Siłą niekoniecznie, choć bywa i tak.
Specjalnie kogoś upić – znaczy podstępem i perswazją przekonać kogoś, żeby wypił więcej alkoholu, niż sam byłby skłonny w siebie wlać.
Z mniej finezyjnych metod to np.:
– wmawiać komuś, że zamawia się trzecią kolejkę drinków podczas gdy tak naprawdę to piąta (przy skorzystaniu z przysługi od życzliwego świadka, który potwierdzi, że to faktycznie dopiero trzeci),
– udawać, że się pije równo z kimś, a wylewać za przysłowiowy kołnierz, albo swoją wódę do cudzego drinka,
– zaproponować super ekstra nowego, fajnego drinka, który ze względu na dodatki nie będzie miał tak ewidentnego posmaku alkoholu jaki “powinien” mieć, a będzie miał w sobie równowartość 300 ml wódy.
“Oczywiście” nikt nie ma na myśli dosypywania czegoś do drinka, co w wielu przypadkach jest już uznawane za bandytyzm, ale i tak zostawia furtkę na jakieś klasyczne podsumowanie typu “trzeba było tego drinka lepiej pilnować“.
Nie wszystko jest takie oczywiste i łatwe do zauważenia, o czym może się przekonać każdy, kto choć raz w życiu oglądał pokaz magicznych sztuczek. Nie ma powodu by zakładać, że osobie, której zależy na spiciu kogoś na pewno nie chciało się wypróbować wcześniej kilku pomysłów na to, jak to zrobić by ta druga osoba się nie zorientowała.
Ilu mężczyznom fałszywe oskarżenie o gwałt zniszczyło życie? Liczbowo. Chciałabym to wiedzieć.
Ilu zostało “wyrzuconych” ze społeczeństwa za zgwałcenie, którego nie popełnili do tego stopnia, że targnęli się z sukcesem na własne życie?
Nie wątpię, że istnieją. Istnieją na pewno. I będąc ofiarami mają przesrane jak każda inna ofiara.
Postawiłabym dolary przeciw orzechom, że gdyby zrobić coś w rodzaju badania klinicznego i np. na takie forum zaprosić dziewięć ofiar gwałtu i jedną panią, która oskarżyła fałszywie, poprosić je o opowiedzenie swoich historii z prośbą o ocenę sytuacji, to dziewięciu gwałcicieli zebrałoby sobie grupki żarliwych obrońców, a wszystkie dziesięć ofiar zostałoby bezbłędnie rozpoznanych i zmieszanych z błotem.
Traktowanie ofiar jak potencjalnych bandytek nie jest strategią, która poprawiłaby sytuację niewinnie oskarżonego.
To się ma nijak do rzeczywistego stanu, w którym takie oskarżenia są rzadkością.
Więcej nawet, to odgrywa bardzo istotną rolę w popularyzacji tego modelu zachowania, bo jak się kobietom non stop wmawia, że fałszywe oskarżanie kogoś o gwałt jest zjawiskiem powszechnym, to siłą rzeczy znajdzie się więcej trzepniętych na empatii i pozbawionych moralności kreatur, chętnych na ugranie czegoś w ten sposób.
Ktoś tam wcześniej się nie certolił z niedomówieniami i elegancko wyłożył, na czym miałaby polegać ta strategia: w ogóle nie wierzyć żadnym doniesieniom o zgwałceniach w budzących jakiekolwiek wątpliwości okolicznościach:
brutalny napad, pobicie i zgwałcenie = kara;
inne przypadki – czyli jak mniemam: wymuszanie seksu w związku, przemoc seksualna na randce czy zgwałcenie osoby nieprzytomnej = olać, stosując systemowe domniemanie niewinności niepodlegające weryfikacji.
Wspaniały pomysł!
Opiera się na kuloodpornym założeniu, zgodnie z którym cierpienie niewinnie oskarżonego jest istotniejsze od cierpienia niewinnie skrzywdzonych ofiar a najmocniej powinno nam wszystkim zależeć na spokoju ducha sprawców.
Nie mężczyzn, sprawców.
Dowolnej płci osoba, będąca ofiarą przemocy seksualnej a niedysponująca niezbitymi dowodami może zostać poddana ostracyzmowi, wyzwiskom, pouczeniom i victim blamingowi. Tu zniszczone życia i samobójstwa też wchodzą w grę, nawet liczniejsze, ale są mniej istotne.
A fałszywych oskarżeń to nie wyeliminuje, ba zintensyfikuje ich destrukcyjność dla ofiar tychże i społeczeństwa w ogóle, bo poczucie bezkarności sprawców i bezradności ofiar budzi złość i frustrację, która gdzieś znajdzie ujście.
Gdzie, jeśli nie na jakimś frajerze albo frajerce, który nie będzie miał nic na swoją obronę, bo nic złego nie zrobi?
Jeśli będzie to przypadek szeroko zakrojonej i perfidnie przygotowanej mistyfikacji, gdzie w grę będą wchodzić spreparowane dowody – będzie miał przesrane formalnie.
Jeśli będzie to przypadek fałszywego oskarżenia w nieco mniej spektakularnych okolicznościach (które oskarżyciela lub oskarżycielkę postawią na formalnie przegranej pozycji i obojętności ze strony tzw. ogółu, to ten osobnik lub osobniczka), który/a te oskarżenia rzuci nadal będzie mogła liczyć na furię wszystkich tych, dotkniętych krzywdami, którym nie dano wiary i których skazano na bezkarność ich oprawców.
Kto oberwie najmocniej jak ta furia przejdzie w czyn? Ten, który wymuszał seks albo zgwałcił na randce, czy ten, oskarżany przez socjopatę?
To ekstremalnie głupia filozofia. W interesie wszystkich niewinnie oskarżanych jest tępienie społecznego przyzwolenia na przemoc seksualną, bo to ono generuje frustrację, zdolną rujnować życia. Alternatywą jest kręcenie bicza na własną dupę i żalenie się, że nie wiadomo czemu boli.
Gdyby w tamtą konkretną dyskusję nie wjechały najcięższe dostępne działa, usprawiedliwiające gwałcenie nieprzytomnych kobiet – a wjechały – to przynajmniej ja nie byłabym aż tak sceptyczna wobec niewinności chłopaka, o którym była mowa.
Autorka potem dodała sprostowanie, że początkowo wyczytała z wiadomości więcej, niż tam faktycznie było (m.in. to, że rzekomo pokrzywdzona dziewczyna nie twierdziła, że była nieprzytomna). Nie świadczyło to o jego niewinności, ale w nieco mniej jaskrawy sposób wskazywałoby na winę. Gdybym nie przeczytała po raz tysięczny, że sama jest sobie winna zgwałcenia, jeśli piła, to moje dumania poszłyby w inną stronę.
