “do przełknięcia”?
By spisywać swoje zmanipulowane przez oprawcę – a tak przecież widzi tę sytuację, zapewniająca o idealności małżonka i synów matka – dziecko na straty, bo wysłanie go na KURS informacyjny nie odniosło skutku?
By ufać relacji osoby, która radzi, by przestrzegać swoje córki, że partner najprawdopodobniej je zgwałci, zapłodni i poślubi tylko po to, by uzależnić ją od siebie i odizolować od rodziny?
Nie wydaje mi się.
Nie chodzi o to, by całą winę zwalać na rodziców, tylko by nie obarczać odpowiedzialnością ofiary.
Takie rzeczy są zbędne. W momencie, kiedy nie ma nawet cienia wątpliwości, że ofiara zadręcza się podobnymi myślami to tylko dawanie ujścia frustracji, która ma bardzo konkretnego adresata.
Adresata, który nie radzi sobie z natłokiem własnych emocji, a jest jeszcze bombardowany cudzymi.
Dalej tradycyjnie: czysta ściema.
“Może facet nawet nie zdaje sobie sprawy, że miało to inaczej wyglądać” & “Ja nie zaprzeczam, że facet ją zgwałcił“.
Kto umawia się na pierwsze spotkanie, na którym serwuje alkohol i widząc, że jego/jej randka odpływa wlecze ją do wyra, rozbiera i przystępuje do czynności seksualnych?
Dla jakiż to “znających życie” osób to coś normalnego, zupełnie naturalny rozwój sytuacji?
To nie jest możliwe.
Podobnie jak utrata świadomości po wypiciu niecałej połowy butelki wina.
Skoro nie wszystko zostało wypite – co najmniej jedna porcja została w butelce.
750ml:5= 150ml wina.
750ml-150ml= ~600ml
600ml:2= ~300ml
Przeciętne wino ma jakieś 12% alkoholu, maksymalnie 16%.
Czyli… godny ekwiwalent setki wódki albo półtora piwa.
Nawet jak się waży 40 kilo i wali to na pusty żołądek, bez wielkiego doświadczenia z alkoholem, to można się bardzo konkretnie narąbać i ostatecznie zaliczyć lekkiego zgona, ale nawet w takim wypadku nie wpada się nagle w stan ciemność przed oczami i nie ma dziury w życiorysie.
A przeciętna kobieta waży jednak trochę więcej niż 40 kilo.
I to nie było na pusty żołądek, tylko do posiłku.
I miała doświadczenie z alkoholem.
To jest skrajnie nieprawdopodobne.
Niemożliwe w zestawieniu z kompletnym brakiem zdumienia jej stanem ze strony faceta.
Nie pyta jak się czuje, nie proponuje szklanki wody, niczego nie inicjuje, nie proponuje przejścia na kanapę, pocałunku, seksu – nic, niesie ją do łóżka.
“Niecałe pół butelki” wizualizuje się jako znacznie więcej niż “dwie lampki”, ale nawet nazwanie dwóch lampek wina “częścią CAŁEJ BECZKI wina” nie uczyni tej ilości niebezpiecznie dużą czy nieprzyzwoitą.
Zastosowanie uśmiechniętej emotki jest wyrazem satysfakcji i pozbawia złudzeń, względem tego jakie emocje towarzyszą czasem autorom wypowiedzi tego typu.
Nie każdy jest na tyle nieuważny, by pozwolić sobie na tak bezceremonialną wlepkę czy uśmiech przy okazji wygłaszania tych mądrości twarzą w twarz, ale i tak zwykle o to chodzi. Zapewne kwestią indywidualną jest, ile w tym czystej radości z cudzego nieszczęścia, a ile dzikiej satysfakcji z tego, że oto znalazło się mocno naciągany dowód na słuszność swoich przekonań.
Gwałcący facet z historii nie był “obcy”. Spotkanie było pierwsze, ale rozmawiali przez kilka miesięcy przez internet.
“Nie wiadomo na kogo się trafi” – to coś, co obowiązuje zawsze i wszędzie, nie tylko w lesie, po nocy, gdzie nie trafi się na nikogo.
No a “obcy” niezmiennie przegrywają z kretesem w statystykach morderstw, gwałtów i pobić, więc z tym kitem też można by już dać sobie spokój – nie na rzecz ufania wszystkim i wszędzie, nie na rzecz strachu przed wszystkimi i wszędzie, tylko na tę trzecią, najtrudniejszą, najbardziej niewyobrażalną opcję: na rzecz nie obwiniania ofiary o to, że stała jej się krzywda – zwłaszcza takiego, związanego z koniecznością naginania faktów, by jeszcze spektakularniej podkreślić jej wyimaginowaną winę.
Gbur to osobnik zachowujący lub wyrażający się grubiańsko, czyli niegrzeczny, nietaktowny, nietowarzyski, nieokrzesany, złośliwy, kłótliwy, mrukliwy, wulgarny, prymitywny a nawet głupi – określenie całkowicie nieadekwatne.
+ nie zgadza się z postem, bo w drugim akapicie stwierdza, że krótka spódniczka zwiększa ryzyko napaści.
Ja nie zgadzam się z insynuacją, jakoby “krótkie spódniczki” były męskim pomysłem.
Na zero (+/- 1) mężczyzn, czarujących tą mądrością spotkałam ze dwadzieścia (+/- 5) kobiet, głoszących tę filozofię.
