Empatia powinna mieć różne oblicza, ale w kontekście przemocy seksualnej jest to zwykle mężczyzna będący “domniemanym” sprawcą.
Ciekawe ile ludzi ma świadomość, że całe to biadolenie nad dramatem niesłusznie oskarżonych o przemoc seksualną, zgwałcenia, molestowanie, pedofilię i wymuszenia już w samej idei ma głęboko w dupie los niewinnie oskarżonych.
To ideologia stworzona przez oprawców i dla oprawców. Niesłusznie oskarżeni są ofiarami, więc rachunek jest prosty.
Te lamenty nie pojawiły się po fali fałszywych oskarżeń. Nie miały twarzy ofiar fałszywych oskarżeń tylko lęk przed tragicznymi konsekwencjami dawania wiary słowom kobiet, próbujących się uwolnić od swoich przemocowych mężów.
Szczególną popularność zyskało w momencie, kiedy ofiary przemocy seksualnej zaczęły się domagać sprawiedliwości, bo jakiekolwiek oskarżenia = fałszywe oskarżenia.
To zwykle historie o duchach, gdybania i serwowanie niekonsekwentnych paradoksów: och, jak damy wiarę każdej szmacie, która stwierdzi, że została zgwałcona, to Świat się skończy, wszystkie zaraz zaczną oskarżać… ale jak damy wiarę każdemu domniemanemu gwałcicielowi, który stwierdzi, że nic złego nie zrobił, to wszystko będzie w porządku, życia ludzkie zostaną ocalone, nikt nie będzie cierpiał, nikt nie będzie miał zrujnowanego życia – no, przynajmniej nikt istotny.
Na czym to się opiera?
Na założeniu, że “JA to bym nigdy… ale inni nie mają tak wysokich standardów jak ja, nie są tak szlachetni“?
Czy na retrospektywnym: “no jasne, że częściej kogoś o coś fałszywie oskarżałam/łem niż słusznie informowałem o niegodziwościach jakich się dopuścił, więc logiczne że inni robią tak samo“?
To wybiega poza X twierdzi, że Y zrobił Z, a ja znam Y, nie wierzę w to czy Y twierdzi, że nic nie zrobił X.
Tendencja do samozwańczego występowania w obronie całkowicie obcego, niekiedy wręcz hipotetycznego Y jest silnie obecna i nie jest zrównoważona podobną porcją lamentów nad potencjalną krzywdą X w momencie, kiedy Y opowiada o swoich podbojach czy eks-wariatce – więc motywem nie jest zachowawczość przy ferowaniu wyroków, żądza zachowania bezstronności ani pragnienie nieprzykładania ręki do czyjegoś cierpienia.
Jednostki mogą mieć na myśli różne rzeczy i może nawet dobre intencje, ale ogólny trend, fala z którą płyną to syf.
No właśnie. Powinien.
Zatem jakie ma znaczenie to, że facet mógł na jakimś etapie nie zrozumieć, że partnerka protestuje?
Przecież gdyby tak było, zorientowałby się chwilę później, dwie chwile później, trzy… tymczasem mamy do czynienia z coraz agresywniejszą kontynuacją działań, więc wiemy, że to nie ten przypadek.
Mężczyzna, zestresowany, zszokowany tym, że związana partnerka mówi, że nie chce seksu.
Nie było tak, że nie miała nic przeciwko.
Przecież to artykuł – niewykluczone że po części autobiograficzny czy inspirowany czyjąś historią, ale żadnej wzmianki na ten temat nie ma – w związku z czym mamy pełne prawo założyć, że było dokładnie tak, jak opowiada narratorka – choćby na tej samej zasadzie na której nie poddajemy w wątpliwość poczynań bohaterów literackich czy filmowych (skoro już żywym ludziom nie mamy zwyczaju wierzyć).
Nawet w momencie, kiedy żaden realny facet nie jest zaangażowany w historię trzeba wziąć pod uwagę, że został pokrzywdzony kłamliwym opisem?
Zgoda na oral nie oznacza zgody na seks waginalny, zgoda na seks waginalny nie oznacza zgody na seks analny, a zgoda na seks analny nie oznacza zgody na oral.
Brak zgody na którekolwiek z wymienionych oznacza brak zgody. Ależ skomplikowane!
Zamęczyć by się można tak pytając, czy zważając na chęci i wolę partnera przy okazji każdej dziury…
Brak reakcji na pierwsze “nie”, akceptowany przez partnerkę, przyzwyczajoną do tego, że musi powtórzyć kilka razy może świadczyć o tym, że na pewnym etapie jakieś ciągoty do wymuszeń seksualnych były – bo w jakichś okolicznościach się przekonała, że pierwsze “nie” nie działa.
Ale taki mechanizm mógł też powstać przy okazji jakichś kokieteryjnych, figlarnych “nie”, po których następowało jakieś “ej, jednak tak” i jeśli funkcjonuje sobie na tej zasadzie, to żadnego “winnego próby gwałtu” nie ma.
Słowa, zwłaszcza w seksie to nie wszystko.
Są kluczowe w komunikacji, ale ogólna postawa partnera, jego zachowanie, to czy kobieta czuje się przy nim bezpiecznie i wie, że jej samopoczucie i przyjemność jest dla niego ważna też ma ogromne znaczenie.
Tu mamy do czynienia z próbą dowiedzenia teorii że zignorowanie jednego “nie” nie jest równoznaczne z byciem przestępcą seksualnym.
W pewnym kontekście może nie być.
Ale tu kontekst był taki, że związana dziewczyna, mająca już pewne seksualne doświadczenia z tym partnerem miała też poczucie, że jedno jej “nie” wystarczy w zupełności.
Na ile realne jest to, że niczemu się nigdy wcześniej nie sprzeciwiała?
To niewykluczone, choć mało prawdopodobne – ale i tak niczego nie zmienia: albo w przeszłości zdarzało jej się protestować i facet rozumiał, co do niego mówi… albo nigdy wcześniej to “nie” z jej ust nie padło, padło, a on je olał i stał się tym brutalniejszy.
Jaki sens ma gawędzenie o tym, że można się bzykać ku obopólnej ekstazie, rzucając sobie przy tym setkami “oj nie, oj nie, nienienienienie“?