Choć może nie tak bardzo – pojawiła się teza, że skoro jej ojciec jest policjantem to na pewno do zgwałcenia nie doszło, bo by je zgłosiła, zamiast nim straszyć. Mnie nie przekonała. Ojciec ojcu nierówny, nie każdy ojciec musi wiedzieć o gwałcie, którego ofiarą padła jego córka, a jeśli było ryzyko, że np. będzie miał wgląd w jej zeznania, to nie jest dla mnie nieprawdopodobnym, by przy jakiejś wybitnie niesprzyjającej dynamice rodzinnej, albo np. perspektywie składania zeznań kolegom z pracy rodzica, dziewczyna mogła nie chcieć przez to przechodzić.
Koniec końców to tylko gdybanie, rozważanie różnych możliwości i przesłanek w oparciu o tekst źródłowy, który nie jest raportem – ale jednak inaczej się rozmawia na temat sytuacji X a inaczej, jak sytuacja X nagle zaczyna robić za tło do czyichś bandyckich filozofii.
Ochota na seks raz na tydzień to zerowe libido, ale seks raz na kilka dni z “dobrą grą wstępną” satysfakcjonowałby osobę z wysokim libido.
Skłaniałabym się raczej ku teorii, że najbardziej adekwatnych określeń używa osoba, która we wspomnianym seksie bierze udział, bo to, kto, co sobie wyobraża na temat i co sam preferuje lub praktykuje nie ma najmniejszego związku z jej życiem seksualnym.
Próby wyjaśniania jej, co powinna postrzegać przez pryzmat “często” a co przez “rzadko” mają na celu… co dokładnie?
W opisie sytuacji Misiak pierwsza liga: szantaże emocjonalne, wymuszenia, pretensje, kłótnie, wrzaski celem wymuszenia seksu oralnego, notoryczne olewanie kwestii satysfakcji partnerki, brutalne dążenie do seksu, który ewidentnie partnerce sprawia przykrość.
I reakcją na to jest… szukanie problemu w zbyt niskim libido owej partnerki.
Ciekawe czyje kuloodporne libido przetrwałoby takie tortury.
A to też żaden ewenement.
Jak w tym dowcipie o facecie, który szuka portfela pod latarnią, choć zgubił go kawałek dalej, w ciemności i wyjaśnia to tym, że pod latarnią coś widać, a tam gdzie zgubił nie.
Jest dobre rozwiązanie drobnego problemu z komunikacją i brakiem otwartości na rozmowy o seksie, to czemu by go nie zaaplikować w przypadku przemocy seksualnej? – skoro ten pierwszy jest dość łatwy do zrealizowania, drugi najefektywniej rozwiązuje się rzuceniem tego gada, który przecież spontanicznie nie zapragnie terapii dla swoich narcystycznych zaburzeń…
Interesujący eksperyment erystyczny.
Jaki wpływ na dorosłego chłopa w 2015 roku miały mało popularne, nowoczesne podówczas trendy wychowawcze, z którymi miał niemal zerowe szanse się zetknąć na etapie dorastania? Destrukcyjne!
Karmienie dziecka konsekwentnym “nie bo nie” zaburza proces kształtowania umiejętności poprawnej oceny sytuacji. Poza tym jest dokładnie odwrotnie – “nie bo nie” jest wstępem do dalszych negocjacji, bo nie wiadomo z czego wynika, podczas gdy “nie, bo nie mamy pieniążków” znacząco zwiększa szanse na to, że negocjacje się nie pojawią.
Tak, dziecko ma prawo chcieć. Za starych, dobrych czasów miało prawo zdechnąć w czasie 14-godzinnej zmiany w fabryce, obecnie ma prawo chcieć zabawkę i cukierka kiedy mu się żywnie podoba i słyszeć wyjaśnienia, dlaczego w większości przypadków nie dostanie ani jednego, ani drugiego.
Dzieci raczej nie drą się w sklepach bo rodziców nie stać na zabawki. Dziecko niepoddawane ekspozycji na przemoc nie bije, a jak bije to dlatego, że cierpi na jakieś zaburzenia, które wymagają leczenia – co jest nieco bardziej kłopotliwe niż danie mu w ryj, żeby go stuliło, ale i znacznie zmniejsza szansę wyhodowania niebezpiecznego frustrata.
Gdyby kierowca od prawego migacza nie znajdował się w innym samochodzie, a w odległości stosownej do rozważania ewentualnego zbliżenia płciowego z nim, to istniałaby opcja zapytania go, o co chodzi, czego chce i co planuje zrobić – i wypadku by nie było, i po sądach nie trzeba by się było ciągać.
Wszystkie te rozpędzone penisy o sile rażenia porównywalnej do rozpędzonego samochodu i czterdziestominutowej drodze hamowania są – może niezamierzenie, ale tak czy owak niezwykle trafnie – metaforą gwałciciela.
Mowa przecież nie o tym, że chłopina złapała za kolano/tyłek/cycek czy rzuciła się do całowania, błędnie odczytawszy konsternujące go sygnały i przekonana, że to właśnie ten moment, w którym może/powinien tego spróbować – co byłoby okazją do podsunięcia paru niezłych metafor drogowych. Gdyby całą omawianą krzywdą było coś, co w najgorszym razie podpadałoby pod molestowanie to jak najbardziej można by wyjeżdżać z tym wbieganiem na pasy i skręcaniem znienacka – ale mowa o gwałtach.
Nie wiem jak tam z potencją i sprawnością fizyczną, ale żeby się w czasie tych paru czy nastu sekund, umożliwiających reakcję na bodziec w ruchu drogowym wyrobić z erekcją, choć częściowym wydostaniem się z ubrania i przystąpieniem do penetracji, to trzeba być jakimś światowym czempionem, i to po solidnym, ściśle ukierunkowanym na taki rezultat treningu – o który trudno w normalnych warunkach, bo seks tak nie wygląda, w związku z czym cały problem nie istnieje.
Gwałcicieli się nie separuje od otoczenia. Dostępna kara ograniczenia wolności to kara, ograniczenie wolności.
Nastawiona na “popełniłeś przestępstwo -> ponieś karę -> poniosłeś -> wracaj do społeczeństwa i nie rób tego więcej”.
ps. W przypadku, gdy trzeba się wykazać olbrzymią dozą dobrej woli by wymyślić scenariusz w którym do przestępstwa jednak nie doszło nie może być mowy o pochopnym oskarżaniu.
Jak się wpędza już i tak zdezorientowanych ludzi w mieszankę poczucia winy w związku z ewentualnym “pochopnym” oskarżeniem a możliwym zezwalaniem na dalszą krzywdę to jest się współodpowiedzialnym i za poczucie bezkarności przestępców, i za pochopne oskarżenia i za cierpienie ofiary.
Niczego konkretnego nie doradzę, bo nie mam pomysłu na to, jak postąpić w tej sytuacji, ale chętnie zrecenzuję negatywnie każdy z możliwych wyborów osoby, która się w tej sytuacji znajduje.