W internecie proporcje wydają się być podobne. Liczbowo facetów płynących w tym kierunku trafia się sporo, ale po drugiej stronie stoi masa kobiet, która nie bawi się w żadne niuanse i niedopowiedzenia.
Nie przeczę, że być może wielu mężczyzn ma to w głowie, ale głównie kobiety niosą tę naukę dalej w Świat. Przodują też w victim blamingu, który w wielu przypadkach jest jakąś pokręconą posttraumatyczną formą radzenia sobie z własnymi doświadczeniami i lękam, ew. próbą przypodobania się patologicznym samcom.
Kobiety nie mają skłonności do trzymania strony innych kobiet, bo nie tego uczył patriarchat, a bycie dobrym człowiekiem nie jest sprzężone z płcią.
No nie no, przykład przepiękny. Tyle, że szok tak nie działa.
Facet, który nie traktuje partnerki jako swojej własności, nie postrzega jej jako podczłowieka i istoty mniej istotnej od niego nie wpadnie w SZOK, pod wpływem którego nagle stanie się zabójcą.
O ile nie mówimy o nieumyślnym zabójstwie typu: widzi ich razem spółkujących w ogródku, łapie za opartą o ścianę garażu łopatę, zaczyna krzyczeć i wali nią ze złości w metalowe kubły na śmieci, które wchodzą w drgania, rezonują z garażem i powodują nagły zjazd trzech ton zbitego w bryły lodu śniegu na dachu chałupy, który w ułamku sekundy zjeżdża, uderza w nich i zabija oboje – to nie jest realne.
Tzn. ani mój scenariusz “nieumyślnego zabójstwa” nie jest realny, ani opcja w której facet szanuje, nie odczłowiecza, nie stosuje przemocy, po czym zdradzony nagle wpada w szok i zabija dwie osoby.
Ostatnie zdanie stanowi piękne ukoronowanie tego popisu… nie wiem czego – jak na mój gust to pogardy wobec zgwałconych kobiet, których cierpienie jest tak wielkie, że nawet nie ma co tego porównywać do bycia zabijaną wraz z kochankiem przez przytłoczonego emocjami męża.
Przy chodzeniu ciemnym lasem o głupocie i nieostrożności można mówić w kontekście braku doskonałej znajomości terenu i odpowiedniego obuwia, nie typu odzieży, której w CIEMNYM lesie i tak nie widać, nawet jak się uda znaleźć igłę w stogu siana w osobie wyczekującego na ofiarę gwałciciela.
Poza tym nie ma czegoś takiego, jak nieumyślne zabójstwo. Jest nieumyślne spowodowanie śmierci, albo zabójstwo w afekcie.
Różnica jak między zostawieniem szklanki na krawędzi stołu i stłuczeniem jej po potrąceniu łokciem przy zamiataniu podłogi a wyjęciem szklanki z szafki i roztrzaskaniem jej o ścianę po przegranej partyjce remika – pierwsze teoretycznie może się zdarzyć każdemu, drugie nie. Każdy odczuwa czasem silne, negatywne emocje, okazjonalnie bywają ekstremalne, ale nawet takie wyraża się tylko w sposób, który wcześniej uznało się za w pewien sposób lub w pewnych okolicznościach akceptowalne. To nie przychodzi nagle, w furii, znikąd.
Z przeproszeniem profile psychologiczne osób, zdolnych do ciśnięcia szklanką w ścianę pustego pokoju będą się znacząco różnić od profili osób, zdolnych do ciśnięcia o ścianę kotem – a ta różnica nie będzie polegać na tym, że rzucający kotem doznali głębszego szoku i byli w silniejszych emocjach.
Nie “niby”.
Nikt NIE MA PRAWA nikogo gwałcić. Kropka, koniec. NIE MA PRAWA.
To, ilu osobom skutecznie wbito do głowy, że ofiara powinna czuć się winna i katować scenariuszami w których postąpiła inaczej i zmieniła bieg historii nie ma znaczenia.
To nie jest argument, przemawiający za słusznością tej filozofii, tylko sygnał jak bardzo jest niebezpieczna.
Jeśli pójdziemy w tę stronę, to dość szybko dotrzemy do ofiar, potraktowanych przez otoczenie tak okrutnie – obojętnością na krzywdę, agresją, pogardą, kłamstwami, WIZJAMI, recenzjami i czort wie czym jeszcze – zostawionych samym sobie i funkcjonujących dzięki temu, że zaadaptowały się do nieludzkich warunków.
A to są drzwiczki, za którymi skatowana emocjonalnie ofiara zaczyna odrzucać swoje człowieczeństwo, które uznaje za zbędne, bo przynosi jej tylko ból i przechodzi na drugą stronę – gdzie niedostępne dla niej wcześniej poczucie ulgi zaczyna wypływać ze świadomości, że inni też cierpią, ostatecznie do stopnia, w którym sama aktywnie zaczyna to cierpienie zadawać, najpierw w imię rewanżu na podłym Świecie, który pozwolił na jej krzywdę, a od pewnego momentu już tylko ze względu na towarzyszące temu przyjemne poczucie spełnienia.
Zamiast przed tym ratować i zawracać z tej drogi zaczynamy przejmować narrację oprawców.
