Co było nie tak z ósmym sezonem “Gry o tron”? (i dlaczego nic)

5
(1)

Fajna fota c’nie? Przypuszczam, że żart z taką wersją tronu jest już zgrany do białości i ma pięciometrową brodę, ale zmęczyłam się szukając czegokolwiek, co dałoby się jakoś po ludzku podpisać i podlinkować, więc zostanę przy zdjęciu stockowym.

Spoiler alert lvl. 1/10 – prawie nie piszę o fabule.
Intrygującym jest dla mnie to, że w miejscach, gdzie człowiek może się spodziewać spoilerów: na forach dyskusyjnych, portalach z recenzjami, blogach, w filmikach na temat konkretnych odcinków – tam gdzie niemal oczywistym jest, że JAKIEŚ, a najpewniej bardzo konkretne spoilery dla osób, które jeszcze nie widziały, a chcą mieć niespodziankę – wszyscy zawzięcie uprzedzają, żeby nie czytać/nie oglądać dalej, jeśli nie chce się jej sobie psuć. I to nawet, jeśli od premiery filmu minęło 20 lat! A taka np. gazeta.pl nie certoląc się z nikim wpierdzieliła wielki spoiler na stronę główną, zaraz z rańca w poniedziałek. Ludzie na pewno byli zachwyceni!

W zasadzie to nigdy nie obejrzałam ani jednego odcinka “Gry o tron”.
Nie miałam gdzie, nie miałam jak – gdybym uznała to za warte zachodu, to zapewne by mi się udało, ale parę lat temu widziałam u kogoś ze dwadzieścia minut jakiegoś odcinka ze środka pierwszego sezonu. Nie zażarło. Jakieś…. może ze dwa lata później skończyłam z podsuniętą pod nos książką, przeczytałam kawałek i na tym się skończyło: niby fajne, ale nigdy nie miałam jakiegoś szczególnego sentymentu do fantasy.

Jak byłam dzieckiem to przeczytałam parę razy “Ronję…” i “Braci Lwie Serce” Astrid Lindgren. Uwielbiałam te książki, podobnie jak wszystkie pozostałe – zresztą właśnie dlatego je przeczytałam, “normalnie” wolałam jak w powieściach bohaterami byli ludzie, nie jakieś kundle, chore konie, smoki i inne robactwo. Na wszelkiej maści krasnale i gnomy w ogóle miałam ciężką alergię. Ale skoro tak bardzo podobało mi się to, co pisała o ludziach, to postanowiłam zdegustować też pozostałe. No i dobrze, spodobały mi się a tymi dwiema byłam wręcz zachwycona.
Lata mijały, sporadycznie robiłam podejścia do jakichś super cudownych książek polecanych tu i ówdzie, ale nawet ich nie kończyłam. No… fajnie napisane. No… dobra książka. Nie, nie interesuje mnie, co się tam działo dalej. Co ja poradzę, że dla mnie Astrid rulez, a nikt inny nie? Raczej nic, bo nigdy nie zależało mi na tym, by cokolwiek zmieniać. Dawałam szansę tu, dawałam szansę tam… ale nie; nic innego do mnie nie trafiło, najwyraźniej mam mocno zakuty łeb.

Nie wciągnął mnie serial, nie zainteresowały mnie książki, spodobały mi się… filmy na youtube na ten temat.

Wszystko! Najpierw miałam fazę na klecone w Sony Vegas “alternatywne teledyski” do różnych piosenek (już parę ładnych lat temu, potem mi przeszło), a potem analizy odcinków i teorie o dalszych a nawet hipotetycznych losach bohaterów. To dopiero była satysfakcjonująca ilość wątków! Kilka kanałów, ludzie wymyślający cuda na kiju i zastanawiający się nad tym, co będzie, jeśli bohater X zrobi to… co będzie jeśli bohater Y zrobi tamto… co jeśli pojawi się tam… co jeśli zginie w kolejnym odcinku… jak setny i sretny wątek może się potoczyć dalej, jeśli…
Właściwie to był mój soundtrack do sprzątania. Całkiem niezły.

Jakiś czas temu były – nie wiem czy nadal są dostępne – kompilacje wszystkich scen z udziałem każdego z bohaterów. To widziałam, ale wątpię by sklecenie tego wszystkiego do kupy było pełnią tego, co pojawiało się na ekranach. Coś tam obejrzałam w każdym razie. Najprawdopodobniej nie wszystko.