Esencja salomonowego kompromisu, polegającego na przerąbaniu dziecka na pół i zakładającego konieczność inicjacji dalszego cierpienia przez ofiarę, która być może cudem jednak wyjdzie z tego wszystkiego mniej poobijana.
Gdyby recenzent był świadkiem zdarzenia, to problemu mogłoby w ogóle nie być: doszłaby jeszcze opcja ingerencji w przebieg zdarzeń, owocująca innym finałem i możliwość zaświadczenia, że tak, owszem, widziałem tą sytuację, zgwałcenie miało miejsce.
Tyle że sprawcy nie działają na tyle impulsywnie i chaotycznie, by atakować w momencie, kiedy znajdują się pod okiem osób, rokujących negatywnie dla sukcesu napaści lub potencjalnie chętnych by świadczyć na ich niekorzyść – tej opcji w większości przypadków nie ma, więc nie ma też potrzeby odnotowywania tego jako jakiejś specyficznej okoliczności.
Nie wiesz co robić? Nie wiesz, czy to co Cię spotkało nosi znamiona przestępstwa? Z góry zaznaczasz, że w tym momencie nie jesteś gotowa/y na rozmowę z psychologiem?
Nikogo pochopnie nie oskarżaj.
Przyjmij, że to co Cię spotkało nie ma znaczenia.
Idź do psychologa.
Pamiętaj, że jeśli to jednak było przestępstwo, to ponosisz moralną odpowiedzialność za krzywdy innych.
Oczywiście że w grę wchodzą jakieś niefortunne wyrażenia, nieudane próby przekazania myśli… co nie zmienia faktu, że podane w takiej formie jest opcją maksymalizującą cierpienie ofiary lub osoby, która zastanawia się, czy nią jest.
Jak ktoś się tak bardzo moralnie obawia, krzywdy wynikającej z niesłusznego oskarżenia i krzywd wynikających z braku słusznego oskarżenia, to można doradzić kompromis niesalomonowy.
Można np. zaproponować doniesienie.
Do takiego a takiego zdarzenia doszło, tu i tu, wtedy a wtedy.
Czy do przestępstwa doszło nie wiem, nie mam pewności, w związku z czym donoszę o sytuacji, a nie zgłaszam przestępstwa.
Proszę to odnotować i sprawdzić, czy przypadkiem nie jest elementem jakiejś dłuższej kariery przestępczej tego osobnika – jeśli tak, jestem gotowa zeznawać.
Nie jest to standardowa procedura.
Nie jest to rzecz łatwa do zrobienia, bo wymaga przełamania tego samego lęku, co zgłoszenie przestępstwa.
Ale jeśli w grę wchodzi obwinianie się do końca życia o konsekwencje każdego możliwego wyboru: zgłoszę a on niewinny, nie zgłoszę a on winny – to trudno o korzystniejszą opcję. “Moralna odpowiedzialność” jest nieobciążona i można sobie spokojnie próbować żyć dalej.
Idealna porada to nie jest, ale przynajmniej niesie ze sobą coś merytorycznego – w przeciwieństwie do postawy klasy “ja będę gotów ocenić sytuację, skoro tylko stanie się całkowicie jasna” … czyli w momencie, kiedy ta ocena nie będzie już nikomu do niczego potrzebna.
I zmierza ku konstruktywnemu rozwiązaniu sytuacji, w której ktoś jednocześnie chciałby nieść najmniejsze możliwe ryzyko dalszej krzywdy dla wszystkich, nie ograniczając się do recenzowania oczywistości i skazywania kogoś na wiekuiste gdybanie, zgodnie z zasadą, że jakkolwiek by nie postąpił, postąpi niewłaściwie.
Chęci dobre, sens jest, ale podmiot liryczny wątku wyraźnie zaznaczył, że od momentu w którym powiedziała partnerowi, żeby przestał on był w stanie werbalnie zakomunikować jej, że “już nie może”, następnie doszło do nieudanej próby odepchnięcia go, a po kilku sekundach zaczął mieć orgazm.
Skoro był w stanie gadać, to nie miał orgazmu w tamtym momencie, po prostu się do niego zbliżał i uznał niepsucie go sobie za kwestię istotniejszą od jej bólu.
To jest przemoc seksualna.
Jeśli to był jego pierwszy stosunek, to w tak krótkim okresie czasu nad sobą nie panować, myśleć, że już nie może – co nie zmienia faktu, że to była przemoc seksualna. Równie dobrze mógł się przed tym onanizować pięćset razy i wiedzieć, że przerwać może, ale nie ma ochoty. Nienazywanie tego przemocą seksualną to zostawianie otwartej furtki na takie zachowania.
Częstotliwość występowania takich zachowań nie sprawia, że są w porządku, czy warte tolerowania i zalewania łebka oceanem wyrozumiałości.
Jeśli faktycznie nie chciał, to tylko mając świadomość, że w tamtym momencie postąpił źle może mieć realny powód by nie robić tego znowu. No bo skoro “nie może” przestać, to nie może, niebożę.
Nikt nie kontroluje się w seksie co do sekundy, ale co innego “normalny” seks, kiedy człowiek się nie spodziewa, że kogoś może nagle coś zaboleć, bo nie ma ku temu okoliczności, a co innego pierwszy stosunek, który dla większości kobiet jest bolesny i jest to dość przewidywalne.
Chwilowa kontynuacja w szale namiętności to nie to samo, co stwierdzenie, że już się nie może przestać, poprzedzające intensyfikację działań seksualnych, prowadzących do orgazmu.
Poza tym troll nie wspomniał nic o tym, by partner przeprosił za swoje zachowanie i choć zdeklarował, że postara się już nigdy tak nie zachować – wręcz przeciwnie, trwał przy swoim twierdząc, że to wszystko było nieuniknione.
I dyskusja została skierowana na konkretny tor: czy kobieta ma prawo przerwać stosunek i czy mężczyzna może nie być w stanie tego zrobić?
Nie o tym, czy jak kto nie ucieknie w ciągu sekundy od protestu partnera zasługuje na miano gwałciciela.
Zamotało się dziewczę zupełnie nie na tym, co trzeba.
Nie można tak stwierdzić, bo definicja szoku nie naciąga się jak guma w majtach.
Szok to wstrząs, więcej niż zdziwienie, więcej niż zaskoczenie, to oszołomienie, dezorientacja, skołowanie, niezrozumienie, czasowa nieumiejętność zrozumienia sytuacji. Szok jest podszyty lękiem.
Chwilowa konsternacja nie jest szokiem.
Oczywiście, że facet, który właśnie związał dziewczynę i zaczął się zabierać za penetrację mógł doznać szoku, związanego z jej protestem.
Gdyby istniały przesłanki świadczące o tym, że:
– czegoś się w tym momencie obawiał (z jej strony, lub ze względu na okoliczności),
– czuł, że coś mu zagraża, że może go spotkać jakaś krzywda,
– sytuacja była dla niego obca, niezrozumiała, traumatyczna,
– ani mu przez myśl nie przeszło, że może dojść do czegoś takiego,
– mógł nie mieć pojęcia, jak powinien się zachować w tej sytuacji.