Bo dzisiejsi oprawcy to wczorajsze ofiary, banda wyhodowanych na tej filozofii i garstka psychopatów, którym mózg nie działa, bo oberwali w łeb tak mocno, że im niektóre partie mózgu obumarły.
Ta ostatnia grupa to igły w stogu siana.
Przerażająca liczbowo, bo realnie znacznie liczniejsza niż zidentyfikowani i ujęci seryjni gwałciciele i mordercy, ale stanowiąca ułamek promila. Ułamek promila, który nie ma prawa realizować swoich ciągot, bo wszystkich tym niszczy.
I który – NAWET ten ułamek promila, zgodnie z tym kuloodpornym mottem, jakim raczy się każdą ofiarę: “gdyby w dupie rosły grzyby” – czyli gdybyś zrobił/a to, tamto, siamto albo sramto inaczej, to byś uniknęła nieszczęścia – zanim eskalował w to, czym się stał miał jeszcze z tysiąc okazji na wzbudzenie reakcji, która mogłaby powstrzymać nie tylko te cierpienia, jakie osobiście zadał, ale może i nawet jego własne.
Co ma większy sens?
Dalsze piętnowanie ofiar, “którego nikt nie praktykuje, chociaż tak – tylko że wcale nie – choć w zasadzie i tak na to wychodzi“?
Utrzymywanie hodowli zwyroli i traktowanie ułamku promila jako tych, którzy powinni nam styl życia kształtować?
Czy może by lepiej przestać?
Oczywiście – bo każdy, kto pada ofiarą osoby, której ufał już wcześniej miał świadomość, że nie może jej ufać.
Jeśli zaś Twoi znajomi okażą się niegodni zaufania, to Twoja wina, bo rozsądni i porządni ludzie mają wyłącznie rozsądnych i porządnych znajomych, więc żadna krzywda im się nie dzieje.
Nazewnictwo o które się przepychano to zamienne używanie pojęć “orgazm” i “przyjemność” motywowane tym, że komuś się wydaje, że to synonimy.
Zaś czepianie się o każde słówko to czepianie się konkretnie dwóch słówek czyli: “uprawiania seksu” stosowane jako zamiennik “zgwałcenia“.
Takie tam, oczywiste banały, które były zupełnie nieoczywiste, wręcz abstrakcyjne dla większości wypowiadających się tam osób.
Trudno byłoby trafniej określić sedno problemu z jakim musiały zmierzyć się ofiary, którym organizm zareagował orgazmem na gwałt.
Sądząc po ogólnym poziomie świadomości tego, że ta reakcja fizjologiczna – jaką jest orgazm – może być równie przewidywalna jak czkawka, która z rzadka dopada kogoś w zupełnie niezrozumiałych dla niego okolicznościach, ale w przeciwieństwie do niego nie jest spowita mitologią godną Graala i baśniami z tysiąca i jednej nocy, w których to poszukujące go muszą być super ekstra zrelaksowane, pełne zaufania i miłości do partnera, uraczone satysfakcjonującą grą wstępną…
Ktoś mówi, że coś za czym niektóre kobiety uganiają się latami, zanim wreszcie uda im się go poczuć (albo i nie) może też jakąś napaść znienacka, w zupełnie nieseksualnej i niepodniecającej dla niej sytuacji, albo i nawet w tak koszmarnej, jaką jest gwałt? Ktoś to gdzieś komuś wyjaśnia?
Nie wyjaśnia. Ludzie tego nie wiedzą.
To dla nich tak obca koncepcja, że ci, którzy kręcili się na forum, ujrzawszy ten wątek zgłupieli i zaczęli kombinować z wyobrażaniem sobie JAK? JAK TO MOŻLIWE? – nosz chyba laska musiała się podniecić tym, że ktoś ją dopadł i gwałci, no bo jak inaczej? – a jak tak to chyba jakaś niezrównoważona, chora i zboczona.
Oni tego nie wiedzieli.
A co się dzieje w głowie ofiary, która też tego nie wie?
Jakby nie dość było tego, że najprawdopodobniej już dawno została zbombardowana tymi wszystkimi “ofiara nie jest winna, ale jakby postąpiła inaczej to nic by się jej nie stało“, i tym, że gwałciciele po prostu “korzystają” sobie z kobiet, które nie są w stanie się obronić…
Do tego wyuczona, że orgazm to tylko jak się kobiecie naprawdę, naprawdę podoba.
Na takich podstawach można się dorobić stanu rozdwojenia jaźni i przez tą powszechną niewiedzę wpaść w jeszcze większy koszmar.
Osobiście mam w dupie poglądy ofiary, która uważa, że należy tolerować “eufemistyczne” nazywanie zgwałcenia “uprawianiem seksu” i nie sprzeciwiać się wobec obleśnym, krzywdzącym i nieadekwatnym sformułowaniom – bez względu na to, czy wynikają z niewiedzy, podłości czy proprzemocowej propagandy.
W imię czego?
Nieprzerywania pięknego, wartkiego strumienia płynnego gówna wylewanego na rany?
No żal byłoby sobie przerywać coś takiego czyimiś sporami o duperele… straszliwe ryzyko zbicia kogoś z tropu, grożące tym, że może nie zechcieć dołożyć zawartości swojego wiaderka.
Gdzie ci ludzie żyją?
Z opisów wygląda na jakieś skrzyżowanie slumsów w Bangladeszu z graniczną strefą wpływów dwóch karteli, kontrolujących rząd i policję.