Jedno nie z “nienienienienie” czy rzucone figlarnym tonem “nie”, robiące u kogoś za podstawę gry wstępnej u osób, dla których jasne jest, że sprzeciw komunikują sobie w inny sposób nie ma tej samej wagi co “nie” osoby, która kokieterii tego typu nie praktykuje.
Tak pierwszy przypadek jak i drugi to wyjątkowe sytuacje – czy rzadkie, czy nie rzadkie – bez znaczenia.
Jak osoba, której stylu komunikacji nie znamy mówi nam “nie” to miejsca na swobodę interpretacji nie ma.
Wśród kobiet nic nie pokutuje, ofiara jest zawsze na straconej pozycji, jakiej płci by nie była.
Szykanowania zmuszania do seksu oranego nie rozumiem.
Nie wyobrażam sobie, by mężczyzna otwierający się na forum z taką traumą zebrałby większy łomot niż zmuszana do seksu oralnego kobieta. Mniejszy też nie. Ofiara jest ofiarą i jak można zaaplikować victim blaming, to nikt nikomu w końcówki nie zagląda.
Przemoc kobiet wobec mężczyzn też stara jak Świat. Kobiety są ludźmi, nie worami do bicia. Przemoc której doświadczają nie ulatuje w próżnię, nie jest obojętna dla otoczenia.
Forma przemocy nie ma większego znaczenia. Osoba, która ma ku niej skłonność wybierze najwygodniejszą, najbardziej odpowiadającą jej metodę i będzie ją stosować.
Nie wiem, jak można by przeforsować tezę, że wymierzona w mężczyznę przemoc w formie “nie dam Ci dopóki nie zrobisz x” nie ma związku z patriarchatem.
Czemu postrzega seks przez pryzmat “dawania mu”? Czemu majsterkowanie jest w tak oczywisty sposób jego domeną?
Co, jeśli nie patriarchat w ogóle tworzy opcję “zagrywania dziećmi”?
Ciężko grać dziećmi, jeśli oboje są w równym stopniu zaangażowani w ich wychowanie, a sądy w razie rozwodu domyślnie przyznają opiekę 50:50 – bez zakładania, że ojciec nie będzie się umiał nimi zająć, a matka ma psi obowiązek się z nimi użerać za groszowe alimenty, albo i bez nich?
Ludzie nie przyznają się do doświadczania przemocy, bo ofiary są postrzegane i przedstawiane jako idioci, którzy sami się o to proszą: zbyt słabi, by się obronić; zbyt głupi, by tego uniknąć; zbyt chorzy na umyśle by traktować ich poważnie przez sam fakt, że ktoś ich kiedyś krzywdził.
To, że facet jest w domyśle w gorszej sytuacji, jeśli kobieta się nad nim znęca to też patriarchalny wykwit.
Oczywiście, że każdy może. Tak w dzisiejszych jak i w każdych. Idea fałszywego oskarżania ludzi o (dowolny gorszący czyn na topie) nie jest nowością.
Strach przed byciem fałszywie oskarżonym nie powinien być motywacją dla zostawiania otwartej furtki dla większej liczby sprawców – ot, żeby mogli się wykpić, i żebyśmy się w razie czego i my, z naszą niewinnością się na to załapali.
Człowiek fałszywie oskarżony jest ofiarą.
Przed fałszywymi oskarżeniami można się chronić równie skutecznie jak przed przemocą seksualną przy użyciu rad o nie spacerowaniu nocą po lesie, nie upijaniu się na imprezach i niezapraszaniu do domu obcych mężczyzn. Czyli… ze średnią skutecznością.
Ktoś “po fakcie” zgłosił na policję, że nie pamięta nocy z kimś, nie ma dowodów, obdukcji, badań i nie jest domniemaną ofiarą lub jest, ale nie twierdzi, że został/a zgwałcony/a i ten ktoś poszedł do więzienia?
Za gwałt? Morderstwo? Kradzież? Czary?
W jaki sposób taka anegdota albo i sto takich udokumentowanych przypadków powinno – ba, mogło wpłynąć na zliberalizowanie czyjegoś stanowiska odnośnie postrzegania olanego “nie” w kontekście seksualnym za zgwałcenie?
W anegdocie nie było mowy o żadnym “nie”, żadnym olanym przez kogokolwiek “nie”, ofiara nie twierdziła, że została zgwałcona, ale ktoś poszedł do więzienia, więc to nie problem z jakimś obłąkanym wymiarem sprawiedliwości czy brakiem garści kluczowych detali w przedstawianej historii, tylko dobry przykład na to, że zgwałcenie kogoś mimo sprzeciwu powinno być zdekryminalizowane… żeby zmniejszyć skalę problemu jakim są fałszywe oskarżenia?
Nie widziałam równie nieadekwatnego przykładu co najmniej od czasu poprzedniego screena, w którym ktoś podsunął jakąś analogię – czyli niezbyt dawno, bo zasoby bogate.
Chyba, że pomysł jest taki, by w ogóle zlibertynizować definicję gwałtu i karać wyłącznie wybitnie brutalne i oczywiste czyny, których dopuszczono się w obecności grupy wiarygodnych świadków, prokuratora i policyjnego fotografa, dokumentującego całe zajście.
Ale w jaki sposób to miałoby wpłynąć na ograniczenie ryzyka stania się ofiarą fałszywego oskarżenia?
Aaa… fałszywego oskarżenia o gwałt… bo udowodnienie zgwałcenia na imprezie, w związku, po randce i na grillu graniczyłoby z niemożliwością. Ach, taka filozofia. Cymes.
Bez udowodnienia winy nie ma kary. Niekoniecznie nie ma przestępstwa.
Wielu heteroseksualnych facetów lubi w tyłek. Można trafiać tylko na takich, albo tylko na biseksualnych, zagalopować się i o…
Złotousty troll.
Może ktoś uniknie oskarżenia o gwałt… dzięki temu, że jakaś ofiara zachowa się inaczej – bo zestawu porad dla chętnych do zaskakiwania kobiet przypadkowym seksem, acz nie chcących jednocześnie zostać gwałcicielami ani widu ani słychu.
No nie. Dla osoby fałszywie oskarżającej składanie zeznań raczej poniżającym nie będzie, bo żadnych bolesnych wspomnień ponownie przeżywać nie będzie musiała – więc to akurat nietrafne.
Czy kolega zgwałcił dziewczynę, czy nie zgwałcił pozostaje niejasne – po tonie należałoby założyć, że “oczywiście” nie.
Czyli on nie zgwałcił, ona nikomu nie powiedziała, ale go tym szantażowała, więc na pewno przed policją nie miałaby oporów i tę policję małym paluszkiem okiwała, bo była prawdziwą geniuszką zbrodni?
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mamy do czynienia z lekką przesadą, zwłaszcza w okolicach tekstu, że każdego tak można oskarżyć.
No, teoretycznie każdego można, ale udowodnić winę tylko osaczonemu nieszczęśnikowi, wrobionemu dzięki fałszywym dowodom i może zeznaniom jakichś łżących do żywego świadków… w jaki sposób danie wiary dziewczynie, która opowiada, że została zgwałcona po alkoholu wpłynie na zmniejszenie skali fałszywych oskarżeń? – które i tak pojawiają się ekstremalnie rzadko (przynajmniej w policyjnych raportach, bo bazując na ludzkich opowieściach można by podejrzewać, że jest ich kilkakrotnie więcej niż zgłoszeń w ogóle).
Przyzwolenie na przemoc tego typu wobec kogokolwiek jest nie na miejscu.
Jaką niby “szmatę” się tak traktuje?
Granica nie jest cienka, ale trudno się zorientować co, gdzie, kiedy jest nie tak, skoro całe pokolenia mamy wyhodowane na porno i legendach ludowych.
Ryzyko, że wszyscy ci biedni, nieświadomi niewłaściwości swojego zachowania chłopcy skończą w więzieniach, bo źle zinterpretują sytuacje jest żadne.
A lamenty srogie, i obfitują w tragiczne scenariusze, w których na skutek takiego certolenia się między partnerami do jakiegokolwiek seksu w ogóle nie dochodzi, bo nienakłanianej przemocowo lasce może się nigdy nie zachcieć seksu.
Tylko co to za seks, skoro dobrowolnie i bez nacisków w ogóle by go nie było?
Ani na miłość, która nie rani, ani na namiętność, która nie budzi poczucia winy, ani na bliskość, która jest po prostu dobra i przyjemna w takim układzie miejsca nie ma.
To wszystko bazuje na założeniu, że tak jak jest jest dobrze, bo dla wielu “podobno” nie ma w tym nic złego.
Nie widzą problemu i tak dalej.
Jak dwoje ludzi nie widzi problemu w takim traktowaniu się, a oboje mają świadomość, że zdrowa opcja to nie jest (tylko albo niezdrowa, albo to kwestia preferowanej stylistyki), to co w ich życiu zmieni fakt, że innym to nie pasuje?
Szacun dla ciotki za rezygnację z ozdobników i nie stosowanie wybiegów uniemożliwiających dyskusję.
Klasyczne:
“Mówię to, ale wcale tego nie mówię – więc wyskakiwanie z argumentami, które miałyby mnie przekonać, że się mylę (gdybym to mówiła) są nie na miejscu – a przemawiających za słusznością tego nie potrzebuję (bo przecież sama je przedstawiam): jedyną rzeczą, którą musisz zrozumieć to, że tak naprawdę myślimy tak samo, tylko Ty możesz jeszcze nie rozumieć że się ze mną zgadzasz.”
jest moim zdaniem znacznie gorsze, bo pod wpływem tego człowiek po prostu głupieje.
Stawiając się na miejscu np. takiej ciotki, która przez dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści albo i więcej lat żyła w takim przekonaniu można skończyć w naprawdę niewesołym miejscu. Wszak więcej niż prawdopodobne, że uznawszy to za fakt kierowała się tym w życiu.
Oceniała sytuacje, które dotyczyły czy to jej, czy innych osób, opierając się na tym.
Bezpieczniej, przyjemniej, spokojniej jest nadal się tego trzymać niż mierzyć się ze świadomością, że to złe i że nie powinno tak być, bo przecież całe ludzkie życia mogłyby – i najprawdopodobniej wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyby nie wierzyli święcie w taką np. bzdurę.
Z dwojga złego chyba łatwiej pogodzić się z tym, że się samemu, z własnej głupoty podjęło złe decyzje, niż że decyzje były złe, chęci jak najlepsze, ale ktoś nam wcisnął kit (i to taki, który zapewne budził jakiś wewnętrzny sprzeciw, który się zdusiło, bo “wszyscy dookoła”).
To kolejne miejsce w którym wyłania się problem z twierdzeniem, że sprawca jest zawsze winny w 100%.
Tzn. problem dla mnie – bo jak już wspominałam: nie uważam by był.
Skoro np. tu, na screenach powyżej mamy wypowiedzi dziewczyny, która przyznaje, że zawsze myślała, że gwałtu nie ma, jak się ten seks jakoś na kobiecie wymusi, a ona się nie szamocze ani nie krzyczy; albo zmaca, żeby chętniejsza była, choć mówi, że tego nie chce… to czy niemożliwym byłoby znaleźć gościa, wyhodowanego na tych samych przekonaniach?
Któremu nikt tak naprawdę, tak serio, poważnie, spokojnie nie powiedział, że tak się nie robi?
Przecież nastoletnich chłopaków i młodych mężczyzn notorycznie spisuje się na straty: “i tak nie posłuchają“, “sami powinni się domyślić“, “edukujmy przede wszystkim dziewczynki”.
Ilu z tych dzisiejszych gwałcicieli by nimi nie było, gdyby nie żyli w przekonaniu, że to jest zupełnie normalne, naturalne, właściwe czy tolerowalne zachowanie, by na protestującą dziewczynę naciskać, a z pijanej “skorzystać”?
Ciekawostką jest, że jedyną podstawą do stwierdzenia, że sytuacja z wątku wyglądała tak, że oboje byli pijani i doszło do konsensualnego stosunku i porannego moralniaka dziewczyny było to, że napisała do niego z pretensjami na fejsie.
Tyle wystarczy, by mówić o “zupełnie innych sytuacjach” – fantazje.
I to czyste fantazje, bo w podanej historii nie było mowy o zdradzie: dziewczyna wyraźnie zaznaczyła, że dowiedziała się o zdarzeniu, które miało miejsce ZANIM byli razem.
Ale na wypadek, gdyby sytuacja nie była jednoznaczna, warto bezzwłocznie doprecyzować, co się ma na myśli:
I oszczędzić komukolwiek luksusu wątpliwości względem tego, co się za tą interpretacją kryło.
Ktokolwiek jest zdolny do podjęcia aktywności seksualnych jest mniej pijany, bardziej przytomny i bardziej świadomy tego, co się wokół niego dzieje niż ten, kto leży nieprzytomny.
Nie mamy już większych problemów z oczekiwaniem od pijanego osobnika świadomości, że w tym stanie za kółko mu wsiadać nie wolno. Jak pijany by nie był.
Czysta magia, że w momencie kiedy takich komunikatów jest mnóstwo, ewenementem jest by ktoś się faktycznie pijany ładował za kółko nie wiedząc, że nie powinien tego robić. Jak ktoś to robi, to albo uznaje, że jego potrzeba komunikacyjna jest o niebo istotniejsza od bezpieczeństwa innych użytkowników ruchu drogowego, albo widzi się jako super ekstra mistrza kierownicy po pijaku nawet, kiedy jest trzeźwy.
To, że ktoś się ubzdryngoli w trzy dupy i potańczy na stole, zarzyga kanapę, albo opowie historie, których nazajutrz nie będzie pamiętał nie czyni go durnym i nieodpowiedzialnym. Alkohol do tego służy, żeby ludziom szumiało we łbie, migotało za uszami, rozluźniało i ułatwiało zabawę.
Nie szarżowałabym z stwierdzeniem, że osoba zdolna oddawać się czynnościom seksualnym na nieprzytomnym partnerze myśli inaczej niż na trzeźwo i nie umie realnie ocenić sytuacji.
Skąd brałaby się cała ta narracja z biednymi chłopcami, którzy źle zrozumieli, myśleli że szmata nie ma nic przeciwko, gdyby te czyny budziły w nich samych zgorszenie i niedowierzanie: jak mogli coś takiego zrobić? Do czego byłaby potrzebna? Żeby usprawiedliwiać co? – skoro na trzeźwo “wszyscy” uznają to za niedopuszczalne, niestosowne i złe?
Nie tylko chłop ma się zastanawiać, czy towarzyszka na trzeźwo też miałaby ochotę na seks.
Każdy powinien to sobie rozważyć.
Nie zawsze da się ocenić w jakim stanie jest druga osoba – no, nie zawsze.
Ale łatwiej się pomylić gawędząc z kimś na balkonie, trudniej zabierając się za seksy.
W momencie, kiedy ktoś się ledwo rusza, jest naszym bratem, narzeczoną najlepszego kumpla czy osobą potencjalnie niepełnoletnią nawet nie ma o czym gadać. Alkohol nie zabiera ludziom możliwości korzystania ze wspomnień i doświadczeń zdobytych na trzeźwo, jednocześnie pakując całą moc w penisa.
Że ona była pijana, to sama sobie winna, a że on pijany i gwałcący, to pewnie skołowany i sam nie wiedział, co ma czynić.
Wcześniejsza gotowość na seks i chamskie odzywki nie upoważniają do robienia z kobietą co się komu żywnie podoba. Nie wspinała się na Rysy zimą w adidaskach, żeby ją mogła dopaść bezwzględna siła przyrody i zimowych żywiołów. Facet to nie front atmosferyczny, wie co robi, a cała hipoteza nie trzyma się kupy.
Zakładając że nie dosłyszał jej sprzeciwów, przeprosin, próśb o opuszczenie mieszkania. Skonsternowany był całą sytuacją, alkohol szumiał mu w głowie, myślał, że będą seksy… to czemu nie kontynuował względnych czułości? Jakby to wszystko przegapił i nie zrozumiał, to zachowywałby się tak jak wcześniej – wszak zgodnie z jego wiedzą nie było żadnego bodźca zmiany postępowania.
Był coraz brutalniejszy… dlaczego? Bo “każdemu się może zdarzyć“? Nikomu się ot tak nie zdarza.
No to, że nastolatkowie są seksualnie niewyedukowani to nie jest powód, żeby ich ignorancję chronić jak ginący gatunek chrząszcza gnojarza.
Jeśli facet nie zdaje sobie sprawy z tego, że istnieje możliwość niechęci na seks a sprzeciw partnerki należy uszanować to nie jest to problem, któremu owa partnerka byłaby w stanie zaradzić jakąkolwiek szczerą rozmową.
Przecież to nie jest sytuacja typu facet wyhodowany w przekonaniu, że zmuszanie kobiety do seksu i obłapianie jej mimo protestów jest właściwym zachowaniem spotyka kobietę, która ma wbite do głowy dokładnie to samo i nawet nie protestuje, choć ochoty nie ma, a w rezultacie oboje nieświadomie robią sobie krzywdę.
Taki problem można rozwiązać szczerą rozmową, którą musiałby zainicjować ktoś z zewnątrz, ktoś ze świadomością której im brak – i po tym faktycznie, mogliby się migiem poprawić i żyć długo i szczęśliwie.
Tu bohaterka historii wielokrotnie komunikowała, że nie chce, sprzeciwiała się stosunkom, a jej stanowisko było konsekwentnie ignorowane.
Nawet jakby facet był głupi jak but, świeżo wypełzły spod kamienia i niezwykle wygłodniały krytycznych uwag względem swojego zachowania – ale taki zacząłby łapać o co chodzi już po pierwszym “nie”, opatrzonym stosownym wyjaśnieniem klasy “nie” znaczy że “nie mam ochoty”. Normalna rozmowa byłaby wystarczająca.
Nie mogę powiedzieć, żebym nie umierała z ciekawości, co zasługiwałoby na miano “błędu” lub “dużego błędu”, skoro wielokrotne olewanie sprzeciwów partnera/ki, komunikującego/j brak ochoty na seks jest “najmniejszym błędem“.
Cóż za wspaniały zwrot akcji.
Stereotypy skądś się biorą, to prawda: jedne z niewiedzy, inne ze złośliwości, jeszcze inne z WIZJI i mitologii a sporo innych wynika ze złej interpretacji faktów.
Osobiście nie zauważyłam żadnych istotnych różnic między mentalnością europejską a arabską. I w sumie żadną inną.
Największe różnice tkwią w upodobaniach kulinarnych i preferencjach higienicznych, poza tym z grubsza wsio rawno.
Brak edukacji, bieda, desperacja, post-inter-pre wojenna trauma wpływa destrukcyjnie na społeczeństwo.
Media nie są zainteresowane opowiadaniem historii normalnych ludzi, wolą podrasowanych odpowiednią narracją degeneratów.
A że klasyczny, arabski donżuan, wyruszający na europejskie łowy jest raczej złamasem niż porządnym człowiekiem – cóż, klasyczny europejski donżuan, wyruszający na afrykańsko-azjatyckie łowy jest zwykle równie odrażającą mendą.
Mało to kobiet w Polsce zostało oskarżonych o upijanie się w miejscu publicznym, prowokowanie gwałciciela i chęć zrujnowania życia dobremu chłopakowi stekiem fałszywych oskarżeń? Gdyby nikt ich nie stopował, płonęłyby zdziry na stosach jak zwykliśmy to czynić w dawnych, dobrych czasach.
Mało Azjatek i Afrykanek przeszło gehennę po tym, jak zachodni Miś przestał być miły i czuły a zaczął ją traktować jak swoją niewolnicę seksualną i służącą na pełen etat? Wiele krajów na obu tych kontynentach obwarowało się przepisami zakazującymi międzynarodowych adopcji po tym jak dzieci zostały zatorturowane na śmierć przez swoich europejskich i amerykańskich “rodziców”.
Strach przed zaangażowaniem się w związek z gościem, który nie rokuje, bo albo już zachowuje się fatalnie, albo mamy wszelkie powody podejrzewać, że jest nosicielem wysoce szkodliwych i potencjalnie niebezpiecznych dla nas przekonań jest dobry, uzasadniony, trzeba go słuchać.
Żeby mieć pogląd, trzeba mieć ogląd.
Z dwojga złego bardziej od rasizmu niepokojące jest tu przekonanie, że dokładnie to, czego można by się obawiać w związku z dowolnym Arabem nie jest jasnym sygnałem alarmowym w momencie, kiedy żadnego Araba w związku nie ma.
To by była niezła rada, gdyby nie była mowa o przemocy seksualnej, a problemach wychowawczych z dwuletnim szympansem.
Facet w ferworze wylewania na nią swoich pretensji powiedział, skąd to się wzięło, zakomunikował, że wie jak ona się z tym czuje i że bardziej interesują go jego własne emocje, a niezrozumienie pobudek dziecka, które “nigdzie nie zgłosiło” czynów pedofilskich wymaga powrotu do opcji z szympansem.
Po co pytać o coś, co zostało już powiedziane?
Jeśli domniemanie czyichś dobrych intencji wymaga naginania i negowania przedstawionych faktów, to raczej nie wynika z przekonania, że te dobre intencje to wiarygodny scenariusz.
Nie. Nie. Nie.
Że mężczyźni często ukazują swój gniew atakując – to prawda. Kobiety również.
To, że mężczyznami, częściej niż kobietami miota złość i frustracja z bezsilności nad czyjąś krzywdą, której nie mogą w żaden sposób powstrzymać, bo to już się stało – też prawda.
Ale że mężczyźni chcąc wyrazić wsparcie atakują osobę, którą tak bardzo chcieliby obdarzyć tym wsparciem – to kompletna bzdura.
Mechanizm atakowania, poniżania, pouczania i “motywowania” ofiary do działania, ogarnięcia się i co tam sobie kto jeszcze umyśli istnieje, jest powszechny, ale nie jest sprzężony z płcią męską.
Gość może być kompletnie pozbawiony umiejętności rozmowy na takie tematy, może nie mieć pojęcia jak się zachować, albo być wyuczony, że z ofiarami trzeba ostro, bo się nie ogarną i powyższe mogłoby go nie czynić kompletnym złamasem, ale dobre chęci tak nie wyglądają, a tresura tak.
Skoro dziewczyna już chodziła na terapię, która pomogła jej z innym problemem i on ma tę świadomość, to nie błądzi w ciemnościach.
Nie wybuchł po tym, jak olała jego propozycję wspólnego pójścia na terapię czy na spotkanie z psychologiem, który pomógłby im się przygotować na pójście na policję i zgłoszenie tych zdarzeń.
Milczał, milczał, milczał, wspierał, wspierał, wybuchł, wydarł się na nią i obwinił ją o pedofilię po czym zgrabnie przeszedł do udawania, że nic się nie stało.
To nie jest zachowanie troskliwego chłopaka, nieradzącego sobie z cierpieniem dziewczyny i przerażonego wizją innych, potencjalnie krzywdzonych dzieci.
Pewnie można by znaleźć coś, co by czyniło jego zachowanie zrozumiałym i mniej wstrętnym, ale niewłaściwym jest sugerowanie, że za czymś takim zwykle czai się coś normalnego i dobrego, spętanego problemami z komunikacją.
Ależ to nie ta odrobina racji jest tu problemem.
Taką samą odrobinę racji będzie miał rodzic, bijący dziecko za jedynkę ze sprawdzianu, na który się nie nauczyło bo grało na komputerze – wszak słusznym byłoby dziecko skarcić i pouczyć na temat rozsądnego gospodarowania czasem.
Ta odrobina racji nie powinna przysłaniać faktu, że rodzic postąpił źle i prawdopodobnie po części wyładowywał na dziecku własną frustrację, za to że nie chciało mu się dopilnować, by zagubione w sytuacji dziecko znalazło równowagę między tym, co postrzega za chwilowe źródło relaksu (czyli grą) a długofalowego spokoju (czyli odrobiną gry ale i dobrze napisanym sprawdzianem, który nie będzie go gnębił później).
Skoro pierwsze i drugie będą winne krzywdy kolejnych, to trzecie i czwarte będą winne krzywdy piątej, a kolejne, nieświadome, że nie są pierwszymi…
Skąd w ogóle pomysł, że ona była pierwszą albo drugą? Równie dobrze mogła być dwudziestą i czterdziestą piątą.
Jakie to ma znaczenie? Ile by tych ofiar nie było, problem w tym, że żadna z nich nie czuła, że zostanie wysłuchana, że ma się do kogo z tym zwrócić, że może się z tym do kogoś zwrócić, że to nie one są winne.
Budowanie jeszcze większego poczucia winy rozwiązuje tylko problem nadmiaru frustracji u osób, wściekłych, że do tego doszło.
Prędzej odstraszy inne osoby, z podobnymi koszmarami od mówienia czegokolwiek komukolwiek, żeby nie zebrać łomotu za to, że tak długo milczały a te już zaszczute wpędzi w załamanie nerwowe niż zaprowadzi jakiegoś pedofila za kratki.
Nie było żadnego wałkowania przez kilka lat.
Była mowa o kilku miesiącach, na przestrzeni której dziewczyna powoli zdawała sobie sprawę z tego, co ją spotkało przed laty i czym było.
Gdyby to trwało kilka lat i donikąd nie zmierzało, polegało wyłącznie na masochistycznych sesjach wspomnień i płaczów z udziałem partnera, to “wymięknięcie” byłoby zrozumiałe.
W kontekście kilku miesięcy nie jest. Żeby było, trzeba z nich zrobić lata.
Bez tej drobnej poprawki zachowanie tego “partnera” nie mieści się w głowie.
Terapia jak najbardziej może polegać na pogawędkach przy kawce.
Gawędzi się, gawędzi, gawędzi… aż dochodzi się do źródła problemu. Boli tu i ówdzie, czasem bardzo, ale ciągły ból i rozgoryczenie świadczy raczej o nieudolności terapeuty niż o “prawdziwości” terapii.
Terapia to spotkania/rozmowy – raz, dwa, trzy razy w tygodniu, po godzince, dwie. Rzadko bywają krótsze niż pół roku, chyba że to faktycznie kwestia paru rozmów dla poukładania myśli, nie terapii per se. Człowiek, utrzymywany przez terapeutę tygodniami w stanie “ból, płacz i rozgoryczenie” prędzej go wykończy niż pomoże.
Co do zabierania głosu – bzdura. U schyłku ubiegłego millenium i progu obecnego, wciąż w narodzie trwało silne przekonanie, że dzieci nie mają nic lepszego do roboty niż wymyślać bajeczki o tym, że są obmacywane i gwałcone, celem zwrócenia na siebie uwagi.
Może i by uwierzyli, gdyby sprawca był osobą, której nie znoszą, ale tak to się jakoś zwykle niefortunnie układa, że ludzie, których rodzice nie znoszą raczej nie mają dostępu do ich dzieci i to nie oni są sprawcami.
Jedyne, co ten łepek może mieć na swoją obronę to – o ironio – że źle zrozumiał sytuację.
Że w momencie kiedy wybuchał nie miał pojęcia, że ona się z tym wszystkim dopiero mierzy, że wszystkie te straszne wspomnienia wróciły niedawno.
Że nie ma wielkiego pojęcia o przemocy seksualnej i stworzył sobie w głowie prawdopodobny w jego mniemaniu scenariusz, w którym ona od początku wiedziała, co ją spotkało, jak to na nią wpływa, i że od lat po prostu to wszystko rozpamiętuje a od pewnego momentu zaczęła i jego w to angażować.
Doprawdy niespotykanym jest, że ludzie, których coś nie dotyczy rozmawiają o tym ze spokojem, a ci zaangażowani się szarpią.
To by się nie załapało na top10 paradoksów minuty.
Ten kurs był raczej skierowany na naukę umiejętności odróżniania fake newsa i ułańskiej fantazji, miotającej autorem tekstu od rzetelnego artykułu, nie na przygotowanie czytelniczek do transformacji w Mrs. Marple.
“Trudne sprawy” i paradokumenty to social fiction.
Nie są nawet luźno oparte na faktach, to niskobudżetowe opowiastki, służące wyłącznie rozrywce i nie powinny być traktowane jako źródło wiedzy o Świecie.
Można zaryzykować stwierdzenie, że kurs nie zdał egzaminu w praktyce. A ten post potwierdził moje najgorsze przypuszczenia. Latami zachodziłam w głowę, skąd ludzie biorą te różne dziwne historie, z którymi nigdy się nie spotkali, a jednocześnie uważają za powszechne, a o których ja słyszałam tylko w paradokumentach.
Zupełnie nie-fun fact: tego dnia, kiedy media zaczęły bombardować informacjami o “porwanej” Madzi z Sosnowca puścili odcinek, idealnie streszczający całą historię – tylko, że wtedy oczywiście tego nie wiedziałam. Jak się do-wiedziałam, to pognała m w te pędy sprawdzać, czy to była pierwsza emisja czy druga (puszczali zwykle ten sam odcinek rano i popołudniu tego samego dnia, albo popołudniu jednego dnia i rano dna kolejnego), ale w jedynym programie telewizyjnym jaki dorwałam odcinki nie były numerowane, a w internetowych archiwach w ogóle słabo się to pokrywało z faktycznym programem.
I tak się zastanawiam do tej pory – czy to był zbieg okoliczności, czy cynizm osoby odpowiedzialnej za to, który odcinek puszczą tego dnia, czy powtórka, która mogła posłużyć za inspirację albo “znak” od losu.
Nie ma co kombinować. Biorą je z paradokumentów. Niewyczerpane źródło.
Moje zdanie odnośnie tamtej historii zmieniło się o przysłowiowie 360 stopni. Kłócąc się na bieżąco zakładałam, że gość zrobił to, co zarzucała mu tamta dziewczyna.
Potem przez moment miałam ochotę odszczekać, bo uświadomiłam sobie, że sama mam parę takich spektakularnych wiadomości, rąbniętych gdzieś do kogoś, na jakimś komunikatorze, którego normalnie nie używam, albo w jedynym smsie jaki wysłałam i nie ma to tam żadnego dalszego ciągu i czort jasny wie, co by sobie z tego wywnioskował jakiś niezależny czytacz. Więc może jednak nieporozumienie i tylko coś, co wygląda jakby… ale wcale tym nie jest.
Powyższe dość szybko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo dyskusja na temat “czy X w takich okolicznościach może być niewinny?” transformowała w “nawet jeśli ją zgwałcił, to sama była sobie winna, a w związku z tym to w ogóle nie był gwałt”.
Wszak pijana osoba nie ma możliwości zareagowania, gdy dzieje się coś, co albo w tym momencie, albo po wytrzeźwieniu okaże się jednak nie po jej myśli…
Zatem “nie jej wina” czy jednak dokładnie jej wina?
Eksplorując motyw:
A może dziecko miało na głowie czapkę i jeszcze kaptur, bo było zimno i w ten wybitnie nieodpowiedzialny sposób ograniczyło sobie pole widzenia?
Może gdyby nie to, jednak zdołałoby go zauważyć wcześniej i uciec?
A może lampiło w telefon i skupiło się na ekranie zamiast na otoczeniu?
Takie zachowanie ogranicza percepcję porównywalnie do alkoholu
Czyż – gdyby motywacją nadrzędną było zwiększanie bezpieczeństwa – nie powinno chodzić o to, by w każdej sytuacji wyszukiwać czynniki, ograniczające możliwość reakcji i dążyć do zwiększenia ludzkiej świadomości na tym froncie?
Tu w grę zaczynają wchodzić te opiewane przez poetów różnice kulturowe.
Dla wielu osób to zupełnie abstrakcyjny scenariusz: wygrzmocić się z kimś w szale namiętności ku obopólnej uciesze, po czym… – nie jestem pewna, co za bodziec się w tym miejscu pojawia, ale oddziałuje na tyle mocno, że jedna z grzmocących się uprzednio stron (zwykle kobieta) zaczyna wylewać pretensje o to, że w ogóle do czegokolwiek doszło.
Dla równie wielu innych zupełnie abstrakcyjnym założeniem jest, że takie zachowanie to ewenement, nie zasługujący na miano najbardziej prawdopodobnej czy nawet “całkiem” prawdopodobnej opcji.
Zaliczam się do tej pierwszej grupy. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
Żadna koleżanka nigdy nie stwierdziła, że żałuje bzykania do tego stopnia, że nienawidzi faceta.
Kilkanaście lat temu czytałam całe mnóstwo pamiętnikowych blogów regularnie i przeglądałam pięć razy tyle… no różne rzeczy ludzie wypisywali, naprawdę różne, sporo głupot, obsesji, ewidentnych problemów emocjonalnych i nadmiaru informacji na temat cudzego życia wewnętrznego… i żadna blogerka nie wyjechała z tekstem, że tak gościa nie znosi, że oskarży go o gwałt, ani że tak żałuje seksu, że zrobi co w jej mocy, by się na gościu zemścić.
Nie, że “mało”, “rzadko”, “parę razy” czy “raz”. Nigdy. I jestem pewna, że nigdy, bo polowałam na przykłady już w czasach przedblogowych. I nic. Żywcem nic nie znalazłam.
Półtora roku bardzo regularnego i intensywnego czytania postów na kobiecym forum i też nie trafiłam na żaden post, w którym użytkowniczka prezentowała taki tok myślenia.
Oczywiście nie jest to dowodem na to, że do takie rzeczy nie mają miejsca nigdy i nigdzie – takiej tezy nie stawiam, ale jestem sceptyczna wobec czegoś, co zdaniem kilkudziesięciu (ba, pewnie kilkuset) jest rzeczą do której dochodzi notorycznie, a przesłanek, dowodów i przykładów na to tyle, że zaczyna grać w jednej lidze z Yeti.
Coś tu jest nie tak: albo moja percepcja mocno nawala, albo ktoś komuś sprzedał ostrą ściemę i liczna grupa ludzi medytuje nad tulpą.
Lata minęły a ja dalej nie jestem przekonana.
Sceptycyzm ma różne oblicza.
W danej sytuacji: ktoś trafia na wiadomości, które wydają się świadczyć o tym, że ich odbiorca kogoś skrzywdził. Nie zna nadawcy, nie dowierza, że odbiorca mógłby być zdolny do popełnienia tego czynu lub zatajenia takiej sytuacji.
Sceptycyzm mógłby się kręcić gdzieś w okolicach: a może to tylko tak wygląda?
Może np. rozmawiali przez telefon i przesłała mu jakiś cytat, albo niezwykle barwnie i emocjonalnie wyraziła swoje zdanie na temat tego, że nie oddał jej pożyczonej dychy, chociaż obiecał.
Na ile to prawdopodobne? Pierwsze mało, drugie jeszcze mniej – ale nie niemożliwe.
Znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że do krzywdy jednak doszło – a to z kolei zostawia nas z trzema możliwościami:
– adresat wyrządził krzywdę z premedytacją,
– doszło do krzywdy, ale adresat poczynił je bez premedytacji,
– do niczego nie doszło, adresata skrzywdzono podłym pomówieniem.
Bazując na czort wie czym te “bardziej sceptyczne” względem winy prezentują te dziwne założenia.
Skąd wiedza/przypuszczenie, że rzadko się zdarza, by ofiara gwałtu nawrzucała sprawcy w prywatnej wiadomości i nic z tym dalej nie robiła?
Na pewno do tego nie dochodzi w momencie, kiedy ofiara nie zna tożsamości sprawcy, albo żyje z nim pod jednym dachem.
To “rzadko/często” powinno się odnosić wyłącznie do grupy spełniającej z przeproszeniem wymagania techniczne: czyli sprawca gwałtu jest osobą znajomą, ale niezbyt bliską, istnieje możliwość kontaktu elektronicznego i unikania osobiście, zgłoszenia przestępstwa nie ma.
Nie mam pojęcia, czy nawrzucanie sprawcy jest w takich okolicznościach rzadkie, czy częste. W kontekście przestępstw seksualnych w ogóle zapewne rzadkie, ale w sytuacji tego konkretnego typu… nie wiem, brak mi przesłanek do obstawienia czegokolwiek.
“Pogróżka w razie gdyby zamierzał komukolwiek o tym mówić” jest dość ciekawą hipotezą, ale wymaga założenia, że osoba wysyłająca te pogróżki ma świadomość-że lub istotne powody by obawiać-się-że nie ma do czynienia z gentlemanem, który jednorazowe bzykanie skryje wśród innych tajemnic alkowy i nie będzie nikomu opowiadał o tym, kogo bzyknął.
To też jakoś specjalnie dobrze o adresacie nie świadczy. Gdyby istotnie byłby do tego zdolny, to nie czyniłoby go gwałcicielem – o tyle dobrze – ale czy to się jeszcze łapie na brak skłonności przemocowych? Opowiadać wspólnym znajomym, że się kogoś bzyknęło nie wiedząc, czy ta osoba chciałaby się dzielić takimi informacjami, albo i wiedząc, że zdecydowanie nie?
Ta nie jest ani rozsądna, ani odpowiedzialna ani dobra strategia.
Przyznanie się do czegoś na piśmie jest dowodem, zaprzeczanie tylko przesłanką, na której bardziej skorzysta osoba niewinna.
“Niedorzecznych” oskarżeń się nie ignoruje, tylko się – póki sytuacja w miarę świeża – gromadzi dowody swojej niewinności, jeśli takowe istnieją i póki takowe istnieją.
W sądzie domniemanie niewinności dotyczy obu stron. Nie tylko oskarżonego, ale i oskarżającego.
Domniemanie niewinności oskarżonego nie jest równoznaczne z domniemaniem winy oskarżającego. Adwokat oskarżonego może to robić – wszak jego celem nie jest ustalenie prawdy czy zaspokojenie sprawiedliwości, tylko wybronienie klienta.
“Obecna wersja” była taka, że uprawiali seks, choć Miś najprawdopodobniej miał wszelkie podstawy by podejrzewać, że dziewczyna na trzeźwo by sobie tego seksu nie życzyła.
Może też był zbyt pijany, by o tym myśleć i faktycznie w tamtej sytuacji nie doszło do niczego poza seksem po alkoholu, ale argumenty przemawiające za jego niewinnością jakie tam wytoczono… klękajcie narody.
Nie było takiego założenia i nie ma go nadal.
Równa mężczyźnie kobieta nie jest przez niego automatycznie bzykana, skoro tylko nie protestuje, nie mówi “stop” i nie komunikuje jasno swoich potrzeb.
Ona bzyka się z nim i komunikuje się z nim, o komunikowaniu komuś to można mówić w kontekście informowania kierownika wycieczki w autobusie, że czas już najwyższy się zatrzymać na sikanie.
Nieświadome, nieprzytomne kobiety nie są równymi partnerkami mężczyzn… jakich mężczyzn? Kto chce równego partnerstwa z osobnikami, akceptującymi lub nawet osobiście aplikującymi krzywdę osobom nieświadomym lub/i nieprzytomnym i dlaczego nie są to osoby pozbawione chorobliwego poczucia niższości, które muszą sobie nieustannie dokarmiać wpychaniem kogoś pod siebie?
Laska może być na tyle pijana, by nie protestować, a facet zdolny do podejmowania czynności seksualnych ma mieć na tyle jasny ogląd sytuacji, by wiedzieć, że podejmować mu ich nie wolno.
W którym miejscu to wygląda na niedorzeczny scenariusz?
Nie żyjemy w idealnym Świecie.
On idealnym dla gwałcicieli też nie jest. Niejeden za coś takiego gryzie glebę.
Nie każdy facet, który deklaruje, że zabiłby gościa, który zrobiłby coś jego dziewczynie/żonie/córce/siostrze/matce rzuca słowa na wiatr.
Nie każdy wychodzi z założenia, że z pijaną/nieprzytomną osobą można robić co się żywnie podoba.
Ba, prawo nie wychodzi z tego założenia, więc żaden facet ani nie-facet tego “prawa” nie dostanie.
Bzykać się po pijaku można, ale jeśli jedna ze stron jest niezdolna do protestowania, to do aktywnego udziału w bzykaniu też nie.
Przyzwalanie na to, by robić coś potencjalnie wbrew jej woli i odbierać jej prawo do decydowania o własnym ciele jest też pośrednio przyzwalaniem na to, by niektórzy z tych przedsiębiorczych też tracili to prawo – a zważywszy na to, jakie mają branie wśród równych sobie kobiet, to byłaby prawdziwa tragedia…
Nie lepiej po prostu nie popierać gwałcenia nie/półprzytomnych ludzi?
Sytuacja jak sytuacja, ma kilka wspólnych elementów z tą, o której była mowa, ale w dość istotnych momentach się różni.
Powinna brzmieć tak:
Idę na imprezę, nie piję bo prowadzę, flirtuję sobie z jakimś gościem, który jest coraz bardziej pijany, przytulamy się, żartujemy, flirt na całego, patrzę jak pije, jak jest już odpowiednio ubzdryngolony zabieram go do pokoiku, szepczę mu coś do ucha kiedy na chwilę otwiera oczy, rozbieram go, idę po gumkę, wracam, on śpi, zaczynam go bzykać, w połowie znowu otwiera oczy i pyta, czy z zabezpieczeniem, mówię że tak, on traci przytomność, rano go przytulam i nie dowierzam, do czego to doszło, ten obłąkany koleś twierdzi, że go zgwałciłam.
Ale gdyby brzmiała w ten sposób, nie pasowałaby do konkluzji.
Można “nie żałować gwałtu“ – zwłaszcza, jeśli polega to na tym, że się w tak chwytliwy sposób podsumowuje czyjeś zagubienie w sytuacji: ta osoba mi się podoba, chciałabym/chciałbym uprawiać z nim/nią seks, ale nie tak, tylko przytomnie, wiedząc co się dzieje, jak on/ona… dlaczego on/ona mi to zrobił?
Można w trakcie gwałtu zapytać o gumkę. Wszak do gwałtu już doszło, a ciąża i choroby weneryczne nadal mogą być opcjonalne.
Żeby mówić o nieprawdopodobnych zachowaniach trzeba wyjść poza “ja bym…“, “mnie się wydaje…” i “nikt kogo znam…“ – bo nawet gdyby wszystkie te osoby znalazły się w pewnym momencie w ekstremalnej sytuacji X, to nadal zbyt mała próbka, by można mówić o tym, że zachowanie się w inny sposób nie przystaje do tej sytuacji.
Niektórzy po alkoholu mimo zerwanego filmu są całkiem aktywni – ale to nie ma żadnego znaczenia w momencie, kiedy się zupełnie trzeźwą osobę, podejmującą na niej czynności seksualne próbuje usprawiedliwiać wizją, w której być może nie sądziła, że ta druga jest “aż tak pijana”, by nic nie kojarzyć.
Anegdota o zmywaniu makijażu byłaby adekwatna, gdyby jej autorka zwyczajowo zwalała się spać w ciuchach, szorowała makijażem poduszkę i smarkała w nieużywaną piżamę zaraz po przebudzeniu – o niczym takim nie wspomina, więc to przykład na to, że ma taki nawyk i jest w stanie to robić automatycznie, co nie jest równoznaczne z racjonalnym myśleniem.
Nie było mowy o tym, by autorka wątku miała nawyk notorycznego bzykania mężczyzn na każdej imprezie na którą się wybrała – co byłoby pewną podstawą do snucia hipotez o tym, że pewnie i na tego, którego słabo pamięta rzuciła się niczym wygłodniała tygrysica.
Kolejna część:
chwilami zapominasz, że nie każdy nadąża za twoimi myślami
ciężko mi się odnieść do treści, trudno mi to czytać i boję się, że zaraz ktoś wyskoczy z wyjaśnieniem, że wszystko w porządku iosochodzi