Nie jest niemożliwym, by takie przesłanki były obecne w sytuacji tego typu.
Jest to skrajnie mało prawdopodobne i zostało wykluczone jako ewentualność w tym konkretnym przypadku, bo partnerka powiedziała, że nie chce dalszej penetracji, nie że wypatroszyła mu matkę i zjadła jej nerki.
Ona wszystkie te warunki spełniała.
Obawiała się czegoś, czuła się zagrożona, nie rozumiała sytuacji; nie spodziewała się, że do czegoś takiego może dojść; nie wiedziała, co ma robić dalej.
On był zbyt aktywny jak na szok.
Gdyby bezpośrednio przed tym spotkała go z jej strony jakaś krzywda można byłoby mówić o afekcie – ale krzywdy nie było.
Patrzenie na szok w ten sposób jest albo manipulacją, albo przejawem głębokiej niewiedzy, albo – nomen omen – brakiem racjonalnego myślenia.
“Zero reakcji” – a w tekście brutalne wsadzenie palców w pochwę i stwierdzenie, że jej cipa mówi, że chce.
Usłyszał i zrozumiał co do niego mówi. Odniósł się do tego!
Kto odnosi się do słów, których NIE USŁYSZAŁ lub NIE ZROZUMIAŁ?! Litości…
Autorka wyjaśniła dokładnie, jak to wyglądało na początku związku i jak eskalowało do stanu obecnego, który spędza jej sen z powiek.
Recenzenci próbują rozwikłać zagadkę jak mogło do tego dojść… z pominięciem jedynych informacji, jakimi dysponują – ba, z ordynarnym imputowaniem czegoś zupełnie przeciwnego: znikąd pojawia się założenie, że nigdy mu nie mówiła, że tego nie lubi – choć opisała jego agresywne reakcje na jej odmowy i wyjaśnienia.
Skąd on miał wiedzieć?
Skoro nie widzi po partnerce, że nie jest zachwycona… skoro jej słowa to za mało… skoro jej wyjaśnienia to za mało… to na czym mogłaby polegać efektowna komunikacja z takim klocem?
Strzał paralizatorem, łapka na kuchenkę i smażymy, póki nie potwierdzi, że informacja do niego dotarła?
Większość ludzi z niepełnosprawnościami intelektualnymi uniemożliwiającymi samodzielną egzystencję nie ma najmniejszego problemu ze zrozumieniem i poprawną interpretacją komunikatów klasy “nie“, “nie chcę“, “boli” a jakiś tępy wór po cemencie dostaje olbrzymi kredyt zaufania, bo może akurat do niego to nie dociera?
Jeśli opis wiernie oddawał sytuację, to gość, który ma jakieś swoje mniemanie i nie miał się skąd dowiedzieć jest niebezpieczny i kwalifikuje się na trwałą izolację.
Nie zawiasy, nie pół roku w ciupie, nie kilkuletnią odsiadkę za gwałcenie partnerki – to są opcje dla ludzi, którzy popełnili przestępstwo, zasługują na karę, ale są zdolni do odróżniania dobra od zła i posiadają percepcję, która umożliwia im funkcjonowanie w społeczeństwie i dokonywanie świadomych wyborów.
Jak ten kolo, po tym co ona opisała “nie zdawał sobie sprawy” i “nie miał skąd wiedzieć” to jego miejsce jest w zakładzie zamkniętym dla niebezpiecznych pacjentów, którym współczesna medycyna ma niewiele do zaoferowania.
Założenie jest chyba takie, że ta jego niewiedza i nieświadomość świadczy na jego korzyść – biedny, skonsternowany, zagubiony Miś, który wcale nie chce robić nic złego…
Ni cholery.
To że jest egoistycznym, manipulującym, przemocowym bucem – to jest optymistyczna opcja. Zła, bardzo zła.
Ale ktokolwiek miałby do wyboru:
a) przymusową izolację z egoistycznym, manipulującym, przemocowym, seksoholicznym bucem,
b) przymusową izolację z odpornym na bodźce, pozbawionym empatii, skoncentrowanym na zaspokajaniu własnych potrzeb, niezrównoważonym psychicznie, agresywnym, seksoholicznym bucem, który nie rozumie, co się do niego mówi.
Brałby tego pierwszego, ten drugi jest bardziej niebezpieczny.
To jest nadal “b”.
Wielka trauma to mogłaby być z “a”.
Z “b” to permanentny stan zagrożenia życia.
Było, spektakularne.
“za każdym razem muszę się zmuszać i on dobrze o tym wie”
“on twierdzi z przecież krzywda mi się nie dzieje a on będzie miał chwilę przyjemności.”
“do niego żadne argumenty nie trafiają”
To jakiś filtr percepcyjny?
Awantury, wielogodzinne kłótnie, fochy, szantaże emocjonalne, obwinianie, trwające nawet kilka dni…
Wszystko w jednym, pierwszym poście – w którym ja z kolei nie mogę znaleźć żadnego “namawiania w rozmowie”.
Jedyny fragment, który można pod to podciągnąć to ten o awanturach, wielogodzinnych kłótniach…
Myśli tak. Ale na czym opiera te myśli?
W tekście nie ma podstaw.
Wiele osób jest na tyle uprzejmych, że dość szybko wyjaśniają, że głównym źródłem informacji na których bazują jest WIZJA, niezwykle adekwatna do komentarzy i udzielanych porad, acz zupełnie niezwiązana z sytuacją i problemem, o którym mowa.
Tu… nie wiem co się dzieje.
Męczenie buły to męczenie buły – upierdliwość, uciążliwość, namolne namawianie. Nie awantury, kłótnie, fochy, wymuszenia i obwinianie po którym druga strona czuje się koszmarnie.
Męczący bułę chce czegoś i chce tego bardzo, próbuje wyprosić, wynegocjować, wyżebrać, a jego działania nie są dla odbiorcy przyjemne, ale bez przesady. Są pewne granice adekwatności określeń.
Jak menel ładnie prosi o dwa złote i opowiada, jak bardzo ich potrzebuje przez parę minut to można powiedzieć, że “męczył bułę”.
Ale jak się wydziera, każe sobie dać dwa złote bo jak nie to nas opluje, dzieci mu z głodu zdechną, żonę pobije i nie daje nam spokoju przez pół godziny to się raczej nie mówi – relacjonując komuś to zdarzenie – że spotkaliśmy menela, który nam męczył bułę o dwa złote, bo to w żaden sposób nie oddaje sytuacji: słuchacz wyobrazi sobie menela, który był upierdliwy, nie agresywny.
Nie no, od namawiania to nikt nie ma poczucia krzywdy i molestowania.