Tu wyjątkowo bez certolenia: napisała “nawet”, że to JEGO wina, że został zgwałcony (standardowo: mógł nie pić, mniej wypić, skuteczniej się bronić, imprezować z lepszymi kolegami) a oto ktoś bezczelnie zadrwił z tej wypowiedzi, nie rozumiejąc, że naprawdę, tym razem bez bułki przez bibułkę, padło jasne i klarowne: wina ofiary.
Powyższe – na jakieś 99% było kwestią zgubionego “nie”.
Zaś podziękowania za zrozumienie dla osobnika, który zamieścił na publicznym forum link do nagrania z gwałtu, w który kliknęła i który obejrzała – nie było kwestią zgubionego niczego.
Rozpowszechnianie takich materiałów jest przestępstwem. Jest karalne.
Oglądanie ich ze świadomością, co się na nich znajduje również.
Sprzeciw i oburzenie tak tym, że to się tam znalazło, jak i tym, że część użytkowników popędziła kontemplować nagranie też został podpięty pod przepychanki o rację za wszelką cenę, absolutnie nic więcej.
Godna podziwu realistyczna uwaga. Cała ta “ostrożność” sprowadza się nie do faktycznej prewencji zgwałceń, nie do dążenia by było ich jak najmniej, tylko do tego, by se ten tam, wesoło hasający gwałciciel WYBRAŁ INNĄ OFIARĘ.
Czyli jakaś ofiara będzie tak czy siak. I ta inna ofiara też “nie będzie winna” temu, co ją spotka, ale w jakiś sposób ułatwi sprawcy sytuację. Bardziej niż ktoś, kto się upije.
A jak nikt się nie upije?
To ten kto nie zdoła uciec? Ten, kto nie zdoła się obronić?
Ułatwi sprawcy sytuację, bo się potknie albo nie utrzyma gardy?
A jak wszyscy uciekną i się obronią?
Kto wtedy? Ten kto ma mieszkanie na parterze? Zwykły, pojedynczy zamek w drzwiach? Mieszka sam? Ktoś kto wypił sobie w domu piwo do kolacji i odpłynął?
Ktoś kto spał we własnym łóżku, w zamkniętym domu, nieprzytomny, obolały, po 14 godzinach pracy? Jeśli cała okolica będzie wypoczęta i aktywna tej nocy, światła pozapalane, to na ich tle ten zaharowany, śpiący frajer ewidentnie ułatwi sprawcy sytuację, bo będzie najbardziej rokującą ofiarą.
Oczywiście nie wiadomo, czy ofiara na filmiku w ogóle piła, czy to byli jego znajomi, czy zemdlał, czy go naćpali, czy ktoś mu przywalił w łeb, że aż spadł, czy nie został porwany, czy w ogóle zna tych ludzi… nic.
Inne scenariusze niewykluczone, możliwe – a jednak warto wspomnieć, że GDYBY był właśnie taki jak w założeniu, czyli że wypił za dużo i w takich okolicznościach zaczął być gwałcony, to GDYBY chłopak nie pił, to miałby spore szanse tego uniknąć.
Nie wiem, czy to kwestia płci czy faktu, że wspomniana “Ola” była gruba, ale z tego co pamiętam w wątku nie pojawił się ani jeden strumień świadomości z WIZJĄ w której sprawczyni była całkowicie niewinna i w danej sytuacji mogła uznać, że zupełnie nic złego nie robi.
W każdym dotyczącym gwałcącego faceta pojawiało się co najmniej kilka… ale i uwag o typie sylwetki sprawcy w ogóle nie było.
Nie zwierząt, nie zwierząt.
Owoców patriarchalnej, fundamentalistycznej, antykobiecej papki, wtłaczanej im do głów przez całe życie.
Nikt nie robi czegoś takiego ot tak, bo budzi się pewnego dnia i uznaje, że to super pomysł, wart zrealizowania.
Zanim dziecko transformuje w coś takiego, musi być konsekwentnie oswajane z przemocą, poddawane jej i uczone, że to przede wszystkim w gestii ofiary leży dbanie o bezpieczeństwo własne i wszystkich dookoła.
Musi mieć pewne predyspozycje, które rozwijają się w odpowiednim, niezdrowym, środowisku.
Ani jedno (predyspozycje), ani drugie (środowisko) samo nie stworzy działającego potwora.
Wspomniany artykuł dotyczył zbiorowego gwałtu na Jyoti Singh, studentce z New Delhi, która jechała z kolegą autobusem. On został pobity, ona pobita, zgwałcona przez pięciu mężczyzn i przy użyciu tego samego metalowego pręta, którym została pobita, a którym podziurawili jej organy wewnętrzne tak dotkliwie, że nie udało się jej uratować.
Komentarze utrzymane w tym samym klimacie co i u nas.
Obrońca oskarżonych (nieletni dostał 3 lata, czterej pozostali karę śmierci, wykonaną w zeszłym roku) stwierdził – na wstępie elegancko owinąwszy to w klasyczne ozdobniki, z których korzysta każdy szanujący się recenzent (czyli że to oczywiście bardzo przykre i on “nie mówi, że, ale…”), które zostały perfidnie pominięte przez prasę na całym Świecie, tendencyjnie skupiającej się na wisience, jaką dodał do tego tortu.
