Historia Ani Shirley nie jest optymistyczna, Avonlea jest mroczne, te książki są smętne

3.8
(12)

Próbowałam podjąć dyskusję na nie swoim podwórku, ale nic z tego nie wyszło.
Najwyraźniej sugerowanie, że historia Ani Shirley nie jest optymistyczna jest zbyt ekstremalnym i kontrowersyjnym poglądem, by przeciętny blogasek z recenzjami książkowymi był w stanie to udźwignąć, nie raniąc wrażliwych duszy czytelników, o które tak tak troszczy się autorka.
Chyba, że znowu byłam nietaktowna… ale już bez przesady z tym wersalem.

Poświęciłam temu tematowi dwa zdania i nie planowałam tego rozwijać, ale…
Skoro komentarzem na temat powieści dla dziewcząt zasłużyłam sobie na cenzurę i poczęstowanie banem… może to faktycznie warte rozwinięcia?

Albo warte rozwnięcia, albo znowu ktoś ma nierówno pod sufitem.
Stawiałabym na to drugie – a jeśli to ja…
Tym więcej powodów do zgłębienia tematu i próby wyśledzenia, w którym momencie przestaję rozumieć.

Życie Ani z Zielonego Wzgórza to nafaszerowane nadzieją pasmo cierpień, rozczarowań, dyskryminacji i odrzucenia.

Nadzieja nie tyle pomaga jej przetrwać trudne okresy, co sprawia, że kolejne ciosy odczuwa jeszcze boleśniej – ale z jakiegoś powodu wszyscy widzą to w jeden, bardzo konkretny (i najwyraźniej jedynie słuszny) sposób.

Nie wiem dlaczego.

Książki o Ani czytałam trzy razy.

Pierwszy był mniej więcej na rok przed omawianiem jej w szkole jako lektury…

Ania z Zielonego Wzgórza seria
Zdjęcie domu-rekonstrukcji-pierwowzoru “Zielonego Wzgórza” w Cavendish (żródło: wikipedia) + kolaż z okładek serii, których autor (okładek, nie serii) chyba nawet przeczytał książki.

Ale wtedy jeszcze bez Rilli i Szumiących Topoli, które były dla mnie nieosiągalne. To mogło być nawet więcej niż rok. Pamiętam, że minął już jakiś czas i nie byłam całkiem “na bieżąco”, ale miałam lepsze rzeczy do roboty, więc nie przeczytałam jej ponownie. Wyrwana do odpowiedzi za cholerę nie pamiętałam, gdzie kończy się fabuła pierwszej książki i zagnałam z opowieścią aż po ślub i Wymarzony Dom.
W tym momencie zostałam przez pół klasy wyśmiana, bo zapomniałam o tym, że Ania pojechała szukać Gilberta na froncie I wojny światowej jeszcze przed ślubem… i trzasnęłam koncertowego buraka, bo nie byłam pewna, czy mi się książki nie popieprzyły.  Byli na tyle pewni swego, że sekundy dzieliły mnie od przyznania się, że nie czytałam książki “teraz” tylko “dawno” i już nie pamiętam, o co chodziło.
Skończyło się kartkówką ze znajomości lektury i grupowym rozczarowaniem, że zostali przez filmowców podle oszukani zupełnie inną historią.

Drugi – w wakacje na koniec podstawówki.

Wtedy pani z biblioteki zorganizowała “Anię z Szumiących Topoli” i z radości przeczytałam jeszcze raz osiem pozostałych (Wzgórze, 3x Avonlea, Uniwersytet, Dom, Brzeg, Tęcza) – chyba bez żadnych sensacyjnych wrażeń dodatkowych.

Trzeci jakoś w okolicach matury.

Nawet nie z sentymentu… ktoś coś wspomniał, więc poczułam się zaproszona i zaczęłam narzekać, że przeczytałam już wszystko, włącznie z pamiętnikami Lucy Maud, ale “Rilli” nadal nigdzie nie mogłam znaleźć – narzekałam tak efektywnie, że w ciągu tygodnia dostałam trzy egzemplarze.
No to sruuu… – przeczytałaAnia z Zielonego Wzgórza, historia ani shirley nie jest optymistycznam wszystkie jeszcze raz.

Potem albo nastąpił jakiś boom wydawniczy na książki o Ani, albo mój obszar łowiecki się rozszerzył, bo zaczęłam widywać mnóstwo różnych wersji…

Od tamtej pory nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak nieprawdopodobną ignorancją wykazują się wydawcy.

Ktoś chyba ogłosił ogólnoświatowy konkurs na najbardziej oderwaną od treści i niedorzeczną okładkę.

Ponad połowa Ań nie jest ruda! Ani trochę – blondynki, szatynki, brunetki…
Prawie wszystkie są dobrze odżywione. Niektóre jakby tłuściutkie – a u schyłku XIX wieku sierotkom nie powodziło się tak dobrze, żeby takie rumiane, krąglutkie…
Rumiane, krąglutkie brunetki, ubrane w stroje z wszystkich możliwych epok. Począwszy od antycznej Grecji na latach sześćdziesiątych XX wieku kończąc.

Moda jest ewidentnie poza możliwościami percepcyjnymi przeciętnego ilustratora i wydawcy.
W książkach są dokładne opisy, można zerknąć na zdjęcia z epoki. To nie Etiopia 3000 lat p.n.e., żeby trzeba było improwizować i snuć fantazje o tym, w co też ludzie mogli się ubierać.

Jakieś 6-7 lat temu wymęczyłam, czytając w komputerze (czego nie znoszę) ostatnią, niepublikowaną wcześniej część “The Blythes Are Quoted” i kilka artykułów na temat okoliczności publikowania i cenzurowania wcześniejszych powieści…

… dzięki których zrozumiałam, że chyba tylko CUDEM Ania i Diana zachowały w przekładzie swoje imiona.

Zapewne niewiele brakowało, by zostały przechrzczone standardowo na Pyzę i Bąbla.

Ania z AvonleaMam nadzieję, że kiedyś uda mi się dorwać oryginalne wersje bez powycinanych fragmentów, pyz, bąbli i dobrze odżywionych Ań na okładce.

Nie spieszy mi się do tego jakoś specjalnie – ale mimo wszystko chciałabym.

Już przy pierwszym czytaniu czułam, że historia Ani Shirley nie jest optymistyczna…

To było smutne. Im lepiej zaczynałam rozumieć kontekst, tym smutniejsze.

Ania przychodzi na świat jako wyczekane dziecko dwojga kochających się ludzi, którzy niedługo po jej narodzinach umierają.

“Opieki” nad nią podejmuje się była pomoc domowa jej rodziców, która dość szybko robi z niej niańkę dla swoich dzieci. Kiedy jej mąż-alkoholik umiera, teściowa zabiera do siebie ją i wnuki. Nie zgadza się na sprowadzenie pod swój dach obcego bachora.
Ania zostaje przekazana dalej, dziecioróbnemu babsku, które traktuje ją jak niewolnicę i robi z ośmioletniego dziecka niańkę i pielęgniarkę ośmiorga dzieci. Ośmiorga! Poprzedni scenariusz się powtarza: ojciec rodziny umiera, babsko rozdaje dzieci rodzinie, a Anię odstawia do sierocińca i jedzie szukać szczęścia gdzie indziej.

Po kilku miesiącach do sierocińca przyjeżdża jakaś baba, która na gębę załatwia adopcję dwóch dziewczynek. Ot tak po prostu. Przyjeżdża i bierze, bo daleka znajoma dzieciaka do roboty chciała – no to jej dali.

Ania narobiła sobie nadziei na to, że wreszcie ktoś chce ją pokochać – ale nie chciał.
Rodzeństwo z Zielonego Wzgórza łaskawie decyduje się ją zatrzyma.
Tego samego dnia w odwiedziny przychodzi wredna baba, która mówi Ani, że jest brzydka. Dziewczynka próbuje się bronić, za co zostaje ukarana i pouczona, że zachowała się niegrzecznie.

Maryla ma świadomość, że wredna baba jest wredną babą, ale i tak karze dziewczynkę.
Zmusza ją do siedzenia w zamknięciu. Ostatecznie Mateusz przekonuje małą, żeby dla świętego spokoju przeprosiła wredną babę.
Kiedy Ania to robi, wredna baba “pociesza ją” mówiąc, że może jak dorośnie, to nie będzie już taka paskudna ruda jak teraz.

Ania przestaje się bronić, zaczyna się cieszyć, że w przyszłości ma jeszcze jakieś szanse.

Ania na uniwersytecie

Zachwycona pięknem kwiatów i swobodą Ania idzie do kościoła z kwiatami we włosach, za co cała społeczność zgodnie ją piętnuje.
Wredna baba spieszy donieść Maryli o “skandalicznym” zachowaniu dziewczynki. Ania ponownie zostaje ukarana za nieprzyzwoite i niestosowne zachowanie.

W międzyczasie, w rozmowach z Marylą wypływają informacje świadczące o tym, że dziecko zaczęło wariować z rozpaczy i samotności.

Maryla opowiada jej o dziewczynce z sąsiedztwa, która mogłaby zostać jej przyjaciółką. Nadzieje i radość Ani sięgają zenitu, kiedy ją wreszcie poznaje – mimo, że tamta sztywniara ma ją za dziwaczkę.
Mimo to zaczynają spędzać ze sobą sporo czasu.

Potem Ania zaczyna niecierpliwie oczekiwać pikniku organizowanego przez miejscowy kościół. Społeczność teoretycznie ją zaakceptowała.
Niedługo przed piknikiem Maryla gubi broszkę i oskarża Anię o kradzież. Okazuje się, że zupełnie jej nie ufa i próbuje przekonać brata, że Ania jednak broszkę zabrała i kłamie.
Chcąc “wychować” dziewczynkę obiecuje jej, że pozwoli jej iść na wymarzony piknik jeśli przyzna się, że kłamała i zabrała broszkę.
Zdesperowana Ania nie widząc innego wyjścia robi to… i zostaje ukarana za kłamstwo i kradzież.
Kiedy broszka się odnajduje, Ania ponownie zostaje zbesztana – za fałszywe przyznanie się do winy. Dostaje jednak zgodę na piknik i jest nim zachwycona.

Dziewczynka wszędzie i przez wszystkich upominana i karana za każdy przejaw entuzjazmu i radości.
W szkole mały gnojek z wielkim ego zaczyna jej dokuczać, wyzywać i szarpać ją za włosy. Ania w samoobronie wali go w łeb tabliczką do nauki pisania. Zostaje za to publicznie upokorzona przez nauczyciela – do takiego stopnia, że wszystkim robi się jej żal. Nawet małemu gnojkowi.
Widząc, że Ania bardzo źle znosi towarzystwo małego gnojka, nauczyciel przy pierwszej okazji zmusza ją do siedzenia z nim w ławce.

Zrozpaczona Ania rezygnuje z chodzenia do szkoły.

Ania z Szumiących TopoliMaryla pozwala Ani urządzić dla swojej nastoletniej koleżanki podwieczorek z winem. Myli słoiki w spiżarni łumacząc jej, skąd ma wziąć kompot  – w rezultacie nieświadoma Ania upija koleżankę. Wieś o niej plotkuje, nikt nie wierzy w jej niewinność, bo sierota.
Tym razem Maryla nie ma podstaw do zwyczajowej interpretacji zdarzeń na niekorzyść Ani, więc łaskawie jej wierzy.
Nic to nie daje, bo matka Diany nie ufa w dobre intencje śmierdzącej sieroty z niewiadomego źródła, więc zabrania córce jakichkolwiek kontaktów z nią.

Zrozpaczona Ania wraca do szkoły i poświęca się nauce, żeby nie myśleć o tym, jak bardzo tęskni za przyjaciółką.
Przy pierwszej okazji ratuje życie siostry Diany, za co ta krowa, jej matka łaskawie “wybacza” jej niewinność. Nie tyle wierzy w brak jej złych intencji, co wybacza jej upicie Diany.

Potem kolejna seria nieporozumień za które każdorazowo najwyższą cenę płaci oczywiście Ania.

Bo sierota – kogo winić, jeśli nie ją?
Nadal jest karcona za wszystko, mimo że nie robi nic złego, nigdy nie ma złych intencji, a wypadki nie były od niej zależne.
Podpuszczona przez wredną koleżankę z klasy spada z dachu i łamie nogę.
Bez względu na to, w co dziewczynka się angażuje, Maryla wiecznie karci ją za to zaangażowanie i próbuje ją przekonać, że nic jej się nie uda, konsekwentnie zwalcza też skłonności pisarskie u dziewczynki.

Ania, której non stop powtarzano, że będąc rudą jest brzydka, przypadkiem farbuje włosy na zielono. Kończy się ścięciem włosów i skarceniem jej za próżność.

Oczywiście nikt nie raczy zauważyć, że nie tyle ona jest próżna, co inni “życzliwie” non stop wmawiali jej, że jest brzydka, wyśmiewali i wyzywali od marchewek.

Wymarzony dom AniJakiś czas później durne koleżanki pakują ją na dziurawą łódkę bez wiosła i wypychają na jeziorko. Ania nie umie pływać, cudem ratuje się, wyskakując z tonącej łódki i łapiąc się pali mostu.
Mały gnojek ze szkoły łaskawie wypływa na jezioro i znajduje ją pod mostem. Korzystając z okazji proponuje “przyjaźń” – Ania odmawia i boleśnie rani jego ego.
Maryla zaczyna ślepnąć, Mateusz ma problemy z sercem, Ania uczy się na tyle dobrze, że ma szanse na dalszą naukę. Kończy wiejską szkołę, doskonale zdaje egzaminy, zaczyna naukę w seminarium nauczycielskim i marzy o dalszej nauce. Udaje jej się zdobyć stypendium, o które wcześniej walczyła z małym gnojkiem.

Mateusz umiera, Ania rezygnuje z wywalczonego stypendium i z marzeń o dalszej nauce. Decyduje się pójść do pracy, żeby Maryla nie musiała sprzedawać Zielonego Wzgórza.

Gdzie tu jakiś magiczny, bajkowy świat? Gdzie “idealne” Avonlea?

Nie widzę. Raj dla pedofilów – owszem, widzę.
I dziecięce niewolnictwo, którego NIKOGO tam nie dziwi, nikogo nie gorszy. Jest normalne w kontekście dzieci, które nikogo nie obchodzą.

Pod koniec XIX wieku takie i gorsze rzeczy były powszechne, więc trudno się dziwić, że społeczność ma to głęboko gdzieś. Zwłaszcza, że to społeczność, która ma wdrukowany w umysły odruchowy ostracyzm, który aktywuje im się nawet na widok dziecka z kwiatkiem na kapeluszu.
Jeszcze trudniej nie dziwić się temu, że nikt (może nie “nikt” ale nie zauważyłam by zostało to wspomiane w którejkolwiek ze znalezionych przeze mnie interpretacji lekturynie zwraca na to uwagi teraz.

A mogłoby się przydać, zważywszy na to, jak wielu ludzi tęskni za “starymi, dobrymi czasami” jednocześnie narzekając na państwo, bezwstydnie ingerujące w sposób wychowania dzieci.
Z drugiej strony… jak ktoś się uprze, żeby nie widzieć, że Ania była dziecięcym niewolnikiem, a jej historia dla nikogo w Avonlea nie była “gorsząca” czy “skandaliczna” – w najgorszym przypadku “smutna”…
Niewolnicza praca dzieci w obecnych krajach rozwiniętych była na porządku dziennym jeszcze w latach 40′ XX wieku. 

Życie Ani nie jest może kompletnym piekłem…

Ania ze Złotego Brzegu

Bo przecież zanosiło się na to, że będzie wyglądać znacznie gorzej…

Ale przecież “Ania z Zielonego Wzgórza” to długa opowieść o konsekwentnym zabijaniu kreatywności i marzeń dziecka.
Nie do końca udanym – ku zadowoleniu otoczenia Ani, które po latach zmieniło front i uznało, że wizja świata małej rudej podoba im się bardziej niż ich własna.

A zabijali z taką zawziętością, że główna bohaterka cieszy się i oddycha z ulgą, kiedy wreszcie udaje jej się pozbyć marzeń, tęsknot i ambicji – bo jest dzięki temu bardziej “normalna”.

Nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć dziecko, któremu najbliżsi urządzają w głowie małe Guantanamo.
Szesnaście lat czekała na moment, w którym ktoś jej powie, że ją kocha. Szesnaście.

Wywód robi się nieprzyzwoicie długi, więc spróbuję się streszczać.

Z innych smakołyków to:

Jej najlepszej przyjaciółce rodzice mówią, że nie będzie się dalej uczyć, bo jest na to za głupia i nadaje się tylko do małżeństwa.
Jedyna osiągalna dla kobiety praca – nauczycielki – po latach zawirowań, wyrzeczeń i nauki staje się w końcu osiągnięciem Ani. Jak wreszcie jej się to udaje, to rezygnuje z pracy, bo kariera Gilberta i hodowanie stada jego dzieci…

Ania jest wyjątkową i lubianą przez dzieci nauczycielką – głównie dlatego, że ich nie bije bez opamiętania – jej koleżanka robi to z wielkim zamiłowaniem (a Ania na to wielkie nic, bo nie ma zbyt wielkiej wiary w to, że gadaniem może cokolwiek zmienić).

Jej pierwsza wyczekana i wykochana córka umiera zaraz po porodzie. Mężuś pociesza ją stwierdzeniem, że dziecko i tak nie miała żadnych szans.

Dolina tęczy Montgomery Rodzi kolejne dzieci, widzi jakieś omeny, cały czas się boi, że przedwcześnie straci kolejne.
No i traci – dwójkę. Najstarszy, zaginiony syn po latach wraca z wojny okaleczony, drugi ginie nie wiadomo gdzie, trzeci gna na wojnę mimo, że jest jeszcze dzieckiem, żeby go we wsi nie mieli za tchórza i frajera.

Spełnienie “marzeń” – zupełnie nie-ruda, więc nie paskudna z winy jej genów córka czuje się odrzucona i nie pasująca do tego stopnia, że próbuje odejść z domu, żeby nie robić kłopotu rodzicom – po tym, jak banda gówniarzy ze szkoły przekonuje ją, że wcale nie jest ich biologicznym dzieckiem.

Istny raj na ziemi, nie ma co.

Mijają lata.
Literacka kariera Ani kończy się niczym, bo porzucenie marzeń jest przecież rozsądnym i odpowiedzialnym krokiem, którego wszyscy od niej oczekiwali – zresztą od początku traktują to jako durne fanaberie oderwanej od rzeczywistości małej wariatki.

Gilbert jest nie tyle zainteresowany i zakochany w niej, co (najpierw) skupiony na uwodzeniu tej bezczelnej laski, która śmiała mu odmówić, a potem na rozwijaniu skrzydeł rasowego misiaka.

Historie bohaterów drugoplanowych są przesycone śmiercią, rozpaczą, samotnością, porzuceniem i stadami dzieci. Dzieci – albo porzuconych i maltretowanych, albo kochanych i martwych lub umierających.

Akcja ostatniego tomu rozgrywa się w czasie, kiedy ludność Wyspy Księcia Edwarda składa się niemal wyłącznie z kobiet, starców i dzieci – bo mężczyźni i chłopcy pojechali na wojnę do Europy.
Nikt poza najmłodszą córką Ani, Rillą nie czuje potrzeby zaopiekowania się osieroconym niemowlęciem – po prostu nie, niech sobie umrze, taka troskliwa społeczność.
Nawet tego bachora nie lubi, nie chce, ale zostawienie go wydaje jej się jakieś nie fair, więc bierze, zajmuje się, a jak już kocha i zaczyna traktować jak własne dziecko, to z wojny wraca jego ojciec, zabiera go i papa, tyle go widziała.

Rilla ze Złotego BrzeguA Ania? Im starsza, tym mniej istotna dla fabuły i dla wszystkich, którzy ją otaczają.
Nadal obecna i nie-nieszczęśliwa, ale wracając do pierwszej powieści…

Gdzie tam piękno? Gdzie idylla?

Gdzie jakieś podstawy do ubolewania nad tym, że nie miało się tyle szczęścia, by urodzić się jako Ania i dorastać w jakże magicznym Avonlea.

Avonlea – które poza ładną nazwą i malowniczą okolicą nie wyróżnia się niczym?
Ludzie są tak samo złośliwi, obojętni i wredni jak wszędzie.
Ośli upór Ani okazjonalnie doprowadza do sytuacji, w których wychodzi z nich coś poza bezinteresowną podłością i najgorszymi cecham… mniej więcej jak wszędzie.
Każda wiocha ma jakieś ładne okolice na obrzeżach – jeśli się komuś chce przyjrzeć, więc nie szarżowałabym i z niezwykłymi warunkami naturalnymi Wyspy Księcia Edwarda.

A może sukcesywne i uporczywe pranie mózgu Ani, która ku radości i uldze całego otoczenia ma się stać mniej-sobą, bardziej żoną i matką, a przede wszystkim tłem dla spraw istotniejszych niż ona sama, bo przecież jest tylko kobietą i taka jej powinność?

To jest ta idylla?

Czyżby ten opiewany wszędzie optymizm polegał na “radosnym” ignorowaniu wszystkich makabr, tragizmów i niesprawiedliwości, a skupianiu się na… nawet nie wiem, czym.
Jak się trafia taka Ania, to ludzie ustawiają się w kolejce do tłamszenia jej i sprowadzania do parteru – by później ubolewać nad tym, że więcej Ani w Ani nie zostało… ani że im samym brakuje radości (nie mówię o tym pustym, bezmózgim powtarzaniu bełkotu o pozytywnym myśleniu polegającym na ignorowaniu syfu wszelakiego i ubolewaniu, że nie można tym wszystkim niszczącym pozytywne fluidy smutasom skroić permanentnych uśmiechów żyletką – tego to nikomu nie brakuje, nawet członkom sekty).

U Montgomery jest tyle optymizmu co u Vonneguta.
Albo i mniej, bo u niego morały są bardziej krzepiące, a ogólną makabrę trudniej zignorować.
Nie rozumiem, czemu wszyscy upierają się przy identycznych interpretacjach.
Już nawet nie mówię o tym, by wszyscy wpadali na to samo co ja. Byłoby cudownie, jakby wpadali na cokolwiek innego niż to, co zwykle.

I jeszcze lekturę z tego zrobili – z silnie zarysowaną linią właściwej interpretacji, uładzając wszystko do fałszywej idylli i czyniąc to jeszcze bardziej przygnębiającym.

Czyżbym zupełnie nie rozumiała tych książek?

Może przez lata, które minęły odkąd ostatnio je czytałam wszystko już zapomniałam…

 

 

 

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 3.8 / 5. Wyniki: 12

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

42 thoughts on “Historia Ani Shirley nie jest optymistyczna, Avonlea jest mroczne, te książki są smętne

  1. Pamiętam, że jak mieliśmy przerabiać w podstawówce (a było to ze dwadzieścia parę lat temu) “Anię z Zielonego Wzgórza”, to tytuł i okładka obiecywały mi cudowne, bajkowe doznania. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy przeczytałam tę książkę. Przez te wszystkie podłości i niesprawiedliwości, jakich doznała Ania prawie nabawiłam się depresji. Nie twierdzę, że książki o Ani są do niczego, ale uważam, że te książki nie nadają się dla dzieci, chyba że dla dzieci, które mają trudne dzieciństwo, żeby mogły się pocieszyć, że nie tylko one mają popieprzone życie.
    Pozdrawiam. Marianna z Ciemnej Doliny.

  2. Mam wrażenie, że niewiele pamięta Pani z tych książek.
    Pani Linde mówi Ani, że jest brzydka, nie w ten sam dzień, kiedy Ania dowiaduje się, że zostanie na Zielonym Wzgórzu, a później. Małgorzata była chora i dopiero, kiedy wyzdrowiała przyszła w odwiedziny do Maryli.
    Co do zabijania kreatywności, również się nie zgodzę. Maryla pozwala Ani brać udział w różnych koncertach, a nawet proponuje jej, by przygotowywała się do egzaminów wraz z Gilbertem, Ruby i innymi. Ania, poproszona przez Marylę, dekoruje także stół przed wizytą pastorostwa. Ania zakłada również Klub Powieściowy, a potem Koło Miłośników Avonlea.
    Nazywanie Gilberta gnojkiem to duża przesada. On nie znęcał się nad nią. To był jednorazowy uczynek. Przeprosił ją i przepraszał przez następne dwa lata. Aż w końcu odstąpił dla niej posadę w szkole w Avonlea. I w kolejnych tomach dalej dla niej się starał. W “Ani na uniwersytecie” jest również kilka zdań o tym, jak Gilbert ją wspierał i pomagał w różnych sprawach. W tym tomie również Ania komentuje również, że “te stare baby” dając jej rady przed wyjazdem na studia, tak naprawdę chcą dla niej dobrze.

    Wydaje mi się, że pani interpretacja jest sztuczną próbą wybicia się. Absolutnie nie rozumiem takiego działania.

  3. Od dzieciństwa tak właśnie postrzegałam serię “Ani z Zielonego Wzgórza” i zastanawiałam się dlaczego inni widzą w tej historii cudowność, bajkowość, romantyzm… to ja już wolałam “Muminki”.

  4. “A zabijali z taką zawziętością, że główna bohaterka cieszy się i oddycha z ulgą, kiedy wreszcie udaje jej się pozbyć marzeń, tęsknot i ambicji – bo jest dzięki temu bardziej „normalna”.” – czyli była cipą. Wprawdzie kiedyś to były realne konsekwencje (chociaż i tak gardzę), a nie jakiś mityczny “nacisk społeczny” i nikomu nieznane skutki “niedostosowania do najgłośniej krzyczących debi… społeczeństwa”, ale i teraz właśnie ludzie sobie na to pozwalają, chociaż podobno NIKT z nich tego nie chce i wiedzą, że nie ma się czego bać, a na akceptacji debili im ponoć nie zależy.

    “Szesnaście lat czekała na moment, w którym ktoś jej powie, że ją kocha. Szesnaście.” – wow. Tak jakby standardem była miłość od urodzenia w każdym domu i jakby wielu ludzi nie musiało czekać dłużej albo się nigdy nie doczekać. No ale to nie zmienia faktu, że nie powinno tak być. Rozumiem.

    1. “Tak jakby standardem była miłość od urodzenia w każdym domu i jakby wielu ludzi nie musiało czekać dłużej albo się nigdy nie doczekać. ” – nie, ale jak się widzi w Avonlea idylliczną krainie, do której się tęskni i żałuje, że się nie miało dość szczęścia, by w niej wylądować – miło byłoby, żeby chociaż tam miłość do dziecka pojawiła się wcześniej niż po pięciu latach.
      Chyba, że kochanie dziecka jest tak niespotykane i wyjątkowe, że jak się czyta, że taka Ania już po szesnastu latach życia dowiedziała się, że jest kochana, to ludzi zazdrość zżera.

      A konformistką – przynajmniej w pierwszym tomie – jeszcze nie była. Przecież wisiały jej nad głową realne konsekwencje, których już wcześniej doświadczyła, bo przez swój entuzjazm i radość była odrzucana, upominana i karana, a w latach ’80 XIX wieku nic ludzi nie powstrzymywało przed wystawieniem takiej Ani na ulicę.
      Parę lat później już mogła i sama wybrała, że nie wróci do pisania opowiadań, albo że wpadnie w panikę, bo ktoś ją, jako żonę miejscowego doktora przydybał jak tańczyła na pustej plaży, “bo nie przystoi”. W czasach kiedy jeszcze oddychała z ulgą, że jej radość trochę osłabła to jeszcze bywało dla niej być albo nie być.

    2. “Wprawdzie kiedyś to były realne konsekwencje (chociaż i tak gardzę), a nie jakiś mityczny „nacisk społeczny” i nikomu nieznane skutki „niedostosowania do najgłośniej krzyczących debi… społeczeństwa”, ale i teraz właśnie ludzie sobie na to pozwalają, chociaż podobno NIKT z nich tego nie chce i wiedzą, że nie ma się czego bać, a na akceptacji debili im ponoć nie zależy. ”

      Ale to tak działa. W zasadzie nikt czegoś nie chce, nikt się nie zgadza, ale jak się ludzie zbiorą do kupy, to robią, albo przynajmniej udają, że robią. “Nacisk społeczny” istnieje i równie dobrze można podważać to, że Ziemia się kręci wokół Słońca.

          1. Nikt nie chce, nikt się nie zgadza, ale w kupie postanawiają robić odwrotnie? xD Jak się udaje, że robi? Gdy ktoś kogoś wyzywa, to się porusza gębą, że niby też się krzyczy? Idzie się na dyskotekę i porusza jak inni, a potem twierdzi, że się wcale nie tańczyło, tylko udawało? Lol.
            Jakimś cudem zawsze wychodzi, że jak najbardziej chcą i się zgadzają, ale w razie gdyby ktoś się trafił po przeciwnej stronie, to bezpieczniej wytrzeć sobie gębę innymi, społeczeństwem. Żeby być pośrodeczku.

          2. Izabela – moze przestan sie wypowiadac na tematu, o ktorych nie masz pojecia. Tak, ludzie czesto inaczej sie zachowuja w grupie, inaczej w pojedynke, zostalo to pierdyliard razy udowodnione.

          3. A jakież to tematy, na które tutaj nie mogę mieć pojęcia? xD Słucham. Bardzo się skupiasz na przypierdoleniu się, ale chyba się wymarzona okazja nie trafiła, bo zero konkretów. “Czytaj ze zrozumieniem”, “nie wypowiadaj się jak nie wiesz” i inne uniwersalne ogólniki mogą być wiarygodne tylko bardzo sporadycznie, a i tak trzeba je uzasadnić. Nie jesteś nauczycielką w szkole, żebyś mogła dawać do zrozumienia, że szkoda czasu na użeranie się z głupim Jasiem, który i tak nie zrozumie, a stawianie się w tej pozycji od początku wypadało żałośnie. Podobnie jak używanie trybu rozkazującego równym sobie. Jakbyś była zbyt wysoko, żeby wchodzić w dyskusję z plebsem, to byś nigdy nie weszła.

            Piszesz teraz i d e n t y c z n i e jak wszystkie wojujące o prawo do nazywania puszczalskimi i obwiniania ofiar. Nie ludzie, tylko ty. Nikt cię w żadnym towarzystwie na siłę nie trzyma. Idź, poszczekaj z miejscowymi sebixami na radiowóz, żeby się na pewno wpasować między wszystkie wrony, bo moooże też się przyda.
            Proszę, proszę, pełen rozkwit.

          4. Czyli jednak jakis nacisk spoleczny istnieje?
            Twoje posty to piekny dowod, Twoja agresja jest zarowno presja, jak prawdopodobnie reakcja na nia, bo wbrew temu, co piszesz, wcale Ci nacisk spoleczny nie zwisa.

          5. Z czego wynika, że istnieje? Osoba, która chce robić to, czego pragnie wywierający nacisk, nie poddaje się żadnemu naciskowi, jedynie tak twierdzi, żeby w razie czego przeciwnie myślący nie uważali jej za taką samą, czyli taką, jaką jest. Proste. Więc nie, nie istnieje.
            Tak? To dlaczego nie działa? Skoro w to wierzysz, to przecież poddałabyś się jej. Nie poddajesz, bo nie jest zgodna z tobą. Poddajesz tej, która jest zgodna, czyli po prostu postępujesz zgodnie ze swoimi przekonaniami.
            Czyli wypisz-wymaluj działa to jak słynny kompromis. “On chciał iść do włoskiej knajpy, ja chciałam do chińskiej, więc poszliśmy do meksykańskiej, którą oboje lubimy :) Nasz związek jest dojrzały, oboje jesteśmy bezkonfliktowi (nie to co ty, leszczu).”

          6. > Tak? To dlaczego nie działa? Skoro w to wierzysz, to
            > przecież poddałabyś się jej.

            A kto powiedzial, ze sie nie poddaje? Nacisk nie zawsze jest skuteczny, to prawda, ale to nie znaczy, ze go nie ma i nie wiaze sie ze stresem. Gdyby go nie bylo, jakim problemem byloby pisanie bajek o dziewczynach w klubach, bo co by komu zaszkodzilo czyjes gadanie, i tak zrobia, co chca. Co szkodzi wyrazic swoje zdanie o stringach na plazy, skoro dziewczyna ostatecznie ubrala przyzwoite gacie to widac bylo to zgodne z jej glebokim ja, a pomysl stringow to najwyrazniej chwilowym wyskokiem, jak to dobrze, ze mis dopilnowal, zeby z siebie widowiska nie robila.

          7. Ok. I czym to się niby różni od nazywania puszczalską, bo to nie ja, to ludzie tak mówią? Albo przestrzeganiem przed noszeniem krótkiej spódniczki i wychodzeniem samej wieczorową porą?

          8. Niczym, Ty swierdzilas, ze ludzie, ktorzy w koncu daja sie zaszczuc, sa cipami.
            I wcale nie jest powiedziane, ze osoba, ktora tak twierdzi, sama chetnie by sie nie puszczala podczas wieczornych spacerow w mini. Wydaje mi sie, ze ci, ktorym wyznaczona rola srednio odpowiada, czesto bardzo gorliwie pilnuja, zeby innych czasem poswiecenie nie ominelo.

          9. Nie ma miejsca na żadne “w końcu”, bo jest tak od początku. Przecież WSZYSCY powołują się na jakichś INNYCH, nikt nie mówi za siebie. Nie jest tak, że taka grzeczna, dobrze wychowana dziewczynka, nie to co ty Iza, agresywna prostaczko, płacząc latami po kątach i szczerze nie chcąc w końcu godzi się na “nazywanie rzeczy po imieniu”. Ona nie ma z tym najmniejszego problemu, o nacisku musi mówić tylko wtedy, kiedy chce użyć bardziej adekwatnego, bzidkiego słowa, a nie chce być przecież uważana za kobietę bez klasy. Więc ona tylko powtarza.

          10. Jak nie mowi za siebie, mowia. Nigdy sie nie spotkalas z ludzmi wyrazajacymi swoje opinie, do ktorych maja prawo?

            A ze ludzie inaczej reaguja w pojedynke, inaczej w grupie, wiedza nawet sprzedawcy welnianych kolder i prozdrowotnych garnkow. Zeby sie przed tym bronic, nie wystarczy udawac, ze zjawisko nie istnieje albo dotyczy tylko dwulicowych polglowkow.

          11. Nigdy się nie spotkałam z ludźmi, którzy wyrażając takie “opinie” nie twierdziliby, że mówią w imieniu społeczeństwa.

            To nie wiem, po co organizują zarówno spotkania grupowe, jak i chodzą po domach, gdzie mogą albo chcą zastać ludzi samych.
            To, co piszesz przekreśla wszystkie walki z “tylko piszącymi, że ludzie mogliby pomyśleć, że jest puszczalska” oraz “z troski ostrzegającymi, żeby koleżanka nie wracała piechotą do domu, bo jak się coś stanie to wprawdzie nie jej winna, ale…”, bo piszesz dokładnie to samo. Dlaczego inni uświadamiający, jak wygląda rzeczywistość ci przeszkadzają? Też tylko piszą jak jest.

            Bronić się? Lol. A co, na gnoju mnie wywiozą za miasto czy co? Z ciekawości – jak się bronisz? I czy pamiętasz o nacisku ze strony szanujących się ludzi ulicy, że JP i tylko frajerzy pracują itd.? Bo to bardzo ważna grupa, najgłośniej krzycząca.
            Dotyczy tylko dwulicowych półgłówków. U nikogo innego się z tym nie spotkałam.

          12. > To nie wiem, po co organizują zarówno
            > spotkania grupowe, jak i chodzą po domach,
            > gdzie mogą albo chcą zastać ludzi samych.

            Celuja w malzenstwa i rodziny, bo zdecydowanie latwiej wtedy sprzedac bajer. Druga osoba nieswiadomie za nich odwali 90% roboty.

            > To, co piszesz przekreśla wszystkie walki z
            > „tylko piszącymi, że ludzie mogliby
            > pomyśleć, że jest puszczalska” oraz „z troski
            > ostrzegającymi, żeby koleżanka nie wracała
            > piechotą do domu, bo jak się coś stanie to
            > wprawdzie nie jej winna, ale…”, bo piszesz
            > dokładnie to samo.

            Oczywiscie.

            > Bronić się? Lol. A co, na gnoju mnie wywiozą
            > za miasto czy co? Z ciekawości – jak się
            > bronisz? I czy pamiętasz o nacisku ze strony
            > szanujących się ludzi ulicy, że JP i tylko
            > frajerzy pracują itd.? Bo to bardzo ważna
            > grupa, najgłośniej krzycząca.
            > Dotyczy tylko dwulicowych półgłówków. U
            > nikogo innego się z tym nie spotkałam.

            Nie, nie tylko. Tych, ktorzy sa zadufni w sobie i uwazaja, ze oni nie – rowniez.
            Bronic sie – uwazac, zeby tego nie powielac i nie robic dokladnie tego samego z mysla, ze jest sie lepszym, niz tamci. Nie widze wiekszej roznicy miedzy obarazaniem ludzi korzystajacych z pomocy psychologow czy psychiatrow, a obrazaniu ludzi robiacych cokolwiek innego, co nikomu nie szkodzi a jedynie przeszkadza gloszacemu takie opinie z nikomu nie wiadomych powodow.

          13. Która druga osoba? Skąd takie informacje?

            To niech przestaną odsyłać wszystkich na terapię, bo nie widzę różnicy między tym a zalecaniem lewoskrętnej witaminy C. Jakbym się poddała mitycznemu naciskowi, to bym albo krzyczała żeby się wzięli w garść, albo żeby poszli na terapię, tylko na marginesie wspominając że przede wszystkim chodzi o rozpierdalanie zdrowia, znaczy branie leków.

          14. Od ludzi, ktorzy sie tym zajmowali.

            Nie, oczywiscie, wysmiewanie terapii i ludzi leczacych sie psychiatrycznie jest taaaaakie wyjatkowe, normalnie pojscie pod prad.

          15. A ja się z kolei spotkałam z namawianiem samotnych osób.

            Po uprzedniej wierze, zapoznaniu się, obserwacji braku efektów u nikogo i wyciągnięciu wniosków? Nie powinno być, a jednak.

          16. To bardzo wnikiwe obserwacje prowadzilas, skoro nie znalazlas ani jednego przypadku skutecznego leczenia.
            Oczywiscie, to na pewno Twoj autorski pomysl.
            To, ze sie ktos z Toba nie zgadza, nie oznacza, ze mu zdrowie psychiczne nie dopisuje, do diagnozy trzeba troche wiecej wiedzy.

          17. Ja wiem czy wnikliwe? Jak ktoś nawołujący do terapii wszelkie napotkane osoby opowiada o próbach samobójczych, to trzeba wyłączyć zmysły, żeby tego nie zauważyć. I o takie rzeczy chodzi, nie o to że się ze mną nie zgadza.

          18. To, ze ktos podejmuje proby samobojcze, nie musi oznaczac zaburzen psychicznych.

          19. Skuteczne proby tez nie musza swiadczyc o chorobie. I zapewne osoby probujace skutecznie nie mialy juz okazji nekac Cie pozniej swoimi wrazeniami z terapii. Powtarzanie wszystkim w kolo, ze juz mi lepiej, moze byc sposobem radzenia sobie z problemem, nawet, jesli taka osoba pozniej odbiera sobie zycie, to faktycznie jest sie z czego posmiac…
            W medycynie jest wiele chorob, ktore leczy sie latami albo tylko przedluza ludziom zycie/poprawia jego jakosc i jakos malo kto ma z tym problem, z niewiadomych powodow akurat na choroby psychiczne sie uwzieli i szerza takie bzdury.

          20. Bo nie wierzę w ich istnienie. Skłonności samobójcze nie istnieją bez przynajmniej depresji. Nawet gdyby istniały, to na pewno świadczą o szeroko pojętych problemach psychicznych, z którymi sobie ktoś wcale nie poradził. Na jedno wychodzi.
            Rozpowiadanie o poprawie jest sposobem na zaklinanie rzeczywistości. Nie pomaga w radzeniu sobie z problemem.

          21. Coz, psychiatrzy nie zgadzaja sie z Twoim zdaniem. Jesli chodzi o Twoja prywatna wiare czy jej brak, to trudno z tym dyskutowac.

          22. Z czym się nie zgadzają? Uważają, że ludzie ze skłonnościami samobójczymi nie mają żadnego problemu i nic tu po nich?
            Oczywiście, że to nie podlega dyskusji.

          23. Tak, nie zawsze samobojstwo jest efektem choroby.
            Tak, na poczatku leczenia depresji zagrozenie samobojstwem moze wrecz wzrosnac (m.in. dlatego, ze leki moga szybciej rozprawic sie z towarzyszacym chorobie otepieniem, zanim dojdzie do poprawy nastroju), zagrozenie tez utrzymuje sie po leczeniu . Depresja jest jedna z najczestszych przyczyn, ale nie jedyna.

            Wbrew temu, co sadzisz, psychiatria nie zajmuje sie prostowaniem pacjentow wg jedynie slusznego wzorca oraz zarazaniem ich pozytywnym mysleniem. Nie jest prawda, ze kazdego trzeba leczyc i terapeutyzowac, prawda jest, ze kazdy moze sie ze specjalista skonsultowac, jesli czuje taka potrzebe.

          24. Teoretycznie. W praktyce, jeśli ktoś przyszedł, to miał powód, więc dostanie diagnozę.
            Jakimś cudem wszyscy śpiewają tak samo. Jakimś cudem największym problemem kruszącym ich pozytywny świat staje się nieuśmiechnięty kierowca lub koleżanka z pracy.
            No litości, jeśli stwarzanie dla siebie zagrożenia nie świadczy o chorobie, zaburzeniach lub jakichkolwiek problemach psychicznych, to co innego może? “Aaaa, pan chce się po prostu zabić? Ale na codzień nie słyszy pan głosów, nie jest pan smutny? A to nara.”

          25. “W praktyce, jeśli ktoś przyszedł, to miał powód, więc dostanie diagnozę.”

            Ludzie tam przychodza nawet o pomoc w wyborze pracy. Nie kazdy wychodzi z diagnoza.
            Tak, psychiatria zaklada, ze zdrowy czlowiek moze podjac decyzje o zakonczeniu zycia. Badaja, czy ta decyzja nie jest efektem choroby (i zwykle jest), ale jak najbardziej dopuszcza mozliwosc, ze czlowiek zdrowy moze rowniez ja podjac. Przykladem moze byc np. eutanazja. Psychiatria nie leczy ludzkich wyborow.

            Nie wszycy pisza to samo, nawet na fioletowym forum. Jesli ktos twierdzi, ze mu pomaga, to prawdopodobnie lepiej od nas wie, co czuje i lepiej orientuje sie w przebiegu swojego leczenia.

          26. No jeśli komuś przepisują leki, to na coś. Nie ma w karcie “człowiek zdrowy, nic mu nie dolega, ale chciał żeby mu wypisać receptę na to i to”.

            Wiadomo, że nie mówimy o pomocy przy wyborze pracy.

            A jakie są inne przypadki poza chęcią dokonania eutanazji z powodu niemożliwego do wytrzymania bólu bądź fizycznych dolegliwości zbyt dokuczliwych, żeby móc jakkolwiek funkcjonować?

            Piszą to samo. Lepiej się też orientują w swoich związkach, a jednak na ten temat masz swoje zdanie z boku.

          27. Ale o czym Ty w ogole piszesz? Ze masowo przepisuje sie leki ludziom zdrowym? Ze (olaboga) leczy sie ludzi, ktorzy leczenia potrzebuja, zgadzaja sie na nie i czuja ulge?

            Z kazdego powodu, z jakiego osoba w pelni wladz umyslowych moze chciec popelnic samobojstwo. Jedna osoba nie chce znosic bolu, inna po prostu “tylko” bycia obloznie chora, trzecia jeszcze z jakiegos powodu. To, ze osoba znalazla sie w sytuacji, ktora przekroczyla jej indywidualna wrazliwosc, nie musi oznaczac od razu zaburzen.

            Nie wiem, nie natknelam sie na to, co opisujesz, tak samo, jak na seksy w kiblu.

          28. Jeszcze co do tego:

            > Nigdy się nie spotkałam z ludźmi, którzy
            > wyrażając takie „opinie” nie twierdziliby, że
            > mówią w imieniu społeczeństwa.

            A malo to takich, ktorz sa tacy staroswieccy, niedzisiejsi i wyjatkowi wsrod tego ogolnego zepsucia i tandety? Ci, ktorzy sie musza posilkowac “spoleczenstwem” najwyrazniej sami nie do konca maja przekonanie do tego, co bredza.

          29. Nie ma miejsca na żadne „w końcu”, bo jest tak od początku. Przecież WSZYSCY powołują się na jakichś INNYCH, nikt nie mówi za siebie.

            Skoro wszyscy od początku to w czym problem?
            Nikt nie cierpi, wszyscy dwulicowi, więc nawet jak coś, to rozumieją, że to dla innych.

          30. Wszyscy, którzy walczą o prawo do wyrażania swojej opinii w imieniu społeczeństwa.

  5. Ja wyrosłam na książkach o Ani i tym podobnych, gdyż czytałam je już w wieku kilku lat. Zapewne moja interpretacja wówczas była zupełnie odmienna niż byłoby to teraz. Uważam, że każdy utwór, każdą powieść można, a nawet powinno się interpretować na swój sposób, bo to jest nasz odbiór, a nie powielanie opinii innych. Gratuluję Ci indywidualizmu i oryginalności w interpretacji. Pozdrawiam serdecznie :)

    1. Łał. Po prostu… ŁAŁ.
      Po tak brawurowej wypowiedzi, to się można do kupy nie zebrać normalnie nigdy.
      Muszę koniecznie sprawdzić, czy moje też tak wyglądają.
      Czuję, że będzie bolało.

    2. Czytanie ze zrozumieniem coraz bardziej w cenie – tym razem nazwane oryginalnością i indywidualizmem. Zabrakło jeszcze odwagi i empatii wśród słów kompletnie z dupy rzucanych przy każdej okazji.
      “Powinno się interpretować na swój sposób, a nie powielać opinie innych” – to dlaczego wszystkie wielce indywidualne interpretacje samodzielnie myślących osób wyglądają tak samo?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.