Ale są dwie rzeczy, których kompletnie nie rozumiem. Właściwie trzy.

Pierwsza: brwi!

Podobno w książce cechą charakterystyczną Tangaryenów były “fiołkowe” oczy – aktorzy oczywiście mieli naturalnie ciemne, ale w dość przekonujący sposób wyjaśniono, dlaczego w filmie jednak nie są fiołkowe: soczewki były upierdliwe i sceny wypadały lepiej bez nich, a próby zmiany koloru w postprodukcji źle wyglądały w zbliżeniach. No okej.

Ale czemu do jasnej cholery Daenerys ma ciemne brwi? Czemu Viserys miał ciemne brwi? Podobno ich włosy były tak jasne, że prawie białe – przecież to fizycznie niemożliwe, być platynowym blondynem z natury i mieć ciemne brwi!
Owszem, zdarza się, że ludzie ze skłonnością do łapania we włosach jasnych refleksów mają nad czołem i na czubku głowy znacznie jaśniej niż pod spodem – i wtedy brwi są trochę ciemniejsze od kosmyków znad czoła, ale brwi i rzęsy to nadal jasny blond.
Jestem naturalną blondynką, moje rzęsy są białe, nie widać ich bez tuszu. Bez podkreślania brwi ledwo mi widać na twarzy, chociaż są gęste. Nie mam może zbyt wielkiej próby badawczej, bo moja rodzina to nie blondyni. Koleżanki mają całe stada jasnowłosych dzieci, ale to ten dziwny blond, który ciemnieje z wiekiem i do 3-4 roku życia jest platynka, potem jasny blond, potem średni, a w okolicy osiemnastki już całkiem ciemny (chyba, że ktoś zaczyna farbować) – choć nadal blond.

Zastanawiałam się nad tym parę razy i gapiłam ludziom w oczy – dorosłych jasnych blondynów jest niewielu. Wszyscy, u których prawdopodobieństwo farbowania jest bardzo nikłe mają blond brwi i blond rzęsy. Tam, gdzie ciemne brwi, tam henna, albo super naturalnie wyglądające ombre, które naturalne nie jest.

To idiotyzm, żebym nie czytając książek tyle razy słyszała, że włosy Tangaryenów są tak strasznie jasne, że prawie białe i oglądała na ekranie parki brązowych bobrów. Kolor brwi był tak ważny dla mimiki? Bez przesady.

Druga: włosy!

Mógłby mi ktoś wyjaśnić, dlaczego w serialu z wielomilionowym budżetem postanowiono zaoszczędzić na perukach?

Daenerys najpierw ma śliczny platynowy blond, potem śliczny platynowy blond, potem nosi na łbie jakieś żółtawe gówno w stylu “miałam czarne włosy, chciałam się zrobić na blond, więc poszłam do fryzjera, rozjaśniłam i wyszłam bez nakładania koloru” a potem znów całkiem ładny platynowy blond – kolor prawie taki jak na początku, ale… do jasnej cholery, to są zupełnie inne włosy!

Trudno orzec przez ekran bez macania, ale założyłabym się o dwie dychy, że pierwsze peruki były zrobione z włosów europejskich, a ostatnie z azjatyckich: bardzo ładnych, ale to nie jest to samo.

A Cersei? O matko święta!
Nie wiem, czy ktoś tam nie bardzo nie lubił bohaterki, czy aktorki, ale z nią to samo – tylko gorzej. Na początku ma piękne włosy, które później zmieniają się w jakieś żółtopomarańczowe rzygowiny z widokiem na srakę – bo inaczej tego nazwać nie umiem. W pewnym momencie ten kolor wygląda tak ohydnie i nienaturalnie, że nabawiłam się wrażenia, że przy dotknięciu zaczęłyby kłuć i chrzęścić jak najtańszy, chamski, dopinkowy kanekalon na rynku. Czemu oni jej to zrobili?

Włosy Sansy też się zmieniły – zdaje się, że aktorka najpierw grała z własnymi a dopiero potem przerzuciła się na peruki, ale jej włosy wyglądają ładnie i w miarę “realnie” w każdej scenie. Jej jakoś nie wepchnęli na łeb padłego lisa, w żadnym momencie.

To niedorzeczne, żeby najbardziej nienaturalną rzeczą w serialu fantasy, ze smokami, latającymi trupami i innym dziadostwem były sztucznie wyglądające włosy dwóch głównych bohaterek. I brwi.

Trzecia: krótszy ostatni sezon!

Ile by o tym nie gadali na youtube, tak dalej nie rozumiem, jak to jest możliwe, że serial z największym budżetem w historii telewizji (podobno), czy tam jednym-z-największych-budzętów-w-historii, najlepiej zarabiający i tak udany, że zaczęli się przymierzać do spin-offów już dwa lata temu nie mógł mieć “normalnej”, 12-odcinkowej ostatniej serii.

Słuchałam, słuchałam i “budżet coś tam”, “pieniądze coś tam”, “czas antenowy coś tam”. WTF?!
Wyjaśnienia trochę jak z telezakupów: wydaje Ci się że dostaniesz mniej, ale jak zadzwonisz szybko, to dostaniesz więcej, chociaż właściwie nie ma opcji, żebyś dostał mniej, a tak w ogóle to wciskamy Ci zestaw niezupełnie działających śmieci.

Byli ludzie, którzy oglądali? Byli – w milionach.
Serial nie przynosił zysków? Przynosił – ogromne.
Oglądalność spadała? Nie, rosła. I to legalna, bo ludzie chcieli mieć w HD, a nie jakieś popłuczyny na szemranych stronach.
Mniejsza ilość odcinków podnosi oglądalność? Nie sądzę. Nie widzieli ile serii ma NCIS albo CSI?
Spin-offy cieszą się większą popularnością niż oryginalne serie? Rzadko. Większość spin-offów zdycha przedwcześnie, nieliczne dorównują popularności oryginalnym seriom, nie wiem czy są jakieś wyjątki, które to przebiły (pewnie tak). Spin-off jest udany jeśli jakoś przędzie. To metoda na wyciśnięcie czegoś z kury, która kiedyś znosiła złote jaja… ale po co męczyć kurę, skoro tu mieli za przeproszeniem krowę wciąż pełną mleka?

12 odcinków = 12 razy ludzie zasiądą do telewizorów i obejrzą reklamy.
To ósmy sezon “Gry o tron”, nie dwudziesty telenoweli “Klan” – chyba dość prawdopodobnym mogło się wydawać, że ludzie obejrzą wszystkie, ile by ich nie było, długo na nie czekali, nie odpuszczą sobie paru ze względu na wyjątkowo ważną wizytę w supermarkecie. 12 odcinków = więcej bloków reklamowych = więcej reklam = więcej kasy = większy zysk =/= większy budżet?

Nie pojmuję co to za idiotyczna logika. Na kasie jako takiej możliwe że stratni nie byli, bo trochę mniej miejsca na reklamy przy tej oglądalności musiało być równoznaczne ze znacznie wyższą ceną za sekundę emisji, ale mam wrażenie, że to wszystko jakoś tak kosztem widzów.

Dwanaście odcinków dałoby w mojej opinii dość czasu, by podomykać więcej wątków i dopieścić oglądających. Mam wrażenie, że takiej formie w jakiej to wszystko się skończyło wszyscy mają irytujące uczucie niedobzykania.
Może nie było innego wyjścia – nie wiem, skąd miałabym to wiedzieć. Może dwanaście odcinków, w takiej formie, jaką robiąc serial mieli do wyboru wcale nie wyglądałoby lepiej?
Wiem, że co najmniej jeden serial, który lubiłam i oglądałam został anulowany, ale ludzie zaczęli takie nieziemskie jęki i żale po internetach roztaczać, tak zawzięcie nękali kogo się dało, żeby jednak dostać jakieś zakończenie, że jednak zdecydowano się dać im to, czego tak bardzo chcieli: ostatnia seria z widocznie mniejszym budżetem, tylko kilka odcinków i jazdaa na przepadło, żeby jakoś się z tym wszystkim wyrobić i żeby szoł miał jako tako spójny koniec.
Może tak bardzo zależało im na zrealizowaniu “czegoś” co się w tej finałowej serii pojawiło, że musieli poświęcić sporo innych scen? Ostatecznie wiadomo było, że czego by nie odwalili, oglądalność i tak byłaby ogromna.

Ósmy sezon bardzo się ludziom nie spodobał. Punktują pierdyliony uwag i sugestii, ale mam wrażenie, że wszystko sprowadza się do tego, że:

a) lubili oglądać i żal im, że to już koniec;
b) nakręcili się do stopnia niemożliwego, spodziewając się, że zobaczą coś super-super-hiper lepszego niż to, co spodziewali się zobaczyć… a ujrzeli rzeczy mniej więcej podobne do tego, co prezentowali wcześniej.

Fabuła była nasycona dziurami i bezsensownymi ruchami od samego początku, niczym dobry ser szwajcarski. Czasu mało, akcji dużo, część postaci pojawiała się chyba głównie po to, żeby umrzeć – nie zginęli bezproduktywnie, dostarczyli widzom rozrywki, ale niektóre wątki miały ogromny potencjał, a skończyły się cichym pierdem. Bywa. Taka “uroda” seriali. Im tego mniej tym lepiej, ale nawet jeśli jest dużo, to niekoniecznie równoznaczne z tym, że serial jest zły lub źle zrobiony. Wcześniejsze dziury przełknięto w miarę gładko, ale wcześniej serial się nie kończy, więc widzowie nie są aż tak wkurzeni.
Łomot w recenzjach nie wydaje mi się zasłużony. Największa różnica w stylu pojawiła się w momencie, kiedy autor książek wycofał się z aktywnej pomocy przy serialu, czyli po bodajże drugim (?) sezonie, nie po siódmym.

Jeśli o mnie chodzi, to poza brwiami i włosami w warty odnotowania sposób drażnił mnie tylko ostatni wątek miłosny.

Wiadomo-czyj – nie przekonał mnie i to nie dlatego, że główny bohater “nie miał takiej samej chemii” z koleżanką z planu, jaką miał ze swoją wtedy-przyszłą-żoną.
Brak chemii to brak chemii.

Jak scenariusz jest dobry, a reżyseria przyzwoita, to aktorzy nie muszą się rżnąć w przyczepie (jeśli są dobrzy w tym, co robią), żeby sceny miłosne wyglądały wiarygodnie. Heloou – aktorstwo polega na tym, że się gra, nie że połamiesz komuś nogi, nakręcisz jak się drze z bólu i zachwycisz, że bardzo realistycznie wypadło. Jak ludzie naprawdę na siebie lecą, to żadne aktorstwo, choć tak jest oczywiście łatwiej – no i promocja lepiej wypada, bo można udawać, że tam na ściankach nie stoi obściskująca się para aktorów, tylko obściskująca się para głównych bohaterów filmu.

Nie uwierzyłam, że ten gość jest w jej typie i tyle.
Nie na takich leciała. Lepszy kozak ją znudził. Zakochała się w  terminatorze z kompleksem boga… a potem w lokalnej pierdole, udręczoną bólem istnienia, pragnącą spokojnego życia z dala od władzy? No bez przesady. To tak nie działa. Bohaterka się zmieniała – jasne: ale nie zmieniała się w kierunku, w którym ten gość mógłby się stać obiektem jej uczuć, a w dokładnie przeciwnym; z każdą kolejną sceną z jej udziałem stawało się to coraz mniej prawdopodobne. Ten wątek był równie realny co matowe kudły w kolorze sraki.
On sprawiał wrażenie takiego, który poleci na każdą, byle kręciła się w okolicy przez jakiś czas i wolna była, bo zajętej by nie brał – więc można powiedzieć, że wpasowała mu się w typ. Ale on dla niej? Absurd. To mógłby być jej wybranek serca z dzieciństwa, z wczesnej młodości, zanim zabrała się za uwodzenie swojego oprawcy. Na tym etapie, na którym była to dla mnie całkowicie nieprawdopodobne i nierealne.

Zdaję sobie sprawę z tego, że do pewnego stopnia “nie mieli wyjścia” i “musieli” ich ze sobą spiknąć, bo ona taka łał tam, on taki łał tu, a wiodący wątek miłosny był potrzebny, ale… meh.

☙✿❀❁❧

Kliknij na serduszka, jeśli chcesz ocenić post.

Średnia ocen: 5 / 5. Wyniki: 1

Wiatr hula... Nikt jeszcze nie ocenił tego posta. Link do FB jest na dole - to malutkie "f" na środku stopki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.