Czyli, że Jyoti i jej kolega nie zachowali się odpowiedzialnie, nieostrożnie korzystając z publicznego transportu po zmroku, w związku z czym ponoszą odpowiedzialność za to, co ich spotkało. Jako niezamężna para nie powinni się pałętać wieczorami po ulicach. On osobiście nigdy nie spotkał się z taką sytuacją, by zgwałcono szanowaną kobietę. Nawet boss mafii nie chciałby tknąć kobiety, cieszącej się poważaniem.
A jak już z nią skończył to dodał jeszcze, że jej pobity kolega (albo chłopak, ciężko powiedzieć, czy nazwano go jej chłopakiem, bo wracali razem, czy kolegą, bo niestosownym było mówić, że wracała skądś z chłopakiem) odpowiada za to, co ją spotkało, bo nie dopełnił ciążącego na nim obowiązku obrony kobiety.
Zgorszenie jakie wywołało przytoczenie jego słów wypada chyba przypisać narodowości recenzenta i sprawców bardziej, niż emocjonalnemu sprzeciwowi wobec mądrości tego typu, bo one brzmią zawsze tak samo. Zero różnic kulturowych.
“Trzeba dopomóc losowi lekkomyślnością (głupotą).”
Kto to wymyśla?
Gwałty w ciemnych uliczkach, czy stereotypowe napaści w parkach zdarzają się rzadko, ale przecież realistycznie NIE DA się przeżyć życia nie wpakowawszy się w żadną “ryzykowną” sytuację.
Nawet jak się ma rodziców, którzy chętnie podwiozą/odbiorą młodego człowieka skądkolwiek, gdzie się właśnie udał, brata, siostrę, koleżanki, kolegów, chłopaka, znajomego taksówkarza i prywatnego szofera, to prędzej czy później trafi się moment, w którym nieoczekiwanie skończy się samotnie w jakiejś ciemnej lub/i bezludnej uliczce.
I najprawdopodobniej nic złego się nie stanie… ale jak już się człowiek z tej stresującej sytuacji wykaraska to natychmiast dochodzi do wniosku, że tylko nieodpowiedzialnej, lekkomyślnej kretynce mogłoby się stać coś złego?
Bo “u mnie” to był totalny przypadek, a te inne idiotki to się na pewno same w niebezpieczeństwo pakują?
Chyba jeszcze się nie urodziła taka ofiara, którą by głaskano po głowie. To sprawców się głaszcze – “chociaż wcale tego nie robi”.
Chciała seksu i związanej z nim przyjemności także dla siebie, więc nie jest biedną ofiarą.
Biedne ofiary się tak nie zachowują.
Takie ofiary jak ona należy kopać w łeb.
Wspominałam o tym wcześniej, wspomnę jeszcze raz.
Jeśli ktoś – wysłuchawszy lamentów ofiary, która już przeanalizowała sytuację wzdłuż i wszerz, znajdując dla siebie całą litanię przewinień – nadal czuje potrzebę agresywnego “wyjaśniania” jej, że niewłaściwie się zachowała, “mogła” coś zrobić, “powinna wtedy” lub “w ogóle nie powinna” to zrzuca odpowiedzialność na ofiarę i wybiela gwałciciela.
Nikt tego nie odbiera w ten sposób.
Ofiara tak to odczuwa, gwałciciele tak to odbierają, inni recenzenci również.
To, że recenzentom brak wyobraźni, odpowiedzialności, ostrożności i odwagi cywilnej by powiedzieć co mają do przekazania z pominięciem “ja nie mówię, że… ale“, LUB powiedzieć to, czego “nie mówią“ bez żadnego “ale” i nie zgrywać źle zrozumianej po raz 73456823589238357 nie zmienia wymowy tych tekstów.
Przestępca seksualny, osobnik który na (głównie) kosmetycznym forum, pełnym nastolatek umieścił link do nagrania z gwałtem nieprzypadkowo doskonale zrozumiał, co miała na myśli autorka wypowiedzi, utrzymanej w podobnym tonie.
Dla niego to była zupełnie normalna rzecz.
Dla osób zbulwersowanych tym, co zrobił i próbujących to zgłaszać – na forum i poza forum – nie była.
Również nieprzypadkowo.
Ryzykowne. Trochę bardziej ryzykowne niż chodzenie do łóżka po paru randkach.
Ciekawostką jest, że kiedy z rzadka pojawia się kobieta deklarująca zainteresowanie przygodnymi kontaktami seksualnymi, to jej postawa budzi co najmniej niezrozumienie – lub gorzej, bo jej postępowanie jest z gatunku “nie do pomyślenia”.
A jak taka kobieta się nie pojawia, to sypiące się z rękawów opowieści o całych tabunach takich kobiet, przewalających się przez imprezy i notorycznie grzmocących się z nieznajomymi po kiblach prowokują smutne westchnienia – ach, któż nie zna takich lasek.
Czy w ogóle można “winić” obcą osobę za postępowanie, które potencjalnie wpłynęło (lub nie wpłynęło) w jakiś sposób wyłącznie na jej życie?
Tak, wiem, niefortunne wyrażenie. Jak one wszystkie.
Porównywanie napalonego faceta do rozpędzonego samochodu, którego kierowca może nie zdążyć wyhamować na widok wbiegającego nagle na drogę przechodnia całkiem udane.
Napalony mężczyzna nie jest godnym ekwiwalentem samochodu.
40-tonowa ciężarówka, zasuwająca 160km/h przez jakieś odludne rejony Alaski czy innej pustyni w Arizonie ma krótszą drogę hamowania niż ten misiaczek.
Misiaczki nie mają hamulców? Muszą wytracać prędkość na 20-kilometrowym odcinku?
Co do tych pięknych WIZJI – to wygląda na zaburzenia emocjonalne lub zatrucie (alkoholem albo czymś innym).
Zdrowy człowiek nie zachowuje się w ten sposób. Jeśli się zachowuje to najwyższy czas na badania i leczenie.
Bo albo ma problem psychiczny, albo “problem psychiczny” jest objawem – w ekstremalnych przypadkach ciężkiego zatrucia, które może doprowadzić do rychłej śmierci; w mniej ekstremalnych to może być odmowa współpracy ze strony jakiegoś organu, który nawala w kontakcie z alkoholem.
Jeśli po alkoholu człowiek zaczyna się zachowywać w sposób rażąco odbiegający od własnej przeciętnej, to z jego organizmem jest jakiś problem. Niekoniecznie rozwiązywalny samym “tylko” unikaniem alkoholu, często po prostu dzięki temu mniej rzucający się w oczy.
Niestety dla takich moralizatorów, którzy w pewnym – a może i nawet w każdym znanym sobie – sensie chcą dobrze takie ciche, zawoalowane przyzwolenie na to, że jakiś obcy zachowa się w reakcji na to w “nie wiadomo jaki sposób” wobec osoby w potrzebie, bo uzna ją za prowokującą idiotkę, która sama się o coś prosi.
Ciekawostką jest, że tu np. pojawia się twierdzenie, jakoby “takiej” sytuacji absolutnie nie porównywać do sytuacji niegotowej jeszcze na seks dziewicy, która zostaje zgwałcona. Bo to – jak się każdy łatwo może domyślić – “wielka różnica”.
A jak niektórzy mają okazję sprawdzić: absolutnie żadna.
Bo i taka historia się pojawiła, a odpowiedzi nadal były utrzymane w tym samym tonie.
Jednemu się wydaje, że różnica tam, innemu że siam, jeszcze innemu… Ostatecznie żadna ofiara nie jest tą mityczną, niegodną pełnych troski opieprzeń i recenzji. Każda słyszy, że gdyby “coś tam” to… ale ta, która w podobnej sytuacji akurat “coś tam” dostaje po prostu inną wersję gdybania.
Nie ma co porównywać takiej sytuacji do innych przypadków zgwałceń, ale jest po co porównywać taką sytuację do przypadków konsensualnego seksu.
Ależ jest!
Nie ma absolutnie żadnej różnicy między byciem zaatakowaną przez obcego, nawalonego świra, zaproszonego na seks do własnego mieszkania… byciem zaatakowaną pod domem, domkiem działkowym ciotki… przez męża, chłopaka, kolegę któremu się ufało…
NIE MA. Wszystkie te kobiety zostały uraczone dokładnie tym samym bagnem. Wszystkie były mamione wizjami, w których byłyby postrzegane jako całkowicie niewinne i pokrzywdzone gdyby zachowały się inaczej – ale jak by się nie zachowały: różnicy po prostu nie ma, żadna nie dosięga tej marchewki na kiju.
Każda osoba, która to czytała raczej i bez wątku wiedziała, czy ma ochotę na przygodny seks z pijanym, obcym człowiekiem.
To nie jest powszechna preferencja, żeby jakieś większe grupy popadały w stany refleksyjne – a jeśli już to raczej pod wpływem samej historii, nie poruszone cudzymi stwierdzeniami, że to ryzykowne i zbędne (im) do szczęścia.
“Po prostu nie rób tego, co masz ochotę robić, a będziesz bezpieczniejsza” – ot, siła prostoty.
Jej “nie” z opisu tak nie wyglądało, ale NAWET gdyby wyglądało w ten sposób, to to żadną miarą zgoda na seks i aprobata dla dalszych czynności nie jest.
W moim pojęciu stosowną reakcją na “co za cienias, nawet nie potrafi mi rozpiąć bluzki, jak jesteś taką pierdołą to spadaj” byłoby:
“nie zasługujesz na mojego penisa nieuprzejma osobo” i zniknięcie w mrokach nocy.
Prośba o wyjście nie jest dość dosadna…
“Spotkaj się z nim”.
Spotkaj
się
z
nim.
Spotkaj się z gościem, który Cię zgwałcił i pogadajcie o tym.
Może pomyślał, że go wykorzystałaś po tym, jak tam tak leżałaś nieprzytomna.
A potem się wszyscy grupowo zdziwmy: jak to możliwe, że kobiety nie uciekają od swoich oprawców?! Cóż one mają w głowie?
Mają to samo co inni.
Nie wszyscy są w stanie poprawnie zinterpretować sytuację: nie dowierzają, starają się myśleć pozytywnie, oferować każdemu spory kredyt zaufania… albo nie są przekonani co do słuszności własnego osądu i szukają obiektywnej rady.
Mam wrażenie, że między upiciem się a leżeniem nago na środku chodnika jest jeszcze coś, czego brakuje w tej historii.