Namawianie to zachęcanie, przekonywanie, wyjaśnianie dlaczego X sprawi, że będzie super.
Namawianie namawianego nie wyrywa ze strefy komfortu. Namawiany może się zgodzić na proponowane X, odmówić, albo nie wyrażać sprzeciwu wobec dalszego namawiania.
Jeśli sprzeciwu nie ma a namawiający jest namolny, to u namawianego może się pojawić dyskomfort, potem może mu być przykro – ale potem namawiający jest już dawno za granicą tego co robić wypada i powinien odpuścić.
Jeśli namawiający doprowadza namawianego do poczucia krzywdy i molestowania, to w grę wchodzą trzy opcje:
a) namawiany udaje, że nie ma problemu i jest wspaniałym aktorem,
b) namawiany z jakiejś niezwiązanej z działalnością namawiającego przyczyny poczuł się tak szybciej niż można się tego spodziewać, ale nie protestuje i udaje, że jest okej,
c) namawiający krzywdzi i molestuje.
Tu odpadły dwie, bo namawiana nie udawała, że nie ma problemu, protestowała, wielokrotnie dawała do zrozumienia, że nie chce.
Możliwe, że Misiaczek został w ten sposób wyhodowany i żyje w przekonaniu, że tak jak jest jest super i problemu nie ma.
Ale to go nie czyni nie-przemocowcem, nie-molestatorem, nie-gwałcicielem.
Dokładnie to uczyniło większość przemocowców, molestatorów i gwałcicieli tym, kim są. Nie dotknięcie czarodziejskiej różdżki, nie jednorazowy kaprys pt. “od dziś będę psycholem“.
To ich nie czyni niewinnymi, milusimi, przytulaskami w-porównaniu-z, bo nie ma ich z czym porównywać.
Partnerka nie naprawi Misiaczka i nie zarozmawia go poważnie przez całą drogę do transformacji w prawdziwego chłopca.
Nie jest w stanie tego zrobić.
On jej nie traktuje jako równorzędnego partnera ani jako osoby równej sobie.
Gdyby znalazł powód by się zmienić, gdyby zechciał to zrobić, gdyby był otwarty na leczenie…
Bycie przestępcą seksualnym nie jest niczyim dożywotnim obowiązkiem, a zakończenie kariery w tej dziedzinie nie jest trudne.
Jest rzadkie, ale nie dlatego, że trudne i niemożliwe.
Jest rzadkie, bo chęci rzadko się pojawiają.
A chęci rzadko się pojawiają, bo o motywację do zmiany trudno.
Szczęście i spokój ofiary nią nie jest i nigdy nie będzie – to może się pojawić później, ba, powinno się pojawić później i najprawdopodobniej się pojawi, jeśli będą chęci.
Chęci się nie pojawią, jeśli przemocowiec będzie wychodził z założenia, że tak jak jest, tak mu dobrze.
Czasem, jeśli pod przykrywką gwałcącego wora po cemencie jest jakiś skrawek człowieka zdolnego do wyższych uczuć, to drastyczna zmiana sytuacji typu rozstanie może coś z niego wykrzesać, ale bez zewnętrznego wsparcia, od osoby, która zna sytuację i wie co robić (czyli zwykle lekarza) to ulotne.
Nic w tym niesamowitego.
Głębokie przekonanie o tym, że gdzieś tam są ludzie do szpiku kości źli i robią wyłącznie złe rzeczy, ale ci, których spotykamy, albo o których słyszymy tu i ówdzie budzą zrozumienie, w związku z czym na pewno są dobrzy też nie jest niesamowite.
Dobry przykład.
Czyli jednak to samo co zwykle – z całej listy przerażających praktyk wybrała sobie jedno zachowanie, skojarzyła z jakimś swoim, względnie niewinnym i jedzie.
Zapewne nie wspomniałaby o tym w równie figlarny sposób, gdyby namawiała męża nie raz przez dwie godziny, tylko sześć razy do roku – majowe, lipcowe i wrześniowe choinki poprzedzając karczemnymi awanturami, szantażami i wielodniowymi fochami: i o to, żeby kupił i przyniósł nową choinkę, i o to, że nie dość sumiennie i dokładnie odkurzał igły opadające pod poprzednimi i korniki się przez niego zalęgły w salonie.
Ale przemoc seksualna to och ach jakże znakomity temat do drwin, bo przecież to tylko kwestia nieporozumień. Albo odmiennych temperamentów: jedno lubi gwałcić, a drugie wolałoby nie być gwałcone.
Ta wiara w różne temperamenty to ściema.
Owszem, ludzie mają różne preferencje odnośnie stylu i częstotliwości – ale im wyższe libido, tym mniej czasu trzeba, żeby się zorientować, że partner/ka ma niższe.
W związku miłość do partnera jest istotniejsza niż libido.
Ona nie spada na ludzi jak grom z jasnego nieba, nie bacząc na temperamenta. Albo człowieka ciągnie do kogoś o podobnym, albo do temperamentu, który może być w jakiś sposób kompatybilny.
Niedopasowanie seksualne to problem małżeństw aranżowanych i związków z wyrachowania:
-
- on mnie nie kręci, ale ma kasę;
- ona mnie nie kręci, ale będzie dobra do stania przy garach;
- wolę facetów, ale religia mi nie pozwala a ta laska spodoba się rodzicom;
- ładna jest, ciekawe czy podatna na tresurę.
Nie ma czegoś takiego jak “kocham ją i wymuszam na niej seks, którego ona nie chce, bo mam wysokie libido”.
Ani “kocham ją, ale nie zauważam, że notorycznie nie doprowadzam jej do orgazmu, bo jestem zajęty robieniem awantur o to, żeby ona się moimi lepiej zajęła”.
Nawet wory po cemencie tak nie definiują miłości.
Ach… te opowieści o fałszywych oskarżeniach pochodzą z pierwszej ręki. Od niewinnie skazanych za gwałt.
No tak. To wiele wyjaśnia. Właściwie to wyjaśnia wszystko.
Spędziłam kilka godzin na czytaniu wątków na forach o fałszywych oskarżeniach o gwałt i jestem pod wrażeniem delikatności, empatii i ilości rzeczowych porad jakie dostają autorzy.
Coś niesamowitego.
Zero wyzywania od kretynów, którzy sami się prosili o kłopoty tkwiąc przez kilka lat w przemocowym związku, żadnych “trzeba było nie pić“, “sam jesteś sobie winny“, “nie mówię, że X ale X“, nawet “teraz to już nic się nie da zrobić” pada sporadycznie.
Może trafiłam na nieodpowiednie fora, moderowane przez osoby o zdrowych zmysłach, nietolerujące dodatkowego pognębiania człowieka, który już i tak jest w rozsypce… co nie zmienia faktu, że w życiu czegoś takiego nie widziałam w dyskusji o kobietach, które padają ofiarami przemocy seksualnej.
Żadnego powątpiewania w przedstawione scenariusze, żadnych alternatywnych WIZJI rozpościeranych zaraz po wiadomości od osoby, szukającej pomocy i wsparcia.
Nie uświadczyłam też nikogo, kto poczułby silną potrzebę wparowania w dowolny wątek i zaznaczenia, że dla niej/niego to całkowicie zrozumiałe, że ktoś może nie mieć ochoty się użerać z czyimś PTSD po fałszywym oskarżeniu.
Nie wątpię, że nie w każdym przypadku tak to wygląda, ale ciekawie wypada w zestawieniu z całkowitym brakiem ceregieli przy obchodzeniu się z ofiarami przemocy seksualnej, i tak obficie upstrzonej lamentami nad niewyobrażalnym cierpieniem fałszywie oskarżanych mężczyzn.
Nie uważam, by wyroki za gwałty były zbyt niskie.
Im surowsze wyroki, tym wyższa stawka, im wyższa stawka, tym więcej martwych ofiar.
I tym – paradoksalnie – mniej wyroków, większa pogarda dla prawa… i ostatecznie kończy się z wzrostem przestępczości, nie ze spadkiem. Surowe kary są dla poklasku i ku uciesze gawiedzi, nie spełniają w mojej opinii roli wychowawczej dla potencjalnych sprawców, ani resocjalizacyjnej dla tych już ukaranych.
Z jakiegoś powodu największy entuzjazm na myśl o dożywociu czy karze śmierci dla gwałcicieli wpadają osoby, które o ofiarach wypowiadają się w odrażający sposób. Nie brzmią mi jak osoby złaknione sprawiedliwości, tylko igrzysk.
Fantazje o okaleczaniu i torturowaniu sprawców brzmią dokładnie tak samo jak fantazje o okaleczeniu i torturowaniu ofiar, które czyimś zdaniem są czegoś winne – zgaduję więc, że u źródła nie leżą dobre chęci.
W kwestii formalnej intryguje mnie to, skąd brać tych “kilku”, dla których nie ma znaczenia, w co włożą.
Wszak gdyby wszystkim gwałcicielom obciąć jaja, nie miałby ich kto gwałcić w więzieniach – no bo kto by ich gwałcił?
Piraci drogowi, alimenciarze i oszuści podatkowi?
Wydaje mi się jednak, że zdrowy człowiek nie miewa takich fantazji.
Nie ma czegoś takiego jak kobieta o dziecięcych rysach i kształtach.
Dorosła kobieta może wyglądać na nastolatkę, ale nie na dziecko a pedofilie są zainteresowani dziećmi przed wejściem w okres dojrzewania.
Hebofil może sobie “radzić” fantazjami o seksie z dziewczynkami, ale to w wielu przypadkach prosta droga do eskalacji, bo cały czas igra i eksploruje niebezpieczne ciągoty. To realnie nie jest metoda radzenia sobie z czymkolwiek, co budzi pociąg, bo stawka jest zbyt wysoka, bez równoległych prób leczenia to igranie z ogniem.
To, że tylko niewielka część pedofili zabiera się za molestowanie i gwałcenie dzieci to prawda – co niekoniecznie znaczy, że są empatyczni. Empatia nie jest niezbędna do niekrzywdzenia, a zdolność do odczuwania jej nie jest jednoznaczna z tym, że żadnej grupy nie wyrzuca się poza nawias godnych empatii.
Bardziej przerażającym faktem jest to, że wśród oprawców dzieci, molestujących, gwałcących i mordujących dzieci wcale nie dominują osoby, których zaburzona seksualność jest skoncentrowana na dzieciach.
Dominują skłonne do przemocy osobniki, które atakują dzieci nie dlatego, że są dziećmi, tylko dlatego, że są łatwymi do obezwładnienia czy zmanipulowania ofiarami – nie pedofile, nie hebofile tylko tacy, którzy uważają, że mogą i ujdzie im to na sucho.
Na zarzuty o nieetyczności kary śmierci akurat nie, ale czemu niby oprawcy mieliby zechcieć się wieszać, skoro nawet w więzieniach znajdzie się paru niewinnych czy chorych psychicznie i całkiem sporo skazanych za nieprzemocowe przestępstwa i takich, których desperacja doprowadziła np. do włamań i którzy marzą o dniu, w którym będą mogli stamtąd wyjść i wrócić do normalnego życia?
Z czystej uprzejmości powywieszaliby się ci wszyscy najgorsi i nieuleczalni? Nie ci załamani odsiadką, zaszczuci, gwałceni przez współwięźniów?
No, taki to by ze sznura skorzystał.
Co by nie mówić, dwa lata więzienia to przyjemne doświadczenie nie jest, ale można by zaryzykować stwierdzenie, że bardziej niż sama odsiadka życie rujnowała ludzka skłonność do wymierzania “sprawiedliwości” na własną rękę.
Co to w ogóle za poroniony pomysł, żeby szykanować dzieci gościa, którego uważa się za pedofila?
Przecież ni cholery nie mogły być współsprawcami, wysoce prawdopodobnie mogły być jego głównymi ofiarami i jeszcze mocniej im dowalić?
W imię czego?
Przecież nie poczucia sprawiedliwości, nie w ramach empatii, nie z troski, z tego samego, czym obrywają wszystkie ofiary: w ramach przyjemności czerpanej ze znęcania się nad kimś, przy jednoczesnym nie narażaniu się na całkowicie słuszne oskarżenia o bycie zdegenerowanym sadystą.
Dlaczego otoczenie nie przyjęło z uśmiechem gościa, który niewinnie cierpiał przez dwa lata?
I dlaczego takie historie przekuwa się na argument za nie dawaniem wiary ofiarom i traktowaniem ich w najgorszy możliwy sposób – żeby w ten sposób uniknąć sytuacji, w których nie daje się wiary ofierze i traktuje ją w najgorszy możliwy sposób?
Jak można przeoczyć fakt, że to do szpiku kości idiotyczne?
A może i nie… może rozważając na tym poziomie po prostu wybiera się osobę lub grupę osób, których ewentualne cierpienie mniej nas obchodzi i niezłomnie walczy o tych bardziej istotnych.
Dziecko się nie demoralizuje na widok faceta w kiecce.
Całe tabuny facetów przebierały się za baby jak okiem sięgnąć, w kabaretach, szkolnych przedstawieniach, filmach, w ramach imprezowych wygłupów i sztuk teatralnych.
Reakcją patrzących na to dzieci było za moich czasów “haha, ale śmiesznie/głupio wygląda“, i nic więcej.
Nawet sto lat nie minęło odkąd mężczyźni zrezygnowali z butów na obcasie, bo konieczność jazdy konnej pojawiała się rzadziej i rzadziej, a już niektórym Świat się kończy, bo jakiś facet tak wylezie na ulicę.
Katolicki kraj, księża chodzą w kieckach, nie uświadczysz ani jednego obrazu na którym Jezus chodziłby w spodniach bez powłóczystych szat na wierzchu, a dziecko ma się demoralizować widokiem faceta w sukience.
Robienie dzieciom wody z mózgu demoralizuje.
Nie wiem, przy jakiej okazji wykopałam taką skamielinę – nie pamiętałam nawet, że to forum jest aż tak wiekowe, ale ujęła mnie ta wypowiedź.
Żal mi go i mu współczuję, bo nie skrzywdził mojego dziecka tylko cudze.
Ładnie napisane. Bez zgrywy, że chodzi o coś innego – chyba dlatego rzuciłam się na ten kąsek.
Jak wspominałam wcześniej: zdolność odczuwania empatii nie jest równoznaczna z tym, że ma się ją dla każdego.
Prawie siedemnaście lat minęło… ale czy sama mitologia umarła?
Pedofilia nie jest chorobą, “przyznał się” bo go złapali, a żal? Czego tu może być żal?
Długie lata całowania po dupie, wycierania się po konferencjach, pokazywania mordy w telewizji, zaspokajania swoich bandyckich żądz… Lepiej to miał chyba tylko Saville.
Pełnokrwisty psychopata zawsze znajdzie obrońców, w przeciwieństwie do ofiar i niewinnych.
Tolerancji na jego poczynania było aż za dużo, i pewnie dalej by się znalazła.
Każdy kto chce może każdego wrobić w różne afery i przestępstwa.
Łatwość wykonania nie ma z tym nic wspólnego. W inne typy przestępstw wrobić znacznie łatwiej, a szału nie ma – ani z częstotliwością wrabiania, ani z lamentami nad tragicznym losem cierpiących niewinnie.
Jak widzę jego nazwisko to przypomina mi się wywiad w którym stwierdził, że ordynował leczenie homoseksualizmu przy użyciu różnych bandyckich metod i nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów, bo to nie jego sprawa: zalecali to leczył, przestali zalecać to nie leczył, bywa.
I seria kwiecistych, pełnych żalu, przeprosin i pragnienia cofnięcia czasu wywiadzików, których udzielił zaraz po tym, jak już się zorientował, że może mu to zaszkodzić na autorytet.
Generalnie słusznie: standardowy partner to Misiak z chorobliwie niską samooceną, obsesją na punkcie dziewictwa i kompleksem penisa.
Udany związek z takim okazem nie wymaga szczerości, tylko walenia ściemy 24/7, zachwytów nad jego przyrodzeniem, narzekaniem na beznadziejność innych mężczyzn i zachwalaniem licznych, w większości wyimaginowanych przymiotów wybranka.
No a seksuolog częściej niż rzadziej zajmuje się doradzaniem ludziom, w jaki sposób uczynić ich przemocowe, dysfunkcyjne lub nieistniejące życie erotyczne możliwym do zniesienia, więc klasa rad dostosowana do problemów.
On doskonale wie o czym mówi, ale to nie znaczy, że samo w sobie ma sens.
Jeśli Misiak usłyszy o fantazji seksualnej bez niego, będzie cierpiał.
Ranny niedźwiedź to nic przy cierpiącym Misiaku. Udany seks z byłym/i będzie mu inspiracją do podejrzeń o brak satysfakcji pożycia z nim – no i szanujący się Misiak zgwałconej by kijem nie tknął, bo sam ma ku temu skłonności, a po kimś to się będzie brzydził.
To nie jest ironia ani zgrywa, on o tym mówił. I nie był w błędzie.
WIZJA.
Komentarz adekwatny do sytuacji w której dziewczyna nic chłopakowi nie mówi, a notorycznie godzi się z seksem, który sprawia, że czuje się koszmarnie – nie tak wyglądała komentowana historia, więc i biednego, zagubionego chłopca, który być może stał się egoistą przez słabość, nieasertywność i milczenie partnerki też nie było.
Mam wrażenie, że przeciętny człowiek, wywieziony znienacka gdzieś do Afganistanu, Nigerii czy amazońskiej dżungli, nie mający pojęcia skąd się tam wziął i nie znający słowa w języku miejscowych nie miałby AŻ TAKICH problemów z komunikacją jak to się niektórym mieści w głowie, że można mieć w związku, z osobą, którą się zna, z którą się żyje, od tygodni, miesięcy, lat…
Samo wspomnienie o doświadczeniu przemocy seksualnej przed związkiem zadziałało jak wielka płachta na byki.
To tak nie działa, że ofiary gwałcicieli robią gwałcicieli ze swoich partnerów.
Wręcz przeciwnie, są bardziej skłonne do interpretowania groźnych sygnałów na korzyść sprawcy i przeciwko sobie – biorąc poprawkę na to, że może coś im się wydaje i stały się przewrażliwione. A osobniki o skłonnościach przemocowych lgną do nich… bo do kogo mają lgnąć?
Osoba, która nie wątpi w swoją percepcję i nie usprawiedliwia cudzych zachowań na siłę po prostu nie zechce mieć z nimi do czynienia już po pierwszej czy drugiej krzywej akcji wszystko się skończy na: “źle się z tobą czuję – spadaj“.
Posttraumatyczne myślenie częściej niż rzadziej wpasuje się w schemat: “źle się z tobą czuję – ale to pewnie moja wina, nie chcę go/jej potraktować niesprawiedliwie, bo to pewnie nic takiego, jakaś drobnostka, nieporozumienie, które tylko wydaje mi się niepokojące”.
Nie było żadnych przesłanek pozwalających na domniemywanie, że “nigdy nie będą uprawiać seksu”, bo nawet okazjonalnie jej protesty nie bywały uszanowane, a i dziewczyna nie wspominała nic o tym, że jakakolwiek bliskość ją mierzi i nie ma na nią ochoty: wymuszone psychicznie i fizycznie akty seksualne ją mierziły.
Mierziłyby każdego.
Nie poprzestano nawet na stawianiu hipotez i pisaniu alternatywnych scenariuszy, w których chłopak nie ma świadomości co się z nią dzieje i co jej robi (choć oczywiście były liczne), doszlusowano gładko do robienia z niej oprawcy.
“Sprzecznych sygnałów” to się nie daje szczeniakowi, podczas wychowywania. Bo psy generalnie są głupsze niż ludzie, a młode mają mniej rozeznania niż dorosłe.
Jeśli partner wymaga równie “pedagogicznego” podejścia jak szczeniak, to nie jest kandydatem na partnera.
Związki kobiet i mężczyzn nie niosą konieczności mierzenia się z międzygatunkową przepaścią i nie ma potrzeby tworzenia ani wzmacniania tej iluzji.
Facet na tyle nierozgarnięty, by nie zdawać sobie sprawy z tego, kiedy kobieta nie ma ochoty na seks jest niebezpieczny dla siebie i otoczenia. Wymaga opieki i stałego nadzoru, bo równie dobrze może nie zdać sobie sprawy, że zostawienie odkręconego gazu, rozlanie oleju na schodach czy zostawienie resztek stłuczonej szklanki na podłodze w łazience stwarza zagrożenie.
No a jeśli radzi sobie nieźle na innych frontach, to znaczy że wcale taki nierozgarnięty nie jest – czyli jw. nie nadaje się na partnera, nie jest osobą godną zaufania, sam wymaga pomocy specjalisty, tylko co najmniej kilku dodatkowych lat na rozwój emocjonalny – i to bez gwarancji, że cokolwiek w nim się zmieni.
Wykształcenie psychologiczne nie jest niezbędną bazą, bez której przeciętny człowiek jest kompletnie w lesie.
Żaden zdrowy emocjonalnie, nieprzemocowy człowiek nie ma problemu ze zrozumieniem, że partner czegoś nie chce i źle się z czymś czuje.
To nie czarna magia.
Skoro już wspomniałam o szczeniakach, to niestosownym byłoby nie wspomnieć, że właściwie to trudno byłoby znaleźć psa, który po spędzeniu z kimś kilku tygodni czy miesięcy miałby większe problemy z poprawnym odczytaniem nastroju tej osoby – a z oczywistych względów jest pozbawiony większości ułatwień, jakie niosą ze sobą komunikaty werbalne.
Po co radzić komuś jak stworzyć lepszy związek z osobnikiem, który jest głupszy od psa?
Zabójstwo nadal jest zabójstwem, bez względu na okoliczności.
Okoliczności pozwalają na precyzyjniejszą kwalifikację czynu i dobór adekwatnie surowej kary.
Zabójstwo może być w samoobronie. Może być w afekcie. Może być starannie zaplanowane lub ze szczególnym okrucieństwem – wtedy będzie już morderstwem.
Nie należy zrównywać zabicia kogoś w walce o własne życie z zabiciem kogoś, kto właśnie ukradł Snickersa w sklepie, ani z zamordowaniem kochanka żony, ani z zamordowaniem świadka napadu np. – ale wrzucanie tego do jednego wora, jako czynów spełniających definicję pojęcia zabójstwo nie jest tożsame ze stawianiem ich na równi.
Czy Zenek, poproszony przez sąsiada o wydojenie jego dwóch krów w czasie jego nieobecności nie ma prawa powiedzieć, że “wydoił krowy” tylko dlatego, że drugi sąsiad, Staszek ma dwadzieścia krów, które też tego dnia wydoił?
Czy ma do tego mniejsze prawo?
Toć nie dość, że krów jest sześć razy mniej, to zrobił to tylko raz, a tamten dwa razy dziennie doi cały tuzin.
Osoba, która ukradła Snickersa w żabce jest złodziejem. Osoba, która włamuje się do mieszkania staruszek i kradnie jest złodziejem.
Osoba, która nie tylko kradnie, ale i kogoś bije jest nie tylko złodziejem, ale i sprawcą napaści.
Poza tym osoba, która przez lata wymusza seks na partnerce nie ląduje na spektrum przemocy seksualnej w podobnych okolicach co kradnący Snickersa w Żabce na spektrum kradzieży.
Mamy zatem do czynienia z wielotorowym wypaczaniem faktów:
Nie tylko z klasycznym wymienianiem przemocy seksualnej obok czynów, postrzeganych jako nisko szkodliwe społecznie, ale i z – może i równie częstym – twierdzeniem, że czyn uznany za mało szkodliwy społecznie nie zasługuje nawet na tę samą nazwę co robienie tego samego na większą skalę.
No i z forsowaniem nadrzędnej roli prywatnych preferencji w ocenie czynów, bo twierdzenie, że w przemocowym związku nie ma żadnych zależności i nadrzędności, a w relacji pracownik-pracodawca z całą pewnością jest…
Wyzywanie gwałciciela i ścierwa od gwałcicieli i ścierw to naprawdę dziwny kierunek, bo przecież całkiem możliwe, że facet jest po prostu głupszy od byle kundla i “nie rozumie sytuacji”?
Wykpiwanie i sprowadzanie długotrwałego problemu, opisanego w zupełnie inny sposób do “zgodziła się chociaż nie chciała i dopiero po fakcie okazało się że nie chciała” to dopiero dziwny kierunek.
Może wieloletnie wyłudzanie pieniędzy od staruszek, zastraszanie i kopanie ich warto by sprowadzić ku realności jakimś eleganckim porównaniem do przypadkowego złapania za tyłek pochylonej w sklepie kobiety, która od tyłu wyglądała zupełnie jak żona – która kręciła się gdzieś po tym sklepie i nie miałaby zupełnie nic przeciwko temu?
Albo przeredagować nieco i przedstawić w formie: “no raz pomęczył bułę, żeby mu dały dwie dychy na kino i od razu złodziej, bandyta, do więzienia go za to… no ludzie, opanujcie się“.
To jest po prostu walenie ściemy. Kłamstwo. Manipulacja. Drwina. Wypaczenie. Nadużycie. Niekompatybilne, nieadekwatne, niestosowne, szkodliwe i niepotrzebne brednie.
Snucie fantazji o tym, że chłopak jest niedorozwinięty emocjonalnie i głupszy od psa, ale niewinny krzywdzenia jest opinią, hipotezą, przemyśleniem i tak dalej – może być trafne lub nie, ale nawet jeśli trafne nie jest, jest adekwatne i przynajmniej formalnie stosowne w takich przypadkach.
Ale malowanie zupełnie innej sytuacji i odnoszenie się do niej, nie do tego o czym mowa? To toksyczna ściema, która – nawet jeśli jest objawem niepełnosprawnej percepcji osoby, która ją nieświadomie wali w ogóle nie powinno być traktowane jako wypowiedź na temat.
Co to ma niby być? Wizja tego, jak to mogło wyglądać jednorazowo? I co?
Mogło to tak wyglądać za każdym razem?
Na ile prawdopodobnym jest by człowiek, notorycznie uprawiający seks z osobą, która się na ten seks zgadza a potem cierpi, mówi, że wcale nie chciała, tylko tak jakoś jej wyszło… po prostu robił to dalej?
Bzykał sobie w radosnym przekonaniu, że tym razem to na pewno jest super obojgu? Choć wciąż okazywałoby się, że wcale nie było?
Nie wydaje mi się. Raczej miałby mętlik w głowie i w ogóle nie zdecydował się na seks bez upewnienia się ponad wszelką wątpliwość, że partner naprawdę chce.
A gdyby mimo tych starań nadal, znowu i znowu dowiadywał się, że druga strona wymusiła na sobie ten seks, popędziłby z nią do specjalisty albo uciekł z takiego związku, i to bardzo szybko, nie po miesiącach czy latach.
Z taką świadomością się nie da żyć, nie da się trwać w związku na takich warunkach – chyba, że jest się zmanipulowaną ofiarą partnera; osobą, która nie ma pojęcia, że związek może wyglądać inaczej… albo oprawcą.
Kolejna część: