Trudne jest życie Speszyl Snołflejka, czyli Płatki Śniegu i ich nieszczęścia

3.6
(5)

Zawsze lubiłam metaforę z ludźmi, niepowtarzalnymi i wyjątkowymi jak płatki śniegu – jest piękna, prawdziwa i nie wymaga obalania.
Może i nie ma, może w całej historii Świata nie było dwóch takich samych płatków śniegu… ale jakie to ma znaczenie w czasie śnieżycy?
Jakie to ma znaczenie dla tego pierwszego płatka śniegu, który topi Ci się na grzywce, zwiastując nadejście zimy? Przecież i tak nie pamiętasz kształtu innych płatków, nawet im się nie przyglądałeś. Kawałki lodu z serduszkiem z brudu – przecież to całkiem adekwatny opis ludzkości.

To taka piękna tragedia – kiedy człowiek pod pewnymi względami nie różniący się od setek innych ludzi, których przypadkiem spotyka tu czy tam zaczyna wariować z samotności, analizować przyczyny swojego nieszczęścia i upatrywać problemu w tym, że jest taki, siaki lub owaki; lubi to, tamto i siamto… aż w końcu dochodzi do wniosku, że coś z nim jest nie tak.
Nie jest w błędzie – z KAŻDYM jest “coś nie tak“. Ale to nie dlatego są samotni i “niezrozumiani“.

Zacznijmy od tego, że Płatki Śniegu to kaleki – nie żadne rozpieszczone bachory, które nie wiedzą na czym im dupa jeździ, bo im za dobrze, tylko okaleczone społecznie i emocjonalnie kupki nieszczęścia… które bardzo łatwo ewoluują w podłe gnidy, bo nie mają absolutnie nic lepszego do roboty.

I jeśli się nad tym lepiej zastanowić – to praktycznie nie mają innego wyjścia.
Nie mają znajomych, a przynajmniej nie mają znajomych, których by lubili z wzajemnością.
Nie robią za wielu fajnych rzeczy, na które mieliby ochotę, bo nie mają z kim. Chcieliby – owszem, kto by nie chciał? Ale nie umieją się za to zabrać, a kiedy próbują (niezbyt często, ale na tyle boleśnie, że wyjaśnia to rzadką częstotliwość).

Zabrałam się za ten temat i utknęłam przy drugim akapicie, bo wklepałam to w google w poszukiwaniu definicji i znalazłam same dziwne rzeczy…

Jeśli chodzi o same opisy tego, na czym polega “syndrom płatka śniegu”, to w pierwszej chwili – ba, przez pierwszych kilka dni miałam wrażenie, że ktoś tu czegoś nie rozumie: ja, autorzy opisów, albo ludzie, którzy diagnozowali i wyśmiewali napotkane na swojej drodze Płatki Śniegu; bo to, z czym się spotkałam nijak do nich nie pasowało.

Zaczęło pasować dopiero, kiedy zastanowiłam się nad tym, co taki Płatek Śniegu robi, kiedy akurat jego frustracja NIE sięga zenitu – bo kiedy sięga, to podejmują beznadziejne próby zrozumienia o co chodzi i czemu wszystko jest nie tak, jak (im się wydaje_że) powinno być.
Bo wtedy rozkwitają, obnażają się, szukają odpowiedzi – pamiętając, że wszystkie poprzednie próby poszły bardzo marnie (co frustruje ich jeszcze bardziej, co z kolei sprawia, że sabotują sobie te akcje coraz mocniej, wychodząc z założenia, że “to i tak nic nie da”): wylewają żale i mają pretensje do Świata (dla odmiany od ciągłych pretensji do siebie), a Świat im na to ~”spadaj debilu. Bo cóż innego miałby im odpowiedzieć?
Świat jest pełen Płatków Śniegu, a te bardziej nieporadne działają jak płachta na byka i wręcz się proszą o to, żeby je przerobić na miazgę.

A co robi?
Żyje sobie. JAKOŚ. Niezbyt satysfakcjonująco i nie tak, jak by chciał, ale tak jak może – a niewiele może, bo niewiele umie (przynajmniej na tym polu, które najbardziej go uwiera). A jak kogoś coś długo uwiera, to najpierw czuje się nieszczęśliwy, potem jest zgryźliwy, w końcu wściekły – aż ostatecznie popada w apatię i obojętność… albo miota się między kilkoma podstawowymi stanami (z przerwami na kompletne opadanie z sił).

Ten sam opis, który tak mnie wkurzył (z wikipedii, bo skąd) nagle wydał mi się tak cudownie adekwatny i logiczny…

Zacznijmy od tego, skąd biorą się Płatki Śniegu.

To nie ta sama wyjątkowość, z którą niektórzy się rodzą – jak brak nogi, czy wybitna wrażliwość na kolory, która sprawia, że dzieciak dorasta i maluje ciekawsze rzeczy niż jego rówieśnicy.
Ta “wyjątkowość” podejrzanie często wygląda na coś narzuconego, wymuszonego, wtłuczonego (nie “wtłoczonego”, a wtłuczonego właśnie). Zresztą te najbardziej sfrustrowane Płatki Śniegu żaląc się czasem mówią znacznie więcej niż te, które jeszcze udają wrażliwość – i przeważnie jest to coś w klimacie nieutulonego żalu, związanego z tym, że przez ileś lat wmawiali sobie, że ““, albo jak będą_robić_coś odpowiednio długo i konsekwentnie, to będą “lepsi” od innych, a ci inni będą ich za to szanować; lata minęły, a tu niespodzianka – nie szanują, nie podziwiają, nie lubią i nikt nie łaknie ich towarzystwa.

Skąd u Płatków Śniegu przekonanie, że są wyjątkowe?

Zakładam, że stąd samąd skąd każda wyjątkowość – z obserwacji.

Co prawda część ich wniosków i urojeń nie ma najmniejszego pokrycia w rzeczywistości, ale to, że im źle, a wchodzenie w interakcje z ludźmi często kończy się katastrofą widzą dobrze. Im bardziej nieszczęśliwi się stają, tym absurdalniejsze są ich wzje i wnioski – a to z kolei prowadzi do tego, że jeszcze trudniej im znaleźć znajomych, nadal są samotni, więc nakręcają się bardziej…

Mniej patologiczne przypadki ograniczają się do dumania nad tym, co głupiego/złego/niestosownego/nieprzyzwoitego/dziwnego zrobili “inni” – realni lub wyimaginowani “inni”, zrobili albo i nie… nieistotne, byle znaleźć sobie jakiś przyczynek do pokrzepienia i choćby złudnej poprawy samopoczucia w związku z tym, że jest się mądrzejszym/lepszym/taktowniejszym/porządnym/normalnym.
Działa to raczej tak sobie. Przypuszczam, że wcale, bo nie sprawiają wrażenia, jakby czuli jakąkolwiek ulgę – czy to po pierwszym, czy po setnym ataku. Gdyby dawało to jakąkolwiek satysfakcję, to chyba byłoby ją widać, a przypominają raczej bite, warczące psy.

Obserwacja nie zawsze przynosi spodziewane efekty:

Widzisz garść kamieni na poboczu, wszystkie są szare, a jeden beżowy: myślisz, że beżowy kamyk jest wyjątkowy.
Podchodzisz parę kroków dalej i widzisz dziesiątki innych, beżowych kamyków, a między nimi niebieskie szkiełko rozbitej butelki: uznajesz, że niebieskie szkiełko jest wyjątkowe.
Idziesz jeszcze dalej i znajdujesz rozbitą butelkę, masz pod nosem kupkę niebieskiego szkła: dochodzisz do wniosku, że niebieskie szkiełko wcale nie było wyjątkowe.
Łazisz poboczem non stop, przez lata i widujesz rozbite butelki – brązowe, zielone, przeźroczyste i białe, ale żadnej innej niebieskiej: uświadamiasz sobie, że w tamtym szkiełku jednak było coś wyjątkowego.

Marny przykład, ale niech będzie, że ~mniej więcej.  Żeby stwierdzić, czy coś jest lub nie jest inne_niż_reszta musisz mieć jakieś pojęcie, jak ta “reszta” wygląda.

Płatki Śniegu wcale nie są “wyjątkowe” w tym, co uznają za rzeczy, które najbardziej odróżniają je od tych, których spotykają na swojej drodze Świata.
Więc dlaczego dochodzą do takich wniosków?

a) Uznali, że bycie samotnym, niezrozumianym pojebem jest fajne i stwierdzili, że chcieliby przepędzić na tym żywota.
b) Nie wiedzą, że nie są inni w złych dla nich tego słowa znaczeniu, bo nie mieli szansy się rozejrzeć.

Niewykluczone, że w niektórych przypadkach jest to opcja A – ale opcja A nie cierpi (a przynajmniej nie z tego powodu), ani nie użala się nad sobą – chyba, że lubi.
Ale ludzi, którzy lubią się użalać, robią to hobbystycznie i czerpią z tego jakąś pokręconą satysfakcję nic nie zmorze – żadne niemiłe uwagi, komentarze, sukcesy życiowe, brak chętnych słuchaczy: NIC, oni będą to robić nadal, miażdżąc wszystko na swojej drodze z gracją lodołamacza.
Użalających się na skutek weltschmerzu byle co zasmuca, przygnębia i zagania z powrotem do nory.

Internet twierdzi, że Płatki Śniegu to rozpieszczone, zadufane bachory, które uważają się za pępek świata, są przewrażliwione na swoim punkcie, postrzegają świat przez pryzmat czubka własnego nosa, chętnie się nad sobą użalają i spędzają samotne wieczory na dumaniu nad swoją wyjątkowością, zapominając o tym, że nie każda wyjątkowość jest fajna – ta zakrawająca na inność, która budzi agresję reszty drobiu tzn. “otoczenia” często fajna nie jest. Ta, z którą komuś jest źle zdecydowanie nie jest “fajna”.

Jak to możliwe, że Płatki Śniegu patrzą na ten sam Świat, ale widzą coś zupełnie innego?

Wystarczy, że się czerpie wiedzę o Świecie ze “sprawdzonych”, zwykle ostro porypanych źródeł.
Prawdopodobnie często tych samych źródeł, które to piekło wybrukowały swoją przezorną ostrożnością – i najpierw dzieciak nie chodził się bawić na podwórko (żeby nikt go nie porwał!), potem nie pojechał na biwak z kolegami (żeby go nie okradli i nie wrzucili schlanego do jeziora!), nie chodził też na imprezy (bo CO tam się wyprawia! bandy degeneratów i bzykanie nawet na ścianie!)…
W międzyczasie wysłuchał setek wykładów o tym, że TERAZ ma się uczyć, sprzątać pokój, pomagać w domu i zajmować “czymś sensownym“, mamiony widmem późniejszych korzyści i tego cudownego czasu, który kiedyś nadejdzie, kiedy już doskonale wychowany, dorosły i wykształcony lub wyuczony czego trzeba wreszcie wybiegnie na podwórko… żeby się zorientować, że “inne dzieci” już dawno się tam nie bawią, a ani na biwaki ani na imprezy nikt go nie zaprasza.
Na jednej czy drugiej na którą (może) się wbił siedział gdzieś albo stał jak kołek i wcale się nie bawił, bo nie umiał.

A potem taki łazi i czerpie zgorszenie z najdrobniejszych bzdetów, które jest gotów interpretować w sposób wręcz kosmiczny – np. tworząc wizje dzikich seksów za każdym razem, kiedy ktoś wyjdzie do kibla…

Równanie tych niemot z ziemią nie przyniesie niczego dobrego, bo oni już czują, jakby podły Świat niczego innego z nimi nie robił.

Kolejne doznane przykrości niczego nie zmienią – ZWŁASZCZA jeśli są rzucane w tzw. dobrej wierze spod znaku “biję cię dla twojego dobra, żebyś wyszedł na ludzi“, bo to są sprawdzone, domowe sposoby na wyhodowanie kompletnego, socjopatycznego świra z nietaktownego odludka.

Wmawianie ludziom, że nie są wyjątkowi też do niczego nie prowadzi – ot, w najlepszym razie bidulina, której się wydaje, że jest zbyt nieimprezowa, żeby znaleźć sobie znajomych, brutalnie uświadomiona, że znakomita większość Świata w ogóle nie chodzi na żadne imprezy, reszta robi to okazjonalnie, a ci, którzy faktycznie non stop chodzą mogliby nie mieć wielkiego problemu z obecnością jednego czy drugiego sztywniaka na jednej czy drugiej… nie dojdzie do wniosku, że wszystko z nią ~w normie i może przypuszczać szturm na imprezy i zagadywać do ludzi, bo za n-tym razem uda jej się poznać kogoś, z kim będzie jej się fajnie rozmawiać.
A skąd! Uzna, że jej nieszczęście jest jeszcze większe – bo to ona jest wyalienowana, a inni, podobno podobni do niej już niekoniecznie.
O ile w ogóle potraktuje to jako coś innego niż standardowe dla niej “nie pasujesz tu, spadaj!“.

Poza tym część z nich naprawdę ma przesrane bardziej niż inni.

Nie dlatego, że są bardziej wrażliwi, mieli trudniejsze dzieciństwo czy gorsze doświadczenia, a dlatego, że w kluczowych momentach rozwoju, dorastania czy ewolucji, już jako dorośli ludzie nie mieli obok siebie nikogo (albo gorzej, mieli tylko tę/te osoby, którym “zawdzięczają” swoją izolację), kto byłby im naprawdę bliski, choć wcześniej (do pewnego momentu) obcy.
To co innego niż samotność wynikająca z kłótni, przeprowadzek, rozstań czy nawet śmierci – która też niejednego wywraca na lewą stronę i przejeżdża walcem.
Część Płatków Śniegu nawet nie wierzy, że to jest możliwe, chociaż narzekają, że tego nie mają – więc z czasem tracą umiejętność stwierdzania, czego im właściwie brakuje…

Brzmią jak ekstremalnie roszczeniowe, egoistyczne dupki, chociaż ani ich egoizm ani roszczeniowość nie przekracza średniej – w przeciwieństwie do umiejętności poprawnej oceny reakcji na jedno czy drugie stwierdzenie, odpowiedniego doboru słów, kurtuazyjnych odzywek i walenia lekką ściemą w momencie, kiedy inni tego oczekują – bo tego nie umieją; żeby się tego nauczyć musieliby regularnie wchodzić w interakcje z ludźmi, a nie wchodzą.
Brzmią znacznie, znacznie gorzej niż inni – nie dlatego, że cała reszta podąża za konwenansem, ale dlatego, że kiedy tego nie robi, zwykle mniej więcej wyczuwa, czego się od niej oczekuje i z jakimi reakcjami mogą się spotkać.
Zdziczałe Płatki Śniegu nie mają pojęcia, czemu tak się dzieje – obrywają nie wiedząc za co, od kogo, ani nawet dlaczego boli.
Interpretują to sobie tak, jak potrafią – a że nie potrafią… znów kończą z jakimiś dziwnymi wnioskami, które dodatkowo im wszystko utrudniają. 

Człowiek jest, za przeproszeniem, istotą społeczną i nigdy nie jest mu dobrze, kiedy jest sam z musu.

Albo kiedy próbuje się skomunikować i nikt nie rozumie, o co mu chodzi.
A niezrozumienie Płatków Śniegu to coś trochę innego niż klasyczne:

Taak, powiedziałam, że jakby szmata nie nosiła krótkiej spódniczki to MOŻE by jej nie zgwałcili, ale to tylko opinia, jak śmiesz insynuować, że ja ją obwiniam?! Ja… ja jej bardzo współczuję! Z sercem na dłoni, empatią, po prostu dla jej dobra mówię, żeby nie nosiła krótkich spódniczek, to jej może nie zgwałcą znowu. No przecież nie mówię, że to jej wina w jakimkolwiek stopniu, chociaż gdyby spódnica była długa…

bo to są zwykłe, zgrywające się, manipulujące, wyrachowane chuje, które nie mają problemów ze znalezieniem ziomeczków, którzy myślą podobnie – tu jedyną problematyczną kwestią mogą się okazać ewentualne różnice w preferencjach względem tego, jak traktować samych siebie: czy to w kategoriach jedynego sprawiedliwego, czy kolejnego biorcę nauczek losowych (ale to są kwestie do dogadania między ludźmi oderwanymi od rzeczywistości, ale nie oderwanymi od kontaktów towarzyskich).

A SĄ NIEZROZUMIANI.
Nawet nie zwróciłam uwagi na to jak bardzo, póki nie dostąpiłam zaszczytu obserwowania stadka krwiożerczych Płatków Śniegu, które rzuciły się na innego i pożarły go żywcem, “ośmieszając” i obnażając jego rzekome przywary – które całkowitym przypadkiem miały bardzo niewiele wspólnego z tym, co owa nieszczęsna Śnieżynka naprawdę mówiła, za to podejrzanie dużo z tym, czym przy innych okazjach odznaczały się te konkretne Płatki.
Swoją drogą niesamowicie surrealistyczne doświadczenie – bo to, że osoby regularnie narzekające na własne niemałe problemy z adaptacją społeczną tudzież nawiązywaniem i utrzymywaniem jakichkolwiek relacji rzuciły się wyśmiewać i pouczać, że jak się ma problemy z w/w to się nie pyta, jak je rozwiązać, tylko je rozwiązuje i już.
Ot tak, bo to wcale nie jest trudne – rzekły Płatki Śniegu. (Trzeba tylko mieć dystans i zrozumieć, że wcale Cię nie obrażają, kiedy ewidentnie to robią).

Najbardziej irytującym aspektem jest to, że bez względu na stopień natężenia śniegowatej płatkowości Płatków Śniegu wszystkie są całkowicie zamknięte na krytykę, ale otwarte na złośliwości i przytyki.

Oczywiście – to może być jedno i to samo: krytyka może być wyrażana w ten sposób i nadal nieść ze sobą jakąś wartość – nawet niekoniecznie tą opiewaną wszędzie “konstruktywność”; czasem po prostu wiedzę o tym, że ktoś/coś się krytykującemu bardzo nie podoba.
Ale żeby to wyczuć, zrozumieć i zinterpretować trzeba mieć porównanie: co warto brać do siebie, a co nie; nad czym warto podumać, a nad czym nie; czego warto słuchać, a co lepiej (dla siebie lub dla swojego samopoczucia) zignorować.

Płatki Śniegu tego nie wiedzą. Czują tylko, że tu boli, tam boli, więc – do pewnego momentu – uciekają.
A potem, kiedy jest im już tak źle, że obojętnieją, wracają na plac boju i zaczynają brać absolutnie WSZYSTKO do siebie – co owocuje wzmożoną niechęcią do “Świata”, siebie lub siebie i “Świata”.
Nie ma żadnych skróconych, weekendowych kursów z dorastania i uczenia się relacji interpersonalnych – jeśli z jakichś powodów nieszczęsny Płatek Śniegu nie zaczął się tego uczyć w przedszkolu, ale fizycznie dorósł mimochodem, to chcąc nie sterczeć gdzieś samotnie ani nie wpakować się w jakiś ambaras musi to wszystko, od etapu przedszkolnego przerobić, przeżyć i zrozumieć – nawet, jeśli zaczyna mając trzydziestkę na karku.
To wciąż możliwe, teoretycznie i praktycznie… ale bardzo mało prawdopodobne, bo musiałby trafić na ludzi, którzy zaakceptują go jako uczącą się jeszcze_socjalną_niemotę.
Są tacy, ale mało prawdopodobne, że się przy nich zaczepi, bo przez te wszystkie lata zaprogramował się na ciągłe obrywanie po łbie, więc nie chcąc, BARDZO NIE CHCĄC pakuje się w łapy ludzi, którzy go oszukują, wykorzystują i poniżają.
Przy odrobinie szczęścia uda mu się od nich uwolnić raz czy drugi (niekoniecznie trzeci lub czwarty), ale kiedy już będzie uciekał, poobijany, nadal nie będzie tak do końca wiedział, czym właściwie oberwał. Coraz bardziej samotny i coraz bardziej zdezorientowany.

Najgorszą rzeczą, jaką można zrobić Płatkowi Śniegu to skutecznie przekonać go, że wcale nie jest wyjątkowy.

Bo jest. Pod wieloma względami JEST – ale nie dlatego, że nie radzi sobie z pewnymi rzeczami.
Cała masa ludzi sobie nie radzi, a Płatków Śniegu wiruje wokół tak wiele, że można by je pomylić ze śnieżycą, ale różnią się od siebie i różnią się bardzo – bo ludzie się od siebie różnią (mimo że każdy chce od życia z grubsza tego samego, miewa podobne myśli, często powiela schematy i zachowuje się w – do pewnego stopnia – przewidywalny sposób).
Przekonanie ich, że w ogóle nie są wyjątkowi to wbijanie im do głowy, że nie mają niczego ciekawego do zaoferowania, ani do poznania. Że jeśli źle się czują – z kimś, z czymś, bez kogoś/czegoś – to nawet nie mają po co próbować, bo mimo wysiłków skończą w tym samym punkcie co zawsze.

Nawet, jeśli nie to jest intencją uświadamiających ich dobrodziejów – a często JEST – to i tak odbiorą to w ten sposób.

Nikt nie jest wyjątkowy we wszystkim i nikt nie jest na tyle “wyjątkowy”, by nie mógł sobie znaleźć towarzystwa, w którym nie będzie się czuł jak piąte koło u wozu/sztywniak/frajer/gówno, ale jeśli w to uwierzy…

Raczej sceptycznie podchodzę do koncepcji “przenoszenia gór” siłą woli – może i się da, nie wiem. Ale kopać sobie doły tak głębokie, że nie sposób się z nich wygramolić na pewno można.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3.6 / 5. Wyniki: 5

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

7 thoughts on “Trudne jest życie Speszyl Snołflejka, czyli Płatki Śniegu i ich nieszczęścia

    1. Mhm. Na początku potencjalnej znajomości chociażby, kiedy to każda niezręczność wynikająca ze zdziczenia może zostać wzięta za wywyższanie się, które jest maksymalnie irytujące u osób, które nie ogarniają.

      1. Ale wiesz, że pod “lekką ściemę” można wstawić absolutnie wszystko? Po czym stwierdza się, że to akurat jest osoba doskonale dopasowana do społeczeństwa z magicznym wyczuciem pozwalającym stwierdzić, kto od niej tego oczekuje oraz kiedy i gdzie kończy się lekka ściema, skoro przecież prawie wszyscy uważają że są speszyl, krejzi, przeciwko systemowi, konwenansom oraz czują potrzebę podkreślania przynależności do ponoć dyskryminowanej połowy ludzkości zwanej introwertykami, tylko tak dobrze udającymi że jakimś cudem w niczym się to nigdy nie objawia?

        1. Wiem.
          Po niczym się tego nie stwierdza. Nikt nie jest doskonale dopasowany do Świata, ale i nikomu nie jest to potrzebne do nawiązania i utrzymywania znajomości.
          Wyczucie nie jest magiczne, każdy ma lub może mieć własne, ale nabywa je dzięki kontaktom towarzyskim, a jak już mniej więcej czuje czego ludzie mogą od niego oczekiwać może sobie wybrać: czy próbować się w to wpasować, czy olać to i zachowywać się tak, jak ma ochotę (co może się wiązać z odrzuceniem ze względu na złe pierwsze wrażenie – które nie jest tragedią dla osoby, która ma świadomość, że czasem ona odrzuca a czasem ktoś ją, ale bywa tragedią dla tych, którzy nie zaliczyli etapu kolegowania się z byle kim i stwierdzenia, że od tego/tych woli jednak spędzanie czasu z tamtym/tamtymi).
          Trudno, żeby człowiek, który nie ma do kogo gęby otworzyć uważał się za ekstrawertyka i rozumiał, że to nie polega na tym, że ekstrawertyk ma wokół siebie ludzi, których lubi i spędza z nimi czas, a introwertyk siedzi sam albo czuje się osamotniony.
          Introwertyków jako takich nikt nie dyskryminuje, ale zdziczałe ciamajdy już tak. Nie znając różnicy nie umieją tego wyrazić, zresztą niekoniecznie chcą o sobie myśleć/mówić w ten sposób.

          1. Przecież na zdziczałe ciamajdy stado rzuca się jak na ranną zwierzynę, ale jako że są niby ucywilizowani, to kryją to pod “troską”, wiadomo jaką. Następnie bombardują uprzejmymi radami, bo biedactwa pewnie rodzice nie wychowali i nie wie jak się zachować i dostosować. Po kilku rozsądnych zdaniach wplatają też swoje życzenia co do postawy, poglądów, sposobu życia lub wyglądu ciamajdy, oczywiście również z czystej troski oraz chęci podzielenia się swoją totalnie niedostępną nikomu wiedzą tajemną, czego bezczelna sierota nie docenia, a oni przecież chcieli dobrze. Tak słyszałam.

            Po czym się odróżnia zdziczałą ciamajdę od osób nie mających problemów w kontaktach towarzyskich? Bo ilekroć pomyślę, że ta osoba na pewno ich nie ma, to okazuje się, że ta osoba myśli o sobie jak o zdziczałej ciamajdzie. Oczywiście w zależności od tego, w jakiej roli się siebie postawi.
            Po czym się to ocenia? Po ilości posiadanych znajomych w tej chwili, po tym że w tym momencie się z jakąś grupą dogaduje lub nie, po przetrwanych przyjaźniach? Po czym?

          2. Można zapytać głównego zainteresowanego, a całkowitą pewność zyskać obserwując, czy stado się rzuca czy nie.

          3. I jak jedno stado się rzuci, to już można uznać za zdziczałą ciamajdę?

            No jak można spytać, skoro w zależności od tego czy wydaje im się jak większości, że fajnie jest być introwertykiem, czy też zczają się, że teraz się nim wszyscy deklarują albo jeśli stoi przed nimi coś, co można uznać za zdziczałą ciamajdę, to będą twierdzić inaczej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.