Z podobnych kojarzę jedną, kobieta nie była pijana, tylko ledwo trzymała się na nogach i szukała ratunku po pobiciu i napaści seksualnej w której straciła część ubrań i została jeszcze raz zgwałcona, przez niezależnego sprawcę.
Otóż nie, wiktymologia nie pojawia się po to, by festiwale victim blamingu określić mianem zwiększania świadomości społecznej.
Gnojenie ofiar miało się znakomicie na długo przed powstaniem wiktymologii.
Wiktymologia zajmuje się emocjonalnymi konsekwencjami bycia ofiarą przestępstwa, analizowaniem relacji między ofiarą i sprawcą, analizowaniem relacji między ofiarą a policją i wymiarem sprawiedliwości, sposobem postrzegania ofiar przez społeczeństwo i poszczególne grupy społeczne, sposobem przedstawiania ofiar w mediach oraz relacjami między ofiarą a ruchami społecznymi.
Badanie zależności między statusem społecznym, cechami biologicznymi, środowiskiem, preferencjami, trybem życia, wcześniejszymi doświadczeniami, wychowaniem, typem osobowości, cechami charakteru (…) a ryzykiem stania się ofiarą przestępstw konkretnego typu to tylko mała część wiktymologii – i korzystanie z owoców tych analiz nie polega na smarowaniu ofierze gwałtu swoich lepkich dywagacji nad tym, czy była “okazją”.
To zwiększanie mocy rażenia krzywdy na ofierze – każdej, która nią jest, była, będzie i chłonie te filozofie.
Przykłady były wspaniałe, odnosiłam się do nich już wcześniej.
Życie czarno-białe nie jest, czerń i biel ma wiele odcieni, które na monochromatycznej fotografii mogą skrywać całą feerię kolorów…
…ale jak spojrzymy na tę samą scenę w kolorze, niektóre elementy nadal będą czarne i białe.
Żadne z tych boleśnie niezrozumianych, “hipotetycznych” wynurzeń nie oferuje opcji zmniejszających cierpienie.
I nie szalałabym tak ze stoma procentami.
Gwałciciel ma pakiet większościowy, ale rada nadzorcza spółki trzyma się mocno.
Pani Życzliwa-Gdybająca, będąca patronką wszystkich recenzentów jest jak na mój gust jednym z głównych udziałowców.
O i właśnie do tego się odnosiłam kilka akapitów wyżej.
Dziewczyna zapraszająca po alkoholu nieznajomego na seks we własnym mieszkaniu była skrajnie nieodpowiedzialna, głupia, bezmyślna i tak dalej…
Niestosownym było porównywanie tamtej sytuacji do dziewicy, zgwałconej przez chłopaka.
Oto mamy i historię o dziewicy, uprawiającej z chłopakiem petting, deklarującej brak gotowości na seks – też jest nieodpowiedzialna i sama sobie winna: powinna brać pod uwagę, że może ją zaatakować.
Sytuacja, w jakiej znalazła się ofiara i jej wcześniejsze zachowanie nie mają żadnego znaczenia.
Jeśli dopuszcza się jakieś wyjątki, które zgodnie z indywidualnymi preferencjami i przekonaniami recenzenta zasługują na obraźliwe komentarze, drwiny i wpędzanie w poczucie winy, to pośrednio aprobuje się takie traktowanie każdej ofiary – wszak ludzie mają różne preferencje.
Przedstawiona sytuacja jak najbardziej miała znamiona przestępstwa.
Była dziełem umysłu trolla, ale chłopak nie tylko nie przerwał słysząc prośby o przerwanie, ale gwałtownie dokończył i plótł jakieś duby smalone o tym, że facet w tym stanie nie jest już w stanie przestać.
Wysyłanie jasnego komunikatu: że może, powinien i nie miał prawa kontynuować otwierałoby “ogromne pole do nadużyć”.
Strach przed katastroficznymi skutkami niesłusznych oskarżeń, rzucanych na “Bogu ducha winnych” mężczyzn nie jest irracjonalny. Oskarżanie o gwałt, którego nie było jest rzadkością, ale oskarżanie ofiar o kłamstwo to nieodłączny element jakichkolwiek dyskusji o przemocy seksualnej.
No ale kobiety miały setki lat by się do tego przyzwyczaić, a dla faceta to tragedia.
Nagość w miejscach publicznych nie jest dozwolona. Przemoc seksualna również.
Ale tolerancja i aprobata tego drugiego jest tak wielka, że sama myśl o przyznaniu kobiecie pełnego prawa do jej ciała i decydowania o nim staje się inspiracją do apokaliptycznych wizji.
Ona je ma, oczywiście że ma – tyle, że nie zawsze: czasem ma.
Wtedy, kiedy nikt nie ma ambicji ich łamać – wtedy ma, pełne i nienaruszalne.
Wciąganie kilogramów tłuszczu przez osobę pozbawioną predyspozycji genetycznych do zawału, prowadzącej umiarkowanie aktywny tryb życia nie zwiększa jakoś drastycznie ryzyka, że takowy się pojawi.
A osoba, która ma predyspozycje genetyczne i jest świadoma tego, że je ma… czym się różni od wsuwającego tłuszcz z trudną do uniknięcia świadomością, że w nadmiarze jest niezdrowy?
Od obojga można oczekiwać, że nie wsiądą za kółko w dniu, kiedy gorzej się poczują i nie zaryzykują skrzywdzenia siebie i innych, bo a nuż przejdzie im przez głowę, że zbliża się do nich zawał.
Różnica między karygodnym wsiadaniem za kółko zmęczonym, a zupełnie zrozumiałym wsiadaniem za kółko… w stanie kompletnego wyczerpania po pracy też mocno arbitralna.
Żywi ludzie sporadycznie znajdują pokrzepienie w cudzym współczuciu, bo nie jest ono jednoznaczne ze wsparciem, dobrym słowem czy choćby powstrzymaniem się przed wygłaszaniem jakichś przykrych dla nich mądrości.
A martwemu to już chyba kadzidło bardziej się przyda niż współczucie.
Normalny człowiek powie “to jego wina, nie współczuję mu” stojąc nad grobem zawałowca, który pozwalał sobie na tłustą dietę albo gościa, który jego zdaniem wcale nie musiał tego dnia wsiadać za kółko i rozbił się na drzewie, bo przysnął?
Konkluzją nie jest, że czasem nie wiadomo, czy ktoś miał powody by podejrzewać, że może go spotkać coś tragicznego, więc lepiej nie ferować osądów, którymi można kogoś skrzywdzić – a chyba można by popłynąć w tym kierunku, bazując na opowieści.
Jest:
- oburzenie na sprzeciw wobec victim blamingu i dobrych rad post factum,
- tradycyjnie insynuacje, że jedyną alternatywą dla powyższego jest zachęcanie ludzi do działania na swoją szkodę (biegaj nago po lesie w nocy, leż nago na ulicy, wbiegaj pod samochody, skacz na główkę do płytkiej wody i co tam jeszcze z tych sztandarowych…)
- sugestia, że wysokotłuszczowa, niezdrowa dieta, którą ktoś sobie wybrał uzasadnia stwierdzanie, że sam był winien swojej śmierci, jeśli umrze
Czyli… to wszystko sprowadza się do niechęci wobec ofiar?
Te, które w oczach recenzenta postępują niewłaściwie powinny obrywać?
Niczym ten żrący tłuszcz i proszący się o zawał?
Nawet kosztem skrzywdzenia osoby, którą osobiście uważa się za niewinną (ergo możliwość nietrafnej oceny stopnia zmęczenia i skali potrzeby kierowania samochodem w tych dwóch niezbyt konkretnie rozgraniczonych przypadkach?)?
Poniekąd może i słusznie… ale czy te “randki” w neutralnych miejscach zasługują w ogóle na miano randek?
Randka to zwyczajowo romantyczne spotkanie – kino, kawa, kolacja, spacer, teatr, filharmonia, muzeum, dyskoteka, spływ kajakowy… co tam komu pasuje.
Na ile romantycznym może być spotkanie, na które człowiek nastawia się jak na survival?
Myślenie przed… myślenie w trakcie… myślenie po… całowanie chyba nie wchodzi w grę, bo jakże to tak całować człowieka, którego się nerwowo obserwuje, wypatrując symptomów zagrożenia?
Od pewnego momentu to “trzeźwe myślenie” zakrawa o paranoję.
A dobre rady… czy to w ogóle są dobre rady?
Dziewczyna prosiła o radę w związku ze swoim lękiem przed bliskością fizyczną z chłopakiem, którego dobrze zna i do którego ma zaufanie, bo wciąż przeraża ją wspomnienie sprzed dwóch lat, kiedy to przez deszcz skończyła na drugiej randce w domu u chłopaka, który ją zaatakował i napastował.
Dostała… zmasowany atak pouczający na temat swojego skandalicznie bezmyślnego zachowania z wtedy – bo jak to tak można pójść do obcego gościa do mieszkania?! + wyjaśnienia, że jest głupia i sama sobie winna + teksty, że gość, który wbrew jej protestom zaczął jej pakować łapy gdzie nie chciała… nie ponosi pełni odpowiedzialności za to, co zrobił.
“Przemoc leży w pierwotnej części człowieka.”
Wcale tego nie mówię, ba! nikt tego nie mówi, nikt rozsądny nie napisałby tego (wprost), co właśnie napisałem odcinek 430985375:
“Ofiara może być winna tego, że zawiodło ją ciało, że nie spróbowała się obronić.”
To nie są niefortunne wyrażenia, to konsystentna filozofia.
O niefortunnym wyrażeniu można mówić w momencie, kiedy reszta wypowiedzi lub pozostałe wypowiedzi pokazują zgoła odmienną tendencję i gdy autor jest w stanie wyjaśnić, co dokładnie miał na myśli i okaże się to czymś innym, niż się być wydawało.
Zdecydowanie tak.
Nie ma czegoś takiego jak skuteczna prewencja zagrożeń, których się nie rozumie.
Taka to z całą pewnością żadnej winy za gwałty nie ponosi, bo nie istnieje.
Nie istnieje, ale sytuacja jak zwykle rozwojowa. Jeszcze się ociera, żłopie driny na ich koszt i zostawia z niczym, chociaż zapłacili jak za seks.
Czy to są bezmyślnie powtarzane fantazje, za których prawdziwość ręczyły jakieś niezwykle wiarygodne osobniki?
Czy to bezmyślnie powielana narracja gwałcicieli, którzy soczyście sobie doprawili motyw zachowania ofiary?
Czy recenzja cudzego gwałtu?
Bo tak o to po lasce nie widać, czy jest sama w klubie, czy nie.
Kolejna część: